Dziwne przygody miłosne Rouletabilla/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziwne przygody miłosne Rouletabilla |
Wydawca | G. Seyfarth (Józef Georgeon) |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia W. A. Szyjkowskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les étranges noces de Rouletabille |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rouletabille znalazł dla siebie, Iwany i towarzyszów, niewielki domek, przy drodze, prowadzącej na zachód, gdzie mogli spocząć, nie narażając się na natręctwo żołnierzy, zdala, od ruchów wojsk.
Rzecz dziwna, Iwana przestała nagle interesować się wojną i wojskiem i to właśnie w chwili, kiedy miała sposobność pracy w szpitalach przy opatrywaniu rannych, jako siostra Czerwonego Krzyża. Prócz tego, poleciła Rouletabillowi, by nie mówił generałowi Sawowowi, gdzie mieszka, na wypadek zaś, gdyby generał spytał, miał ją Rouletabille niezwłocznie zawiadomić, że podał jej adres.
— Wówczas zmieni pani mieszkanie? — spytał reporter.
— Tak! — odrzekła nerwowo, — zmienię mieszkanie! — i zaczęła biegać po niewielkim pokoiku, tak prędko, że Rouletabille był pewny, że straciła zmysły.
Nie odstępował jej tedy i pisał przy niej depesze, wysławszy Tondora na poszukiwanie Candeura i Włodzimierza, którzy niebawem przybyli, w stanie nieco podnieconym.
Gdy noc zapadła, Rouletabille przechadzał się smutny i zachmurzony, przed domkiem. Iwana nie wyszła z pokoju przez cały dzień. Wymienił z nią, tylko kilka, nic nie znaczących słów, potem zaś, pisał korespondencye do swego dziennika. Ale nie było nadziei wysłania ich, gdyż generał otrzymał rozkaz z głównej komendy, aby nie przedostała się żadna wiadomość o ruchach armii, a nawet narazie żadna wiadomość o dotychczasowych zwycięstwach.
Chodził tedy bardzo ponury, gdy nagle zjawił się Candeur i rzekł, biorąc go poufale pod ramię.
— Chodź, pokażę ci coś ciekawego.
— Cóż takiego? — Zobaczysz... to ciekawe.
— Nie chcę się stąd oddalać. Iwana przez cały dzień była tak dziwną, że boję się o nią. Jest poprostu chora, biedaczka.
— To blizko!
— Cóż mi takiego chcesz pokazać?
— Zobaczysz.
— Więc zawołaj Włodzimierza, by pilnował domu.
— Kiedy właśnie chcę ci pokazać Włodzimierza.
— Znam go, to nie ciekawe! — Tak, ale nie wiesz, co robi...
— Cóż takiego?
— Rozmawia tutaj, niedaleko, z nieboszczykiem...
— Tyś pijany, Candeur!
— Nie jestem pijany. Jadłem śniadanie i piłem, ale jestem trzeźwy.
— Więc cóż to za historya?
— Historya z sobowtórem... chodź!
Pociągnął go parę kroków za sobą. Rouletabille ulegał powoli i szedł z Candeurem.
— Wyobraź sobie. Włodzimierz rozmawia z panem Priskim, czyli z jego sobowtórem.
— Z marszałkiem Karakule?
— Z nim właśnie! Moja kula nie zabiła go widocznie i z tego jestem zadowolony, bo nie zawsze dobrze postępowaliśmy wobec tego zacnego Priskiego. Alę chodźże raz!
— Jakim sposobem może się tutaj znajdywać Priski?
— Nie wiem. Musi nam to powiedzieć sam, skierował, mówiąc to, Rouletabilla, w stronę przeciwległą domowi, — przytem, — dodał, trzebaby się dowiedzieć, o czem rozmawia z Włodzimierzem.
— Dobrze! Gdy skończy rozmowę, niech tu przyjdzie Włodzimierz i opowie, co usłyszał. Nie pójdę ani kroku dalej. Sam jeden mogę tylko ją obronić, a tyle woj wszędzie.
