Flamarande/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wypowiedziałem więc wszystko, cokolwiek mogło się odnosić do wyświecenia mojego położenia w tym domu, chcąc zarazem wytłumaczyć, dla czego bez oporu przyjąłem to służbowe stanowisko nie mając w usposobieniu mem serwilizmu.
W chwili przyjęcia mego obowiązku u pana hrabiego Alberta de Flamarande, miał tenże lat trzydzieści pięć, a ja byłem rokiem starszy od niego. Powierzchowność jego chociaż pełna dystynkcji, traciła wiele skutkiem chorobliwego wyglądania. Wynagradzał mu to jednak przeszło trzymiljonowy majątek i... żona niezrównanej piękności. Panna Rolanda de Rolmont miała zaledwie lat szesnaście i pięć kroć sto tysięcy posagu. Mówiono, że się pobrali z miłości. Hrabia był namiętnie zazdrośny. Winienem szczerze wszystko o nim powiedzieć: Nie znałem człowieka bardziej podejrzliwego. To też komu się udało pozyskać jego zaufanie, mógł się czuć tak szczęśliwym, że z zazdrością czuwał nad zachowaniem sobie wyłącznie tego skarbu.
Gdy hrabia przedstawił mnie swojej małżonce, pierwszy raz miałem sposobność zbadać podejrzliwy jego charakter.
Przyznaję, że nie widziałem w życiu piękniejszej osoby: wysmukła i wdzięcznych kształtów, o dziecięcej rączce i nóżce, regularnych rysach, prześlicznych włosach, miała głos harmonijny i pieszczotliwy, uśmiech anielski, spojrzenie słodkie a śmiałe zarazem.
Objąłem jednym rzutem oka cały ten wdzięk jej postaci, nie zdradzając jednak silnego wrażenia, jakie odniosłem. Wiedziałem, że najlżejsze pomięszanie nie uszłoby jego przenikliwego spojrzenia i że przed upływem godziny mógłbym być za drzwi wyrzuconym. Z wytrawnym spokojem zniosłem tę podwójną próbę, a zabezpieczony nadal od wszelkiej pokusy, odniosłem wtedy pierwsze zwycięztwo nad jego nieufnością.
Ożeniony dopiero przed trzema miesiącami, hrabia poraz pierwszy wybierał się zwidzić z żoną majątek swój „Flamarande“ i przepędzić potem miesiące letnie w sąsiedztwie u przyjaciółki swojej rodziny, pani de Montesparre. W przededniu dopiero ich odjazdu dowiedziałem się, że mam im towarzyszyć.
Przypominam sobie, że wtedy nie mogłem się powstrzymać od wypowiedzenia hrabiemu rzeczy która mnie niezwykle gnębiła. Jadałem zwykle przy tak zwanym drugim stole, obok drugiego pokojowca i panien hrabiny, podczas gdy czeladź kuchenna i stajenna miała swój stół osobny. Moi współbiesiadnicy byli dobrze wychowani, nie robiło mi to więc żadnej przykrości, ale niezmiernie się obawiałem, czy w obcym domu, średniej zamożności, jak u pani de Montesparre, zechcą mnie może posadzić przy zwykłym stole. Straciłem dotąd wprawdzie wiele z moich uprzedzeń, ale wtedy jeszcze były one zbyt silne a myśl zasiadania wspólnego z masztalerzem i pomywaczką, napełniała mnie niewypowiedzianym wstrętem. Nie mogłem się przezwyciężyć, aby tego nie powiedzieć hrabiemu i odebrałem następującą odpowiedź:
„Mój Karolu, jestto fałszywa drażliwość; wiele wysoko położonych osób cuchnie daleko gorzej od rynsztoku, a dla czegóż by zapach stajenny, który wreszcie bardzo jest zdrowym, miał drażnić powonienie szlachcica? Staraj się mój kochany zastosować do porządku zaprowadzonego w każdym obcym domu.“
„Zresztą posłuchaj co ci powiem: kiedyś posiędziesz zupełne moje zaufanie a od ciebie zależy zasłużyć sobie na nie. Życie jest jednem pasmem niebezpieczeństw grożących honorowi a często nawet i rozsądkowi człowieka jak ja wrażliwego. Szukam prawdy, a znaleźć ją trudno w mojem towarzystwie gdzie „kłamstwo jest grzecznością a milczenie poświęceniem. Wiesz, gdzie ją znajdziesz? Oto w przedpokoju a nade wszystko w kredensie; tam nas sądzą bezwzględnie, nie oszczędzają słowami a czyny nasze zapisują w pamięci skrupulatnie. Obowiązkiem więc oddanego mi człowieka, będzie wszystko za mnie słyszeć i widzieć, zbierać różne spostrzeżenia sług, gdziekolwiek będziesz razem. O innych pytać ci się nie będę ale muszę wiedzieć co o mnie będą mówić. Staraj się abyś mógł dokładną dać mi odpowiedź, gdy będę jej potrzebował.“
Zdawało mi się w tej chwili, że p. Flamarande zbliżając mnie ku sobie, ma zamiar poniżyć mnie zarazem. Dziś zupełnie jestem o tem przeświadczony, ale wtedy myśl ta jak szybko powstała, tak też znikła bez śladu. Duma i miłość własna zagłuszyły wszelkie rozumowania i powiedziałem sobie, że warto w potrzebie zrobić się szpiegiem dla uzyskania zaufania takiego człowieka jak p. Flamarande. Stłumiłem więc w sobie wszelki opór.
Zacząłem teraz zastanawiać się nad tem, kogo i o co podejrzywał pan hrabia, kiedy mu aż szpiega było potrzeba; gdzie byli ci nieprzyjaciele o których dotąd nic nie wiedziałem? Zapewne więc dręczyła go zazdrość małżeńska: I nie myliłem się w gruncie. Ale o kogóż mógł być zazdrosny? jeżeli o świat cały, dla czego tak skwapliwie wprowadzał panią wszędzie z takim rozgłosem i okazałością? Rozumiałbym, gdyby ukrywał swój skarb przed okiem ludzkiem, ale przeciwnie! rozwijał skarby swojego szczęścia jak gdyby chciał wzbudzić zazdrość u wszystkich, a zapomniał, że ją przez to najprzód sam w sobie roznieci.
Nie znałem człowieka bardziej logicznego i nielogicznego zarazem. Najściślej był logicznym w szczegółach. gdy zastosował metodę dedukcji do szczegółowego faktu — w najwyższym zaś stopniu był nielogicznym w ocenieniu ogółu, gdy chodziło o powiązanie faktów ze sobą. Z tem wszystkiem była to silna inteligencja a wielkie zarazem serce, jak się przekonamy z dalszego toku mojej opowieści.
Pokonawszy raz moje uprzedzenia i wstręty, z przyjemnością wybrałem się w podróż. Znałem tylko okolice najbliższe Paryża i kilka miast handlowych, do których mnie ojciec wysyłał. Umiałem podróżować chociaż nie podróżowałem wiele i nie byłem jednym z tych, którzy wsi nie nawidzą.
„Moja droga, znasz wprawdzie wieś ale nie znasz jeszcze przyrody, obaczysz ją więc wkrótce,“ rzekł pan do pani gdyśmy się do Flamarande zbliżali. Korzystając z tej przemowy i ja też ciekawie i szeroko otworzyłem oczy.