Dziewiczy wieczór (Zapolska, 1903)/Scena XII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dziewiczy wieczór |
Podtytuł | akwarela sceniczna w jednym akcie |
Część | Scena XII |
Pochodzenie | Teatr Gabryeli Zapolskiej |
Wydawca | Redakcya Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała sztuka |
Indeks stron |
Janka (ubrana biało). Przychodzę w porę? widzę właśnie trzynaście osób.
Mysia. A! Tosina sukienka! Janka ma Tosiną sukienkę...
Janka (z wysiłkiem). Tak, Tosia była tak dobrą i podarowała mi swoją starą sukienkę, bo jestem biedna i nie mam sobie za co sprawić.
Tosia. Ależ, Janiu!...
Babunia. E, co tam!... potańczcie lepiej trochę.
Wszystkie. Potańczymy!
Ziunia. Nie ma kawalerów.
Babunia. A tobie na co kawalerów — tańczcie jedna z drugą.
Wszystkie. Ależ chętnie.
Matka (do Janki). Napij się wina moje dziecko i zjedz trochę cukierków.
Janka (ironicznie). Dziękuję, pani, taka dla biednej kuzynki łaskawa, proszę o trochę papieru, zabiorę co nie dojem z sobą do domu...
Matka. Co ci jest Janka.
Janka (z gorączkową wesołością). Mnie nic, pójdę tańczyć (do Józi). Służę ci, generale (tańczy).
Matka (do babki). Taki strach mnie przejmuje!
Babunia. Dlaczego?...
Matka. Dopiero teraz pytam się sama siebie czy dobrze robię wydając Tosię tak młodą za mąż. Patrz, między temi dziećmi, w tym tanecznym wirze trudno ją odróżnić. I jutro już żona!...
Janka (do Józi). Pysznie tańczysz, mój generale!...
Józia. Prawda? mam sznit wojskowy — ja powinnam była się urodzić lejtnantem, co?
Janka (z gorączkową wesołością). Ale patrz generale... włożyłaś stanik z tyłu naprzód!...
Józia. Guziki z przodu.
Janka. Powinny być z tyłu... Oj ty! już z ciebie nie będzie nigdy taka Mania — patrz jak lalka — a teraz idź, idź!...
Tosia (do Janki). Nie powinszujesz, mi Janko?
Janka (prędko, gorączkowo korzystając z tego, że babka i matka zajęte panienkami). Owszem, dam ci nawet dowód jak bardzo ci sprzyjam... Tosiu, posłuchaj mnie — ja, ja, nie mam czasu mówić ci dokładnie wszystkiego... ale zrozum, twój ślub się nie odbędzie!
Tosia. Zerwać? dlaczego? (w tej chwili przybiega Mania i porywa Tosię do tańca — Tosia tańczy jedną turę — wyrywa się, wraca do Janki, która stoi blada jak trup na przodzie sceny). Dlaczego ja mam zerwać? dla czego?...
Janka. Bo Władysław nie ciebie, ale mnie kocha... bo z tobą żeni się dla posagu! rozumiesz, dla posagu?...
Tosia (jakby gromem rażona). Nie, nie! to być nie może, to nie podobna — on mówił jeszcze wczoraj, że mnie jedną tylko w życiu kochał.
Janka. Mnie mówił to samo, ale jeszcze przed tobą... kochaliśmy się tak bardzo... ja... ja... tyle szaleństw dla niego popełniłam. Ty nie rozumiesz, ale on miał się ze mną żenić, potem zaś przyszłaś ty, on dowiedział się o twoim posagu i porzucił mnie — porzucił.
Tosia. Ty kłamiesz!
Janka. Wiedziałam, że mi wierzyć nie będziesz, masz, czytaj, to są dowody — (daje jej paczkę listów) jego listy...
Tosia (przegląda). Boże! jego pismo, tak tak, co on pisze? moje słonko? do ciebie tak samo jak do mnie?
Janka. Do mnie tak samo jak do ciebie...
Tosia (oszalała z bólu). Mamo! Babciu! (biegnie do nich, obie siedzą po lewej). Patrzcie, pan Władysław kochał się przedtem w Jance — porzucił ją dla mnie — to jest dla mego posagu — to są jego listy — nazywa ją słonkiem... jak mnie... ja nie mogę iść za niego!... nie mogę!....
Józia (głośno). Dosyć walca, będziemy tańczyć lansyera.
Panienki. Nikt z nas nie umie.
Matka. Pokaż te listy (czyta). Rzeczywiście ta dziewczyna nie skłamała. Ach, co teraz? co teraz? co świat powie? Otóż to, kiedy kobieta pozostanie sama nie wie co robi, kogo w dom wpuszcza.
Mania (do Tosi) Tosiu, Tosiu, chodź potańcz z nami!
Babunia. Idź, Tosiu, nie trzeba zasmucać swych gości, potańcz i powróć tu za chwilę, otrzej łzy, wszystko będzie dobrze.
Tosia. Ale jak, babciu? jak?
Józia. Tosiu, czekamy! a ty, Janka?
Janka (ironicznie). Nie, ja nie tańczę, mnie za ciasno w darowanej przez Tosię sukni.
Józia. Ale co tam, chodź (chwyta Jankę i ciągnie za sobą). Tańczmy menueta to ładniejsze!...
Panienki. Tak, menueta!
