Miłość w pieśniach ludu sieradzkiego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacja Piątkowska
Tytuł Miłość w pieśniach ludu sieradzkiego
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MIŁOŚĆ W PIEŚNIACH LUDU SIERADZKIEGO.


Charakter ludu jest przedmiotem tak mało jeszcze badanym, że w istocie można go nazwać polem leżącem bez żadnej uprawy; pieśni bowiem, obrzędy, baśni i podania są to rzeczy często spisywane i opisywane, charakter wszakże ludu, jego uczucia i poglądy stanowiły dotąd pewną tajemnicę dla badacza; wielu bowiem, mimo, że ceniło wytwory poetyczne ludu, do wieśniaków wogólności miało pewne uprzedzenie. Dziś wiemy już w części, iż wieśniak posiada uczucia nam podobne, że poetyczność jego, chociaż czasem szorstka, płynie z serca, a miłość, uczucie owo, które przez wszystkie wieki było przedmiotem marzeń młodzieńczych, jest także własnością i wieśniaka. Kocha on całą potęgą uczucia, kocha prawdziwie, a miłość swoją upamiętnia w piosnce. I cóż w tem dziwnego? wszakże miłość jest poematem wszechludzkim. Kto jednak pragnie poznać miłość naszego ludu, musi wprzód poznać przedmiot jego miłości, więc spojrzeć na dzieweczkę wiejską.
Nie sądźmy, aby wieśniak w wyborze piękności był wybredny; hoże, rumiane lica są bodaj największą ozdobą wieśniaczki, a Parys wioskowy pewnoby berło pierwszeństwa przyznał najrumieńszej i najsilniejszej z grona. Posłuchajmy pieśni:

Marysia z sieni wybiegła,
Pod nią ziemia drży,
Na niej suknie szeleszczą,
Koło pasa dźwięczą klucze,
Koło pasa zielonego złote klucze.

Rzadko która dziewczyna chce poprzestać na swym losie; każda z nich ma nadzieję, że, jak w bajce, prędzej czy później spotka ją jaki królewicz i ofiaruje jej rękę; być może, iż tym zamkom na lodzie niejedna wiejska piękność zawdzięcza smutną dolę Halki; to też pieśni tutejsze często wspominają o miłości kończącej się tragicznie.
Gdy dziewczęciu minie szesnasta wiosna, gwałtem pragnie ono wyjść za mąż; oto parę piosenek, malujących chęć pokochania, a także pragnienie zamążpójścia:

Nie uważaj, Zosiu, chociaż w piekle parzy,
Kochaj młodych chłopców, ilu ci się zdarzy.

Nie dbam ja o pałac, choćby malowany,
Byle mnie poślubił mój Jasio kochany.

Uderzył koniczek nóżką o podłogę;
Tyś o mnie zapomniał, ja ciebie nie mogę!

Z góry woda idzie, na dół się obraca;
Nauczyć się kochać, to najmniejsza praca.

W każdym razie dola dziewczyny wiejskiej jest najwdzięczniejszą i najszczęśliwszą zarazem; naturalnie, mowa tu tylko o dziewczęciu żyjącem u rodzonej matki, ale nie u macochy; od piętnastego roku życia wiochna zaczyna pracę około lnu; pracy się tej wszakże nie lęka, a z przędziwem łączą się najmilsze wspomnienia wieśniaczki.
Koło zapalonego łuczywa zbierają się dziewki z kilku chat z kądzielami, przyłączy się do nich kilku parobków, i oto szereg śmiechów, gawęd, pieśni; starzy gderają niby z kąta, że robota leniwo idzie, lecz sami radzi wmieszać się do gawędy i odświeżyć jakiemś miłem wspomnieniem. A żniwa letnie, dożynki, zbiór siana, to znowu cały raj uciech, którem i się poi nierozgorączkowane chorobliwie serce dziewczyny. Wszystko to wiochnę naszą bawi i cieszy, a jednak w skrytości tęskni ona za chłopcem i marzy o wianku i koronie ślubnej. Dlaczego? Od dziecka mówiono jej, iż wyjść powinna za mąż tak samo, jak uczyniła to babka jej i matka, a może już niejedna jej rówieśnica; pragnie więc zajrzeć w świat ten nowy, nęcący, jak wszystko nieznane; a zresztą kto wie, może to konieczna potrzeba serca, jednaka dla wszystkich klas społeczeństwa. Wszak mówią: „miłość, to prawo boże; mężczyzna może żyć, nie kochając, lecz kobieta musi chociaż raz w życiu pokochać“.

Dudni woda, dudni w murowanej studni;
Pokochać się łatwo, lecz odkochać trudniéj.

Kto miłości nie zna, staje się szczęśliwy:
I noc ma spokojną i dzień nie tęskliwy.

Kochanie, kochanie gorzej jak więzienie;
Z więzienia wyzwolą, z kochania nie zdolą.

