Emigracja — Rok 1863/W lasach

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Emigracja — Rok 1863
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1920
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W lasach.

„O, nie wsiąka w ziemię mocno
Krew ta, co za wolność płynie:
Taka krew jest krwią ofiarną,
Nie umiera, kto tak ginie!“

Zima, styczeń, las nagi, śnieg dokoła, wicher i mróz. Lecz tam w głębi, w sosnowym borze jakieś życie: płoną ogniska, śnieg wydeptany, straże, a pośrodku grono młodzieży. Twarze spokojne, śmiałe, kożuszki baranie, owdzie kurtka sukienna, szynel szkolny. W ręku myśliwski nóż lub dubeltówka, stara szabla po dziadku lub rewolwer. Dokoła czarna noc, więc jedni śpią przy ogniu, czuwają, inni oczekują.
Wieść nadejść musi wkrótce. Co tam postanowią. Każdy z nich zginąć gotów, choćby zaraz. Wierzy, że nie zginie marnie.
Mało mówią, bo oczekują. Lada chwila stać się coś musi: tam czuwają nad nimi.
Dzielą się chlebem, wódką, to cały posiłek, lecz żołnierzowi więcej nie potrzeba; będzie lepiej, gdy złamie wroga. Ten i ów nuci półgłosem:

Dalej, bracia, w las.
Czekać już nie czas!
Wszak jużeśmy dość czekali
I śpiewali i płakali,
Knutowano nas!“


Cyt, cyt! Ktoś się zbliża, słychać kroki. Hasło? — Nie zna hasła, goniec z Warszawy. Powstanie!
Ogłoszono powstanie całego narodu, wolność i niepodległość, równość stanów, ziemia własnością jest ludu. Za te hasła walczyć i ginąć kazano.

„Na bój, Polacy! na święty bój!
Wolności duch — to Boga miecz!
Na bój! na bój! Nikczemny zbój
Jak zwierz spłoszony pierzchnie precz!“