Usiadł nad rowem tak, że mógł widz jeszcze domek, słyszeć wołanie i w razie potrzeby przybiedz natychmiast.
— Ciągle więc jeszcze jesteś taki głupi... to jest chciałem powiedzieć: zakochany? — rzekł chrapliwym głosem Candeur, siadając obok niego w ten sposób, by mu zasłonić domek.
— Candeur! Cuchniesz winem i gadasz głupstwa! — odparł Rouletabille, odsuwając się od niego.
— To możliwe, przyznał Candeur, — gdyż piłem trochę. Mieliśmy z Włodzimierzem doskonałe śniadanie w hotelu „pod Wielkim Mogołem“ i żal nam było bardzo, że ciebie niema. Ale, oto i Włodzimierz! Jest sam... Dobry wieczór, Włodzimierzu... właśnie, opowiadałem Rouletabillowi o twej rozmowie z sobowtórem Priskiego.
— Widziałeś nas? — spytał Włodzimierz. — To nie był sobowtór, ale Priski, we własnej osobie. Priski nie poległ, — Włodzimierz usiadł po drugiej stronie Rouletabilla, zasłaniając domek do reszty, — ale zdumiony byłem bardzo jego widokiem.
— Czegóż on tu szuka? — spytał Rouletabille. — Poco przybył?
— Słowo daję, nie mogłem wybadać! Między nami mówiąc, pytania, jakie mi zadawał, były bardzo dziwaczne.
— Więc zadawał pytania?
— Tak. Wypytywał szczegółowo o naszą obronę w bastyonie, o ucieczce... Wszystko to wydało mi się podejrzane, więc byłem ostrożny. Widząc, że ze mie nic nie wyciągnie, poszedł sobie.
Rouletabille wstał i spytał:
— Gdzież on jest? Muszę się z nim rozmówić, sam, natychmiast.
— Nie może być daleko, uszedł, conajwyżej, pięćdziesiąt kroków, tą oto ścieżką, popod drzewami.
— I Włodzimierz wskazał kierunek.
Rouletabille ruszył przed siebie.
Gdy zostali sami, Candeur powiedział drżącym głosem:
— Nie będzie nam mógł niczego zarzucić. Uprzedziliśmy go, że Priski plącze się koło Iwany.
— Doskonale! I sam sobie będzie musiał przypisać winę, jeśli Priski mu ją porwie, — odparł Włodzimierz.
— Czy sądzisz, że Priski już tam jest? — spytał Candeur, wzdychając.
— Zdaje się...
Powinien się pospieszyć...
— O, tak, bo Rouletabille zaraz wróci, nie znalazłszy go.
— Czuję wyrzuty sumienia! — westchnął Candeur.
— Wyrzuty?
— Tak ledwie mogę wytrzymać. To, co robimy, jest, zdaje się, szkaradne!
— To dla jego dobra...
— Pierwszy raz w życiu oszukuję go. Wydaje mi się to zbrodnią!
— Nie dowie się nigdy...
— Tak, ale ma serce wrażliwe przy wielkim rozumie, boję się o niego...
— Lepiej, że ty go oszukasz jak ta Iwana, z którą się chce żenić.
— Mój Boże! Wraca... widzisz go? Nie odważę się spojrzyć mu w oczy.
Rouletabille wrócił.
— To dziwne! — powiedział. — Nigdzie ani śladu Priskiego! Wracajmy prędko do domu!
Nagle zwrócił się do Candeura i biorąc go za ramiona rzekł:
— Candeur, co to wszystko znaczy? Pamiętasz coś mi obiecał? Powiedziałeś, że będziesz nad nią czuwał jakby to szło o mnie samego. Przecież nie zechcesz mi sprawić przykrości? Prawda? Nie jesteś do tego zdolny! Wiem, że jej nie lubisz, ale mnie kochasz. Odpowiadaj!
— Nie... nie, tobie żadnej przykrości... bąkał Candeur.
— Dziwnie jakoś obaj wyglądacie, jakoś mi się to wszystko wydaje nienaturalne. Cóż to za historya z tym Priskim, który krąży tu koło Iwany? Czyż byłaby z tej strony jeszcze zagrożoną? W takim razie mówcie prędko;
— Mój Boże! — zawołał Candeur. — Nie mogę patrzyć na twój stan. To prawda, Priski wygląda podejrzanie.
