Dziwne przygody miłosne Rouletabilla/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Dziwne przygody miłosne Rouletabilla
Wydawca G. Seyfarth (Józef Georgeon)
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia W. A. Szyjkowskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les étranges noces de Rouletabille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


IV.
Walka pomiędzy Atanazym a Gawłowem i co z tego wynikło.

Pierwszą myślą Rouletabilla, było teraz, dopędzić Iwanę, która gdzieś przepadła. Był bardzo zadowolony, ze Iwany nie było, gdyż nie wiadomo, czy odnośnie do córki generała Wilczkowa, sprawa nie przyjęłaby zgoła innego obrotu. Teraz jednak naglił swych towarzyszy do pośpiechu, pragnąc przed nocą doścignąć Iwanę.
— Prędzej, prędzej! — wołał, — nad czemże to dumasz, Włodzimierzu?
— Dumam nad tem, że, jeżeli oni tak dobrze wiedzą, cośmy robili w Sofii, to jest to sprawka Marka Wołocha!
— Znowu wyjeżdżasz z tym Markiem! — krzyknął Candeur.
— Nie byłby chyba zdolny do takiego łajdactwa, — zauważył Rouletabille.
— Ba... nie znacie go, panowie! — odparł Włodzimierz.
— Ależ nie mógł przecież wiedzieć, że Włodzimierz ma przy sobie tyle pieniędzy! — powiedział Candeur:
— Wiedział, — rzekł ponuro Włodzimierz. Przypadek chciał, że zastałem go w banku zastawniczym. On dostał dwadzieścia lewów za jakąś drobnostkę, mnie zaś, przy nim wypłacono wiadomą kwotę.
— Do licha! — zawołał Rouletabille. Teraz rozumiem, dłaczego krążyło coś złowrogiego wokoło nas w górach Istrandża Dagu.
— Marko Wołoch! — rzekł grobowym głosem Włodzimierz. Wpędził nas w zasadzkę, wprost, oddał nas w ręce Turków, by przejąć naszą korespondencyę. Posłał anonimową denuncyacyę do władz w Adryanopolu, czy Kirkilisse i w ten sposób dowiedział się wszystkiego, ten dureń, aga. To jasne, to nie ulega wątpliwości!
— Wieczór zapada, a niema panny Iwany! — zawołał głośno Rouletabille, dając ostrogi swemu koniowi.
— Niech ją dyabli porwą... mruknął pod nosem Candeur.
— Raczej, niech ją sobie odbierze Kara Selim... — dodał Włodzimierz.
— Cicho!... Gdyby Rouletabille dosłyszał, zabiłby cię niezawodnie.
Nagle, tuż, przed nimi, zagrzmiały gęste strzały. Znajdywali się u wylotu wązkiego wąwozu i nagle buchły, od strony, gdzie się rozstępywały skały, płomienie. Paliła się wieś turecka. Rouletabille i towarzysze, ruszyli żwawiej naprzód. Nie ubiegli jednak daleko, gdy nagle ujrzeli Iwanę. Czekała na nich.
Kazała im zsiąść, ukryć konie i powiodła ku domowi, zbudowanemu z kamienia. Posłusznie weszli do tego domu, przebiegli kilka komnat, wreszcie znaleźli się na tarasie. Ukryli się za baryerą z kamienia, by ich nie dosięgły kule syczące i gwiżdżące wszędzie i patrzyli.
Zobaczyli bitwę. Bułgarzy walczyli z baszybożukami tureckimi. Tuż zaś, przed sobą, ujrzeli podróżni, rodzaj pojedynku. Atanazy walczył z Gawłowem.
Zachowanie się Iwany było dalej bardzo dziwne. Nie wiadomo bowiem, czemu ta gorąca patryotka, widząc, że Atanazy walczy z Gawłowem, nie sprowadziła mu pomocy w osobie Rouletabilla i towarzyszy, ale przeciwnie, zawiodła ich tutaj, skłoniła, by przyjęli rolę widzów tylko. Czyżby się obawiała, że inaczej pospieszą z sukursem?
