<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Dziewczyna z bagniska
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1922
Druk T. Jankowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Godlewska
Tytuł orygin. Tösen från Stormyrtorpet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Rzecz dzieje się w sali sądowej na prowincji. Przy stole, w głębi, siedzi stary sędzia, wysoki, siwy, o twarzy surowej i energicznej. Kilka godzin z rzędu rozpatrywał bez przerwy różnorodne sprawy, które go napełniły posępnym niesmakiem. Trudno zaiste odgadnąć, co go bardziej dręczy: czy upalny zaduch, panujący na sali, czy też to mnóstwo drobnych sporów, świadczących o pieniactwie, braku miłosierdzia i chciwości ludzkiej.
Przystąpił właśnie do rozbioru ostatniej z wyznaczonych na dzień dzisiejszy sprawy. Chodziło o alimenta. Aferę tę rozpatrywano już na posiedzeniu poprzednim. Z protokułu odczytywanego przez pisarza, okazuje się przedewszystkiem, iż powódką jest córka ubogiego najemnika, a oskarżonym człowiek żonaty.
Oskarżony (według protokułu) nie poczuwa się do winy. Twierdzi, że pociągnięto go do odpowiedzialności jedynie z chęci wyzysku. Przyznaje, że dziewczyna czas jakiś u niego służyła. Wypiera się jednak bliższych z nią stosunków. Zaprzecza jej praw do żądania od niego wsparcia. Powódka natomiast obstawała przy oskarżeniu. Po wysłuchaniu kilku świadków, trybunał postanowił, że oskarżony musi zaprzysiądz swoją niewinność pod karą zapłacenia alimentów.
„Obie strony“ są obecne. Stoją obok siebie przed stołem sędziego. Powódka jest bardzo młoda i spłoszona. Płacze z onieśmielenia, ocierając łzy chustką, związaną w węzeł, którego nie umie rozplątać. Ma na sobie sukienkę czarną, prawie nową, lecz bardzo źle leżącą. Skłonni jesteśmy przypuszczać, że pożyczyła jej, chcąc się przyzwoicie pokazać przed sądem.
Co do oskarżanego, to widać odrazu, że to człek bogaty. Wygląda na czterdziestkę, twarz ma pewną siebie, energiczną. Wobec trybunału zachowuje się nienagannie. Znać po nim, coprawda, że wolałby być gdzieindziej, pomimo to nie jest ni trochę zażenowany.
Po przeczytaniu protokułu, sędzia zwrócił się do oskarżonego z zapytaniem, czy obstaje przy swej odmowie i czy jest zdecydowany złożyć przysięgę.
Zgodził się bez wahania i sięgnąwszy do kieszeni kamizelki, wydobył świadectwo pastorskie, stwierdzające, iż zdaje sobie należycie sprawę z ważności przysięgi i że nic nie stoi mu na przeszkodzie do jej złożenia.
Tymczasem dziewczyna nie przestawała płakać. Zda się nie mogła pokonać swej nieśmiałości i stała uporczywie wpatrzona w ziemię.
Nie spojrzała nawet w oczy oskarżonego.
Usłyszawszy owo „tak“, dziewczyna drgnęła.
Podeszła kilka kroków do sędziego, chcąc mu coś powiedzieć i stanęła, mówiąc jakby do siebie: „To niemożliwe. On nie mógł powiedzieć tak. Musiało mi się przesłyszeć“.
Sędzia, wziąwszy świadectwo do ręki, dał znak woźnemu, który się zbliżył do stołu i pod stosami papierów zaczął szukać Biblji. Znalazłszy, położył ją przed oskarżonym.
Dziewczyna zaczęła potrochu zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje. Najwidoczniej ogarnął nią niepokój. Zmusza się, by podnieść oczy i spoziera na stół w chwili, gdy woźny kładzie Biblję.
Znów chce czemuś zaprzeczyć. Powstrzymuje się. Wydaje się jej nieprawdopodobnem, by mu pozwolono przysięgać. Sędzia chyba do tego nie dopuści!
Sędzia — to człek doświadczony: zna dobrze wszystkich w okolicy i wie co myślą i czują. Zna surowość poglądów na punkcie małżeństwa i kwestji z niem związanych. Czyn, popełniony przez dziewczynę, uważano za największy występek. Czyżby się więc dobrowolnie narażała na złą opinję, gdyby to nie było prawdą? Wiedział, że ściągnęła na siebie wielką pogardę, skutkiem której popadła w nędzę. Nikt nie chciał przyjmować jej do roboty. Odrzucano jej pracę. Właśni rodzice ledwo znosili obecność dziewczyny w domu i codzień grozili, że ją za drzwi wyrzucą. Nie wymagałaby wsparcia od człowieka żonatego, gdyby do tego nie miała prawa. Sędzia musiał to rozumieć. Nie mógł przypuszczać, że kłamie w sprawie, która ściągnęła na nią tyle nieszczęścia. Widocznie nie mogła obwiniać nikogo innego, tylko owego człowieka. A jeżeli sędzia zdaje sobie sprawę z tego, to powinien przeszkodzić przysiędze.
