<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewunia Tom III |
Podtytuł | Opowiadanie z końca XVIII wieku |
Wydawca | „Ziarno” |
Data wyd. | 1913 |
Druk | E. Szyller |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Im trudniej było pozbyć się Sykstusa, tem podczaszy mocniejszego nabierał przekonania, że między Ewunią a nim musiał choćby dziecinny i niewinny istnieć, jakiś stosunek. Potwierdzało te jego podejrzenia to, że od czasu jak się w Górze nie pokazywał, Ewa posmutniała, pobladła, bywała często zamyślona i nawet na zdrowiu szwankować zaczęła. Podczaszy kochał córkę nadewszystko, jakkolwiek się czasem srożył i odgrażał i mówił sobie, że postąpi dla jej szczęścia chociażby przeciw jej woli, gdy popatrzył na więdnący swój kwiatek jedyny, gotów był na wszelkie ofiary, tylko nie na Sykstusa.
Z tą myślą ubożuchnego chłopca, pogodzić się nie mógł. Jako stary, miał swe prozaiczne pojęcia, wręcz przeciwne wyobrażeniom córki, zdawało mu się, że chłopak młody, przystojny, rozsądny, uczciwy, brunet czy jasnowłosy, z garbatym czy zadartym nosem, jeden drugiemu był równy.
Brał więc ową tęsknotę za ochotę wyjścia za mąż, za rodzaj młodzieńczej słabości, którą musiało wyleczyć małżeństwo.
Był nawet pewien, iż Ewunia zapomni, jeśliby co w sercu miała, gdy się jej przyzwoity chłopak trafi. O chorążym już przestał myśleć, oburzyło go to, że nań złote sieci zastawiał, dumał teraz kogo wziąć na jego miejsce. Jak na złość, młodzież która dawniej najeżdżała Górę, tak że się drzwi nie zamykały, teraz jakoś bardzo rzadko przybywała w odwiedziny. Chłodne przyjęcie Ewuni było tego oczywistą przyczyną. Nie mogło mu się wszakże pomieścić w głowie, mimo poszlak, oznak i prawdopodobieństwa, aby Ewunia istotnie miała palestrancika tego, któremu on po talarku dawał za przepisywanie, pokochać. W końcu niespokojny, niepewien co począć, jednego postanowił dnia rozmówić się z ochmistrzynią panią Kropiwnicką, osobą stateczną, która nad fraucymerem dozór miała, i przy Ewuni znajdowała się od dzieciństwa.
Kropiwnicka, osoba lat już pięćdziesięciu kilku, wdowa po urzędniku, choć zajmowała tu stanowisko skromne, szanowaną była przez podczaszego, kochaną przez Ewunię i lubioną przez wszystkich. Tajemnicą, która jej serce jednała, było to, co zwykle ludzi kochać każe, sama ona miała serce szlachetne. A że w życiu doświadczyła wiele, przecierpiała i odbolała, nic ją już ani dziwiło, ni niecierpliwiło. Na pozór chłodna, spokojna, zimna, surowa nawet, zyskiwała dopiero przy blizkiem poznaniu. Ewunia ją kochała jakby matkę, ona ją więcej niż własne dziecię.
Nie mieszała się zresztą do niczego, co do niej nie należało i zostawiała tyle swobody Ewuni, ile tylko było można, a gdy przyszło jej coś odmówić, przestrzedz, odradzić, czyniła to tak serdecznie, iż otrzymywała co chciała. Jedyną słabością i ułomnością pani Kropiwnickiej było, że lubiła koty, i że te stworzenia kochać nie umiejące, kochała prawie z ludźmi na równi.