<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Emilka ze Srebrnego Nowiu
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Rafałowicz-Radwanowa
Tytuł orygin. Emily of New Moon
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
25.
„NIE MOGŁA TEGO UCZYNIĆ.”

Ciotka Nancy i Karolina Priest urozmaicały sobie szare dni starości wymianą wspomnień z lat minionych. Opowiadały sobie zdarzenia rodzinne w obecności Emilki, nie licząc się bynamniej z jej młodocianym wiekiem. Mówiły o narodzinach, skandalach, tragedjach, zgonach, o wszystkiem, co przechodziło im przez sędziwe głowy. Nie szczędziły szczegółów. Ciotka Nancy lubowała się w szczegółach. Nie zapominała o niczem, nie opuszczała żadnego szczególiku; grzechy i słabostki, które zostały dawno pogrzebane wraz z ich przedstawicielem, były tu stale odkopywane i roztrząsane przez tę bezwzględną starszą panią.
Emilka nie była pewna, czy to lubiła, czy nie. Było to zajmujące, zaspokajało pewien głód wrażeń w dziewczynce, ale niejednokrotnie czuła się potem bardzo nieszczęśliwa, jakgdyby otworzono nagle okno na brzydki, nieczysty obraz, nieprzeznaczony dla jej niewinnych oczu. Jak słusznie powiedziała ciotka Laura, młodość była, do pewnego stopnia, jej tarczą ochronną, lecz niemniej nie mogła nie rozumieć takich żałosnych historyj, jak opowiadanie o matce Ilzy, której wstyd i ból odkopała ciotka Nancy pewnego dnia popołudniu.
Emilka leżała, skulona na kanapie, w owo upalne czerwcowe popołudnie i czytała książkę. Za gorąco było na zabawę w ogrodzie. Emilka czuła się bardzo dobrze. Królowa Wichrów odzywała się do niej co chwila od strony morza, drzewa szumiały za oknami, okryte białem, wonnem kwieciem. Zapach ten wdzierał się chwilami do pokoju, upajający, rozkoszny. Świat był cudny. Otrzymała list od ciotki Laury, a w nim wiadomość, że jedno z kociąt, chowanych u Wysokiego Jana, czeka na nią w Srebrnym Nowiu. Emilka uważała po śmierci Kici II, że nigdy nie zapragnie innego kotka. Ale teraz czuła, że owszem... Było jej dobrze. Było jej tak dobrze, że byłaby chętnie złożyła jakieś dary dziękczynne na ołtarzu bogów, gdyby była wiedziała o istnieniu bogów i o zwyczajach pogańskich.
Ciotka Nancy dosyć miała „Samotnika”. Odsunęła karty i zaczęła robić koronkę.
— Emilko — spytała — czy ciotka Laura wspomina o małżeństwie dra Burnleya?
Emilka, wyrwana nagle ze skupienia, z jakiem czytała, podniosła oczy, znudzona. Czarnowoda cała mówiła o tej plotce. A teraz i w Księżym Stawie poruszano ten sam temat.
— Nie! Pewna jestem zresztą, że on się nie ożeni. Dr Burnley nie cierpi kobiet.
Ciotka Nancy zachichotała.
— Ech, już 11 lat od chwili ucieczki jego żony. Każdy inny mężczyzna byłby się już pocieszył. Ale Allan Burnley jest uparty zarówno w miłości, jak w nienawiści. Kocha jeszcze swoją żonę i dlatego nienawidzi jej pamięć i wszystkie inne kobiety.
— Nigdy nie słyszałam dokładnie, jak to było — rzekła Karolina. — Kim była jego żona?
— Beatrix Mitchell, z tych Mitchellów ze Shrewsbury. Miała lat 18, gdy Allan się z nią ożenił. On zaś liczył już 35 wiosen. Emilko, nie zrób nigdy takiego głupstwa: nie wychodź zamąż za człowieka znacznie starszego od ciebie.
Emilka milczała. Zapomniała o swojej lekturze. Słuchała z rozszerzonemi źrenicami. Czuła, że jest na tropie tajemnicy, która dręczyła ją tak długo. Bała się, tylko, że ciotka Nancy urwie, lub zmieni temat.