Noc zapadła. Płomienie palących się domostw, jaskrawo oświecały plac, pośrodku którego, walczył Atanazy, z Kara Selimem. Obaj najeżdżali na siebie końmi i starali się dosięgnąć, to szablą, to nożem, a konie, jakby je ogarnął również szał bitewny, gryzły się, rwały i wierzgały nogami. Wokoło nich ścierali się Bulgarzy z Turkami. Strzelano do siebie z blizka, cięto nożami, ludzie zwarci w pojedynkę, szamotali się w zapasach wściekłych.
Zdawało się, że zarówno Atanazy, jak i Gawłow, są nietykalni. Mimo nadludzkich wysiłków, strzałów z pistoletów repetyerowych, rąbaniny na szable, żaden nie miał rany.
Iwana patrzyła na nich rozpłomienionym wzrokiem, drżała całym ciałem, zdawało się, że zemdleje lada chwila. Pochwyciła dłoń Rouletabilla i ściskała ją mocno, w miarę postępów, toczącego się tam, opodal, śmiertelnego pojedynku.
Rouletabille zrazu nie rozumiał tego wszystkiego, wkrótce jednak poznał z przerażeniem, że ilekroć uczuwał uściski silniejsze, tyle razy Gawłow był górą. Stała tedy po stronie Gawłowa. Wszystkie jej uczucia posiadał Kara Selim. Gdy pod niespodziewanym ciosem zachwiał się Turek, Iwanę ogarniało, jakby omdlenie, chwiała się na nogach, wydawała jęki. Nagle, broń Gawłowa upadła na ziemię, pociągając jeźdźca. Iwana wydała okrzyk trwogi i rzuciła się naprzód, jakby chciała biedz na ratunek. W tej chwili Atanazy skoczył ze swego konia i rzucił się z nożem na leżącego. Turek chciał się bronić, ale nie mógł wydostać się z pod swego wierzchowca. Atanazy zadał mu cios straszliwy, jeden, drugi, nóż błyskał krwawo w powietrzu.
Czarny pasza, legł, jakby martwy, na placu, a Bułgarzy wydali okrzyk tryumfu. Baszybożuki zaczęli się cofać i wnet rzucili się do bezładnej ucieczki.
Candeur, Włodzimierz i Tondor, bili brawo i biegli winszować Atanazemu, ale Rouletabille musiał zostać przy Iwanie. Była bardzo wyczerpana, chwiała się na nogach, wreszcie padła mu na ręce i ukryła twarz na jego piersiach.
— Iwano... — prosił — zbierz siły, nie trzeba się tak poddawać. To, widać, z radości tak ci słabo? Co? Zbierz siły....
Iwana podniosła głowę i uśmiechnęła się boleśnie i nie odpowiedziała ni słowa.
Walka ustała. Kotłowali się ludzie, jeszcze tylko koło meczetu, w którym skryli się baszybożukowie, w liczbie kilkunastu. Meczet podpalono, a zamknięci starali się wydostać, aby nie spalić się żywcem. Ale Bułgarzy czuwali, zaledwie który zjawił się na placu, chwytali go, nieśli i z dzikimi okrzykami wrzucali w płomienie.
— Chodź winszować Atanazemu! — wołał do Rouletabilla Candeur.
— Idź sam, ja zostanę przy pannie Iwanie — odparł. Czyż nie widzisz, że zasłabła?
— Idźcie wszyscy... — prosiła Iwana — zostawcie mnie samą!
— W tej chwili stało się coś dziwnego. Zwycięzcy Bułgarzy zaczęli się grupować, siadać na konie, ustawiać w szeregi. Trąbka wzywała raz poraz tych, którzy się opóźniali.
— Cóż to takiego? — dziwił się Candeur.
— To znaczy, — odrzekł Rouletabille, że Turcy nadciągają w znaczniejszej sile.
— Nagle, oddział się uformował, zabrzmiała komenda i Kietew, ze swoimi, opuścił wieś, ruszając w stronę północną.