— Tak! Chciałbym wiedzieć gdzie znikł tak prędko. Odpowiecie mi obaj za to, żeście mi nie przyprowadzili Priskiego, jeśli się coś złego stanie Iwanie!
— Rouletabille! — zawołał drżąc cały Candeur. — Może nas ten Priski oszukał... Może udał tylko, że idzie ścieżką a poszedł prosto do domu?
— Jeśli tak jest — biada wam! — krzyknął Rouletabille i pobiegł ku domowi.
We wnętrzu świeciło się, tak że Włodzimierz i Candeur, którzy dla pewności nie weszli do środka, zobaczyli cień Rouletabilla, wrzucający się na drugi cień, którym był zapewne Priski.
— Oto twoja robota! — rzekł Włodzimierz.
— Priski jest łajdak! — odparł Candeur. — Nie żal mi, żem go wydał w ręce Rouletabilla. Ciekawym tylko czy zdążył oddać list Iwanie.
— Wątpię! — powiedział Włodzimierz.
— Zobaczymy...
Weszli do wnętrza i zaraz się przekonali, że Priski nie zdążył oddać listu. Iwana właśnie ukazała się w progu swego pokoju, zaintrygowana hałasem.
Pan Priski podnosił się z ziemi, a Rouletabille stał nad nim z rewolwerem.
— Cóż to takiego? — spytała Iwana głosem znużonym, świadczącym, że zobojętniała już na wszystko.
— Nie wiem. Ale może ten pan będzie umiał wyjaśnić co tu robi. Nie zna go pani prawie, jest to były marszałek dworu Karakule i nazywa się Priski — odpowiedział reporter.
Pan Priski oczyszczał tymczasem swoje ubranie, potem zaś poprosił Rouletabilla, by schował rewolwer, skłonił się Iwanie i rzekł:
— Chciałem rozmówić się z Iwaną Hanum, dowiedziawszy się od tych oto panów — wskazał na Candeura i Włodzimierza, którzy nie wiedzieli co ze sobą zrobić — o adresie pani. Udałem się przeto do tego domu i wszedłem do pokoju bez żadnych złych zamiarów, zaręczam.
— Czego pan chce? — spytała Iwana.
— Proszę pani, zostałem wysłany przez jednego z przyjaciół Kara Selima, przez pana Kasbecka znanego zaszczytnie męża z Konstantynopolu i całym świecie, który żywi wobec pani najlepsze chęci.
Rouletabille przypomniał sobie nagle dziwną rozmowę podsłuchaną w Czarnym Zamku pomiędzy Kasbekiem a Gawłowem, potrząsnął tedy Priskim jak wiechciem i powiedział:
— Dziwna i bezczelna rekomendacya! Więc masz pan czelność przychodzić tutaj i opowiadać pannie Wilczkow o Kasbeku?
— Proszę państwa! Zaznaczam, że jestem jeno skromnym wysłańcem. Jeśli więc byłem niezręcznym, to tylko skutkiem szczerości. Tyle jest mojej winy w całej sprawie.
Iwana pobladła jeszcze bardziej, podczas kiedy Rouletabille był czerwony jak ćwik. Ale reporter nie przerywał, chciał wiedzieć, jak się to skończy.
— Rozumiecie więc państwo, że ja osobiście o niczem nie wiem. Polecono mi misyę i zapewniono, że zostanę przez panią życzliwie przyjęty. Zaczynam jednak wątpić w tę życzliwość.
Pan Priski obejrzał swe ubranie i starł plamę na łokciu.
— Jakaż to misya? — zapytał Rouletabille.
— Zdaje się, że pani zależy bardzo na pewnym kuferku pochodzenia bizantyńskiego, który znajdywał się podczas plądrowania Karakule w komnacie małżeńskiej.
— Tak, to prawda! — powiedziała Iwana i nabrała odrazu kolorów. — Zależy mi bardzo na nim, jest to rodzinna pamiątka.