Sędzia odczytuje wielokrotnie świadectwo pastora. Powódka zaczyna wierzyć, że się wda w tę sprawę. Spostrzega, że jest zakłopotany. Kilkakrotnie przeszywa dziewczynę spojrzeniem, a jej się wydaje, że wyraz niesmaku i wstrętu coraz silniej odbija się na jego twarzy. Przypuszcza, że ją znienawidził. Jeśli oskarżony mówi prawdę, to ona jest istotą podłą, niegodną zainteresowania.
Zdarza się niekiedy, że sędzia wdaje się w jakąś sprawę, jako doradca życzliwy i przezorny, aby nie dopuścić do krzywdy wzajemnej. Lecz dnia tego jest tak zmęczony i zniechęcony, że myśli głównie o tem, aby rozstrzygnąć zatarg zgodnie z prawem.
Odkłada zaświadczenie i zwracając się do oskarżonego wyraża nadzieję, że chyba znane mu są następstwa, jaki pociąga za sobą krzywoprzysięstwo. Obwiniony słucha go z tym samym spokojem, w jakim trwa przez cały czas. Odpowiada z szacunkiem i godnością.
Powódka słucha tych słów w wielkiej trwodze. Czyni kilka gwałtownych odruchów i konwulsyjnie załamuje ręce. Postanawia zabrać głos przed trybunałem. Wysiłkiem woli zwalcza nieśmiałość i łzy — wkońcu — nie może wykrztusić ani jednego słowa.
Przysięga ma być złożona. Pozwalają na to! Nikt mu nie zabroni zostać krzywoprzysięzcą.
Do tej chwili nie mogła uwierzyć, że to może nastąpić. Teraz ogarnęła ją pewność, że się tak stanie i to zaraz. Lęk straszliwy, niedoznawany nigdy, ścisnął ją za gardło. Skamieniała. Już nie płacze. Oczy stanęły jej słupem.
Więc on się poważy ściągnąć na siebie potępienie wieczne? Ze względu na żonę.
Wszakże, jakiekolwiek miałby z tego powodu przykrości, nie powinien narażać zbawienia swej duszy.
Cóż okropniejszego nad krzywoprzysięstwo? Jakaś tajemnica straszliwa związana jest z tym grzechem. Nie może go zgładzić żadna łaska, ani rozgrzeszenie. Bramy piekielne same się otwierają na odgłos imienia krzywoprzysięzcy. Gdyby się w tej chwili ośmieliła spojrzeć w twarz tego człowieka, dostrzegłaby z pewnością znak potępienia Bożego.
Im dłużej to rozważała, tem większa ogarniała ją bojaźń. Tymczasem sędzia wskazywał oskarżanemu, jak ma położyć palce na Biblji. Następnie otworzył kodeks, aby wyszukać formułę przysięgi. Widząc, że obwiniony kładzie palce na księdze, powódka zbliża się o krok. Rzekłbyś, że chce sięgnąć przez stół, by zepchnąć z kart Pisma Świętego tę rękę niegodną.
Powstrzymuje ją jeszcze ostatni błysk nadzieji. Ufa, że w ostatniej chwili winowajca ustąpi.
Tymczasem sędzia, znalazłszy potrzebną stronicę, zaczął głosem donośnym i wyraźnym dyktować rotę przysięgi. Potem zrobił pauzę, aby obwiniony mógł powtórzyć. Oskarżony zaczyna istotnie wymawiać słowa sakramentalne, lecz się w nich myli i sędzia zmuszony jest zacząć od początku.
Teraz już dziewczyna nie mogła mieć żadnej wątpliwości. Najwidoczniej obwiniony waży się na krzywoprzysięstwo i ściąga na siebie gniew Boży w tem i przyszłem życiu.
Stoi i łamie rozpaczliwie ręce. Całą winę przypisuje sobie; bo przecież sama go pozwała przed sąd!
Była bez roboty, cierpiała głód i chłód, a dziecko, pozbawione pieczy, było bliskie śmierci. To prawda. Do kogóż się miała zwrócić o pomoc.
Nigdyby nie przypuściła, że on zdolny będzie popełnić grzech tak wstrętny.
