Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE DZIESIĄTE
TRAKTAT POLITYKI MAŁŻEŃSKIEJ

Skoro mężczyzna dojdzie do sytuacji w której postawiliśmy go w końcu pierwszej części, przypuszczamy, że myśl o tem, iż żona mogłaby należeć do innego, zdoła jeszcze poruszyć jego serce i że namiętność jego buchnie świeżym płomieniem, czy to pod wpływem miłości własnej czy wyrachowania; — albowiem, gdyby mu już nie zależało na własnej żonie, byłby przedostatnim z ludzi i godnym swego losu.
W ciągu tego długiego przesilenia, niezmiernie trudno jest mężowi nie popełnić błędów, dla większości bowiem z nich, sztuka prowadzenia żony jest czemś jeszcze mniej znanem niż sztuka dobrego jej wyboru. Jednakże, cała polityka małżeńska polega tylko na ustawicznem stosowaniu trzech zasad, które winny być duszą twego postępowania. Pierwszą jest, nigdy nie wierzyć w to co kobieta mówi; drugą, starać się zawsze przeniknąć ducha jej czynności, nie zatrzymując się na ich powierzchni; trzecią, nie zapominać, że nigdy kobieta nie jest tak wymowna jak wówczas gdy milczy i nigdy nie działa tak energicznie jak wówczas gdy pozostaje w spoczynku.
Od tej chwili, jesteś jak jeździec, który, posadzony na narowistego konia, powinien bezustannie patrzyć między jego uszy, pod grozą natychmiastowego fiknięcia z siodła.
Ale sztuka polega o wiele mniej na znajomości zasad, niż na ich stosowaniu: odsłaniać je nieukom, znaczy to samo co małpie dać brzytwę do ręki. I tak, pierwszym i najżywotniejszym z obowiązków, w którym prawie wszyscy mężowie grzeszą zaniedbaniem, jest nieustanne maskowanie się. Spostrzegając jakiś zbyt wyraźny objaw minotauryczny, większość mężczyzn zdradza natychmiast ubliżającą nieufność. Charakter ich nabiera cierpkości, która przebija bądź w słowach, bądź w zachowaniu; obawa jest w ich duszy jak płomyk gazu pod szklanym kloszem: oświeca równie wyraźnie twarz, jak objaśnia postępowanie.
Otóż, kobieta, mająca nad tobą przewagę dwunastu godzin na dobę przez które może zastanawiać się i obserwować, czyta na twem czole podejrzenia, w chwili gdy one się rodzą. Nie przebaczy ci nigdy zniewagi, na którą jeszcze nie zasłużyła. Wówczas wszystko już stracone; wówczas, niema ratunku: nazajutrz, jeśli tylko jest sposobność, „fałszywy krok“ staje się faktem dokonanym.
Winieneś zatem, w obecnem położeniu, zrazu okazywać żonie owo bezgraniczne zaufanie które niegdyś istotnie w niej pokładałeś. Jeśli będziesz próbował utrzymać ją w błędzie zapomocą słodziutkich słówek, jesteś zgubiony; nie uwierzy ci nigdy, gdyż i ona ma swoją politykę, jak ty swoją. W postępowaniu swojem musisz rozwinąć całą udaną dobroduszność, aby jej wpoić bezwiedne u niej a tak pożądane dla ciebie uczucie bezpieczeństwa, które sprawia, iż poczyna strzydz uszkami i w ten sposób sama cię ostrzega o potrzebie ostrogi lub wędzidła.
Ale jakże my ośmielamy się porównywać konia, to najpoczciwsze ze stworzeń, do istoty, którą kurczowe drgania myśli i wrażliwość narządów czynią chwilami ostrożniejszą niż był Servite Fra-Paolo, ów najstraszliwszy zausznik Rady Dziesięciu w Wenecji; obłudniejszą niż sami królowie; zręczniejszą od Ludwika XI; głębszą od Machiawela; biegłą w sofizmatach jak Hobbes; przenikliwą jak Wolter; przystępniejszą niż narzeczona Mamolina, i która, na całym świecie, strzeże się tylko przed tobą?