Babunia (na tle menueta łagodnym głosem. Matka obok niej, u jej kolan Tosia). Jest nas trzy w tej chwili. Trzy kobiety — trzy wieki. Młodość, wiek dojrzały i starość; przed tobą całe życie, przed tobą połowa a przedemną śmierć i gdy się właśnie dojdzie do kresu tego, na którym ja stoję, to krewkość młodości odpada i widzi się życie takiem, jakiem ono jest, ni piękne, ni brzydkie; a to co my nazywamy występkami to jest takie drobne wobec majestatu śmierci — a to co się nazywa dobrem, to takie nic przy wieku trumny. Ty jeszcze, Emilio, masz porywy młodości. Ty nazywasz Władka nikczemnym, bo kochał ładną dziewczynę. Hm! mój Boże — po prawdzie powiedziawszy okazał dobry gust...
Matka. Ależ on ją porzucił! oszukał...
Babunia. Ta, ta, ta, Janka nie dziecko, wiedziała co robi. Chciała być oszukiwaną i jest nią!
Tosia. Babciu! to się musi zerwać... ja za niego nie pójdę.
Babunia. Czy to dlatego, aby on się ożenił z Janką? ale on się z nią nie ożeni, tylko znajdzie sobie jaką inną pannę i...
Tosia (z płaczem). Ja nie chcę, żeby on się z kim innym żenił!
Babunia. A widzisz. Dziś ci łatwo powiedzieć „zerwę“ ale potem byłoby trudno, płakałabyś tak po nim jak Frania płacze po tym zabitym. Wierz mi, najpiękniejsze co jest na świecie, to umieć zapomnieć! a czas dopomoże. Wierz memu doświadczeniu!...
Matka. Ale jeśli świat się dowie — konwenanse każą zerwać.
Babunia. Świat się nie dowie! Dla konwenansów czynić Tosię nieszczęśliwą — to głupio, słuchaj, Tosiu, w miłości nie ten jest szczęśliwy kto jest kochany, ale ten kto kocha. Ty kochasz, więc będziesz szczęśliwą. No dajcie pokój, nie patrzcie na drobiazgi przez powiększające szkło, ale przez moje okulary, które czas i łzy oszlifowały. Nie zrywajcie, bo to sensu nie ma; gdyby dla takich przyczyn zrywać małżeństwa to należałoby tę instytucyę zwinąć zupełnie (z uśmiechem) a byłaby szkoda, bo ona ma swoje dobre strony.
Matka. Więc mama radzi, żeby...
Babunia. Udać, że się o niczem nie wie. Z Janką ja się załatwię; listy mi dajcie! (bierze listy i pali je kolejno) skończyło się, niema nawet o czem myśleć! (wstaje). Moje panienki, nie umiecie tańczyć menueta. Choć to także nie moja epoka, ale zawsze jestem jej bliższa niż wy, moje panienki — (panienki przerywają tańce i otaczają babcię, przez ten czas Tosia tuli się do matki).
Lili. A jakie tańce tańczyli wtedy.
Babunia. Solowe, mała panienko, z szalem, kaczucże, nóżkę trzeba było mieć wyrobioną a talię taką, żeby bransoletką się opasać.
Józia. Kłaniam uniżenie; ładniebym w takiem towarzystwie wyglądała.
Mania. A widzicie, śmiejecie się ze mnie!...
Julia. Idź! idź! to było przed stu laty, teraz rozkrępowali kobiety z powijaków.
Babunia. No tańczmy, panienki!...
Panienki. Pani z nami?...
Babunia. Naturalnie. Janko, ty będziesz tańczyć ze mną.
Janka (zmieszana). Ja?...
Babunia. Ty — ja ci każę; tańczymy.
Wisia (na przodzie sceny siada na fotelu sama). Tyle się wina napiłam, że mi się w głowie kręci!...
Mysia. I mnie też (włazi także na fotel, razem śpią).
Tosia (do matki). Każesz mi zapomnieć mamo?...
Matka. Mnie się zdaje, że babcia ma słuszność.
Babunia (do Janki surowo. Tańcząc gdy dojdzie na przód sceny). Ty co! nie tylko zapomniałaś o godności dziewiczej wdając się w miłostki z Władkiem, ale chciałaś jeszcze zerwać małżeństwo Tosi — jesteś złą dziewczyną. Ja cię podejrzewałam i radziłam dać spokój — nie usłuchałaś i teraz kto wie, może jak te róże pod twemi oczami, uwiędło szczęście życia mojej wnuczki!...
Janka. Więc ja się miałam poświęcić? broniłam się!...
Babunia. Nie broniłaś, nie... mściłaś się... wiedziałaś, że twoje szczęście już do nieobronienia! w tej chwili wyjdziesz ztąd, potem ja cię wyszlę do Genewy, idź na studya a nas zostaw w spokoju.
Janka. Ja nie chcę!
Babunia. Pytać się nie będę, pomówię z twoją matką a teraz idź ztąd! (przerywa się menuet). Panienki, czuję się zmęczoną, tańczcie same, darujcie ale jestem stara (do Janki). Idź ztąd.
Janka. Pójdę! (z ironią) zostawię was w trzynaście.
Babunia. Nieszczęście, które nam przyniosłaś, zostanie z nami i będzie czternaste... (do panienek). Panienki, Jankę głowa boli — służąca ją odprowadza do domu, pożegnaj się, Janiu!
Frania (przybiega). Chodź, Tosiu, tańczyć — taki walc, to tak kołysze, tak uspakaja.
Babunia. Idź, Tosiu, idź!
Tosia (patrząc na Franię). Kiedy ty, Franiu, możesz tańczyć, to i ja chyba mogę.
Babunia (patrzy chwilę na tańczące panienki). Jak one jeszcze będą płakać gorzko w życiu, te biedne dziewczęta! Ha! ha!... (po chwili z uśmiechem smutnym). A jak niepotrzebnie!