— Widzicie, że miałem racyę! — powiedział Rouletabille. — Teraz kolej na nas. Uciekajmy, o ile jeszcze czas!
— Zwracając się do Iwany, dodał:
— Droga panno Iwano, zbierz siły. Trzeba teraz jechać, nie mamy chwili czasu.
Uśmiechnęła się boleśnie, ale uczyniła wysiłek i poszła przodem, ku miejscu, gdzie zostawiono konie.
Rouletabille uczuł wprost nienawiść do Iwany: Więc ona kocha tego mordercę swej rodziny myślał. — Cierpi, nie starając się nawet ukryć swego bolu. Myśli tylko o tem czarnem, okrwawionem ciele, które żołnierze włóczyli w tryumfie, po placu, a potem unieśli ze sobą, jako łup wojenny.
— Prędko, prędko! — wołał Włodzimierz. Patrzcie, baszybożuki wychodzą z meczetu. Teraz sprawa z samymi Turkami!
Ale nie stało już czasu na odwrót.
Baszybożuki wrócili z regularnem wojskiem tureckiem, które zajmowało nanowo wieś, wśród okrzyków i klątw, pod adresem ustępującego nieprzyjaciela.
Podróżni nasi postanowili ukryć się i przeczekać do nocy, poczem, pod jej osłoną, ruszyć dalej. Opuścili tedy terasę i udali się do piwnicy tego samego domu, gdzie było nierównie bezpieczniej.
Iwana szła obok Rouletabilla, jak cień. Ruchy jej były sztywne, automatyczne, napoły tylko świadome. Zdawało się, że wraz ze śmiercią Gawłowa, postradała zmysły.
Ukrycie naszych podróżnych, okazało się jednak niebawem bardzo mało bezpiecznem. Oto, ludność wsi, zachęcona przybyciem wojska regularnego, powracać zaczęła do opuszczonych domostw. Podróżni widzieli przez okna, powracających. Spostrzegli niebawem właściciela domu (jakąś, widać, wybitną i znaczną osobistość miejscową), wracającego wraz z rodziną, dziećmi, kobietami, służbą i dobytkiem.
Spotkanie z agą i inne poczynione doświadczenia, pouczyły ich, że nie bardzo można ufać gościnności tutejszej ludności. Przytem mieli przy sobie paszporty i przepustki bułgarskie, mogli lada chwila zostać zrewidowanymi, potem zaś, groziło im, bez wątpliwości, rozstrzelanie. Próbowali wyjść, ale za każdym razem musieli wracać. Sytuacya stawała się z każdą chwilą tragiczniejszą. Armia bułgarska nie mogła tu w najlepszym razie przybyć rychło, a gospodarz mógł lada moment zejść do piwnicy.
— Gdyby tu było przynajmniej wino, — biadał Candeur — wówczas, byłoby tak z nami, jak z Atosem, w „Trzech Muszkieterach“, oblężonym w piwnicy... ale bez wina... cóż poczniemy?
Nagle, rozbrzmiała ponownie palba karabinowa, podniosły się krzyki, płacz i zawodzenie kobiet. Zawrzała nowa bitwa. Podróżni widzieli przez okienko piwniczne, sylwetki uciekających ludzi, ruch wozów, słowem, całą panikę ludności.
— Bułgarzy wracają! — zawołał Włodzimierz i chciał już wyjść, ale Rouletabille wstrzymał go.
Rzeczywiście, nie było wskazanem, albowiem do wsi weszły właśnie kolumny trzeciej armii. Oficerowie byli bezsilni, żołnierze rozhulali się na dobre i zabijali w przystępie pierwszej wściekłości, na prawo i lewo. Najwięcej dokazywali komitadzi.
Słychać było śmiertelne wrzaski kobiet i dzieci, tak, że podróżni drżeli w głębi swej kryjówki.
