<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Emisarjusz
Wydawca Biblioteka Domu Polskiego
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia P. K. O.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



∗             ∗

Nazajutrz po tym wieczorze tak dla Celiny pamiętnym — okropna wieść o losie Pawła zadała jej cios śmiertelny. Nieostrożnie uwiadomione o tem dziewczę biedne padło na ziemię bez zmysłów — powróciwszy na chwilę do przytomności zachorowała potem tak silnie, iż przywołany lekarz zwątpił nawet zrazu o jej życiu.
Powód choroby nie pozostał długo tajemnicą, przynajmniej dla otaczających, bo Celina w gorączce wypowiadała całą swą rozpacz... Doktór, który do niej przychodził, był właśnie tym samym, co Pawła pilnował, i to może ocaliło biedną Celinę. Zdjęła go niezmierna litość nad nieszczęśliwą istotą.
Z drugiej strony i Paweł, którego codzień bliżej poznawał, obudził w nim uczucie podziwienia i szacunku charakterem swym męskim i energją niezłamaną. Jak tylko Celina zrozumieć go mogła, szepnął jej czarodziejskie słowo pociechy.
— Pani — rzekł — odzyskał zdrowie, siły, męstwo, a Bóg jest wielki... a ludzi na świecie poczciwych więcej jest, niż się na pozór zdaje... Trzeba żyć i mieć nadzieję zawsze... Nie mogę pani powiedzieć więcej... ale my... my mamy obowiązek czuwać, ratować i przypominać ludziom, że do ostatniego tchu rozpaczać się nigdy nie godzi.
Trzeba przyznać, że los Pawła nawet w najzaciętszych Moskalach obudzał litość i ludzkie uczucia...
Sprawnik Szuwała, któremu naturalnie rząd nową nagrodę wyznaczył, spostrzegł wkrótce po odniesionym tryumfie, iż najlepsi nawet przyjaciele poczęli się powoli odsuwać od niego — a zwierzchnicy przy zimnej grzeczności okazywali dlań widoczną wzgardę. Unikano podania mu dłoni. Wice-gubernator w przejeździe przez powiat przyjął go u drzwi i w chwili pożegnania, pochował ręce do kieszeni, a zachował się tak zimno, iż Szuwała wyszedłszy od niego... w ulicy uczuł się prawie rewolucjonistą.
Toż samo spotkało Pratulca, oba oni znaleźli się wkrótce tak osamotnionymi i znienawidzonymi nawet przez swoich i nie wiele nad siebie lepszych, że bezczelny denuncjant począł już nawet przemyślać o sprzedaniu swojej części w Olszowie i wyniesieniu się za Dniepr... Pułkownik mruczał, że poda się do dymisji... był najpewniejszym, że rząd mocno dotkniętym zostanie... stratą tak znakomitego męża...
Wprawdzie nikt tym panom nie śmiał okazać jawnie powodów niechęci i wstrętu, ale w stosunkach towarzyskich są odcienia do pochwycenia łatwe, któremi się tajone uczucia objawiają. Sprawnik w poufalszych kołach rozpoczynał na złość opowiadania o swej expedycji do Olszowa... ale za każdą razą milkli przytomni, a śmielsi wynosili się pod różnemi pozorami do innych pokojów.
Niezapraszano go nigdzie, unikano widocznie, a zagadnięci zbywali ogólnikami. Postępowanie to z niższymi w hierachji urzędniczej nie wiele co obchodziło — ale nawet naczelnicy pochwalając nadzwyczajną gorliwość traktowali go już po prostu jak kata, który usłużył władzy, ucinając łeb nienawistnemu jej człowiekowi... któremu się płaci jego posługę, ale się z nim bratać nie lubi.
Gorzkie uczucie napełniło serce pułkownika, poczynającego półsłówkami uskarżać się na niewdzięczność rządu, dla którego się poświęcił.
Tymczasem los winowajcy prześladowanego musiał wzruszać nawet ludzi obojętnych i choćby inaczej myślących, ale umiejących zawsze i wszędzie uszanować heroiczną ofiarę. Nie każdy śmiał mu okazać współczucie, wszyscy jednak usiłowali skrycie dać jego dowody.
Choroba, mimo młodości i sił jej, wymagała długiego czasu... tak przynajmniej utrzymywali poczciwi lekarze, chcąc przedłużyć chwilę wypoczynku i folgi dla więźnia, którego niechybny, nieunikniony, straszny los oczekiwał w przyszłości.
Nieulegało wątpliwości, iż gdy do zdrowia powróci, będzie badany, a kto go cokolwiek poznał, przekonanym być musiał, że z niego nie łatwo co dobyć przyjdzie katom.
Szło zatem, iż go czekały męczarnie, chłosta, głód, kazamaty i straszny ucisk moralny... a gdyby po długich mękach nic powiedzieć nie chciał, zawsze skazanym być musiał na szubienicę, lub barbarzyńską chłostę i wieczne roboty w kopalniach.
W jednem jeszcze państwie moskiewskiem tortury średniowieczne utrzymały się po dziś dzień, z mniejszym narzędzi męczeńskich przyborem, ale z najnielitościwszem okrucieństwem.
Niema prawie ważniejszego więźnia politycznego, któregoby nie smagano, nie głodzono, nie karmiono śledziami, nie bito związanego po twarzy, nie zelżono bezbronnego... i nie usiłowano złamać obejściem nieludzkiem. Uczucia, z któremi popisują się filantropi moskiewscy, rząd i panujący, ustępują w sprawach politycznych zaciętości i barbarzyńskiej zemście... której dziś na całej kuli ziemskiej nie znajdzie już przykładów. Dziennikarstwo postępowe, liberalne, jak skoro idzie o Polaków, pochwala wszystko, uniewinnia i nie znajduje żadnej tortury za srogą dla nich.
Paweł odzyskując siły powoli, zdawał się, mimo wiedzy następstw, jakie go czekały, spokojniejszym coraz na umyśle. Mówił mało, ale nie trwożył się zbytnio przyszłością.
Osłodą razem i goryczą tych dni, odkradzionych śmierci, były wieści od Celiny, które ostrożnie przynosił mu lekarz poczciwy, coraz mocniej przywiązujący się do obojga.
On to potrafił namówić sztab-doktora i drugiego kolegę, ażeby chorego, unikając szkodliwego wpływu lazaretowego powietrza, dla przyspieszenia powrotu do sił, przenieść na resztę kuracji do osobnego, mało oddalonego dworku. Tyfoidalna gorączka, która się zjawiła między chorem żołnierstwem, zupełnie tę ostrożność usprawiedliwiała.
Policyjne władze opierały się temu w początku, rzecz była prawie bezprzykładna, posłano przedstawienie do Kijowa, a że tam szło wielce o utrzymanie więźnia przy życiu, zagrożonym tyfoidalną zarazą, zadecydowano wyniesienie chorego do dworka, z tem, aby jak najściślejsza straż około niego dzień i noc była utrzymywana. Paweł dotąd jeszcze z łóżka się podnosić nie mógł, a już lękano się nie wiedzieć jakich ewentualności.
Moskiewska policja zbyt podobno ma wysokie wyobrażenie o polskiej intrydze, zręczności, knowaniach i zabiegach. Jeźli się kiedy uda nieszczęśliwemu Polakowi wydrzeć ze szpon tych, zawdzięcza to raczej nieudolności swych stróżów, niż przebiegłości przyjaciół, niekiedy do zuchwalstwa posuniętej rozpaczy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.