— Słyszałam, że była to piękność — rzekła Karolina.
— To kwestja gustu. Była ładna niezawodnie. Miała znamię nad lewą brwią, jakby czerwone serduszko. Zawsze patrzyłam na to znamię, gdy ją widziałam, oczu nie mogłam od niego oderwać. Allan szalał za nią. Ona była zalotna przed ślubem. Ale muszę jej oddać sprawiedliwość, że po ślubie zachowywała się wzorowo, przynajmniej napozór. Była trzpiotem, zawsze się śmiała, śpiewała i tańczyła. To nie była żona dla Allana Burnleya, jeżeli o moje zdanie chodzi. A on mógł się był ożenić z Laurą Murray. Ale czy mężczyzna waha się kiedykolwiek, gdy ma do wyboru trzpiota i rozsądną kobietę? Zawsze zwycięży trzpiot, Karolino. Dlatego ty nigdy nie wyszłaś zamąż. Byłaś zbyt rozsądna. Ja zdobyłam mego męża, udając trzpiota. Pamiętaj o tem, Emilko. Masz rozum, ukryj go! Więcej zdziałasz cienką pęciną, niż rozumem.
— Mniejsza o nogi Emilki — rzekła niechętnie Karolina, spragniona dalszego ciągu — mów dalej o Burnleyach.
— A więc, kuzyn jej Leon Mitchell z Shrewsbury, przystojny chłopak, marynarz, zakochał się w Beatryczy. Mówią, że Beatrix kochała go przed ślubem, ale że ją zmuszono do małżeństwa z Burnleyem, który był lepszą partją. Kto wie? Plotka kłamie 10 razy, a za jedenastym mówi prawdę. Ona twierdziła, że kocha Allana, a on jej wierzył. Gdy Leon przyjechał z podróży morskiej i zastał Beatryczę zamężną, przyjął to dość obojętnie. Ale nie wyjeżdżał z Czarnowody. Widywali się często. Beatrix miała tyle protektorów! Byli prawie rodzeństwem, jak mówiła, a ona żyła tak samotnie w Czarnowodzie! On zaś miał tylko jedynego brata. Allan wierzył w nią bez zastrzeżeń, był zaślepiony. On odwiedzał pacjentów, a Leon skracał młodej żonie chwile czekania. Wreszcie statek Leona zawinął do portu, miał niebawem wyjechać do Ameryki Południowej. Pojechał, a z nim i lady Beatrix.
Dziwny dźwięk rozległ się w kąciku kanapy. Gdyby ciotka Nancy i Karolina były spojrzały w tę stronę, zobaczyłyby że dziecko siedzi tam kredowo białe z oczami rozszerzonemi przerażeniem. Ale nie spojrzały na nią. Robiły pilnie koronki i plotkowały, bardzo zadowolone ze swego trybu życia.
— Cóż się stało z doktorem? Jak on to zniósł? — pytała Karolina.
— Kto to wie? Przybył do domu późnym wieczorem. Dziecko spało w kołysce, a służąca siedziała przy niem. Powiedziała Allanowi, że pani Burnley wyjechała z kuzynem, że go odprowadza i wróci niebawem. Allan czekał. Nie wątpił o niej nigdy, ale ona nie wróciła. Nie miała zamiaru wracać. Zrana statek odpłynął. Na pokładzie znajdowała się Beatrix, wszyscy wiedzieli o tem. Allan nic nie powiedział, tylko zabronił wymawiania jej imienia w swej obecności. Ale statek, na którym odpłynęli, zatonął. Taki był koniec Beatryczy, jej piękności i jej śmiechu i jej miłości.
— Ale nie był to koniec jej wstydu i hańby, jaką okryła dom i rodzinę.
— Ech, mąż powinien pilnować żony... Na miłość Boską, dziecko, co tobie się stało?...
Emilka stała przed kanapą i zdawała się odpychać oburącz od siebie jakiegoś niewidzialnego wroga.
— Nie wierzę w to — krzyknęła z rozpaczą. — Nie wierzę, żeby matka Ilzy to uczyniła. To niemożliwe... ona nie mogła tego uczynić... Nie! Nie matka Ilzy! — powtarzała Emilka.
