<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXVIII.

— Szydź pan sobie ze mnie, zawołałem namiętnie, ale ust mi pan nie zamkniesz. Odeprę wszelką potwarz rzuconą na pańską rodzinę!
— Honorowi mojej rodziny nic tu nie uwłacza panie Karolu. Od pana nie będę się uczył szanować moich rodziców, a właśnie twoje wątpliwości są dla nich zniewagą. Prosiłem pana, żebyś wyszedł i nie wracał bez pozwolenia.
— Nie wyjdę, odparłem stanowczo, czuję, że nic już nie mam do stracenia. Uderz mnie pan i znieważaj. Nie wyjdę, póki się nie dowiem, jaki cel miał pan Ferras wszczepiając w tak młode serce niewiarę w uczciwość pańskich rodziców.
Roger chciał rzucić się na mnie z wściekłością, ale Gaston powstrzymał go i uspokoił.
— Pan Karol ma słuszność, trzeba go słuchać, on tylko pełni swój obowiązek. Tu nas jest za wiele, więc wyjdę.
— Nie! zostaniesz, odparł Roger, twoim obowiązkiem jest także słyszeć mnie usprawiedliwiającego naszych rodziców, których ten stary nędznik udaje, że broni.
Zapukano do drzwi. — Gaston otworzył — To Ambroży, rzekł, czego chcesz mój stary? czy ci gorzej?
— Nie, odpowiedział Ambroży, nie pozwoliłbym sobie tu wchodzić, ale sypiam zwykle na dole, a że ten pokój leży właśnie nad moją izbą, każde słowo słychać kominem. Gdyby tam był kto inny, mógłby z całej tej rozmowy brzydki zrobić użytek. Ja wiem wszystko, bo używano mnie często do tych spraw, ale pozwoli mi hrabia tu zostać i posłuchać, kto to jest ten ksiądz Ferras, o którego istnieniu nic nie słyszałem. Jestem wierny rodzinie pana hrabiego jak stary pies domowy i posiadam całe zaufanie pani hrabiny.
— Przejdźmy więc do mego pokoju, rzekł do Ambrożego Roger, ściskając mu ręce.
Wziął jeden lichtarz, ja drugi i poszliśmy do sąsiedniego pokoju. Roger blady jak trup usiadł w fotelu, zmusił Ambrożego do zajęcia obok stojącego krzesła, a Gaston od czasu przybycia Ambrożego zdawał się jeszcze więcej zaniepokojonym.
— Nie pojmuję, zaczął Roger, jak taka prosta i naturalna rzecz ujść mogła baczności wszystkich. Wiecie, iż ojciec mój pomimo wysokiego rozumu i wykształcenia miał napady choroby umysłowej, spowodowanej rozdęciem wątroby. Najsławniejszych lekarzy pytałem bez wymieniania osoby o objawy podobnej słabości, i powiedzieli mi, że szczególnie cierpiąca wątroba sprawia chwilowy obłęd i sprowadza dziwaczne myśli i zamiary, a nawet wstręt niepokonany do różnych rzeczy lub osób. Otóż ojciec mój miał wstręt do dzieci, a nieszczęściem jego pierworodny syn przyszedł właśnie na świat podczas silniejszych napadów tej słabości. Zapisał go więc w księgi cywilne pod nazwiskiem Gastona Flamarande, kazał go zanieść do swego pokoju, tam przemawiał do niego w sposób dający najpewniejsze świadectwo chwilowego pomięszania rozumu, a potem kazał panu Karolowi Louvier wywieźć go. Muszę przyznać, że pan Karol zrobił to w najlepszym zamiarze. Bał się o dziecko, któremu pan jego mógł w przystępie szaleństwa zrobić coś nieskończenie gorszego, i zajął się szczerze tem biednem niemowlęciem. Wynalazł mu dobrą mamkę i zawiózł z nią razem na południe. Zapłacono jej dobrze, ale później, zapłacona lepiej, wyznała prawdę. Jakże, czy prawdę mówię panie Karolu?
Nie mogłem zaprzeczyć w obecności Ambrożego. Spuściłem głowę, a Roger ciągnął dalej:
— Mój ojciec, przyszedłszy do stanu naturalnego, nie chciał nic złego zrobić swemu dziecku. Dostarczał mu wprawdzie tylko rzeczy koniecznych, ale koniec końców, dostarczał; później namówiony przez Karola, pozwolił zawieść go tutaj i zostawić na opiece uczciwych ludzi. Dla usprawiedliwienia swojego postępku zostawił Karolowi własnoręcznie podpisane zeznanie, że jedynie przez wzgląd na zdrowie swego dziecka, aby go ochronić od dziedzicznej choroby swoich przodków, życzy sobie, aby był wychowywany na wsi, przez ludzi prostych, wolnych od najmniejszej zniewieściałości. To zeznanie istnieje dotąd w w rękach pana Karola.
— Zkądże pan hrabia z taką pewnością może twierdzić o tem?
