Dziewiczy wieczór (Zapolska, 1903)/Scena X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziewiczy wieczór |
Podtytuł | akwarela sceniczna w jednym akcie |
Część | Scena X |
Pochodzenie | Teatr Gabryeli Zapolskiej |
Wydawca | Redakcya Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała sztuka |
Indeks stron |
Wisia (pędzi do Mysi krzycząc). Dzień dobry Mysiu!
Mysia. Dzień dobry! nie krzycz tak, bo to nieładnie.
Wisia. I! nie będziesz mnie uczyła — (ogląda suknię Mysi). Twoja suknia brzydsza niż moja.
Mysia. To twoja brzydsza, u mnie szarfa z tyłu a u ciebie co?...
Wisia. U mnie jest koronka.
Mysia. Ale u mnie wstążka.
Wisia (zła). A u mnie w domu jest już elementarz i duża piłka.
Mysia (zła). A ja wczoraj piłam czekoladę, a ty nie.
Wisia (tryumfująco). A ja wczoraj brałam lekarstwo, a ty nie.
Mysia (czuje się pobitą, po chwili nagle). A moja siostra to idzie za mąż a twoja nie.
Wisia (tryumfująco). A mój brat się ożenił i ma czworo dzieci!
Mysia. Nie prawda!
Wisia. Jak mamę kocham (po chwili znużona). Bawmy się.
Mysia. W co?
Wisia. W panie!
Mysia. Dobrze — to siadaj na kanapie a ja na fotelu...
Wisia. Dzień dobry pani — dzieci pani zdrowe?...
Mysia. Nie — wszystkie mają podagrę!
Wisia. A pani mąż?
Mysia. Od wczoraj jestem wdową!
Wisia. A ja właśnie mam iść za mąż za chłopca z cukierni. Będę jadła same ciastka na obiad i będę się myła orszadą (po chwili zeskakują). Schowajmy się!
Mysia. Gdzie?
Wisia. Pod suknię!
Tosia. Mama kazała przynieść sobie mój dzienniczek. Co to ten ślub! Nigdy mama mnie się nawet o dzienniczek nie pytała (wyjmuje z biurka dzienniczek, przybiegając do sukni). Ty moja sukienko, jakie ty mi niespodzianki odkryjesz?...
Lunia (podrastająca panienka, ubrana biało, trochę niezgrabna, czerwieni się co chwila). Jak się masz, Mysiu! dzień dobry, Wisiu!
Ziunia. Dzień dobry, Luniu. Co tu robisz z temi dzieciakami, siadaj tutaj — a wy idzie sobie dalej. Co to jest rozsiadać się po kanapach? Także!...
Lunia. Jaka jesteś dzisiaj ładna, Ziuniu.
Ziunia. W sekrecie ci coś powiem, tylko przysięgnij się że nikomu nie powiesz...
Lunia. Jak mamę kocham!
Ziunia. Upudrowałam się!
Lunia. O!...
Ziunia. Dlaczego ty jesteś taka czerwona?
Lunia. Ach, Boże, czy ja wiem czemu ciągle piekę raki. Wiesz, już mi życie po prostu zbrzydło. Profesor wyrwie mnie, albo ktoś coś powie do mnie, ot tak, albo co bądź, a ja zaraz jestem czerwona jak burak.
Ziunia. Ja wiem co to jest.
Lunia. No co?...
Ziunia. Ty musisz mieć nieczyste sumienie!
Lunia. Ja! ale Ziuniu co znowu? Ja nie wiem, ja sobie wszystkie grzechy zapisuje do dzienniczka i są same powszednie, jak mamę kocham.
Ziunia. To już nie wiem (po chwili). Ty wiesz oni sami pojadą.
Lunia. Kto?
Ziunia. Oni! Tosia i ten jej czuły narzeczony (Wisia podsłuchuje), Wisia nie podsłuchuj kiedy starsi rozmawiają (do Luni). Jeżeli przysięgniesz się, że nikomu nie powiesz, to ci coś powiem w sekrecie.
Lunia. Jak mamę kocham nikomu nie powiem.
Ziunia. Oni się kiedyś pocałowali.
Lunia. O!...
Ziunia. Mama mnie zawsze kazała przy nich siedzieć. Ale oni mnie oszukali — to to, to owo wymyślali, wypychali mnie, aż raz ja to widziałam.
Lunia (ze spuszczonemi oczyma). Pocałowali się.
Ziunia. Czegożeś taka czerwona?
Lunia. Jakże nie być czerwoną, przecież to chyba grzech.
Ziunia. E... przyznam ci się, że już zaczynam nic nie rozumieć. A potem okropnie się jednej rzeczy boję.
Lunia Czego?
Ziunia. Mama mi się każe pewno do nich wprowadzić po ślubie i będę musiała ich dalej pilnować, zobaczysz!...
Lunia! E! to, to chyba nie.
Ziunia. Ale zobaczysz — nibyto mama mówi „nie“, ale ja jestem pewna. Jakże ja będę za nimi łaziła — to los!