Emilka ze Srebrnego Nowiu/30
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Emilka ze Srebrnego Nowiu |
Wydawca | Księgarnia Popularna |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia B-ci Wójcikiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Rafałowicz-Radwanowa |
Tytuł orygin. | Emily of New Moon |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przyjemnie byłoby móc stwierdzić, że po tym akcie zgody, Emilka i ciotka Elżbieta żyły w zgodzie i wielkiej przyjaźni. Lecz prawdą jest, niestety, że stosunki pozostały niezmienione. Emilka zachowywała wprawdzie pozory uległości, ale starała się głównie robić postępy w naukach i w pisaniu poezji i prozy, a punkty widzenia ciotki i siostrzenicy były nadal tak rozbieżne, że zupełne i trwałe porozumienie było całkiem nieosiągalne. Nie mówiły tym samym językiem.
A jednak była pewna różnica, aczkolwiek niewidoczna, znaczna różnica! Elżbieta Murray nauczyła się czegoś wielce doniosłego, a mianowicie, że niema dwojakich praw, innych dla dorosłych, innych dla dzieci. Była w dalszym ciągu despotką, ale już nie mówiła do Emilki takich rzeczy, których nie byłaby powiedziała do Laury w analogicznej sytuacji.
Emilka ze swej strony odkryła fakt, iż ciotka Elżbieta pod pozornym chłodem i surowością, kryje szczere uczucie dla swej siostrzeniczki; i to stanowiło najistotniejszą różnicę w ich stosunkach wewnętrznych. To usunęło żądło ze słów ciotki Elżbiety, nawet gdy słowa te bywały przykre i niesprawiedliwe.
— Zdaje mi się, że już nie jestem dla ciotki Elżbiety wcieleniem jej obowiązku — myślała dziewczynka z radością.
Tego lata urosła Emilka i dojrzała duchowo i umysłowo. Życie było cudne, z każdym dniem bogatsze, jak rozkwitająca róża. Piękno pod najrozmaitszemi postaciami zaludniało jej wyobraźnię, przelewane na papier w najlepszej formie, na jaką ją stać było. Ale nigdy nie mogła znaleźć formy idealnej, wciąż była niezadowolona z siebie. Emilka przecierpiała teraz mękę prawdziwego artysty, który „nigdy nie zdoła oddać swą paletą, uroku swego marzenia, swego snu”.
Spaliła dużo dawnych utworów. Nawet „Dziecię Morza” wydane zostało na pastwę płomieniom. Mimo to stos rękopisów w szafie powiększał się z każdym tygodniem. Szafa służyła teraz na biurko, którem dawniej była otomana na strychu. Wnętrze otomany uległo profanacji. Poza tem wszystko jej jedno było, gdzie teraz trzyma swoje „prywatne papiery”, bo wiedziała, że ciotka Elżbieta już nie popełni niedyskrecji. Emilka nie chodziła już na strych, aby tam śnić na jawie, czy też pisać wiersze. Jej własny pokój był najodpowiedniejszem miejscem dla niej. Kochała z całej duszy ten zaciszny pokoik; był on dla niej czemś żywem, dzielił jej radości, pocieszał ją w smutku.
Ilza również urosła. Wyrastała na oryginalną, świetną piękność, nie uznającą żadnych praw, oprócz własnej przyjemności, nie znoszącą innego autorytetu, jak własny kaprys. Ciotka Laura troszczyła się o nią.
— Niebawem Ilza będzie kobietą, a któż będzie jej pilnował, dbał o nią? Allan z pewnością nie.
— Nie mam cierpliwości do Allana — rzekła ciotka Elżbieta niechętnie. — Zawsze jest gotów do wspomagania innych radą i opieką. Lepiejby pilnował własnego domu. Przychodzi tutaj i zaleca mi to i tamto, zabrania mi owego, nakazuje jeszcze coś innego, gdy chodzi o Emilkę; a skoro tylko wspomnę mu o Ilzie, ucieka, nie chce słuchać. Strach pomyśleć, że istnieje człowiek, który przelewa urazę z żony na córkę i tak zaniedbuje swoje dziecko, jak on Ilzę, dlatego jedynie, że jej matka nie była taką, jak być powinna. Cóż to biedne dziecko zawiniło?