— Właśnie. Ten kuferek wpadł przypadkowo w ręce pana Kasbeka, któremu nie obce są przejścia pani, i który wyraził swe wielkie ubolewanie. Powiedział, że wydaje mu się, jakoby odzyskanie tego kuferka było dla pani wielką pociechą...
— Rzeczywiście! — odparła Iwana.
— Polecił mi tedy oddać go pani w stanie w jakim go znalazł.
— A jakże go znalazł? — spytał Rouletabille.
— Znalazł go w komnacie małżeńskiej, ale na nieszczęście nie było już w nim klejnotów i pamiątek, jakie prawdopodobnie musiał zawierać dawniej.
— Jeśli tedy niema w nim klejnotów — powiedział Rouletabille — nie zależy nam już na nim wcale!
— Panu nie zależy! — odparła pospiesznie lwana — ale mnie zależy na nim bardzo, choćby był pusty!
Rouletabille odprowadził ją w róg pokoju.
— Co to znaczy? Boję się tego człowieka, boję się Kasbeka, czemu się pani opiera przy posiadaniu tego mebla? Wie pani przecież, że dokumenty mobilizacyjne w tajnej skrytce nie mają już teraz żadnej wartości, ponieważ Bułgarzy weszli do Kirkilissy.
— Ten kuferek sam w sobie jest dla mnie cenną pamiątką — odrzekła Iwana — więc chcę go mieć, koniecznie chcę go mieć!
Zwracając się do Pri iego dodała:
— Gdzież jest ten kuferek? Czy może mi go Pan przynieść panie Priski?
— Pani, — odparł Priski szarmancko — za pół godziny znajdzie się w posiadaniu pani!
— Dobrze tedy! — zadecydował Rouletabille — zrób użytek. Ja nie opuszczę pani, panno Iwano, gdyż wszystko to wydaje mi się niejasnem. Ale Candeur i Włodzimierz pójdą z panem Priskim i przyniosą kuferek.
— Doskonale! — odparł Priski. — Domagam się tylko stanowczo, abym ja sam wrócił tu razem z kuferkiem.
— Czy to jest konieczne? — spytał Rouletabille.
— Niezbędne proszę pana! — odpowiedział Priski. — Czegoż ja chcę? Ni ego więcej, jak oddać powierzony mi przedmiot do rąk właściwych, jak mi to zostało zaleconem, potem zaś zniknę. To wszystko! Widzi pan, że nie było powodów przewracać mnie na ziemię...
— Cóż pani na to? — spytał Rouletabille.
— Jest to jakaś tajemnicza rzecz. Aby ją jednak rozjaśnić, wystarczy wykonać plan, nakreślony przez pana samego. Niech więc wszyscy trzej pójdą po kuferek i przyniosą go tutaj.
Przez ten cały czas Candeur był na mękach, walczyło w nim sumienie z nienawiścią do Iwany, wzrastającą z każdą sekundą niemal. Poszedł wreszcie stosownie do rozkazu wraz z Włodzimierzem i Priskim. W pół godziny później wrócili, niosąc ostrożnie kuferek, a Candeur ledwo się trzymał na nogach.
Priski powiedział:
— Pani, oto kuferek. Mam zaszczyt pożegnać panią!
Wyszedł.
W tejże chwili Candeur rzucił się na kuferek, wołając:
— Nie otwierajcie, nie otwierajcie! Wzruszenie jego było tak wielkie, że Rouletabille zauważył.
— Cóż to znowu? Ty coś musisz wiedzieć?
— Nic nie wiem, ale nie otwierajcie tego przeklętego kuferka! Może tam jest maszyna piekielna. Ten Priski zdolny jest do wszystkiego!
— Więc biegnij i przyprować go tu. Otworzymy kuferek w jego obecności.
Obaj wybiegli, wołając:
— Panie Priski, panie Priski!
— Ale nie mieli zamiaru go odnaleźć. Woleli oskarżać go w jego nieobecności, gdyż mógł zdradzić, że byli z nim w zmowie.
