Dziewiczy wieczór (Zapolska, 1903)/Scena XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Dziewiczy wieczór
Podtytuł akwarela sceniczna w jednym akcie
Część Scena XI
Pochodzenie Teatr Gabryeli Zapolskiej
Wydawca Redakcya Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała sztuka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SCENA XI.
Też same; wybiega służąca otwierać, hałas w przedpokoju, śmiechy; ze drzwi z lewej strony wbiega Tosia, z przedpokoju wchodzą:
FRANIA, MANIA, LILI, MUSZKA, JULIA, wszystkie biało, elegancko ubrane, uczesane modnie, znać na nich dostatek i dobre wychowanie).|po=1em}}

Lunia (zatrzymuje Tosię, podaje jej kwiatki, które trzymała w ręku). Moja droga Tosiu, winszuję ci, że idziesz za mąż.

Tosia. Dziękuję ci! o mój Boże, co ci jest! taka jesteś czerwona (biegnie do wchodzących panienek). Dzień dobry — dzień dobry!

Wszystkie. Winszujemy ci, winszujemy (całują ją i podają jej kwiaty).

Julia (która wchodzi powoli i mówi z wyższością). Ja ci nie winszuję, bo nie wiem jeszcze czy jest czego, ale ci życzę, ażebyś była o ile można szczęśliwa za tym mężem.

Tosia. Dziękuję ci! Ale gdzie Generał?...

Józia (zwana Generałem. Jest to duża dziewczyna z krzakowatemi ruchami, ale nie ordynarnemi, ma włosy uczesane nie zbytnio porządnie i ręce bardzo czerwone, ubrana jest w bardzo elegancką suknię białą, ale stanik ma włożony z tyłu naprzód tak, że piersi ma ściśnięte plecami stanika a na plecach wisi jej garb z przodu stanika; stanik jest zapięty z przodu a właściwie winien być zapięty z tyłu na guziczki).

Józia (która trzyma coś z tyłu). Jestem! Jak się masz owco na rzeź przeznaczona! Ty! zdradziłaś naszą umowę za to masz mój bukiet (wyciąga z poza pleców rózgę związaną wstążką).

Panienki (śmieją się). Och, Generale.

Józia. Zdradziłaś przysięgę. Dałyśmy sobie słowo, że nie wyjdziemy za mąż, pamiętacie, dzieci?

Lili. Frania, Mania, Muszka. Prawda!

Józia. Jedna już chciała zerwać umowę ale (patrzy na Franię, ta nagle mieni się na twarzy i Józia rzuca się jej na szyję). Nie, nie. Już nie, nie, nie będę nic do ciebie mówiła (do Tosi). Ale ty nie zasługujesz na inny bukiet i weź go sobie...

Tosia (śmiejąc się). Szczęście, że mnie tą rózgą nie wybijesz.

Józia. Zdałoby ci się. Po co ci mąż? Dlaczego ja nie chcę iść za mąż...

Julia. Z takiemi manierami trudno wyjść za mąż...

Józia. Zapewne... ale i te ze studenckiemi manierami nie prędzej idą odemnie a nawet dłużej czekają — i jeśli myślą, że są bardzo mądre, bo były trzy miesiące na medycynie — to się mylą...

Julia. Bo same nie chcą iść za mąż, mają inne cele w życiu.

Tosia. E! co tam, już się stało, klamka zapadła.

Julia. Od ołtarza się ludzie rozchodzą.

Mania. Jaka cudna suknia z patką ztyłu. Tylko zdaje mi się, że w pasie trochę za szeroka, na mnie przynajmniej byłaby ogromna.

Lili. Naturalnie, nie każdy jest taki cienki w pasie jak ty!...

Józia. Tylko patrzeć jak się kiedy przetniesz na dwie połowy i będą cię musieli sklejać klajstrem od porcelany.

Mania. Bóg wie co wygadujecie... o — niech każda się przekona, czy ja mam ściśnięty gorset, no!

Lili. Daj pokój, małoś nie zemdlała w karecie!! (inne panienki oglądają suknię).