— Pst... — szepnęła Laura, gdyż Emilka przechodziła przez pokój.
Emilka uśmiechnęła się smutno. Ciotka Laura nie potrzebowała robić: „pst”. Ona już się nie dowie niczego nowego o matce Ilzy. Chyba, że odkryje to, czego nikt nie wie. Bo dla Emilki nie ulegało w dalszym ciągu wątpliwości, że nieznaną jest cała prawda o losach i pobudkach działania Beatryczy Burnley. Nieraz nad tem rozmyślała, leżąc w łóżku w nocy, wsłuchana w szum i śpiew Królowej Wichrów. Sen nie nadchodzi, Emilka nie miała spokoju, gdyż łamała sobie głowę nad tą tajemnicą, usiłując rozwiązać ową zagadkę wstydu i goryczy.
Emilka weszła powoli do swego pokoju. Zamierzała pisać dalszy ciąg noweli pod tytułem „Upiór Studni”, gdzie odtwarzała starą legendę o braciach Lee. Ale roztargniona była dzisiaj. Włożyła rękopis zpowrotem do szafy i przeczytała powtórnie list od Deana Priesta. Otrzymała to pismo tego dnia. Było ono, jak zwykle, miłe, serdeczne, mądre, rozkoszne w czytaniu. Oznajmiał jej, że przyjeżdża na cały miesiąc do Czarnowody, do swej siostry. Zastanawiała się, dlaczego ta zapowiedź nie poruszyła jej bardziej. Była zmęczona, głowa ją bolała. Emilka nie pamiętała, żeby ją kiedykolwiek bolała głowa. Ponieważ nie mogła pisać, więc postanowiła położyć się i być przez chwilę „Lady Trevanion”. Emilka bywała tego lata nader często „Lady Trevanion” w owych inscenizowanych marzeniach, w których tak celowała. Lady Trevanion była żoną ziemianina angielskiego, słynną powieściopisarką, a przytem członkiem brytyjskiej Izby Gmin, gdzie stale się zjawiała w sukni z czarnego welwetu z djademem na ciemnych włosach. Była jedyną kobietą w Izbie, a ponieważ działo się to przed epoką sufrażystek, znosiła liczne zniewagi ze strony nieszlachetnych i nierycerskich mężczyzn, zgromadzonych dokoła niej w Izbie. Ulubioną sceną Emilki było powstanie z miejsca lady Trevanion, która chciała wypowiedzieć swą pierwszą mowę, co było sensacją nielada. Bezczelny mówca, który sprowokował lady Trevanion, szydził z niej teraz, jako z kobiety, a lady Trevanion, wspaniała w swej czarnej welwetowej sukni i w swym djademie z pereł, odpowiadała wśród grobowego, dramatycznego milczenia:
„Nie będę usiłowała złagodzić, ani negować okropnej zbrodni, jaką mi zarzucił szanowny przedmówca, tej mianowicie, że jestem kobietą: poprzestanę na życzeniu, aby jak najwięcej stanęło na tem miejscu kobiet rozumnych i pożytecznych, a jak najmniej takich mężczyzn, którzy są ignorantami mimo swą męskość i swe doświadczenie.”
(Tu przerywały jej stale grzmiące oklaski).
Ale dzisiaj nie przenikała do niej wielkość tej sceny. Emilka doszedłszy do zdania: „Lecz kobiecość, panie, nie jest jedynym moim występkiem”... — z niesmakiem dała za wygraną. Zaczęła znów rozmyślać o matce Ilzy, przyczem plątała tamto zdarzenie z fikcyjnemi wypadkami swego „Upiora Studni” i odczuwała równoległe niemiłe sensacje fizyczne.
Oczy ją paliły. Drżała z zimna, chociaż był to upalny dzień lipcowy. Leżała jeszcze na łóżku, gdy weszła ciotka Elżbieta z zapytaniem, dlaczego Emilka nie poszła po krowy na pastwisko.
— Nie... nie wiedziałam, że już jest tak późno... — rzekła Emilka, zmieszana. — Mnie... głowa mnie boli, ciotko Elżbieto.
