Ela/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ela |
Podtytuł | Powieść współczesna, odznaczona na konkursie „Biblioteki dzieł wyborowych.“ |
Wydawca | Księgarnia A. G. Dubowskiego |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Warszawska Drukarnia Estetyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Eliza dawno nie miała listu od brata. Po części swój niepokój i ogarniający ją bezwiedny smutek temu właśnie przypisywała.
Dlaczego nie pisze? Nawet ojciec, który zwykle unikał wszelkiej o Tadeuszu wzmianki, zapytywał ją w liście, czy nic o nim nie wie.
„W domu — pisał — wszystko dobrze idzie. W biurze o podwyższeniu pensyi urzędnikom przebąkują. Hilary spokojnie się zachowuje. Maryanna stara się, aby na przybycie panienki wszystko było pięknie przyszykowane; kwiatki podlewa codziennie z wielkim zapałem, ale powiada, że bez naszej „panienusi“ strasznie jakoś markotno i nijako!...
„Co sobotę partya winta się układa, tylko teraz kolejno w każdym domu. Balikowa wyjechała z dziećmi do siostry; na Turczyńskiego spadła sukcesya po stryju. Żebyś wiedziała, jaki wielki pan się z niego zrobił!...“
Ojciec nic więcej nie nadmienił, jednak Ela pomiędzy liniami listu czytała, że teraz większy jeszcze żal do niej żywi za obojętne traktowanie Wicusia...
Nadszedł wrzesień pogodny, ciepły, gdzieniegdzie tylko rdzawe i zżółkłe liście przypominały o jesieni.
Pani Skalska napomykała już o wyjeździe, pomimo gorących protestów cioci Zuzi. Z powodu projektowanego teatru miała się jednak parę tygodni zatrzymać.
Z przeróżnych kombinacyi wypadło, że Ela grać będzie bezbarwną rolę pokojówki w jednej i nudnej starej panny w drugiej sztuce.
Hrabiego Michała, gdy się o tem zapadłem bez jego wiedzy postanowieniu dowiedział, jakoś zupełnie zapał dla sceny opuścił.
Ela zaś ogromnie była zadowolona, że to, co wcale nawet poświęceniem nie było z jej strony, sprawiło jednak nadzwyczaj dodatnie na paniach Skalskich wrażenie.
Zosia uścisnęła ją serdecznie po dawnemu, wołając wesoło:
— Ja zawsze mówiłam, że mój Eluś to jest najlepsze pod słońcem stworzenie!
A pani Skalska, niby tłómacząc się, że tak skwapliwie propozycyę Elizy przyjęły, dodała:
— Bo, widzi pani, w każdym razie Zosię zna cała okolica; znajomych naszych ma się zjechać sporo. O tym teatrze w Czerninie szeroko fama się rozniesie; nie można się dziwić, że się jej chce we wdzięcznej przedstawić roli.
Ela, której tak małym kosztem udało się tym paniom dobry humor powrócić, dziwiła się w duchu, jak można do tak małych rzeczy tak wielką przywiązywać wartość. Ją zaś trapiły niejasne przeczucia — myślała bezustannie o Tadeuszu, odczytywała jego dawne listy, starała się odtworzyć w swej wyobraźni, jak sobie na dalekich kresach życie urządził. Napomykał wprawdzie, że spotkał tam dawnego towarzysza, Bolesława Przełęckiego; że starają się pracować razem. „Zacny chłop — pisał lakonicznie Tadek, — dobrze nam jest razem.“
Ale Ela wiedziała, że brat, choćby mu nie wiem jak źle było, skarżyć się nie będzie; uspokajał ją tak zawsze, aby się nie martwiła napróżno.
Pisywał wprawdzie rzadko, ale nigdy jeszcze się nie zdarzyło, aby w przeciągu dwóch miesięcy ani jednego listu nie było.
A teraz, od kiedy bawiła w Szumlance, pomimo że pisała już trzy razy, nie miała żadnej odpowiedzi. Wtem posłaniec przywiózł z poblizkiego miasteczka depeszę, do panny Horoszkiewiczówny adresowaną. Eliza zbladła. Ręce jej drżały nerwowo, gdy rozrywała pieczęcie. Pierwszą jej myślą było, że pewno biedny stryj Hilary zakończył życie.
