Ewa (Wassermann)/Bose nogi/12
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak to przewidywał, zastał Krystjan, po przyjeździe wraz z Amadeuszem do Berlina dokoła Ewy, mnóstwo ludzi i dużo zgiełku.
— Znużona jestem, Eidolon! — wykrzyknęła na jego widok. Zabierz mnie stąd.
Polem, gdy się rozpłynął rój napastników, rzekła:
— Dobrze, iż tu jesteś, Eidolon! Z utęsknieniem czekałam na ciebie. Jutro wyjeżdżamy.
Ale odkładano podróż z dnia na dzień. Był projekt ukrycia się samotnie w jednej z holenderskich miejscowości nadmorskich. Krystjan dowiedział się jednak, że kilkanaście już znajomych osób zamówiło tam sobie mieszkanie, przeto powątpiewał, by miała ten zamiar na serjo. Ludzie byli niezbędni, a gdy milczała musieli inni bodaj mówić, gdy leżała sama spokojnie, trzeba jej było ruchu naokół.
Stanęła przed nim, a woń jej ciała przejęła go straciłem i spuścił oczy, zakłopotany. Pod naporem wzburzonej fali krwi, tętnienie serca utraciło swój rytm normalny.
Zapomniał już jej rysów, wyszła mu z pamięci zdumiewająca prawdziwość jej gestu, bezpośredniość słowa, podatność na wrażenia i zdolność porywania, słowem cała potęga, subtelność, cały rozkwit lej świetnej istoty. Woli jej poddawały się nawet siły przyrody. Gdy wyszła na ulicę, słońce rzucało promienie czystsze, a powietrze łagodniało. Zmieniała szalejącą naokół niej burzę, w płynący posłusznie nurt.
Zuzanna powiedziała Krystjanowi:
— Miałyśmy lu tańczyć. Czyniono nam propozycje, ale Prusy nie podobają nam się. To ludzie małostkowi. Szczędzą ciężko zapracowane pieniądze, na zakup armat i budowę koszar. Nie widziałam tu jeszcze prawdziwej twarzy. Każdy mężczyzna i każda kobieta wyglądają jednako. Sądzę, że są produkowani maszynowo, po pięć tysięcy dziennie a jawią się odrazu dorośli i ubrani, niby wojownicy Jazona.
— Ewa sama jest Niemką! — zgromił Krystjan szyderczynię.
— Ba! Gdy genjusz zostanie strącony z nieba, pada na ziemię oślep i nie może sobie wybierać miejsca. Gdzież to przebywa pan Crammon? — przerwała sobie sama. — Pewnie nas nie odwiedzi. A kogóż to, miast niego przywiozłeś pan? — wskazała głową Amadeusza, który siał w kącie sztywny i zakłopotany, w swych okularach podobny do puchacza. — Któż to jest?
— Któż to jest? — pytanie to widniało także w zdumionych oczach Wiguniewskiego i markiza Tovery. Amadeusz był nowicjuszem w przerażającym wprost stopniu. Tępy wyraz jego oczu, miał często cechę głupkowatości, co żenowało Krystjana, a budziło śmiech innych.
Wędrował on po ulicach, przeciskał się przez tłumy, stawał przed wystawami i wielkiemi szybami kawiarń, kupował dzienniki i ulotki, zaczepiał obcych, ale ukojenia mu to nie dawało. Miał ciągle przed oczyma twarz tancerki, drażniącą i przesadnie afektowaną. Utkwił mu w pamięci każdy jej ruch, gest krajania owocu, pozdrowienia znajomych, siadania, lub wstawania, wąchania kwiatu, widział ciągle ruch jej powiek, warg, szyi, ramion, biodr i nóg. Uznał to za przesadne, za drażniące, ale wszystko wyryło się na mózgu jego, niby na płycie fotograficznej.
Pewnego wieczoru przyszedł do pokoju Krystjana, a twarz jego była ziemistej barwy.
— Kimże jest, właściwie Ewa Sorel? — zaczął z gniewem i zaciętością. — Skąd pochodzi? Czyją jest? Cóż tu u niej robimy? Zechciej mi pan o niej coś opowiedzieć, wyjaśnić!
Rzucił się na krzesło i wbił w Krystjana oczy.
Nieprzygotowany na tę powódź pytań, milczał Krystjan, a Amadeusz ciągnął dalej:
— Oblokłeś mnie pan w nową skórę, ale dawny człowiek wije się w niej. Czyż jestem na maskaradzie? Powiedz mi pan przynajmniej, kogo przedstawiają te figury. Jestem także zamaskowany, ale zda się, nie dobrze i nam nadzieję, że pan naprawisz niedomogi mego domina.
— Nie gorszą pan nosisz maskę od nas wszystkich! — zauważył Krystjan uśmiechając się łagodnie.
Voss oparł głowę na dłoni.
— Ona jest tedy tancerką! — mruknął w zamyśleniu. — Słowo to i jego treść ma dla mnie znaczenie czegoś nieprzyzwoitego. Jakżeby można skojarzyć to z czemś innem, by nie czuć na policzkach rumieńca wstydu? — spojrzał dziko i spytał klując towarzysza spojrzeniem. — Czy to kochanka pańską?
Krystjan pobladł.
— Domyślam się, panie Amadeuszu, co pana pozbawia równowagi! — powiedział. — Ponieważ pan jednak przybyłeś tu razem ze mną, musisz dotrwać do końca. Nie wiem jak długo zostaniemy z tymi wszystkimi ludźmi i sam, doprawdy dobrze nie wiem pocośmy tu przybyli. O Ewę Sorel racz mnie nie pytać. Nie wyrzekę słowa pochwały, ni przygany.
Amadeusz milczał.