Ciotka Elżbieta wciągnęła roletę i przyjrzała się Emilce. Zauważyła jej zaczerwienione policzki, wzięła ją za puls, poczem rozkazała jej pozostać na miejscu i posłała Perry’ego po doktora Burnley’a.
— Prawdopodobnie ma odrę — rzekł doktór w swój zwykły, szorstki sposób. — Panuje dość silna epidemja w Gęsim Stawie. Czy miała sposobność zarażenia się?
— Dzieci Jimmy Joe Belle’a były tu dziesięć dni temu po południu. Emilka bawiła się z niemi, ona zawsze łączy się z ludźmi, z którymi nie ma nic wspólnego. Nie słyszałam nic o epidemji.
Jimmy Joe Belle, zapytany, przyznał się, że jego „najmłodszy” dostał odry nazajutrz po swej bytności w Srebrnym Nowiu. Nie było już żadnej wątpliwości co do choroby Emilki.
— Jest to złośliwa odra, mam wrażenie — rzekł doktór. — W Gęsim Stawie dużo było wypadków śmiertelnych. Ale przypuszczam, że niema powodów do obawy o Emilkę. Musi tylko leżeć w łóżku, w cieple, a w pokoju niech będzie ciemno. Przyjdę do niej jutro zrana.
Przez trzy dni nikt się nie trwożył. Odra jest chorobą, którą „przechodzą” wszystkie dzieci. Ciotka Elżbieta doglądała Emilki i sypiała na sofie, którą kazała przenieść do pokoju dziewczynki. Mimo to, a może właśnie dlatego, jak mniemała ciotka Elżbieta, była Emilka coraz bardziej chora, a piątego dnia nastąpiło wyraźne pogorszenie. Gorączka się wzmagała, dziecko majaczyło. Doktór Burnley przyszedł, był zaniepokojony, piorunował bez przyczyny, zapisał inne lekarstwa.
— Muszę jechać do Charlottetown, dokąd zostałem wezwany do ciężko chorego na zapalenie płuc — rzekł — wracam wieczorem. Emilka jest bardzo niespokojna. Widocznie reaguje silnie na gorączkę. Co to za niedorzeczności ona plecie o jakiejś Królowej Wichrów?
— Czy ja wiem — odrzekła ciotka Elżbieta zatroskana — ona zawsze tak plecie, nawet, gdy jest najzdrowsza. Allanie, powiedz mi, proszę, czy niema niebezpieczeństwa?
— Niebezpieczeństwo zawsze jest możliwe przy tego rodzaju odrze. Nie lubię tych objawów, wysypka powinna być już widoczna, a tymczasem, niema śladu plam na ciele. Gorączka jest bardzo wysoka... ale nie trwóżmy się jeszcze. Gdybym uważał, że Emilka jest zagrożona poważnemi komplikacjami, nie jechałbym do miasta. Oszczędzaj jej wszelkich wzruszeń, staraj się zaspakajać wszystkie jej kaprysy, nie podoba mi się to majaczenie. Ona robi wrażenie strasznie wstrząśniętej, przygnębionej; czy miała jakiś ciężar na sercu w ostatnich czasach?
— Nie wiem o niczem podobnem — odrzekła ciotka Elżbieta. Nagle pojęła z goryczą, że przecież ona niewiele wie o duszy tego dziecka. Emilka nigdyby nie przyszła do niej ze zwierzeniami.
— Emilko, co cię dręczy? — spytał doktór Burnley łagodnie, bardzo łagodnie. Ujął delikatnie drżącą, wilgotną rączkę.
Emilka spojrzała na niego, dzikiemi, zgorączkowanemi oczyma.
— Ona tego nie mogła uczynić... nie mogła tego uczynić.
— Naturalnie, że nie mogła — odrzekł doktór niedbale. — Nie martw się... ona tego nie zrobiła.
Oczami telegrafował do Elżbiety „Co to znaczy?”, ale Elżbieta potrząsnęła głową na znak nieświadomości.
— O kim mówisz, kochanie? — spytała. Po raz pierwszy nazwała Emilkę „kochaniem”.
Ale Emilka już myślała o czem innem. — Studnia braci Lee jest otwarta, oświadczyła. Napewno ktoś tam wpadnie. Dlaczego jej pan Lee nie zamyka? Doktór Burnley pozostawił Emilkę z Elżbietą, która usiłowała ją uspokoić co do tego przynajmniej i pojechał do Białego Krzyża.