Candeur wrócił, nibyto zadyszany i powiedział:
— Znikł, jak duch, nigdzie go niema, ale pewny jestem, że kuferek kryje w sobie coś niedobrego. Muszę ci wyznać teraz, że Priski łaził za nami od rana.
— Jakto?! I dopiero teraz mi to mówisz? — oburzył się Rouletabille.
— Nie chcieliśmy cię niepokoić! — odparł. — Priski ofiarował mi, ni stąd ni zowąd, tysiąc franków... — dodał cichym głosem.
— A mnie chciał dać zlecenie! — powiedział Włodzimierz.
— Jakież to zlecenie, szybko rzekł Rouletabille.
— Bym doręczył pannie Iwanie list, w ten sposób, by pan tego nie spostrzegł. Oczywiście, odprawiłem go z kwitkiem.
Rouletabille, zaniepokojony, odtrącił obu, i szybko otworzył kuferek. Był całkiem pusty. Podniósł go, przewrócił, zażądał igły, posunął kataraktę św. Zofii,[1] otwarł w ten sposób tajny schowek, ale i ten schowek okazał się pustym. Ale reporter sięgnął w głąb szufladki i wydobył list. Nie patrząc nań nawet, rzekł:
— Oto list do pani, panno Iwano! — i podał jej. — Właściwie, tego listu nie chcieli ci dwaj panowie doręczyć pani przed południem. Tak, teraz widzę, — dodał, wstając. — Kuferek był tylko pretekstem, którego użył Kasbek, by pani doręczyć list na wypadek, gdyby jego wysłannik nie mógł się zbliżyć sam, potajemnie.
Iwana drżącą ręką złamała pieczęć i zaczęła czytać list.
Przez ten cały czas, Candeur kręcił się, jak w ukropie. Ustawicznie chodził dokoła Iwany. Wreszcie, zaczął próbować, czy okna i drzwi dobrze się zamykają.
— Cóż to nowego? — spytał Rouletabilie podejrzliwie.
— Przyobiecałem przecież czuwać nad panną Iwaną!
— Boisz się, by nie uleciała w powietrze?
— Czy ja wiem?... odparł Candeur. Ten przeklęty Priski, powiedział nam, że, gdy tylko przeczyta list, odjedzie od ciebie...
— Gałganie! — krzyknął Rouletabille. — Więc jesteś wspólnikiem Priskiego! A, teraz rozumiem twe wykręty, twe wyrzuty sumienia, twe dziwne zachowanie się! Candeur, przestałeś być moim przyjacielem! Idź precz! Candeur padł na kolana z łkaniem.
— Łaski, łaski! — jęknął.
Ale Iwana położyła wnet koniec tej patetycznej scenie i podała ze swym, wiecznie bolesnym uśmiechem, list, Rouletabillowi.
— Ależ to pisane po turecku! — powiedział — Włodzimierzu, przetłumacz!
Włodzimierz wziął list i czytał:
— „Pani! Od samego Kara Selima dowiedziałem się, jaką wartość przywiązuje pani do tego pamiątkowego kuferka. Dla odzyskania go nie zawachała się pani połączyć węzłem małżeńskim, z mordercą swego ojca, swej matki, swego stryja. Wszedłszy, po zniknięciu Kara Selima, w jego posiadanie, odkryłem tajemnicę jego skrytki. Odsyłam go pani pusty, ale zatrzymuję w stanie nietkniętym wszystkie papiery, które znalazłem. Nie otwarłem dotąd kopert i nie naruszyłem pieczęci, pewny, że pani zależy na tem, by te rzeczy posiadać i że pani zechce sama przybyć je odebrać. Oczekuję pani najpóźniej do dnia 27. października, w Dedeagaczu“.
Rouletabille wybuchnął szalonym śmiechem, aż przykro było słuchać tego.
—Za późno! — wrzasnął. — Już za późno!...
— To prawda! — odrzekła Iwana i poszła do swego pokoju. — Więc nie odjedzie ? — rzekł Candeur radośnie. Więc można otworzyć drzwi i okna? Roułetabille, czy mi przebaczysz?
— Nie! — odrzekł reporter surowo.