Ewa (Wassermann)/Nocne rozmowy/17
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mały kurylarzyk dawał dostęp do ubogiej stancyjki. Czekało tutaj kilku młodych ludzi. Jeden z nich zamienił z Beckerem słów kilka, potem zaś odeszli wszyscy.
— To jest moja gwardja ochronna, — powiedział Becker z lekkim uśmiechem — ale i oni mi nie dowierzają, podobnie jak wszyscy. Kazano im nie spuszczać mnie z oczu. Czyś pan zauważył, że podczas przechadzki śledzono nas ciągle?
Krystjan zaprzeczył.
Beckera przejął dreszcz.
— Kiedy ta nieszczęsna dziewczyna w Lozannie strzelała do mnie, usłyszałem z jej ust zarzut zdrady. Patrzyłem w czarny wylot lufy, czekając śmierci. Chybiła, ale od tej chwili boję się śmierci.
Wieczorem przyszli do mnie przyjaciele, zaklinając, bym się oczyścił z zarzutu. Odpowiedziałem: — Jeśli mam w waszych oczach uchodzić za zdrajcę, to weźcież to pojęcie w całej jego zgrozie i okropności! Nie zrozumieli. Otrzymałem nakaz, bym zniweczył samego siebie, zagasił, zamordował. Muszę zbudować stos i spłonąć na nim. Muszę cierpienie moje rozprzestrzenić na wszystkich, którzy się do mnie zbliżą. Zapomnieć com uczynił, zrezygnować z nadziei, stać się małym, człowiekiem, którego ludzie unikają, wyrzutkiem społeczeństwa, zapoznać własne zasady, rozerwać więzy, zniżyć czoło przed złem, znosić ból, szerzyć cierpienie, przeorać pole, choćbym zniszczyć miał posiew wspaniały. Zdrajca, to jeszcze nic. Błądzę po świecie i łaknę siebie samego. Oddalam się od siebie, wołam się, jestem ofiarą w całej pełni. Od tego czasu niezmiernie przybyło cierpienia na świecie. Dusze zstępują do praźródła swego, by się pobratać z potępionymi.
Zacisnął dłonie i przybrał wygląd szaleńca.
— Ciało moje poszukuje ziemi, głębi, pokolenia, nocy, — podjął na nowo — wnętrze moje rozwiera się, jak rana. Czuję splątanie, napór losu, modlę się o modlitwy, jestem widmem, w widmowym korowodzie straceń. Ból pełniący atmosferę przygniata mnie, mea culpa, mea maxima culpa.
Krystjan uczuł niewysłowione przygnębienie. Patrzył otępiały.
Nagle zapukano do drzwi przedpokoju. Becker drgnął i zwrócił w tę stronę oczy. Pukanie powtórzyło się natarczywiej i szybciej.
— A więc tak... — mruknął przerażony. — Musze się oddalić. Przebacz pan, muszę się oddalić niezwłocznie. Czeka na mnie auto. Ale proszę, zostań pan tutaj kilka minut jeszcze!
Sięgnął po torbę podróżną, złożoną na łóżku, rozejrzał się błędnie, przycisnął okaleczałą dłoń do surduta na piersiach i powiedział żywo:
— Proszę, pożycz mi pan pięćset franków, w południe wydałem ostatniego centima. Nic gniewaj się pan, pilno mi bardzo.
Krystjan dobył mechanicznie portfel i wręczył mu pięć banknotów, a Becker wyrzekł kilka słów podzięki i pożegnania, poczem wypadł z pokoju.
W kwadrans potem opuścił Krystjan dom, w stanie zupełnego oszołomienia. Długo wałęsał się wokoło miasta i wśród wzgórz, a nocnym pociągiem wrócił do Berlina.
Przez cały czas wielogodzinnej podróży czuł się fizycznie złamanym.