— Trzymaj ją, Karolino! — zawołała ciotka Nancy.
Ale Emilka przebiegła przez pokój i stanęła na progu.
— Nie dotykajcie mnie! — krzyknęła namiętnie. — Nie dotykajcie mnie! Wy... wy chętnie mówicie o tem zdarzeniu!
Wybiegła z pokoju. Ciotka Nancy przez chwilę wyglądała, jak człowiek, który się wstydzi. Po raz pierwszy zdarzyło jej się, że przyłapano na gorącym uczynku obmowy jej stary język, miłujący skandale. Wzruszyła ramionami.
— Nie może przejść przez życie, owinięta w watę. Sądziłam, że ona oddawna słyszała o tem wszystkiem w Srebrnym Nowiu. No, jeżeli teraz opowie, czego się tu dowiedziała, tym dwom cnotliwym dziewicom, ściągnie na mnie gromy nielada! Karolino, przestańże wypytywać mnie o skandale rodzinne w obecności tego dziecka. Nienasycona jesteś, gdy chodzi o plotki! W twoim wieku! Dziwię ci się bardzo i wstyd mi za ciebie!
Ciotka Nancy i Karolina robiły nadal koronki i snuły nadal nić wspomnień. Emilka zaś leżała w czerwonym pokoju na łóżku i rzewnie płakała. To było okropne. Matka Ilzy uciekła i zostawiła na pastwę losu swoje dzieciątko. Dla Emilki było to czemś potwornem, okrutnem, dziwnem poprostu. Nie mogła w to uwierzyć, tu zachodziła jakaś pomyłka. Z pewnością!
— Może ją zaskoczył ten odjazd — próbowała ją usprawiedliwiać Emilka. — Może weszła na pokład, żeby ucałować brata ciotecznego, aż tu, nagle, dano sygnał odjazdu, podniesiono kotwicę i po chwili była na pełnem morzu. Nie mogła już wrócić i musiała opuścić swoje kochane maleństwo.
Ta historja prześladowała Emilkę całemi dniami. O niczem innem nie mogła myśleć. Dręczyło ją to niemal fizycznie. Była zrozpaczona. Bała się powrotu do Srebrnego Nowiu i spotkania z Ilzą. Będzie trzeba ukrywać starannie przed nią tę straszną prawdę. Ilza nie wiedziała o niczem. Spytała razu pewnego Ilzę, gdzie jest pochowana jej matka. Ilza odrzekła: „Nie wiem. Zapewne na cmentarzu, gdzie leżą wszyscy Mitchellowie.”
Emilka załamała ręce. Była równie wrażliwa na szpetotę i ból ludzki, jak na piękno i szczęście, a to przeżycie było ohydne i dręczące zarazem. A jednak nie przestawała o niem myśleć, dniem i nocą. Życie w Księżym Stawie uległo zmianie. Ciotka Nancy i Karolina już nie plotkowały w jej obecności. Emilka czuła, że były zadowolone, gdy wychodziła z pokoju, bo wtedy miały swobodę, nie były skrępowane. Nie mogła pisywać pamiętnika w księdze od Jimmy’ego, nie mogła nawet pisywać do ojca. Coś stanęło pomiędzy nią a jej zwykłemi przyjemnościami. Czyste źródło zostało zatrute. Miała wrażenie, że już nigdy nie zazna szczęścia, tak silną była jej reakcja na to pierwsze zetknięcie z grzechem i występkiem. A na dnie była w niej wciąż ta wątpliwość: nie, matka Ilzy nie mogła tego uczynić! Ale jak tego dowieść? Niepodobna. Dociekła „tajemnicy”, która ją dręczyła od szeregu miesięcy, ale rozbijała się teraz o inną zagadkę, niedocieczoną po wsze czasy: dlaczego Beatrix Burnley nie wróciła nigdy do swego dziecięcia?
Bo ta wiara była niewzruszalna w Emilce: według niej, matka Ilzy odjechała przypadkiem i mimowoli. Ale, dlaczego nie powróciła? Prawda! Statek się rozbił. Umarła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Maria Rafałowicz-Radwanowa.