Frania. To ładna taka forma princesse, te dodaje powagi!...

Józia. Będziesz w tej sukni wyglądała jak kaczka!...

Panienki. O!...

Józia. Cóż o! Czy ja to się niby nie znam na modzie? jak kaczka powiadam i tyle.

Julia. Ja inaczej byłabym się na ślub ubrała. Ciemno, poważnie, bo niby czego się znowu tak cieszyć — małżeństwo to nie zabawa, to cała serya przykrości, chorób, kłótni, zdrad, Bóg wie czego!...

Tosia. E!... Tak źle nie jest.

Lili. Najgorsze w małżeństwie to dysponowanie obiadu.

Muszka. Jabym się bała iść za mąż...

Wszystkie. Dlaczego?

Józia. To wszystko zależy od tego jak się z mężem postąpi, odrazu jak ja nie wezmę pod pantofel, to on mnie weźmie pod but.

Julia. Co? co? pod but — jakie ty masz wyrażenia?

Józia. Generalskie... pod but! więc ja jego panie dobrodzieju za łeb i już mam całe życie spokojne...

Muszka. Ale czy on będzie miał całe życie spokojne...

Józia. Co mnie to obchodzi, ja jestem Samson i tyle...

Wszystkie. Co? co? Samson?...

Józia. No tak samojednik. Ach!... Pardon, egoistka, mówiąc po dystyngowanemu, byłam z wami na pensyi, ale nie nauczyłam się jeść widelcem ryby, ani spać w rękawiczkach. Doprowadzam do rozpaczy moją matkę, ale nic na to nie poradzę, więc gadam tak po swojemu.

Muszka (spuszczając oczy). Ja znowu gdybym już musiała koniecznie wyjść za mąż, to chciałabym żeby mój mąż... (urywa).

Józia No wyduś!

Muszka. E nie!

Józia. Gadaj!...

Muszka. Był sokołem i nosił takie piórko u czapki, to tak ślicznie.

(Śmieją się wszyscy).

Tosia (do Frani cicho). Jaka ty dziś jesteś blada, Franiu!

Frania. Nie zważaj na to...

Tosia. Ja wiem, wiem co ci jest, ty sobie przypominasz śmierć twojego narzeczonego i bardzo ci smutno, prawda... (Frania milczy). Ja to teraz dopiero rozumiem, Franiu, jakie to musiało być dla ciebie straszne, mnie się zdaje, że gdyby tak pan Władysław zmarł, tu jabym go nie przeżyła.

Frania. Musiałabyś go przeżyć, to trudno!

Tosia. On mnie tak kocha! patrz napisał do mnie list i pisze „ty moje słonko“.

Frania. Mój do mnie tak samo pisał.

Mania. Ale jutro w kościele pamiętaj pociągnąć mnie za sobą, jak będziesz odchodzić od ołtarza.

Lili. I mnie pociągnij!

Muszka. Tosiu i mnie pociągnij!

(Dzieci wołają „także i mnie“).

Józia. Co i was, bębny? za mąż się im śpieszy. A do elementarza. Ale to pamiętaj, Tosiu, że twoja ręka podczas wiązania stułą musi być na wierzchu; pamiętaj, inaczej on będzie nad tobą przewodził całe życie.

Julia (siada przy fortepianie). Upokażająca niewola!...

Lunia (nieśmiało). Dlaczego, jeśli się kocha... (zaczerwieniona, czując wzrok wszystkich na sobie chowa twarz w ręce).

Józia. Głupstwo, w małżeństwie niema miłości!

Lili. A tak; mówią, że jest tylko szacunek. Hi, hi, hi!

Tosia. Ach, nie!... nie mówcie tak, proszę was — to byłoby bardzo smutno...

Julia (zaczyna grać powoli). Powiedziałam, że małżeństwo nie jest idyllą.

Wisia (wpadając nagle pomiędzy wszystkich). Wiecie, Ziunia się upudrowała!

Ziunia. Nie prawda!

Wisia. Prawda, sama słyszałam, mówiła!

