<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXIX.

Zdawało mi się, jakoby z pod marmurowego pomnika odzywał się ponury głos nieboszczyka: „Zdradziecki sługo! takżeś to wypełnił ostatnią moją wolę, dotrzymałeś przysięgi danej mi na śmiertelnem łożu?“ Włosy powstały mi na głowie i uciekłem napowrót do Rogera, u którego nikogo już nie zastałem. Chodził po pokoju z cygarem w ustach i zobaczywszy mnie wchodzącego, zagadnął:
— Przyszedłeś nareszcie. Nie chciałeś oddać świadectwa prawdzie. Powiedz mi teraz kiedy sami jesteśmy, co cię skłoniło do tej ucieczki?
— Chciałeś pan wymódz na mnie zeznanie, że pański ojciec był obłąkany. To nie jest prawdą i nie mogłem potwierdzić kłamstwa.
— Nie powiedziałem, że ojciec mój był obłąkany; chwile rozstroju umysłowego mieli najuczeńsi i najszanowniejsi ludzie. Nie było więc nic uwłaczającego pamięci mego ojca w mojem powiedzeniu.
— Myśli pan, że wszystkim się to tak wyda?
— Prawda zostaje prawdą na zawsze.
— Nie, panie Rogerze. Nieraz fałsz zwycięża prawdę.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Wiesz, że i ty dziwnie wyglądasz. Miałem cię zawsze za fiksata.
— Wnosisz to pan ztąd, że szukałem śmierci w Menouville. Zawsze ogłaszają warjatem tego, kto cierpienia swoje chce skrócić.
— No, no, rzekł Roger biorąc mnie za rękę, żałowałem cię szczerze — powierz mi tajemnicę twego zmartwienia.
— Nigdy! Czyż wszystko nie stracone! Nie uznałżeś pan Esperance’a za swego brata, nie zapytawszy mnie o radę?
— Tu nie ma się co radzić nikogo, sąd przyzna mu jego prawa, nie moja w tem zasługa. Metryka jego jest w Sévines, a aktu zejścia nigdzie nie ma. Wszystko więc w porządku.
— Teraz zależysz już pan od niego, boś go sam postawił na tej drodze — dotąd nie wiedział, kim jest.
— Nie byłoż to moim świętym obowiązkiem?
— Trzeba było matce zostawić ostateczne rozwiązanie sprawy.
— Matka bała się mnie przerazić tą wiadomością i ociągała się. Ale jutro wszystko się skończy, ja sam powrócę jej starszego syna.
— Czy to już postanowione?
— Tak; rano pójdziemy do niej oba.
— A jeźli to postanowienie jest wprost przeciwne jej woli?
— To niepodobna. Nie ma mowy o tem.
— A gdybyś pan spróbował zapytać się jej pierwej i pokazałoby się, że sobie tego wcale nie życzy?
Roger popatrzył na mnie badawczo i zaczął szybko chodzić po pokoju.
— Wiem już, rzekł zatrzymując się, matka moja nie chce wobec nas ganić naszego ojca i nie życzy sobie, żeby w oczach ludzi uchodził za szaleńca. Ale nie ma sposobu zaprzeczyć temu, chyba.......
— Chyba, pochwyciłem z przekonaniem ale nierozważnie, chyba, że wygnanie Gastona zechcą złożyć na karb jakiego podejrzenia zazdrości nieuzasadnionej zapewne! dodałem, widząc, że usta Rogerowi pobladły. — Zazdrość czyni nas często niesprawiedliwymi, to więcej namiętność niż choroba. Ale powiedz mi pan, dla czego upierasz się koniecznie, żeby wszystkie wróble na dachu wyśpiewały nieszczęsne familijne przywary lub umysłowe cierpienia ojca pańskiego...... Roger uspokoił się na chwilę.
— Gdyby nawet ojciec mój zazdrosnym był o najpiękniejszą i najdoskonalszą z kobiet, przypuszczam! ale trwać lat dwadzieścia w takiej namiętności pomimo najcnotliwszego jej życia i nawet w godzinie śmierci nie przywołać do siebie starszego syna, to nie do darowania. Widzisz, że niepodobna zaprzeczyć obłąkaniu! A i matka także nie ma prawa pozbawiać swego syna majątku i imienia dla błahych pobudek.
— A jeźli brat pański posiada znaczniejsze jeszcze dochody od tych, jakieby mu przypadały przy podziale waszego majątku?
— Dobra mojej matki? to mała rzecz; jej przyszłość powierzył ojciec prawdopodobnie moim staraniom.
— Nie mówię o majątku matki pańskiej, ale o zapisie majątku p. Salcéde, zrobionym na korzyść Gastona.
— P. Salcéde? Zkąd, co? jakiem prawem mięsza się p. Salcéde w nasze sprawy familijne, zawołał Roger zapamiętale.
— Wychował Gastona i kocha go jak syna. Jest bogaty, wolny, może go adoptować...
— Kłamiesz, krzyknął rozszalały Roger, nie ma w tem żadnego prawdopodobieństwa; baronowa by mu przeszkodziła a matka moja o tem słyszeć nie zechce!!
— Baronowa żadnego nie ma wpływu na postępowanie p. Salcéde — nigdy nie była jego kochanką a matka pańska nie ma nic przeciw zamiarowi pana Salcéde.
— Ale ja się temu sprzeciwię całą siłą mej woli, to niedorzeczność!
— Dla czego?
Nic nie odpowiedział. Podejrzenie i wątpliwość zaczęły kiełkować w jego sercu. Nie było to moim zamiarem; chciałem tylko naprowadzić go na myśl, że matka jego wystawiałaby się niepotrzebnie na sądy opinji publicznej, kiedy syn jej starszy bez tego może mieć imię i być bogatym.
Chciałem mu wyłożyć całą tę rzecz nie ubliżającą w niczem jego matce.
Roger grzebał w ogniu ogromnym drągiem żelaznym. Nagle zwrócił się ku mnie rozszalały gniewem i podniósł nad moją głową tę straszliwą broń rozpaloną. Stał tak chwilę — rzucił potem drąg w ogień, chwycił mnie obiema rękoma za barki i wstrząsnął mną gwałtownie: — Stary nędzniku! krzyknął zachrypłym głosem, dławiąc się własnemi słowy, nie potrzebujesz mówić więcej! Nie wiem, jaką rolę wobec mnie przyjąłeś, ale wiem, że kłamiesz, i zakazuję ci odtąd mówić nawet do mnie. Nie chcę cię widzieć więcej, dwa razy już zadałeś mi rany śmiertelne! Milcz, i ruszaj mi z oczu!!
Wytrącił mnie ze swego pokoju i zaryglował drzwi za sobą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.