Na progu spotkał Perry’ego.
— Jak się miewa Emilka? — spytał chłopiec, chwytając biegnącego doktora za rękaw.
— Nie nudź mnie, śpieszę się — odburknął lekarz.
— Powie mi pan, jak się ma Emilka, albo się uwieszę u pańskiego ubrania, tak, że strzępy z niego zostaną — odrzekł Perry z uporem. — Z tych starych panien nie mogę wydobyć jednego porządnego słowa. Pan musi mi powiedzieć...
— Emilka jest chora, ale nie sądzę, aby były narazie powody do obaw — odrzekł doktór i uwolnił się z rąk chłopca.
— Musi ją pan wyleczyć. Jeżeli jej się coś stanie, to ja rzucę się do jeziora, niech pan wie o tem — rzekł Perry.
Całą noc przesiedział z zaciśniętemi pięściami, jakby czuwając nad Emilką zdaleka, strzegąc jej od niewidzialnego niebezpieczeństwa.
Elżbieta Murray pielęgnowała Emilkę do godziny drugiej w nocy, poczem miejsce jej zajęła Laura.
— Uspokoiła się troszkę — rzekła ciotka Elżbieta. — Chciałabym wiedzieć, co ją nurtuje; coś jej jest, to pewne. To nie jest zwykłe majaczenie. Powtarza żałosnym, błagalnym tonem: „Ona nie mogła tego uczynić, nie mogła, to niemożliwe”. Ciekawa jestem, co to być może... ach, Lauro, pamiętasz ten dzień, kiedy przeczytałam jej listy? Jak sądzisz, może ona mnie ma na myśli...?
Laura potrząsnęła głową. Nigdy jeszcze nie widziała Elżbiety tak wzruszonej.
— Jeżeli to dziecko nie wyzdrowieje... — rzekła ciotka Elżbieta. Nie dodała nic więcej, wyszła z pokoju.
Laura usiadła przy łóżku. Była blada, gdyż nie sypiała już od trzech nocy. Kochała Emilkę jak własne dziecko i okropny strach nie opuszczał jej ani na chwilę. Siedziała i modliła się w milczeniu. Emilka zapadła w niespokojny sen, który trwał do świtu. — Otworzyła nagle oczy i spojrzała na ciotkę Laurę.
— Widzę ją, idzie przez pola — rzekła donośnym jasnym głosem. — Idzie, uradowana, myśli o swym dzidziusiu... och, zatrzymajcie ją, zatrzymajcie ją... ona nie widzi studni... tak jest ciemno... och, ona wpadnie... wpadła!
Mowa Emilki przeszła pod koniec zdania w ostry krzyk, który doszedł uszu ciotki Elżbiety. Nieszczęśliwa kobieta zerwała się i przybiegła, zdyszana, w swoim flanelowym szlafroku.
— Co się stało, Lauro? — wyjąkała.
Laura usiłowała ułożyć Emilkę na poduszkach, uspokoić. Dziecko walczyło z nią, policzki miała rozpalone, wejrzenie — dzikie, pełne przerażenia.
— Emilko, Emileczko, kochanie, miałaś przykry sen. Studnia starego Lee jest zabita deskami, nikt do niej nie wpadł.
— Owszem, ktoś wpadł — rzekła Emilka stanowczo. — Ona wpadła... widziałam ją... widziałam... z asem kier na czole. Czy myślicie, że jej nie znam?
Opadła znów na poduszki, jęknęła i załamała ręce. Obie panie popatrzały na siebie, bezradne i przerażone.
— Kogo widziałaś, Emilko? — spytała ciotka Elżbieta.
— Matkę Ilzy, rzecz jasna. Zawsze wiedziałam, że ona nie popełniła tej strasznej rzeczy. Wpadła do starej studni, jest tam jeszcze. Idź i wydobądź ją stamtąd ciotko Lauro, proszę!
— Tak, tak... naturalnie, że pójdę, kochanie — odrzekła ciotka Laura uspokajająco.
Emilka usiadła na łóżku i popatrzała na ciotkę Laurę. Laura Murray czuła, że te rozpalone oczy czytają w jej duszy.