Musieli patrzeć przez okienko piwnicy na wszystkie okrucieństwa wojny, na krew, płynącą w odwet przelanej krwi. Widzieli już biednych chłopów bułgarskich, mordowanych przez Turków, teraz patrzeć musieli na mord ludności tureckiej przez Bułgarów. Daremnie mówili sobie, że tak być musi, że są to nieodzowne konsekwencye wojny. Widok ten, przejmował ich grozą. Wspomnienie tej okropnej nocy, ścigało ich potem długo i nie mogli zapomnieć tego nieszczęsnego skrawka ziemi, gdzie nagromadziło się przez wieki tyle fermentu niezgody, gdzie rozegrało się tyle walk i tyle krwi popłynęło.
Iwana obróciła się twarzą do ściany, by nie patrzeć, a Rouletabille widział, jak zatyka uszy, by nie słyszeć.
Nagle spostrzegli małą dziewczynkę. Wyrwała się z rąk komitadżich i biegła z krzykiem po placu. Znaleziono ją pod stosem trupów — zapewne trupów jej własnej rodziny. Uciekała, a za nią biegł ogromny Bułgar z nagą szablą w ręku.
Rouletabille nie mógł powstrzymać okrzyku zgrozy, a Candeur wydał jęk przeciągły.
Bułgar już doganiał dziecko, które uciekało przerażone, z oczyma szeroko otwartemi.
Rouletabille powiedział:
— Muszę chyba strzelić do tego draba.
Wyjął z kieszeni pistolet repetyerowy.
Na dźwięk tych słów, zerwała się Iwana i chwytając Rouletabilla za rękę, zawołała:
— Nie popełnisz pan chyba tej zbrodni!
— Jakiej zbrodni? — spytał, starając się wyrwać rękę. To przecież jest dzieciobójca!
— On jest Bułgarem! W mojej obecności przynajmniej, nie ośmielisz się pan zabić Bułgara!
— Dobrze, — odparł, — posłucham, o ile pani ma odwagę patrzeć na śmierć tego dziecka.
Nagle, uciekająca dziewczynka potknęła się na czemś i upadła, tuż przed progiem piwnicy. Żołnierz zamachnął się, i, podniecany okrzykami towarzyszy, ciął straszliwie. Ale szabla jego świsnęła tylko przez powietrze.
— W tej sekundzie, gdy mała upadła, Iwana rzuciła się ku wejściu i wciągnęła szybko dziecko do piwnicy.
Żołnierzowi wydało się, że ofiara jego zapadła się nagle pod ziemię. Stanął osłupiały. Dziennikarze byli także zdumieni.
Dziecko tuliło się do Iwany. Drżało na całem ciele.
Przed piwnicą utworzyła się grupa żołnierzy. Rozmawiali żywo. Z gestów ich można było wnosić, że są rozwściekleni tem, co się stało. Za chwilę wpadli do domu. Słychać było ich kroki po schodach.
— Ładnieśmy się urządzili!... — jęknął Candeur.
— Za chwilę przyjdą, by nas rozstrzelać! — powiedział Rouletabille. Trzeba wyjść stąd koniecznie. Wezmą nas niewątpliwie za Turków.
— Jeśli wyjdziemy z dzieckiem, — powiedziała Iwana, — będzie jeszcze gorzej.
— Niech pani zostawi tę małą, — rzekł Włodzimierz, — może zdoła gdzieś się ukryć.
— Nie! — krzyknęła. — Nie zostawię jej, wyjdźcie wszyscy, ja tutaj zostanę. Mówcie do nich, wyjaśnijcie... ja zostaje!...
Dziewczynka objęła za szyję swą zbawczynię.
— Zabiją was obie w piwnicy, — zauważył chłodno Rouletabille.
— Dobrze! — odparła Iwana, — wszak chciałeś pan ocalić to dziecko. Nie zostawię tej małej.
— Nie damy się przecież wymordować przez tę Turczynkę! — zawołał Candeur, który, zrazu zachwycony czynem Iwany, wpadł teraz w rozpacz i zdecydowany bronić swego życia, wyszedł z piwnicy, powiewając chustką:
— Francis, Francis! — wołał, chcąc dać w ten sposób poznać, że jest Francuzem.
