[60]„ERYK XIV“
I.
Szyby carskich pałaców, jak kry, się rozprysły
Od wód Białego Morza po zielony Krym —
Kraśne sztandary, ostre gwizdy
Rozpruły płachtę niebios jak armatni dym.
Martwe kamienie placów
Poczuły ucisk twardy
Stóp,
Gdy wirujące race
I wściekłe petardy
Strąciły kości gorące
W tlejący grób.
[61]
Zdmuchnął latarni żółtych rząd
Zwycięstwa dech, gnający pułki,
W stolicy rozhulanej krwią zlane zaułki,
Jak w usta, skoczył biały trąd.
Pełgające w księżycu srebrzyste bagnety
Rozwidniły żałobę stratowanych miast,
Dekrety czarnych liter urosły w sztachety,
Grodzące uśmiech ludzi od uśmiechu gwiazd,
Na wymiecione trwogą, północne ulice
Wychynął głodny żeru, zwinny szary szczur,
Zza zdań, regulujących płace w respublice,
Wysuwa sine palce mór.
[62]II.
W stolicy, Rzymie, Londynie, Tokio, New-Yorku, Brukseli
Dzień nudy wstaje powszedniej po dusznej nudnej niedzieli
I, jak wczoraj, jak jutro, i jak w każdy dzień,
Mąż o rzymskim profilu i w czarnym krawacie
Na trybunę podąża pod lamp białe blaski,
O narodów wolności — mówi — o traktacie,
O racji, demokracji, o długów zapłacie — —
(Oklaski).
Za sto lat, Europo, znów ten dzień powitasz,
Jako tęczę wschodzącą Nowego Przymierza,
Gdy tłum z szklistą źrenicą podpalał Ermitaż,
A rudy żołdak gwałcił Venus Velasqueza.
Na mównicach, w stolicach na krzyż Go rozpięto
Tysiąc razy, lecz nigdy w tak płomiennej glorji,
Gdy na dymach zwichrzonych, jak skrzydła wiktorji,
Wzlatywał nad czarnego chama gorzkie święto.
[63]
Zwęglona chmura wyżej, gwiazdy gasząc, niosła,
Gdzie kometa zwisała, jak złocista frendzla,
A w salach tlały płótna natchnionego pędzla,
Krzesła inkrustowane i Matka Bolesna.
W piwnicy, gdzie śmierć straszy i lęgną się myszy,
Mały chłopiec, gryzący zimne palce z głodu,
Ujrzał białą gołąbkę w nieba jasnej ciszy
Ponad głowami narodu.
Klękajcie, parlamenty,
Piszące kodeksy:
Oto jest Święty
Alexy.
Zza Wołgi, zpoza Krymu, zza Białego Morza,
Zza równi bezgranicznych, gdzie wiatr, płacząc, hula
Dźwiga się w strasznej glorji Aureola Boża —
(U szyi carewicza ołowiana kula).
[64]III.
Za kurtyną szmer powstał i puchnął i wzrastał,
Jakby lodu chlipały pękające nurty,
W obcym chłodnym teatrze, jak w tysiącznych miastach,
Nawała zdarła tysiąc kurtyn.
Słowa szybkie, skaczące, wyrazy, jak grom,
We frenezji, w szaleństwie, w ekstazie pośpiechu
W uśmiechy, które usta drą,
Przerzucał, jak sztylety, Czechow.
Imię wąskie złowieszcze, jak oczy chimery,
I mściwe ruchy małych rąk,
W dźwięczący patos spiął i sprzągł
Król w furji — jak Archanioł: — Eryk.
W ten dzień, w buntu godzinie,
Gdy w piersi wpijał dłonie krwawe,
(W Berlinie, czy Brukseli, Rzymie czy Londynie)
Ocknął się pośród kukieł i martwych zabawek.
[65]
Ludzie! Widzowie!! W drzemce siest
Patrzcie, jak Rudy Szatan z foteli powstaje
I królowi jad śmierci w ukłonie podaje
I króluje w ulicach, który Bestją jest.
W teatrach czarny płomień zażegł,
Zielone gwiazdy miota w kraj —
Pod kolumny obłoków zakłada ekrazyt,
Allons, allons... Vive la canaille!
— — —
Na piętrze już najwyższem, na ciemnej galerji,
Gdzie, jak skok, się zaczaił stłumiony dech Boży,
Rozdarł się spazm kobiecy, drwiący szloch histerji — —
Car, który umarł, ożył.
|