— Kłamiesz — krzyknęła Emilka. — Nie będziesz próbowała wydobyć ją stamtąd. Mówisz tak tylko, abym się uspokoiła. Ciotko Elżbieto — zwróciła się nagle do starszej ciotki i chwyciła ją za rękę, — ty uczynisz to dla mnie, prawda? Pójdziesz i wydobędziesz ją stamtąd.
Elżbieta przypomniała sobie, co mówił doktór Burnley o oszczędzaniu Emilki. Przerażona była wyglądem dziecka.
— Dobrze, wydobędziemy ją, o ile ona tam się znajduje naprawdę — rzekła.
Emilka znów opadła na poduszki. Wielki spokój zajaśniał nagle na jej udręczonej twarzyczce.
— Wiem, że dotrzymasz słowa — rzekła. — Ty jesteś bardzo twarda, ale nigdy nie kłamiesz, ciotko Elżbieto.
Elżbieta Murray poszła do swego pokoju i ubrała się drżącemi rękami. Nieco później, gdy Emilka usnęła spokojnie, Laura zeszła na dół i usłyszała rozkazy, wydawane przez Elżbietę Jimmy’emu.
— Elżbieto, nie zamierzasz chyba przeszukiwać tej starej studni?
— Owszem — odrzekła Elżbieta stanowczo. — Wiem, że to jest niedorzeczność, ale przyrzekłam i muszę dotrzymać przyrzeczenia. Słyszałaś, co ona powiedziała, wierzy, że ja jej nie oszukam. Nie zawiedzie się na mnie. Jimmy, pójdziesz po śniadaniu do James’a Lee i poprosisz go, żeby przyszedł do mnie.
— W jaki sposób ona się dowiedziała o tej historji? — spytała Laura.
— Nie mam pojęcia. Chyba od tej starej djablicy, Nancy Priest. Mniejsza o to, od kogo. To niewielki trud spuścić drabiny do studni i przeszukać wnętrze. Jest to tylko wielka niedorzeczność.
— Będą się z nas wyśmiewali — protestowała Laura, której duma Murrayowska była wystawiona na ciężką próbę. — A przytem to wskrzesi na nowo cały skandal.
— Trudno. Ja dotrzymam słowa, danego dziecku — odrzekła z uporem Elżbieta Murray.
Allan Burnley przybył do Srebrnego Nowiu o zachodzie słońca, wracając z miasta. Był zmęczony, gdyż od tygodnia pracował dniem i nocą. O Emilkę bał się więcej, niż chciał okazać. Wyglądał staro i smutno.
W kuchni w Srebrnym Nowiu zastał tylko Jimmy’ego. Ten siedział bezczynnie przy oknie i miał dziwny wyraz twarzy.
— Hallo, Jimmy, gdzie są panny? Jak się miewa Emilka?
— Emilka miewa się lepiej — rzekł kuzyn Jimmy. — Przestała majaczyć i temperatura spadła. Zdaje się, że śpi.
— Dobrze! Nie bylibyśmy mogli przeżyć straty tej dziewuszki, prawda, Jimmy?
— Nie — odrzekł Jimmy, ale znać było, że nie ma ochoty o tem mówić. — Laura i Elżbieta siedzą w saloniku. Chcą się z tobą widzieć. — Milczał przez chwilę, poczem dodał: — Nic się nie ukryje, prawda zawsze się wkońcu ujawni.
Allan Burnley uważał, że Jimmy jest wielce tajemniczy. A dlaczegóż Elżbieta i Laura nie wyszły mu naprzeciw, skoro mają z nim do pomówienia? Nie bywały zazwyczaj takie ceremonjalne. Niecierpliwie nacisnął klamkę drzwi, prowadzących do saloniku.
Laura Murray siedziała na sofie, głowę miała opartą na ręce. Twarzy jej nie widział, ale czuł, że płakała. Elżbieta siedziała wyprostowana na krześle. Miała na sobie swoją drugą co do wartości i elegancji suknię z czarnego jedwabiu i takąż zarzutkę koronkową. Ona również miała łzy w oczach. Doktór Burnley nie przywiązywał wielkiej wagi do łez Laury, skłonnej do płaczu, jak większość kobiet, ale to, że Elżbieta Murray płakała... czy widział ktokolwiek jej łzy dotychczas?
