Dziennik wycieczki do Oberammergau/Wtorek (dalszy ciąg)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik wycieczki do Oberammergau |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1903 |
Druk | A. T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Emilia Węsławska |
Tytuł orygin. | Three Men on the Bummel vel Three Men on Wheels |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— A cóż myślisz o samej grze? — spytał B.
— O! co do tego — odparłem — myślę to, co każdy myśleć musi: jest ona cudowną.
Najlepsi reżyserowie, znający doskonale wszystkie teatralne sztuczki, nie umieją urządzić z ludzi zrodzonych w atmosferze teatralnej nic innego nad tłum, przypominający gromadę niesfornych biedaków, oczekujących na darmową porcyę.
W Oberammergau kilku księży i właścicieli domów, którzy zapewne w murach teatralnych nigdy nie byli, mając do czynienia z chłopami, którzy wprost od pracy wzięli się do grania, stworzyli tłumy, wrzeszczące gromady i pełne godności zgromadzenia, tak naturalne i prawdziwe, tak realistyczne i oryginalne, że chciałbyś skoczyć na scenę i uściskać ich.
Składają oni dowody, że praca i wysiłki zastąpić mogą wprawę techniczną. Nawet posługacz teatru w Ober-Ammergau nie myśli o tem, by jak najprędzej wyjść i wypić kufel piwa, ale zrobiłby wszystko dla większego powodzenia dramatu.
Zgrupowania tworzą tak piękne obrazy, iż wątpię, czy można stworzyć coś lepszego. Obraz, pokazujący nam Adama i Ewę po wygnaniu z Raju, jest niezrównany. Ojciec Adam, ogorzały i muskularny, w skóry odziany, ciężko pracuje i pot kroplisty ściera z czoła. Ewa, piękna i szczęśliwa, choć przypuszczalnie być nią nie mogła — siedzi i przędzie, patrząc na bawiące się dzieci. Chór, stojący po obu stronach sceny, wyjaśnia nam, że takiem było nędzne życie ludzi po spełnieniu grzechu, ale mnie się zdawało, że rodzina Adama bardzo była szczęśliwa, a nawet musiało być jej lepiej teraz, gdy razem pracowali, niż w Raju, gdzie nic nie robili, tylko rozmawiali.
W obrazie, przedstawiającym powrót wysłańców do ziemi Kanaan, tłum, z pięciuset osób złożony, z kobiet, mężczyzn i dzieci, grupuje się efektownie. Tło obrazu stanowią ludzie, niosący na ramionach winne grona, które z ziemi obiecanej przynieśli. Podobno widok tych gron zadziwił dzieci Izraela. Nie dziwię się temu.
Scena przybycia Chrystusa do Jerozolimy w otoczeniu radosnych tłumów jest cudownym wyrazem życia i ruchu; takąż samą jest scena, przedstawiająca Jego ostatnią podróż na górę Kalwaryi. Zdaje się, że cała Jerozolima wybiegła, by patrzeć na Niego, drwiąc i śmiejąc się, niektóre tylko twarze są smutne. Ulice natłoczone ludem, włócznie żołdaków rzymskich utrzymują go w porządku.
Cisną się na stopnie i balkony domów, wskakują sobie na ramiona, by lepiej widzieć. Zaczepiają kapłanów, rzucając nieprzystojne żarciki. Mężczyźni, kobiety, dzieci grają na scenie i chociaż każdy za siebie pracuje, tworzą doskonałą harmonię z całością.
Główni aktorowie, przedstawiający Chrystusa, Arcykapłana, Najświętszą Pannę, Piłata, Jana, Piotra i Magdalenę, zasługują na najwyższe pochwały. Chociaż to tylko chłopi.
— Znów te dwie baby podsłuchują pod naszemi drzwiami! — krzyknęłem, przerywając opowiadanie i przysłuchując się szmerom, dochodzącym z sąsiedniego pokoju.
— Niechże one zejdą na dół, do dyabła; czuję się zupełnie zdenerwowanym!
— Dajże pokój! — uspakajał B. — To są dwie staruszki, spotkałem je wczoraj na schodach. Wcale niebezpiecznie nie wyglądają.
— To mnie nie uspakaja — odparłem. — Jesteśmy tu zupełnie sami, wiesz? Wszyscy udali się do teatru. Żałuję, że nie mamy z sobą psa.
B. uspakaja mnie nareszcie, więc mówię dalej:
— Chociaż tylko chłopi — powtarzam — przedstawiają oni największe postacie z historyi świata, z taką godnością i wzniosłością, iż zupełnie postaciom tym nie ubliżają. Jest jakaś wrodzona szlachetność w tych góralach.
Tylko postać Judasza źle była oddaną, gdyż ten, co go przedstawiał, nie miał widocznie najmniejszego pojęcia, jak postępuje zły człowiek. Jego usiłowania do oddania charakteru łotra irytowały mnie formalnie. Może to wygląda na zarozumiałość, ale jestem przekonany, że z większą prawdą udawałbym łotra, niż on.
— Ależ nie tak, nie tak — szeptałem do siebie mimowolnie, patrząc na niego — powiedz to, zrób tamto. Ten aktor nie miał pojęcia o podłości ludzkiej. Chciało mi się pójść na scenę, by mu pokazać, jak grać należy. Czułem, że są pewne subtelności w łotrowstwie, których nauczyć mogłem tego przezacnego wieśniaka, i mógłbym z tego drewnianego Judasza stworzyć postać, ziejącą energią i życiem. Prócz Judasza, wszyscy, zacząwszy od Chrystusa aż do osiołka, tworzyli harmonijne tony w mistrzowskiej melodyi.
— To są prawdziwi aktorowie — szeptał B. entuzyazmem przejęty — i żyją wszyscy szczęśliwie w tej małej dolinie i nie godzą na swe życie. To doprawdy nie do uwierzenia!
W tej chwili usłyszeliśmy gwałtowne stuknięcie do drzwi, dzielących nasz pokój od pokoju dam.
Drgnęliśmy, zbledli i spojrzeliśmy na siebie. B. pierwszy odzyskał przytomność. Siląc się, by głos nie zdradził obawy, spytał dziwnie zimnym tonem:
— A co tam?
— Czy panowie w łóżkach? — spytano z po za drzwi.
— Tak — odparł B. — a co paniom to szkodzi?
— O! przykro nam, że przeszkadzamy, ale tak pragniemy, by panowie wstali; aby się dostać na dół, musiemy przejść przez pokój panów, gdyż niema innego wyjścia. Już dwie godziny czekamy, a pociąg nasz wychodzi o trzeciej.
Wielki Boże! więc to dlatego te biedne staruszki krążyły ciągle około naszych drzwi, a my ze strachu traciliśmy przytomność!
— Za pięć minut będziemy gotowi. Przepraszamy najmocniej. Ale czemuż panie wcześniej nie stukały?