A więc do dzieła. Każdy proboszcz ogłosi uwłaszczenie ludu. Każdy dwór wam dostarczy zapasów i broni. Każdy Polak pośpieszy do obozu, lud powstanie, wzrośniemy w siłę, a „zapał tworzy cudy“, „jedność większa od dwóch“ — jak słusznie powiedział Mickiewicz. Bądźmy „rozumni szałem“, wtedy „jedno nasze ramię tysiąc najeźdźców zgruchocze i złamie!“
Tak marzy młodzież, ten gorący kwiat narodu, najsilniejszy wiarą niezłomną. Uchodząc przed branką, napełniła puszczę Kampinoską i inne lasy pod Warszawą, i czeka hasła, gotowa zginąć lub zwyciężyć. Młodość sił jej dodaje, wiara, nadzieja i miłość.
Nie zginie, kto tak ginie.
A położenie było bardzo trudne. Lud nieuświadomiony, podżegany, szlachta wahająca się, niepewna, co robić, i srogi a potężny wróg.
Wojsko pruskie stanęło na granicy, by przeciąć komunikację z Poznańskiem i stamtąd nie dopuścić posiłków. Od strony Rosji nowe przysyłają pułki, bo nie są pewni tych, które oddawna karmiły polskie łany; wybierają starannie dzicz najsroższą.
Lecz pierwsze starcia wypadają świetnie: małe oddziałki walczą z lwią odwagą, jeden rzuca się śmiało na dziesięciu i zwycięża lub ginie. Budzą podziw, zdumienie i lęk nawet.
— Z takiem wojskiem świat podbić można — mówi stary generał rosyjski — gdyby mieli broń — armaty.
Ale broni właśnie nie mają, trzeba ją zdobyć na wrogu.
A wodzowie?
Mierosławskiego ogłoszono dyktatorem. Przedarł się na Kujawy, stoczył nawet parę szczęśliwych potyczek, lecz rozbity, ścigany, otoczony, uszedł za granicę, aby nie powrócić więcej.
W Kieleckiem powodziło się Langiewiczowi: zgromadził większe siły, ma kosynierów, jazdę, rozbił raz i drugi większe oddziały moskiewskie, więc jego ogłoszono dyktatorem.
I znowu otoczony, pobity, ujść musiał, dostał się do więzienia w Austrji.
Przekonano się wtedy, iż władza powstania musi być tajna, nie zwracać na siebie uwagi. Utworzono Rząd Narodowy w Warszawie.
A w lasach partyzantka. Kilkudziesięciu wodzów. Każdy może być wodzem, kto zna się na sztuce wojennej, umie gromadzić siły i grać z nieprzyjacielem w ciuciubabkę, a zalewać mu sadła za skórę.
To też wodzów jest wielu. Każdy z nich działa w swojej okolicy, czasem się łączą, czasem rozdzielają, jak trzeba, jak los zdarzy. Bez broni, armat, swobodnego miejsca, gdzieby można się porozumieć czy schronić, każdy musi być samodzielnym, zależy przedewszystkiem od wypadków i otoczenia.
Ma np. kilkuset ludzi, źle uzbrojonych, zmęczonych i głodnych, przed nim nieprzyjaciel kilkakroć silniejszy, poszukujący spotkania i starcia. Wódz na razie cofa się, kryje w lasy, rozprasza, oznacza miejsce zboru, a jeśli mu się uda, napadnie niespodzianie, nieoczekiwany, zada poważne ciosy: rozbije, spłoszy, zmęczy i zadziwi, i znowu nagle znika, bo inaczej walczyć nie może.
Były oddziały po parę tysięcy, były po paruset ludzi; niektórzy walczyli jeszcze, chociaż zginął Rząd Narodowy, i Moskwa zalała kraj cały, — inni jak świetna gwiazda: błysnęli i zgaśli. Imiona ich przechowa historja i poezja. Najczęściej powtarzały się: Padlewski, Suzin, Sierakowski, Bosak, Lelewel-Borelowski, Narbut, Bobrowski, Czachowski, Kruk — i tylu innych! Krótkie ich dzieje — to już wielka księga. Księga bohaterska, z którą równać się nie mogą w najbujniejszej fantazji zrodzone powieści. Księga chwały, która zaszczyt nam przynosi, z której możemy i powinniśmy być dumni.
Lud nie powstał. Dlaczego? To zupełnie łatwo zrozumieć: bał się silniejszego wroga, jego zemsty. Gdyby gwiazda zwycięstwa zaświeciła jaśniej, byłby niewątpliwie rzucił się do broni. Wielu włościan było w powstaniu, przybywało ich coraz więcej, choć uwłaszczenie wprowadzonem nie zostało, bo Moskal nie pozwalał. Pomoc ludu jednakże wielkie oddawała powstańcom usługi, pozwoliła im przetrwać w lasach aż dwie zimy, czuli się pośród swoich, o ruchach nieprzyjaciela byli często zawiadamiani.
W niektórych okolicach występowali chłopi niechętnie, nawet wrogo; zdarzały się okropne wypadki; na szczęście nie było ich wiele.
W oddziałach powstańczych łączyli się ludzie wszystkich stanów i czuli, że stanowią całość, że są jednym narodem. Szedł hrabia obok chłopa, szlachcic z rzemieślnikiem, czeladź dworska i mieszczuch, ksiądz, robotnik — wszyscy są równi. Kobiety pełniły służbę wywiadowców, żywicielek, pośredniczek i sanitarjuszek. Pełniły obowiązki mężnie, niestrudzenie, nikt ich zastąpić nie mógł.
Byli w oddziałach także cudzoziemcy, zwłaszcza Francuzów wielu, ich bezstronne świadectwo najchlubniej mówi o naszych wysiłkach, oddaje hołd szczery miłości ojczyzny, męstwu i poświęceniu.
Powstaniec w lesie mimo niebezpieczeństw czuł się wolnym, swobodnym. W chwilach wypoczynku, zwycięstwa nad wrogiem, jeśli głód nie dokuczał, był w dobrym humorze. Jutro może zginie, lecz dziś nie ma pana.

„Wzrok się śmieje, płoną lica,
Konik pod nim hasa,
Skrami pryska mu szablica,
Rewolwer u pasa“.


Czyż po tem wszystkiem miała pozostać jedynie zielona mogiła gdzieś na skraju lasu?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.