Przemknęła mu przez głowę myśl o Ilzie, o jego zaniedbanej córeczce. Czy Ilzie się coś stało? W tej okropnej chwili zapłacił Allan Burnley za cały swój dotychczasowy sposób odnoszenia się do swego dziecka.
— Co się stało? — wybuchnął szorstko, po swojemu.
— Och, Allanie — rzekła Elżbieta Murray — niech nam Bóg odpuści!
— Więc... to... Ilza... — rzekł dr. Burnley głucho.
— Nie, nie... nie Ilza.
I opowiedziała mu, co znaleziono na dnie studni starego Lee, opowiedziała mu, jaki los spotkał w istocie uroczą, uśmiechniętą młodą kobietę, której imienia w ciągu 12 lat nikt nie usłyszał z jego ust.
Dopiero nazajutrz wieczorem ujrzała Emilka doktora. Leżała w łóżku, osłabiona, mizerna, pocentkowana na czerwono przez wysypkę, ale już przytomna i normalna. Allan Burnley stanął przy łóżku i przyjrzał jej się.
— Emilka, drogie dziecię, czy wiesz, co uczyniłaś dla mnie? Bóg jeden wie, jak to uczyniłaś.
— Myślałam, że pan nie wierzy w Boga — rzekła Emilka, zdziwiona.
— Ty mi powróciłaś wiarę w Niego, Emilko.
— Dlaczego, cóż ja zrobiłam?
Doktór Burnley zrozumiał, że ona nie pamięta swych majaczeń. Laura powiedziała mu, że dziewczynka spała długo i głęboko po uzyskaniu przyrzeczenia ciotki Elżbiety i obudziła się bez gorączki, przyczem wysypka szybko występowała. Nie pytała się o nic i nic nie powiedziała.
— Gdy będzie ci lepiej, wszystko ci opowiemy — rzekł doktór, uśmiechając się do dziewczynki. W uśmiechu tym było coś bardzo rzewnego, coś niemal słodkiego.
— Uśmiecha się teraz oczami, nietylko ustami — pomyślała Emilka.
— Skąd ona wiedziała?... — szeptała Laura Murray, gdy schodzili po schodach. — Ja tego nie rozumiem, Allanie.
— Ani ja. To są zjawiska ponadzmysłowe Lauro — odrzekł poważnie. — Wiem tylko to, że to dziecko zwróciło mi moją Beatryczę, czystą i ukochaną. Można to chyba tak tylko wytłumaczyć: Emilce najwidoczniej opowiedziano o Beatryczy i to ją dręczyło, stąd owo ciągłe: „Ona nie mogła tego uczynić”. A historje starego Lee wywarły na niej, rzecz jasna, głębokie wrażenie, gdyż jest to wrażliwe i uczuciowe dziecko, wiecznie czyhające na momenty dramatyczne w życiu ludzkiem. W czasie swego majaczenia poplątała ten fakt z opowiadaniem Jimmy’ego o studni w Srebrnym Nowiu, a reszta jest zbiegiem okoliczności. Takbym to sobie był skłonny tłumaczyć, biorąc na rozum, ale teraz, Lauro, mówię tylko pokornie: „Niechaj ich poprowadzi małe dziecię”.
— Matka naszej macochy była Szkotką, góralką. Podobno była obdarzona szóstym zmysłem — rzekła Elżbieta. — Dotychczas nigdy w to nie wierzyłam.
Umysły w Srebrnym Nowiu uspokoiły się już znacznie, gdy Emilka odzyskała dosyć sił, aby móc usłyszeć tę historję. Szczątki, znalezione na dnie studni zostały pochowane na cmentarzu w Shrewsbury w grobie Mitchellów, a na płycie kamiennej wyryto napis: „Poświęcone pamięci Beatryczy Burnley, ukochanej żony Allana Burnleya”. Sensację wywoływała obecność doktora Burnleya w kościele każdej niedzieli. Kiedy Emilka mogła już siedzieć poza łóżkiem, ciotka Laura opowiedziała jej wszystko.