„Tadeusz śmiertelnie chory! Przybywajcie niezwłocznie“ — brzmiała depesza.
Rozpacz Elizy nie miała granic.
— Co począć?... Co począć?... — szeptała drżącemi usty. — Jednej chwili chciałabym być przy nim.
Myśl, że ojciec, gdyby się dowiedział, z pewnością nie pozwoliłby jej puścić się w tak daleką drogę, przejmowała ją niezmierną trwogą.
— Niech pani na nic nie zważa i jedzie natychmiast — mówił Edward, którego łzy Eli wzruszyły do głębi. — Niema czasu do stracenia. Do ojca z drogi list pani napisze. Z faktem spełnionym łatwiej niż z projektem starsi ludzie godzą się zwykle.
Ciocia Zuzia ściskała Elę, i zaraz wziąwszy ją na stronę, rzekła serdecznie:
— Moja sakiewka jest na twoje usługi; proszę przyjąć pożyczkę ode mnie.
To mówiąc, wsunęła jej rulon złota, zawierający dwieście rubli.
Eliza, pomimo swego przygnębienia, odczuwała niezmierną wdzięczność dla zacnej pani Wołoknickiej, i główkę złożywszy na jej piersi, płakała rzewnie.
Wszyscy zresztą bardzo wzięli do serca boleść dziewczęcia i każdy czem mógł starał się jej swą życzliwość okazać. Stanęło na tem, że Eliza miała tegoż dnia wyjechać pośpiesznym pociągiem. Przygotowania do drogi nie trwały długo; kuferek podróżny wkrótce został ułożony; szczególniej Stasia zakrzątnęła się energicznie; koszyczek zapasami przepełniony stał już także w pogotowiu.
Na twarzy Edwarda malowało się wielkie przygnębienie.
Zosia najgłośniej żal swój wyrażała, jednak na dnie tego żalu tkwiła znaczna doza egoizmu; nie mogła bowiem pozbyć się przykrej myśli, iż nagły odjazd Elizy całą zabawę im popsuć może.
— Ach! jak źle, jak źle mi będzie bez pani!... — wyrzekała wciąż Stasia.
Ją znów odjazd przyszły Stefana trapił jak zmora.
On dla niej teraz był taki dobry! taki serdeczny!... Ach, te odjazdy!... Jakie to są smutne chwile!... Coś się niby od serca odrywa, i boli... tak boli, jak świeża rana! Stan to jeden z tych, które Heine „bólem zęba w sercu“ nazywa.
Całe towarzystwo odprowadziło Elę na stacyę. Edward bilet kupił, marszrutę kilkakrotnie powtórzył.
Eliza wszystko, co się działo dokoła, jakby przez mgłę tylko widziała, cała absorbującym ją myślom wyłącznie oddana. Nie zatrważała jej wcale podróż daleka, jaką miała przed sobą, pragnęła jednego tylko: zastać brata jeszcze przy życiu.
Drugi raz już dzwonek rozbrzmiewał przenikliwie, parę minut zaledwie zostawało do odjazdu; Edward pozostał w wagonie, chcąc ją pożegnać ostatni.
— Panno Elizo — szepnął, a głos mu się łamał ze wzruszenia, — gdybym był innym człowiekiem... gdybym... ach! pani, sam nie wiem, co mówię!... Chaos mam w duszy... stoję na rozdrożu... Ale ja o pani zawsze myśleć będę, jak o czemś bardzo jasnem i świętem.
Chciał rzucić jeszcze jakieś słowo — wtem dzwonek zabrzmiał po raz trzeci, konduktor hałaśliwie zamykał wagony; pasażerowie cisnęli się do okien, — powstał zamęt, gwar zmieszanych głosów, w których Eliza, ogłuszona, znużona, nic już rozpoznać nie mogła. Zasunęła się w kąt kanapy, i chusteczką zakrywszy oczy, gorzko płakała.
∗
∗ ∗ |