Toteż, do sztuki maskowania się, dzięki której sprężyny twego postępowania powinny być tak starannie ukryte jak sprężyny wszechświata, musisz dołączyć najzupełniejsze panowanie nad sobą. Dyplomatyczny spokój pana de Talleyrand będzie najdrobniejszym z twoich przymiotów; jego wytworna uprzejmość, jego wdzięk muszą przebijać w każdem słowie. Mistrz zabrania ci tutaj bezwarunkowo używać szpicruty, jeśli pragniesz ujeździć swą piękną Andaluzyjkę.

LXI

Gdy mężczyzna uderzy kochankę... to rana; ale żonę!... to proste samobójstwo.
Jakże tedy pojąć rząd bez żandarmerji, działanie bez siły, władzę bez broni?... Oto zagadnienie, które będziemy się starali rozwiązać w dalszych Rozmyślaniach. Ale przedtem, jako rodzaj wstępu, przedłożymy dwa spostrzeżenia. Dostarczą nam one jeszcze dwóch teoryj, mających znaczenie przy wszystkich mechanicznych środkach które chcemy przedstawić do wyboru. Żywy przykład odświeży te żmudne i suche rozprawy: rzućmy zatem książkę i chodźmy ćwiczyć się wprost na terenie wojennym!...
W roku 1822, w piękny styczniowy poranek, szedłem przez bulwary, od spokojnych okolic Marais aż do wytwornej dzielnicy Chaussée-d’Autin, obserwując po raz pierwszy, nie bez filozoficznego zadowolenia, owe znamienne odcienie fizjognomji i rozmaitość stroju, które, od ulicy Pas-de-la-Mule aż do św. Magdaleny, czynią z każdej części bulwaru oddzielny świat, a z całej tej strefy Paryża niby szeroką wstęgę mieniącą się próbkami wszelkich obyczajów. Nie mając jeszcze pojęcia o życiu i jego sprawach, nie przeczuwając że kiedyś będę miał zarozumiałą odwagę narzucenia się światu jako prawodawca małżeństwa, szedłem poprostu na śniadanie do jednego z kolegów szkolnych, który, zbyt wcześnie może zdążył obarczyć się żoną i dwojgiem dzieci. Ponieważ dawny mój profesor matematyki mieszkał niedaleko od domu przyjaciela, postanowiłem oddać wprzód wizytę godnemu matematykowi, zanim otworzę serce i żołądek na wszystkie smaki przyjaźni. Dotarłem, bez przeszkód, do gabinetu, w którym wszystko było pokryte warstwą kurzu, świadczącą o czcigodnem roztargnieniu uczonego. Ale tam czekała mnie niespodzianka. Ujrzałem ładną osóbkę, siedzącą na poręczy fotela niby na angielskim koniu. Przywitała mnie zdawkowym ukłonem, jakim gospodyni domu zaszczyca nieznanego gościa, ale nie umiała ukryć dąsu, który, w chwili mego wejścia, zachmurzył jej twarzyczkę. Spostrzegłem, iż wizyta moja wypadła nie w porę. Mój nauczyciel, widocznie zatopiony w jakiemś zrównaniu, nie podniósł jeszcze głowy; zatem, potrząsnąłem w kierunku młodej pani ręką, i począłem cofać się na końcach palców, rzucając porozumiewawczy uśmiech, który mógłby oznaczać: „Nie ja z pewnością przeszkodzę pani doprowadzić go do sprzeniewierzenia się Uranji“. Ona, mimowoli, odpowiedziała gestem, którego żywości i wdzięku niepodobna przenieść na papier.
— Zostańże, mój drogi! zawołał geometra. To moja żona!
Ukłoniłem się powtórnie!... O Coulonie! czemuż cię nie było, by oklaskiwać jedynego z uczniów, który pojął w tej chwili, co znaczy twoje wyrażenie anakreontyczny, zastosowane do ukłonu. Skutek musiał być piorunujący, gdyż pani profesorowa, jak mówią Niemcy, zarumieniła się i podniosła się żywo z fotela, z lekkiem skininiem głowy, które zdawało się mówić „Zachwycająco!...“ Mąż zatrzymał ją, mówiąc:
— Zostań, dziecko. To mój uczeń.
Młoda kobieta zwróciła ku uczonemu głowę ruchem ptaka, na gałęzi.
