Wśród nagiej, bezbrzeżnej pustyni zbłąkana, Pod grozą niechybnej zagłady,
Jak szereg milczących widm — szła karawana, Za którą zamiatał wiatr ślady.
I oto po długich wysiłkach i trudzie, Od dawna bez wody kropelki,
Upadły wielbłądy, pokładli się ludzie, Wołając: Bóg wielki! Bóg wielki!
Lecz cichły wołania i jęki wśród tłumu Tonących w piasczyste topiele,
A piaskiem gorącym powiewy Samumu Zatkały ich suche gardziele.
Jak wichry po niebie, jak fale po morzu, Gdy z więzów rozkiełza je burza,
Latają po żółtem pustyni przestworzu Ruchliwe pagórki i wzgórza.
Już wpadły na obóz!... Zpod zaspy pokrowca Już ledwie gdzie-niegdzie wygląda:
Tu ramię, tam zawój biednego wędrowca, A ówdzie garb juczny wielbłąda.
Dzień wreszcie się skończył, przygasły upały, Noc gwiazdy zatliła w eterze,
Samumy, jak sępy, hen gdzieś odleciały Na swoje nieznane nocleże.
Chłód nieco ocucił omdlałych: słabemi Rękami się grzebią zpod piasku,
I jęcząc, daremnie próbują wstać z ziemi, Ach, może skonają do brzasku.
— „O, Ałłah, o Ałłah! — ozwały się głosy Wśród ciszy nocnego pomroku —
„O, Ałłah, daj wody... choć kroplę daj rosy! Litości, o wielki Proroku!“
Znękana, jak inni, sił zbieram ostatki I w lawie sypiącej się grzebię,
Nareszcie powstałam... I słyszę głos matki: — „Fatymo! idź ciągle przed siebie!
„Idź córko, aż dojdziesz pustyni wybrzeży: „Tam góra jest, strome urwiska,
„Zpod skały, w ukryciu, tam czysty i świeży „Zdrój wody żywota wytryska.
„Ten zdrój nie wysycha ni latem, ni zimą, „I mocy cudownej nie traci, —
„Zeczerpnij i przynieś tej wody, Fatymo, „Dla matki spragnionej i braci“.
Posłuszna rozkazom, puściłam się w drogę. Ach, prowadź mię, prowadź; Arjelu!
Bo wątpię, czy trudy podróży tej zmogę, Ach wątpię, czy dotrę do celu!
I szłam tak przed siebie, bezsilna, mdlejąca, Krok chwiejny stawiając nieśmiało;
Przedemną pustynia leżała bez końca, A niebo gwiazdami mrugało.
Wciąż idę, lecz czuję, jak sił mi ubywa I nogi zaledwie się wleką,
Potykam się często, zataczam półżywa, — Do źródła tak jeszcze daleko!
Już mącą się myśli, zginają kolana — I oto w rozpaczy i strachu
Upadłam!... O bracia, o matko kochana!... Niedobry, okrutny Ałłachu!...
Leżałam bezwładna, gdy w głębiach pomroku, Co przestwór pustyni obleka,
Ujrzałam mgłę jakąś w postaci obłoku O kształtach olbrzymich człowieka.
Ów człowiek obłoczny z półświateł, półcieni, Jak chmura już zbliża się zdala,
Co chwila wyraźniej wypływa z przestrzeni I kształty pewniejsze ustala.
I rośnie co chwila tych kształtów potęga, Już postać się wzniosła ogromnie,
Już głową w zawoju do nieba dosięga I idzie wprost do mnie, wprost do mnie!
W zadumie, z poważnem idzie do mnie licem, Zapatrzon gdzieś w przestrzeń oczyma,
A z nieba zlatuje rój gwiazd wraz z księżycem I czoło otacza olbrzyma.
— To Ałłah! to Ałłah!... — szepnęłam i trwogą Śmiertelną zabiło mi łono:
Ach! on mię nadepce olbrzymią swą nogą I będę jak robak zmiażdżoną!
Lecz on się pochyla, podnosi omdlałą I rzecze: „Uspokój się w trwodze!
„Wołania twe, córko, me ucho słyszało „I oto z pomocą przychodzę:
„Ja cząstki wszechmocy w malutkiej iskierce „Twojemu dziś sercu udzielę;
„Moc twórcza, cudowna ożywi to serce: „Ukochasz — i będziesz módz wiele“.
To rzekłszy, do serca się dotknął mojego I nagle uczułam w swem łonie,
Że prądy wzmożone krwi świeżej w niem biegą I jakaś niezwykła moc płonie.
Uczułam, żem silna, odważna, jak męże, A serce, miłością wezbrane,
Wierzyło, że trudy najcięższe zwyciężę I wody żywiącej dostanę.
Puściłam się tedy przez piasków roztopy Po nagiej, bez końca przestrzeni,
Nie bacząc na ciernie krwawiące me stopy, Na ostrza sterczących kamieni;
Nie bacząc na wycia w pobliżu szakali, Na hyen skomlenia, lwie ryki,
Szłam ciągle, wciąż dalej przed siebie i dalej W pustyni bezludnej i dzikiej,
Aż przyszłam nareszcie do celu... Już świtu Rumieniec zakwitał na niebie,
Gdy weszłam na górę, stanęłam u szczytu I okiem rzuciłam za siebie.
Przedemną płaszczyzna leżała przebyta, Ginąca gdzieś w mgłach widnokręga,
A na niej przez całą jej długość wykwita Barwista, wijąca się wstęga.
I okrzyk zdumienia wydało me łono: Ujrzałam z wyżyny wyniosłej,
Że z piasku, gdziem nogą stąpała skrwawioną, Na śladach mych kwiaty wyrosły!...