Ziunia. Idź stąd, ty nieznośna!

(Służąca dawno wniosła tort, wino w małych kieliszkach, cukierki, pomarańcze, aby panienki jadły i piły).

Mania. Ja gdzieś słyszałam, że małżeństwo jest grobem miłości.

Lili (pretensyonalnie). To zależy pewnie od żony. Ja sądzę, że można miłość wszędzie utrzymać!

Józia. Swoją drogą, jakby mnie mąż nie kochał, to jabym mu włosy z głowy powyrywała.

Ziunia. A jakby był zupełnie łysy?

(Okropny chichot wśród panienek).

Józia. Cicho, subordynacya, za łysego nie pójdę, mój mąż musi być!...

Ziunia. Rudy!

(Znowu śmiech).

Józia (do Ziuni). Głupia jesteś. Już ja wiem jaki on będzie...

(Julia gra gawota, panienki powoli podchodzą do fortepianu i zaczynają nucić, najprzód Frania, za nią inne i formuje się grupa, która rozwija się w łańcuch, prowadzony przez Franię i stopniowo wzrostem aż do Wisi i Mysi i panienki gawotowym krokiem okręcają ślubną suknię, śpiewając).


Sukienko ślubna jakby lilij kwiat
Zjawiłaś się wśród nas jak cień,
Przed tobą korzy się dziewczęcy świat,
Bo jutro twój królewski dzień,
Sukienko biała jak śniegowy puch
Pamiętaj proszę o mnie też,
Sukienko biała, lekka jakby duch
I mnie w przedślubny welon bierz.


(Nagle Frania zaczyna łkać, przerywa łańcuch i taniec, biegnie do fotelu pada nań i zaczyna płakać gwałtownie — wszystkie panienki biegną ku niej).

Józia. Franiu co ci się stało! Franiu!

Tosia (cicho do panienek). Wy wiecie przecież... przypomniał jej się narzeczony... umarł... na trzy dni przed ślubem.

Wszystkie. Tak, tak!...

Frania (powoli, jakby sama do siebie, podczas gdy panienki grupują się dokoła niej w ładnych smutnych pozach). Tak, pamiętam wszystko, ta suknia, ten gawot, on go grał zawsze, suknia była taka sama — ślub miał się odbyć za trzy dni, we środę a w niedzielę czekamy. Chodziliśmy zawsze razem do kościoła: mama, ja i on, czekamy napróżno, poszłyśmy same, potem z obiadem czekamy a jego niema. Mamcia widzi co się ze mną dzieje więc idzie, on mieszkał u brata! Mamusia dochodzi do domu — stoi masa ludzi i mówią: taki młody! taki młody Co? jak? kto? już znaleźli nieżywego odpowiadają — mamusia biegnie i zastaje już trupa — (po chwili) zastrzelił się!... (panienki patrzą po sobie). I nikt nie wie dlaczego? — umarł ze swoją tajemnicą; zmarł; nikt nie wie, nikt się już nie dowie...

(Słychać silny trzask jakgdyby pękającego drzewa).

Panienki. (przerażone). O!... (tulą się do siebie).

Muszka. Może on jest tu między nami — ja słyszałam, że samobójcy nie mają po śmierci spokoju!...

Julia. Co za niedorzeczność. Meble pękają, nic więcej...

Frania. A ja wierzę, że nie, panno Julio. Panią medycyna czego innego nauczyła! a mnie moje nieszczęście czego innego. Ja chcę wierzyć, że on mnie widzi! (pukanie do okna). Och! (dziewczyny się tulą jak stadko owiec do siebie).

Muszka. Nie otwierajcie!...

Józia. Co za nonsens! duchy będą po ulicach chodzić (biegnie do okna, przez które ktoś wrzuca całe masy białego bzu i lilij). No to chyba zrobił ktoś żyjący, patrzcie — bzy.

(Dziewczęta biegną i podnoszą śmiejąc się i ubierają się w kwiaty).

Tosia. To on, Władek to zrobił nikt inny!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.