— To niemożliwe! rzekł mąż wzdychając; udowodnię ci to zapomocą a plus b.
— Proszę cię, dajmy pokój, odparła, mrugając na męża i pokazując mnie oczami.
Gdyby mowa oczu była tylko algebrą, nauczyciel mój byłby ją zrozumiał, ale to był dlań język chiński, ciągnął tedy niewzruszenie dalej:
— Zastanów się tylko, dziecko, i sama osądź; mamy dziesięć tysięcy franków rocznie...
Słysząc to, cofnąłem się ku drzwiom, jakgdyby nagle zdjęty żądzą obejrzenia sztychów na ścianie. Dyskrecję moją nagrodzono wymownem spojrzeniem. Niestety! piękna pani nie wiedziała o tem, iż mógłbym w Fortuniu grać rolę owego Fine-Oreille, który słyszy jak trufle rosną.
— Zasady domowej ekonomji, ciągnął mój profesor, nakazują obracać na komorne i służbę nie więcej niż dwie dziesiąte rocznego dochodu: toteż mieszkanie i służba kosztują nas sto ludwików. Daję ci tysiąc dwieście franków na toaletę. (Słowa te wyrzekł ze szczególnym naciskiem). Dom kosztuje cztery tysiące franków; na dzieci idzie conajmniej pięćset; ja biorę dla siebie tylko ośmset. Pranie, opał i światło wynoszą około tysiąca; zatem, nie zostaje więcej niż sześćset franków, które nigdy nie wystarczyły nam na nieprzewidziane wydatki. Aby kupić ten brylantowy krzyżyk, trzebaby podjąć trzy tysiące franków z kapitału; otóż, gdybyśmy raz weszli na tę drogę, moja ślicznotko, nie zostałoby w końcu nic innego, jak tylko opuścić Paryż, który tak kochasz i przenieść się na prowincję, aby tam ratować nadwerężony mająteczek. Dzieci rosną z każdym dniem i wydatki także! No, kochasiu, bądźże rozsądna!
— Będę, bo muszę, odparła, ale zarazem będę jedyną żoną w Paryżu, która nie dostanie od męża gwiazdki.
To mówiąc, umknęła jak student któremu zadano karę. Mój nauczyciel potrząsnął głową z zadowoleniem. Skoro drzwi się zamknęły, zatarł ręce, wymieniliśmy parę zdań o wojnie hiszpańskiej i niebawem byłem w drodze na ulicę de Provence. To, że w tej chwili przeszedłem pierwszą część wielkiej lekcji o najważniejszych sprawach pożycia małżeńskiego, było tak odległe od mej świadomości, jak myśl o zdobyciu Konstantynopola przez generała Dybicza. Przybyłem w porze gdy moi gospodarstwo siadali do stołu, po półgodzinie oczekiwania, wymaganej przez gastronomiczną etykietę. Jeśli się nie mylę, zabieraliśmy się właśnie do pasztetu z gęsich wątróbek, kiedy piękna gosposia rzekła swobodnie do męża:
— Olesiu, gdybyś był poczciwy, kupiłbyś mi tę parę kolczyków, którą widzieliśmy u Fossina.
— Źeńże się tutaj!... zawołał ze śmiechem mój przyjaciel, wyjmując z portfelu trzy tysiączki i migając niemi tuż przed błyszczącemi oczyma żony. Nie umiem się oprzeć pokusie ofiarowania ci ich, tak jak ty ochocie ich przyjęcia. Przecież to dziś rocznica naszego poznania! może brylanty będą ci ją przypominać!...
— Niegodziwy!... rzekła z czarującym uśmiechem.
Sięgnęła za gors i, wyjmując bukiecik fiołków, rzuciła je z dziecięcym dąsem w twarz memu przyjacielowi. Aleksander podał jej banknoty, wołając:
— Widziałem kwiaty, widziałem!
Nigdy nie zapomnę zwinnego ruchu i radosnej chciwości, z jaką młoda kobieta, podobna do kota dosięgającego myszki aksamitną łapką, pochwyciła trzy papierki, zwinęła je w palcach, różowa z uciechy, i ukryła je w miejsce fiołków, które, przed chwilą jeszcze, przepajały zapachem jej łono. Mimowoli przyszedł mi na myśl mój profesor matematyki. W tej chwili widziałem między nim a jego uczniem różnicę tylko taką, jaka istnieje między człowiekiem gospodarnym a lekkomyślnym rozrzutnikiem; nie przeszło mi przez głowę, że ten, który na pozór lepiej umiał rachować, w istocie rachował najgorzej.