Miłość ludowa nie lubi słów pieszczotliwych, nie karmi się komplimentami; a jednak lud, jak wspomniałam wyżej, kochać silnie potrafi. Bez „miłego“, pieśń wspomina, ciężko żyć nawet i w rodzinnych stronach“. A wiemy, czem jest rodzinne miejsce dla naszego wieśniaka. Kochance, opłakującej lubego, smutno żyć na świecie; porównywa się ona do „bylicy. rosnącej samotnie wśród pola, bez rosy i słońca“.
Wieśniak nie zapomina o świecie zewnętrznym w swej pieśni, nawet miłosnej; zwierzęta niemałą w niej rolę grają, a przed wszystkiemi koń; to też z lubością o nim nuci:

Cisawy koniczek na nogi skaleczał;
Już ci się nie będę, dziewczyno, zalecał.

Siwy konik, siwy, zielone popręgi;
Kochajcie mnie dziewki, bom ja chłopiec tęgi.

Czasem luby obiecuje dziewczęciu z pola bitwy przez konia przysłać wiadomość o sobie; innym razem dziewczę, ujrzawszy przed chatą konia, powracającego bez pana, umiera z rozpaczy.
Kogut zaś, to zegar i pobudka do pracy lub spoczynku wieśniaka; również pewne znaczenie posiadają: skowronek, sroka i inny rodzaj ptasząt, o których wieśniak często w miłosnych piosnkach śpiewa:

Luba kukaweczka smutnie wykukała,
Żeś ty, Jasiu, zwodził, jam ciebie kochała.

Na zielonej łączce skacze sobie sroczka;
Spodobały mi się u Marysi oczka.

Szczebiocze skowronek, jak w górę wyleci;
Ja cię, Janku, kocham przeszło roczek trzeci.

Śpiewają słowiki, chociaż w mrocznej nocy;
Kochaj mnie, dziewczyno, bo to w twojej mocy.

Śpiewa słowik, śpiewa, gdy w leszczynie siada;
Rumieni się dziewka, gdy z chłopczyną gada.

Na wysokiej jodle gołąbeczek siedział;
Jabym cię kochała, aby nikt nie wiedział.

Prócz zwierząt, rośliny, a głównie drzewa, posiadają u ludzi każde legiendę swego powstania oraz związek z wypadkami przeszłości; nie powinno nas to jednak dziwić; legiendy te bowiem pozostały, jako wspomnienie dawnej mitologji Słowian; w jednej pieśni lud śpiewa, jako piorun uderzył w serce dębu i krew zeń popłynęła; jodłę nazywają wieśniacy zwiastunką ziemi; w gęstych wierzchołkach klonu kryją się duchy łagodne. Mężczyzna opiewa zwykle drzewa, kobieta — kwiaty i zioła. Ruta jest godłem dziewictwa, a róża, stokrotki, niezabudki, lilje wodne, to wszystko ukochane rośliny dziewczęcia wiejskiego, bo bez kwiatów nie pojmuje ona życia, bez kwiatów nie pojmuje miłości. Mnóstwo też w ogrodzie rozsiewa roślin, a stroi niemi ołtarze, chatę własną i siebie, a także obdarza niemi miłego.
Myliłby się, ktokolwiekby mniemał, że dziewczę północy silnie, tak jak córa południa, czuć nie umie; przeciwnie, tęskne marzenia naszej wiochny śmiało mogą współubiegać się z najsilniejszym przejawem uczuć mieszkańców stref południowych. A nie rzadko w piosence odnajdujemy tak gorące słowa miłości, jakby z ust Romea i Julji płynęły. Posłuchajmy, co mówi piosnka:

Leć, głosie, po rosie, prosto ku traktowi,
Powiedz dobry wieczór memu kochankowi;
Powiedz dobry wieczór, kłaniaj się odemnie;
Zali on mnie kocha, ja jego wzajemnie.
Widzę ja zdaleka siwego konika:
Pamiętaj, pamiętaj, ja dla ciebie żyję,
Ja dla ciebie żyję, dla ciebie umieram,
Dla cię świat zamykam, grób sobie otwieram.

Jako humorystykę miłosną ludu przytoczyć-by można tysiączne odmiany pieśni; parę ich tu podaję:

Pani matka zakazała,
Żebym chłopców nie kochała;
A ja się w tem nie poprawię,
Bo się z nimi rada bawię!

W ody nie przepłyną,
Dziewczęta nie zginą;
Zawsze będzie taka,
Co mi da buziaka.

Góry się rozpadną,
Chłopcy nie przepadną;
Zawsze się narodzą
I dziewczęta zwodzą.

Świeci miesiąc, świeci,
Świecą też i gwiazdy;
Każdy się zaleci,
Nie ożeni każdy.