Otoczyli go w tej chwili komitadżi i zaczęli wypytywać, a nie mogąc się z nim dogadać, poczęli go nawet szarpać. Sprawa przybierała zły obrót, bo Caudeur zaciskał już pięści. Widząc to Rouletabille, wyszedł wraz z towarzyszami z piwnicy. Włodzimierz wystąpił naprzód i wygłosił mowę. Oświadczył, że jest przyjacielem generała Władysławowa, jego zaś towarzysze, są to najsłynniejsi dziennikarze europejscy, a schowali się do piwnicy przed Turkami. Powiedział dalej, że mają z sobą siostrzenicę generała Wilczkowa, zamordowanego przez pomaków. W zakończeniu zażądał, by ich zaprowadzono do oficera sztabowego.
Komitadżi, pod wrażeniem tej mowy, naradzali się między sobą i po chwili przyrzekli, że nie tkną nikogo.
Rouletabille uwiadomił o tem Iwanę, która zgodziła się wyjść z piwnicy.
Ukazała się u wejścia z dzieckiem na ręku.
Komitadżi zaczęli jej robić wyrzuty:
— Nie jesteś prawdziwą siostrzenicą generała Wilczkowa, zamordowanego przez pomaków. Inaczej, czyż mogłabyś ratować dziecko tych, którzy pomordowali twoich rodziców i wuja. Oddaj nam to dziecko, a pomścimy cię, ponieważ nie masz odwagi uczynić tego sama.
Iwana odpowiedziała:
— Jestem siostrzenicą generała Wilczkowa i rozkazuję wam zaprowadzić nas, do waszego komendanta.
— Nie mamy komendanta, jesteśmy wolni obywatele, komitadżi! — odpowiedzieli i chcieli ją pochwycić.
Uczynił się zgiełk straszliwy, dziennikarze chcieli Iwanę bronić, komitadżi chcieli ją dostać w swoje ręce. Candeur wołał ciągle:
— Francis, Francis! — i machał chusteczką, zaś Włodzimierz groził karą ze strony generała. Rouletabille pewny był, że za kilka minut wszyscy zostaną rozstrzelani.
Iwana sama, jakby z rozmyślną i zamierzoną niezręcznością, drażniła komitadżich, rzucała im złożeczenia i przekleństwa w rodzimym języku. Jeden z nich wreszcie, odtrącił Rouletabilla, rzucił się na Iwanę z ogromnym nożem i pchnął ją w pierś.
Ostrze trafiło w dziecko, które jękło, zamknęło oczy i wysunęło się z ramion Iwany, na ziemię. Iwana stała z rękami opuszczonemi, przerażona, obryzgana krwią.
Natychmiast jednak, jakby krew przelana posiadała władzę uśmierzenia nienawiści i gniewu, nastała cisza zupełna...
Komitadżi zaprzestali hałasować i napastować i oddali się na usługi podróżnych, proponując, że ich zaprowadzą do sztabu generalnego, czwartej kolumny, trzeciej armii, stojącego w Almadżiku.
Rouletabille zgodził się natychmiast i wszyscy udali się tam, otoczeni bandą komitadżich, niby jeńcy wojenni.
Postępowali w milczeniu. Nagle, Rouletabille spostrzegł, że Iwana płacze. Myśląc, ze żal jej zabitego dziecka, powiedział na ten temat kilka słów pocieszających.
Odpowiedziała mu:
— Nie opłakuję tej małej. Taki los był jej pisany. Zginęło wiele dzieci bułgarskich i tureckich, podobnie, jak zginąć musiała Irena. Płaczę z żalu, że nóż tego człowieka nie trafił we mnie... tego tylko żałuję i dlatego płaczę.
Rouletabille zadrżał. Więc tak strasznie cierpiała z powodu śmierci tamtego człowieka? Nie ozwał się już ni jednem słowem, szedł obok Iwany, jak zupełnie obcy człowiek, pewny, że wszystkie węzły zerwane raz na zawsze i że ich nic już zbliżyć nie zdoła.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.