Śniadanie zakończyło się oczywiście bardzo wesoło. Wkrótce znaleźliśmy się w małym, świeżutko urządzonym saloniku, siedząc wygodnie przy kominku, którego dobroczynne ciepło łaskotało nerwy, pozwalało zapomnieć o mrozie i budziło w sercu wiosenne uczucia. Jako gość, czułem się w obowiązku powiedzieć zakochanej parze parę komplementów na temat ich małej kapliczki.
— Szkoda tylko, że to taka droga historja!... odparł przyjaciel; ale cóż? trzeba by gniazdko było godne ptaszyny! Licho cię nadało chwalić przedemną portjery jeszcze nie zapłacone!... Przypominasz mi, w słodkiej chwili trawienia, że szelmie tapicerowi jestem winien jeszcze dwa tysiące.
Na te słowa gosposia powiodła wzrokiem po ślicznym buduarku i twarzyczka jej, rozradowana przed chwilą, powlekła się zamyśleniem. Aleksander ujął mnie za rękę i pociągnął do okna.
— Nie mógłbyś przypadkiem pożyczyć mi jakich sto pięćdziesiąt ludwików, rzekł półgłosem. Mam, jak wiesz, ledwie dziesięć do dwunastu tysięcy franków rocznie, a w tym roku...
— Olesiu, zawołało kochane stworzenie, podbiegając i wyjmując owe trzy banknoty, Olesiu... ja widzę, że to było szaleństwo z mej strony...
— Cóż ty znów wyprawiasz, odparł, schowajże swoje pieniądze.
— Ależ, mój najdroższy, ja ciebie rujnuję! Powinnabym wiedzieć, że mnie zanadto kochasz abym mogła sobie pozwolić na zwierzanie ci swoich pragnień...
— Schowaj to, maleńka i trzymaj swoją zdobycz. To nic, spróbuję grać tej zimy i odegram wszystko!...
— Grać!... zawołała z wyrazem grozy. Olesiu, weź te pieniądze! Olesiu, ja proszę, ja każę!
— Nie, nie, odparł mój przyjaciel, odsuwając białą rączkę, przecież wybierasz się we czwartek na bal do pani de...?
— Pomyślę nad tem o co mnie prosiłeś, rzekłem, żegnając się, do przyjaciela.
I wysunąłem się, skłoniwszy się pani, ale rozumiałem dobrze, wnosząc ze sceny jaka się zapowiadała, że tu moje najbardziej anakreontyczne ukłony nie zrobiłyby wrażenia.
— On chyba ma źle w głowie, myślałem po drodze: u studenta praw szukać stu pięćdziesięciu ludwików!
W pięć dni po tej wizycie, znalazłem się u pani de..., której bale zaczynały wchodzić w modę. W błyszczącym zgiełku kadryla spostrzegłem żonę mego przyjaciela, jak również żonę matematyka. Pani Olesiowa miała zachwycającą tualetę, której cały zbytek stanowiła biała gaza i trochę kwiatów. Na szyi miała mały krzyżyk à la Jeannette, na czarnej aksamitce, która podnosiła jeszcze białość delikatnej cery. Drobne uszka ozdobione były skromnemi złotemi gruszeczkami. Natomiast na szyi pani profesorowej błyszczał wspaniały brylantowy krzyż.
— Dziwne, doprawdy, rzekłem do pewnej osobistości, która nie umiała jeszcze czytać ani w wielkiej księdze świata, ani w tajnikach kobiecego serca.
Tą osobistością byłem ja sam. I, jeśli przyszła mi w tej chwili ochota zaprosić te dwie piękne panie do tańca, to jedynie dlatego, że otwierał mi się temat do rozmowy, który dodawał odwagi mojej nieśmiałości.
— Ach, więc dostała pani upragniony krzyżyk?... rzekłem do „pani profesorowej“.
— Tak, ale dobrze zapracowany!... odparła z niepodobnym do opisania uśmieszkiem.