— Wiedziałam, że matka Ilzy nie mogła tego uczynić — rzekła Emilka z triumfem.
— Czynimy sobie teraz wyrzuty za nasz brak wiary — rzekła ciotka Laura. — Powinnyśmy były również wiedzieć, ale to wydawało się takie oczywiste! Ona była pogodną, piękną, wesołą istotą, uważaliśmy jej przyjaźń z kuzynem za całkiem naturalną. Teraz wiem, że tak też i było, ale przez te lata, które upłynęły od jej zniknięcia, mniemaliśmy inaczej. Pan James Lee przypomina sobie dokładnie, że studnia była otwarta owej nocy, kiedy zniknęła Beatrycze. Jego fornal wziął tego wieczora stare deski, chcąc je zastąpić nowemi. Wtem dom sąsiedni zaczął się palić, wszyscy pobiegli z pomocą. Zrobiło się zbyt ciemno, aby dokończyć roboty koło studni i ów człowiek pozostawił ją niezamkniętą aż do rana. Pan Lee rozgniewał się nazajutrz, powiedział mu, że to skandal, żeby tak pozostawić studnię na noc. Sam zabił ją nowemi deskami. Nie zajrzał na dno, zresztą nicby nie był zobaczył. Taka głębia! Nikt nie wiedział o tem i nikt nie skojarzył daty zniknięcia Beatryczy z datą pozostawienia studni otworem przez całą noc. Natomiast rozpuszczono złośliwe plotki, jakoby Beatrycze napewno pojechała z kuzynem na pokładzie statku „Biała Pani”. Utrzymywano, że poszła go odprowadzić i nigdy nie powróciła. Ona zaś wróciła i znalazła śmierć w studni. Okropny to koniec młodego, pięknego życia, ale było to mniej straszne, niż to, co przypuszczano. Przez 12 lat krzywdziliśmy pamięć zmarłej. Ale... Emilko... skąd wiedziałaś?
— Nie wiem. Zdaje mi się teraz... że mi się śniło... że widziałam... matkę Ilzy, idącą przez pola z piosenką na ustach. Było ciemno: a ja widziałam asa kier... ach, cioteczko, nie wiem... wolę nie myśleć o tem, sama nie wiem dlaczego.
— Nie będziemy o tem mówiły ponownie — rzekła Laura łagodnie. — O tajemnicach Bożych lepiej nie mówić.
— A Ilza... czy jej ojciec kocha ją teraz? — spytała Emilka z żywością.
— Czy ją kocha! Nie wie, czem jej okazać swoje ubóstwienie. Jest to jakby wybuch miłości ojcowskiej za całe lat 12 obojętności i zaniedbywania.
— Psuje ją teraz nadmiarem pobłażliwości tak, jak dawniej psuł ją brakiem dozoru — rzekła Elżbieta, wchodząc z kolacją Emilki i słysząc ostatnie słowa.
— Trzeba będzie dużo, bardzo dużo miłości, aby zepsuć Ilzę — zaśmiała się ciotka Laura. — Ona wchłania dowody uczucia, jak gąbka. I ona kocha wzajemnie ojca do uwielbienia. Niema w niej ani śladu urazy za długoletnie zaniedbywanie jej.
— Ale niełatwe będzie miał zadanie — rzekła posępnie Elżbieta. — Ilza zdziczała przez te 12 lat. Niełatwo będzie ją wychować porządnie.
— Miłość sprawia cuda — rzekła ciotka Laura łagodnie. — Ilza pragnie, rzecz jasna, przyjść cię ucałować, Emilko. Nie może się doczekać tej chwili. Ale musi zaczekać, bo mogłaby się zarazić. Powiedziałam jej, żeby napisała do ciebie, ale ona mówi, że woli z tem zaczekać również, aż będziesz mogła sama przeczytać jej pismo; nie chciałaby, żebym ja ci je czytała. Widocznie — i znów zaśmiała się radośnie ciotka Laura — widocznie Ilza ma ci wiele różnych rzeczy do powiedzenia.
— Nie wiem, czy jest dużo ludzi tak szczęśliwych, jak ja obecnie — rzekła Emilka. — A przytem, ciotko Elżbieto, to takie przyjemne czuć znowu głód i mieć coś do żucia.