Na zakończenie nie mogę się powstrzymać od skreślenia uroczego podania, zasłyszanego z ust ludu; odszuka w niem badacz śladów mitologji, a przynajmniej pozna, chociaż w części, bujną a poetyczną naturę naszego wieśniaka.
Leśny strzelec biegł lasem i nagle, znalazłszy się w oddalonej puszczy usłyszał kwilenie dziecięcia; ogląda się dokoła i spostrzega nareszcie na niewielkiej wysokości związane wierzchołki dwóch brzóz, a w nich uwite gniazdko, gdzie leżała płacząca dziecina; przestrach ogarnął człowieka, ale żałość przewyższyła to uczucie: zbliżył się do gniazdka i ujrzał wyskakującą z niego wiewiórkę, która widocznie spała obok leżącego niemowlęcia; strzelec domyślił się, że jest to czarownica, przemieniona w wiewiórkę, aby schwycone ludziom dziecko wychować między niebem a ziemią, na wierzchołku drzewa. Wieczór się zbliżał: oznaczywszy tedy toporkiem, gdzie spotkał tajemnicze gniazdko, powrócił i opowiedział zdarzenie to żonie; ta, ponieważ nie miała dzieci, postanowiła na drugi dzień rano zabrać do chaty dziecinę, bo wiedziała od dziadów, że kto sierotę przygarnie do siebie, temu błogosławieństwo dom nawiedzi, a za dziecięciem zjawi się nieznacznie jędza, która przysporzy dostatków i dobrobytu w domu. Była to wigilja św. Jana; małżeństwo poszło do lasu i postanowiło zabrać niemowlę; kiedy dochodzili wiadomego miejsca, doleciało ich uszu straszne syczenie i kipienie wężów, a skoro strzelec rozgarnął gałęzie dla wydobycia dzieciny, z przestrachem ujrzał wielki kłąb wężów, wijących się gromadnie; kłąb ten był tak wysoki, jak dobra kopa siana i wił się tuż pod gniazdeczkiem dziecięcia tak, że czasem otaczały całe gniazdo węże. Król wężów, w złocistej koronie, przewijał się w tym kłębie, a kiedy się posunął, to cały kłąb toczył się za nim z przeraźliwm sykiem. — Uciekajmy, zawołał po chwili strzelec do żony; znać król wężów odbierze jędzy dziecko; nie dla nas sierotka. — Czekajmy, rzekła żona, dziecię pozostać tu nie może. — Przesiedzieli tedy w ogromnym strachu do północy; skoro nadeszła, błyskawice rozświetliły niebo, pioruny poczęły uderzać, wkońcu wszystko ucichło; z trwogą w sercu małżeństwo przybliżyło się znów do gniazdeczka i ze zdziwieniem ujrzało, że wężów już nie było, a tylko wiewiórka chyżo skakała niedaleko gniazdeczka, a w niem leżało prześliczne dziecię z otwartemi oczkami i rozkosznie uśmiechało się do siebie; dobrze znać mu jędza wysłała gniazdeczko, mchy były miękkie i suche ziółka wonne, a jakie puchy ciepłe i rozkoszne! żaden ptaszek nie uściele piękniej pisklęcia. Żona Strzelca, ujrzawszy urocze zjawisko, rozpłakała się, bo tylko w kościele na ołtarzu widzieć można tak piękne aniołki, takie to było białe, śliczne, a włosięta kręcone, że tylko się chciało patrzeć i patrzeć nieustannie. Odtąd dziewczynka rosła swobodnie w chacie, cudna i mądra; oczy miała czarne, niby węgle płomieniste, włos falujący, jasny, a wszyscy ją kochali i każdy słuchał, choć była młoda; dziecię przyniosło w dom błogosławieństwo, oraz dobytek i szczęście. Smutny wszakże był koniec dziewczyny. Kiedy dorosła lat szesnastu, nie wiedząc, że kochać jej nie wolno, polubiła całą duszą młodzieńca, a on nawzajem odpłacał jej gorącem uczuciem. Pewnego letniego poranku biegli razem, snując cudną przędzę marzeń; nad strumykiem rosły lilje wodne; dziewczę chciało sięgnąć po kwiatek; nagle ziemia się pod nią osunęła, plusk dał się słyszeć; młodzieniec wskoczył do wody, chcąc ratować ukochaną; daremnie, dziewczę przepadło bez wieści; tylko, wydostawszy się z wody, chłopiec usłyszał w przepaści szum straszny, niby syk wężów, a potem przeciągły śmiech, głośny a dziki. Odtąd co roku w wigilję św. Jana ujrzeć można płynącego wieczorem po strumieniu łabędzia i takie słychać słowa oddalonej piosenki:

Ha, przez ciemny bór,
A na biały dwór
Ptaszyna leciała;
A mnie Bóg nie dał
Tego, co mnie znał,
Com go pokochała!

Marnie ze świata
Zeszły me lata
I z krasotą moją!
Nie z wieńcem jadą,
Nie w trumnę kładą,
Lecz w zimną wodę.


Smardzew pod Sieradzem.Ignacja Piątkowska.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacja Piątkowska.