— Jakto? nie mamy kolczyków?... spytałem żony przyjaciela.
— Och, nacieszyłam się niemi przez całe jedno śniadanie!... Ale, jak pan widzi, udało mi się wytłómaczyć Olesiowi...
— Tak łatwo dał się uwieść?
Rzuciła mi spojrzenie pełne tryumfu.
Ośm lat upłynęło, zanim ta scena, wprzód dla mnie martwa, ożyła nagle w mem wspomnieniu; wówczas, przy jarzącym blasku świec, wśród migotania brylantów, odczytałem wyraźnie cały jej morał. Kobieta nie znosi dowodzeń; kiedy ją przekonywać, poddaje się pokusie, zostając w ten sposób w swej naturalnej roli. Dla niej, ustąpić, znaczy wyświadczyć dobrowolną łaskę; ale ścisłe rozumowanie drażni ją i zabija; aby nią kierować, trzeba posługiwać się siłą, której ona sama używa tak często: uczuciem. Zatem, nie w sobie, ale w żonie znajdzie mąż pierwiastki swego despotyzmu: jak djament szlifuje się tylko djamentem, tak samo trzeba umieć zwracać jej kobiecość przeciwko niej samej. Umieć ofiarować kolczyki tak aby je dostać z powrotem, to tajemnica, która przejawia się we wszystkich szczegółach życia.
Przejdźmy obecnie do drugiego spostrzeżenia.
„Kto umie rządzić jednym tomanem, potrafi rządzić i stoma tysiącami“, powiada indyjskie przysłowie; co do mnie, rozszerzam jeszcze tę azjatycką mądrość, mówiąc: Kto potrafi panować nad kobietą, potrafiłby panować nad narodem. Istnieje niewątpliwie wiele analogij między temi dwoma sposobami rządzenia. Czyż polityka mężów nie powinna zapatrywać się na politykę królów? Czyż nie widzimy, jak starają się zabawić lud aby mu wydrzeć wolność; jak mu rzucają na głowę łakocie przez jeden dzień, aby zapomniał o nędzy całego roku; jak mu prawią kazania że kradzież jest grzechem, łupiąc go równocześnie; i jak mu powiadają: „Zdaje mi się, że gdybym był ludem, byłbym cnotliwy“.
Najdoskonalszy przykład postępowania jakie mężowie powinni wprowadzić w czyn znajdziemy w Anglji. Kto tylko ma oczy do patrzenia, musiał dostrzec, że, od czasu jak sztuka rządzenia wydoskonaliła się w tym kraju, wigowie rzadko dochodzą do władzy. Długie misterjum torysów następowało zawsze po przejściowym gabinecie liberalnym. Mówcy narodowego stronnictwa podobni są do szczurów, ścierających zęby na gryzieniu nadgniłej deski, w której zatyka się dziurę w chwili gdy już czują zapach orzechów i słoninki w królewskiej spiżarni. Kobieta jest wigiem twego rządu. W sytuacji w której ją zostawiliśmy, musi ona dążyć oczywiście do niejednego przywileju. Przymknij oczy na jej zabiegi, pozwól jej zużyć siły na przebycie połowy stopni twego tronu; kiedy zaś już myśli pochwycić berło, przewróć ją nagle na ziemię, łagodnie i z wdziękiem, wołając „Brawo!“ i zostawiając nadzieję bliskiego tryumfu. Ten zdradziecki system winien być podstawą wszystkich środków, które, dla ujarzmienia żony, spodoba ci się wybrać w naszym arsenale.
Takie są ogólne zasady, któremi musi kierować się mąż, jeśli nie chce popełniać błędów w swem małem królestwie.
A teraz, pomimo opinji mniejszości na soborze w Mâcon (Monteskiusz, który może odgadł ustrój konstytucyjny, powiedział, nie pamiętam już gdzie, że zdrowy rozsądek znajduje się w każdem zgromadzeniu po stronie mniejszości), rozróżnimy w kobiecie duszę i ciało, i zaczniemy od środków służących do opanowania jej duchowej istoty. Funkcje myśli są, bądź co bądź, szlachetniejsze niż funkcje ciała; damy zatem pierwszeństwo wiedzy przed kuchnią, oświacie przed hygieną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.