Dziennik podróży do Tatrów/Wycieczka do Zakopanego i Kościeliska

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WYCIECZKA DO ZAKOPANEGO I KOŚCIELISKA.
15 Maja 1832.

Ciekawość moja zaspokojona po części, a w największéj części rozbudzona bardziéj. Widziałem Zakopane i Kościelisko, zajrzałem w Tatry, ale w czasie tak nieprzyjaźnym, tak dorywczo, że niemogę nawet powiedzieć abym już wszedł choć na ślad prawdziwego wyobrażenia o Tatrach. Zdaje mi się że byłem tylko w sieniach domu i wróciłem się z sieni.
Bądź co bądź jestem rad z téj dorywczéj przejażdżki. Widziałem czegom dotąd nigdzie jeszcze nie widział. Widoki, piękności, wrażenia tego rodzaju były mi dotąd nieznane. Jeżelim doznał zawodu, wina okoliczności: przepowiedzieli mi go znający niedojrzałość pory. Ale trudno było czekać. Jeden z moich najstarszych przyjacioł, mający przed sobą daleką i pilną podróż, raczył zboczyć z drogi z towarzyszem podróży dla odwiedzenia mię w moim podhalskim zakącie. Świat góralski był mu równie jak mnie nie znany: miał ciekawość jak ja, zajrzyć mu w oczy choć pod zasłonę. A więc zobaczémy przynajmniéj Zakopane i Kościelisko, jedźmy! — i pojechaliśmy.
Zaczęliśmy od doliny zwanéj Zakopane. Czas nam sprzyjał i czas nas pędził. Niegłęboko zapuszczaliśmy się, a cośmy obejrzeli to było jednym rzutem oka. Resztę czasu zabrał nam obiad i rozmowa z niektóremi urzędnikami znajdujących się tam hamerni. Wszystko to odbyło się pędem kilku godzin. W kilka dni opuściliśmy to miejsce. Ja wyniosłem z niego poznanie zacnego człowieka i notatkę w duszy losów Majora N... który tu wiele ucierpiał z tęsknoty porodzinnéj i umarł. Nie żałuję dnia tak spędzonego w Zakopaném.
Dosyć już późno stanęliśmy w dolinie Kościeliskiéj. Po ciemku wjeżdżaliśmy do niéj; tego wieczora nic widzieć nie mogliśmy. Musieliśmy przestać na poznaniu karczmy miejscowéj. Znaleźliśmy ją porządnie wymurowaną, ale oprócz tego nic albo mało co więcéj.
Ranek nie polepszył naszego położenia, a zepsuł nam humor: pierwsze wejrzenia nasze padły na błoto po nocnym deszczu i na powietrze zasępione mgłą, która się nie różniła od drobnego deszczu. Mimo to wyszliśmy na obejrzenie doliny i obeszliśmy jéj część najciekawszą. I téj jeszcze chwili nie żałuję. Mimo ścieżek rozmokłych, mimo mgły gęstéj, ćmiącéj najbliższe nawet przedmioty a leżącéj na miejscach dalszych i na wyższéj części gór otaczających dolinę, byliśmy nieraz wzruszeni, zadziwieni, upojeni, porwani urokiem miejsca, a którego niemogła zagasić sama niepogoda. Doszliśmy tak aż do jeziorka zwanego Smerczyn Staw. Dalsza droga, w najpiękniejszym czasie niebardzo wygodna, stawiła obecnie nieprzyjemności na które nie wszyscy z nas narazić się chcieli. Na tém skończyliśmy dzisiaj naszą podróż do Tatrów.
Wróciwszy do karczmy, zostaliśmy zaproszeni przez miejscowego urzędnika na śniadanie. Tam się umysły nasze wyjaśniły. Dla obecności zapomnieliśmy o przeszłości. W gościnnym urzędniku znaleźliśmy miłego i uprzejmego człowieka, w jego żonie jeszcze milszą kobietę a równie uprzejmą dla swoich gości. Pożegnaliśmy ich ze szczerą wdzięcznością za ich dobroć, a to nam pomogło pożegnać Kościelisko, bez żalu do kogo, lub czegokolwiek. Przyszło mi to łatwo, bo już na miejscu uknułem zamiar rychłego powrotu w te strony i miałem pewne przeczucie, że mu nic nie przeszkodzi.
W miarę oddalania się od podnóża Tatrów, powietrze się wyjaśniało, słońce dogrzewało; wkrótce znaleźliśmy się śród pięknéj wiosny. Nie był to jednak skutek zmiany czasu, tylko zmiany miejsca: za nami ta sama chmura mgły leżała ciągle na Tatrach i dolinę w téj chwili może ulewny deszcz chłostał.
Po dwóch lub trzech godzinach jazdy, stanęliśmy w Nowymtargu dla obiadu i pożegnania moich gości. Była to chwila jedna z najrzewniejszych dla mnie w moim tu pobycie. Rozstawałem się z najdawniejszym moim przyjacielem, abyśmy wkrótce znaleźli się o kilkaset mil od siebie i Bóg wie na jak długo. — Z tém rzewném uczuciem, nie bez łez zobopólnych, pożegnaliśmy się i w kilka minut byliśmy już na naszych drogach, — on ku zachodowi, a ja ku wschodowi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.