Epilog (Pepłowski, 1893)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Pepłowski
Tytuł Epilog
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
EPILOG.


— „Syn Jerzego?“
— „Tego samego, który z bratem pańskim w jednej mogile spoczywa!“
Po ćwierćwiekowem rozproszeniu stanęli znów obok siebie, złączeni jednych pamiątek i uczuć pierścieniem. Zdało mi się, iż widzę obrazy nowego lat szeregu, lat ciężkiej pracy, znoju, cierpień gorzkich nieraz zawodów, zawsze promieniami nadziei ozłoconych...
Znalazłem się wśród piaszczystego rozłogu, ujętego w ciemne boru półkole... Poznałem to miejsce, choć teraz wielce zmienione. Pagórki nie świeciły już, jak dawniej, nagiemi czołami; darnina, zioła i kwiaty maiły je barwną zielonością; tu i owdzie oko spoczęło na wieńcu z dębowych liści lub krzyżu z nieśmiertelników. Wydeptane gęsto ścieżki, gdzieniegdzie rzucone wiązanki leśnych, polnych i ogrodowych kwiatów, świadczyły, że pustka ta bywa życia przybytkiem.
Nie omyliły mię przeczucia, zdala bowiem lekkie podmuchy wiatru donosiły urywane, a coraz częściej w melodję zlewające się dźwięki. Od rzeki i ciemnego wianka sosen ukazały się zastępy Korczyńskich, Bohatyrowiczów, Jaśmuntów, Zaniewskich, Obuchowiczów, Łosiewickich, Dowmuntów, Różyców, Giecołdów, Strzałkowskich, Glindyczów, Kirłów, Starzyńskich, Darzeckich. Szli poważni, z opromienionem obliczem, a gdy zatrzymywali się, każdy z nich miał postawę człowieka, co stanął w progu kościoła i wpatruje się w ołtarz. „Przy nich żony i matki, jak anioły ich dziatki i jak róże nadobne dziewoje“.
Z męskich piersi zabrzmiał hymn potężny:

„Wiecznotrwały ten na ziemi,
„Kto swą śmiercią życie pleni!...

a echo niosło śpiew ten po szerokim świecie.
Umilkli... Gromadki rozsypały się między wzgórkami. Nikt tam bardzo głośno nie mówił, ale wszyscy rozmawiali, i zrobił się taki gwar, jak kiedy wiele razem rojów brzęczy.
Przy jednym ze wzgórków stanęły dwie dobrze mi znane postacie... Wyniosła, choć lat brzemieniem pochylona, niewiasta i piękny, w sile wieku, mężczyzna. Ten, uginając kolana, mówił:
— Matko moja! w chwilowem odrętwieniu jam święte lekceważył węzły — jam was opuścił, wzgardził, lecz Tyś nie zwątpiła o synu Andrzeja! Po wszechziemiach, po wszechwodach, na skał wyżynach, na fal błękitach, wszędzie czytałem Twe słowa: „jak tchórz uciekasz z szeregów... jak samolub nie chcesz łamać się chlebem cierpienia... kawał Chrystusowej szaty rzucasz za srebrnik!“... Matko, oto wracam! przychodzę temu samemu bóstwu, na którego ołtarzu zgorzał ojciec mój, z życia mojego złożyć ofiarę!...
— Zygmuncie! wyszeptała kobieta — jam tak gorąco błagała Boga, by ojca twego duch wskrzesnął w tobie! Zygmuncie! Ty pomnik ojcu dźwigniesz niespożyty!
Przy innym znowu wzgórku poznałem Witolda, w towarzystwie dwu nieznanych mi młodzieńców. Jeden z nich, cisnąc dłoń jego, przemawiał!
— Myśmy nie mogli pozostać obcymi, nie mogli zerwać tej spójni!
— Bracia moi! odrzekł Witold — potężna burza ojca waszego na obce rzuciła brzegi! Chwilę zdawało mu się, że pokój znalazł trwały! Nie! Siła większa oczy jego ku mogile Andrzeja zwracała! Dziś odrodzony mój ojciec ma obok siebie brata Dominika, wy jego synowie, w nas rodzinę znajdujecie! Więc ramię do ramienia! Janku! — zawołał — Janku! powtórz nam znowu, powtórz raz jeszcze swego dzieciństwa drogie wspomnienia! Zygmuncie! do nas! tu do nas tu bądźmy razem! Twój i Janka ojciec w tem miejscu po raz ostatni, błogosławiąc, rozstawali się z wami! tu razem wszyscy oddajmy cześć ich pamięci!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wzniosłego umysłu, wielkiego serca, nieugiętego hartu kobieto! Cześć Ci!

Warszawa.Adolf Pepłowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Pepłowski.