Sędzia rozpoczął na nowo dyktować słowa przysięgi. Za chwilę spełni się akt, którego nic nie zmaże, ani naprawi.
W chwili, gdy oskarżony zaczyna powtarzać przysięgę dziewczyna podchodzi, odtrąca rękę i odbiera Biblię.
To rozpacz straszliwa dodała jej odwagi. On nie może zostać krzywoprzysięzcą! Nie może!
Podbiega woźny aby jej wyrwać księgę i przywołać do porządku.
Wszystko, co miało związek z sądem, napawało dziewczynę wielką bojaźnią, była przekonana, że to, co czyni obecnie, zaprowadzi ją do więzienia. Pomimo to nie wypuszczała z rąk Biblji. Niech będzie, co chce, a on nie złoży przysięgi!
Winowajca rzuca się również, aby odebrać jej księgę. Lecz ona stawiła opór obydwom.
— Nie wolno ci przysięgać! Nie wolno! — krzyczy.
Scena ta wprawia oczywiście wszystkich w zdumienie. Ludzie tłoczą się aby lepiej widzieć. Poruszenie wśród przysięgłych. A pisarz zrywa się z kałamarzem w ręku z obawy, aby mu go nie przewrócono.
— Cicho! — krzyknął gniewnie sędzia.
Wszystko znieruchomiało.
— Co ci jest? Co robisz z księgą? — Zapytuje powódki głosem surowym i oburzonym.
Przezwyciężywszy strach, zdobywa się na odpowiedź:
— On nie powinien przysięgać!
— Cicho bądź i połóż księgę na miejscu — rozkazuje sędzia.
Nietylko że nie słucha, lecz przeciwnie, przytrzymuje Biblję oboma rękami.
— Nie będzie składał przysięgi — krzyczy z pasją.
— Z taką zaciekłością bronisz swej wygranej? — pyta sędzia tonem miażdżącym.
— Cofam skargę! Nie chcę go zmuszać do przysięgi! — Krzyczy rozdzierająco.
— Co ty wygadujesz? Rozum straciłaś? — pyta sędzia.
Ona oddycha gwałtownie, starając się opanować. Sama spostrzega ostrość swego głosu. Sędzia zaczyna przypuszczać, że dostała nagle obłędu, skoro nie może powiedzieć wyraźnie o co jej chodzi. Dziewczyna walczy ze sobą, aby zniżyć głos i wreszcie, przezwyciężywszy się, mówi powoli, spokojnie, patrząc sędziemu prosto w twarz:
— Zrzekam się skargi. To ojciec mego dziecka. Kocham go. Nie chcę aby był krzywoprzysięzcą.
Stoi wyprostowana i pełna decyzji. Nie spuszcza oczu z surowej twarzy sędziego. Ten, wsparty rękami o stół, patrzy na nią przeciągle.
Jest zupełnie zmieniony.
Cały niesmak i zniechęcenie znika, a twarz jego opromienia głębokie wzruszenie. „Oto, mówi do siebie, oto jaki jest nasz lud. Jak można go lekceważyć, skoro w najuboższych jest tyle miłości i miłosierdzia“.
Czując łzy w oczach, czyni gwałtowny ruch zażenowania i rzuca dokoła siebie bystre spojrzenie. Pisarz, długi szereg przysięgłych i komisarz — wyciągają szyje, aby się przyjrzeć dziewczynie, stojącej przed trybunałem z księgą świętą na piersi. Sędzia widzi blask niezwykły rozjaśniający ich twarze na widok piękna, które poruszyło do głębi ich serca.
Następnie sędzia spogląda na publiczność: wszyscy trwają w milczeniu, powstrzymując oddech w oczekiwaniu pożądanego wyroku.
Wreszcie patrzy na oskarżonego: teraz na niego przyszła kolej spuszczenia głowy i patrzenia w ziemie.
Sędzia, zwracając się do młodej dziewczyny, mówi:
— Stanie się jak chcesz. Sprawę umorzyć — dodaje zwracając się do pisarza.
Obwiniony czyni ruch jakby protestu.
— Co to znaczy? — krzyknął sędzia. — Czy masz co przeciw temu?
Winowajca pochyla głowę jeszcze niżej i odpowiada głosem ledwie dosłyszalnym:
— Nie. Bez wątpienia, tak będzie najlepiej.
Sędzia siedzi chwilę bez ruchu; później, odsuwając swój ciężki fotel, wstaje i podchodzi do powódki.
— Dziękuję ci — mówi, podając jej rękę.
Dziewczyna kładzie Biblję i płacząc, wyciera łzy skręconą chustką.
— Dziękuję ci — powtarza sędzia i, wziąwszy ją za rękę — ściska długo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Janina Godlewska.