— Ale nie przeczysz, żeś go miał w przechowaniu. Mamka żądała wyjaśnienia w obawie, czy nie wciągnięto jej mimowolnie w sprawki występne i byłeś zmuszony pokazać jej to zeznanie. Ja skończyłem, resztę wie Gaston i Ambroży. On wie, że matka moja, której kazano wierzyć, że dziecko z mamką utonęło w Loarze, nie dała się przekonać i nie pocieszyła się, póki ja na świat nie przyszedłem. Śmiertelnie była chora po stracie Gastona, musiano więc zostawić jej drugie dziecię i pozwolić jej samej go karmić. Byliśmy we Włoszech; ojciec mój był wtedy zdrów, więc kochał mnie, pókim był mały, ale później odjechał od nas i prawie zapomniał o mnie. To drugi dowód, że choroba znowu wzięła gorę nad jego wolą. Nie mówię więc to dla tego, aby się żalić na niego, ale aby usprawiedliwić postępek jego z Gastonem. I mnie był by ten los nie minął, gdyby nie obawa o życie mojej matki. Nie zrobił testamentu, więc wnoszę, że poruczył wszystko opatrzności boskiej, zadowolony oddaleniem swego starszego syna i dobrowolnem opuszczeniem młodszego. Widocznie uwziął się nie mieć dzieci, pomimo że był ojcem, teraz trzeba matce naszej powrócić szczęście. Czyż nie należy jej się to wynagrodzenie za męczarnie dotychczasowe? Widzisz aż nadto dobrze, że nie powinieneś się dłużej opierać i obawiać się odsłonienia prawdy. Karolu... mój stary Karolu, którego przepraszam za takie niegrzeczne obejście z mojej strony, cenię cię bardzo i kocham, ale szalonym jesteś, jeźli ci się zdaje, że prawda mnie zaboli. Co się miało stać, to się stało. Odkąd pamiętam że żyję, wiem o istnieniu Gastona. Jego los tragiczny był legendą mojego dzieciństwa. Kiedy matka przekonała się, że pierwszy syn jej żyje, widziałem jej łzy, radość, niepokoje i tajemnicze wydalanie się z domu. Kiedym chciał mówić z nią o tem, kazano mi milczeć, aby jej nie rozdrażnić i przywykłem później do tego tajemniczego milczenia. A teraz powiem wam jak odkryłem prawdę.
— Milczałem, ciekawy czy udowodni tozsamość Esperance’a z Gastonem. Ambroży niepewny, patrzał w ogień a Gaston oprócz tego, że wiedział kto jest jego matką, nie mógł przeczyć niczemu, bo sam nic zgoła nie wiedział. Widziałem tylko radość w jego oczach, kiedy Roger matkę usprawiedliwił.
— Powiem wam — ciągnął dalej — kto był p. Ferras, którego ty nawet Karolu nie znasz, pomimo żeś lat dwanaście mieszkał z nim pod jednym dachem. Nigdy nie miał do ciebie wielkiego pociągu, nie ufał ci zapewne dla tego, żeś go musiał ciągnąć za język a on nie lubił się z wszystkiego spowiadać. Nie pochwalał on twego pośrednictwa w sprawie Gastona. Nie odmawiał ci uczciwości i dobrego serca, ale uważał, że nadto byłeś oddany ojcu, aby szczerze służyć sprawie mojej matki. Nie wskrzeszał jednak w mojem sercu pamięci o moim bracie, którego przyszłość uważał za straconą. Przed piętnastu dopiero dniami, kiedyśmy w Odessie odebrali telegram o śmierci mojego ojca, zmienił się do nie poznania i on, co dotąd nigdy mnie o nic nie łajał, wziął się do mnie na ostro, gromił mnie otwarcie za moją lekkomyślność i rozrzutność i zapowiedział, żebym nie marzył nawet, że wejdę w posiadanie całego majątku. Pomału, zwolna zbijając wszelkie moje odpowiedzi i widząc do jakiej niecierpliwości doprowadzały mnie jego uwagi, (bo przyznaję, że w nadziei rychłej pełnoletności chciałem się go pozbyć) czuł się w obowiązku, za co niech go Bóg błogosławi, jednym zamachem zwrócić całą moją uwagę do poważniejszego zastanowienia się nad samym sobą. Zapytał mnie, czy mam na to pewny dowód, że jestem jedynakiem. Zapytanie to otrzeźwiło mnie. Przypomniałem sobie Gastona i różne okoliczności towarzyszące jego zniknięciu. Obarczyłem pana Ferras pytaniami. Długo czekałem na odpowiedź. Widocznie wolał mnie badać bez końca. Nareszcie kiedy już czytał w mojem sercu i miał pewność, że istnienie drugiego brata napawa mnie radością, a nie jak sądził niechęcią i zazdrością, powiedział mi wszystko, ale kazał przysiądz, że sprawdzę jego dowody osobiście, i zobaczę wpierw mego brata własnemi oczyma, nim go oddam mojej matce. Nie wątpił, że pierwsza powie mi o nim, ale przypuszczał, że będzie się bała wzniecić zazdrość w mojej duszy. Zacny ten człowiek nie mylił się. Zazdrość walczyła we mnie jakiś czas z serdeczną radością, ale kiedy mi opowiadał o całem życiu męczeńskiem mojej matki, uczucie to znikło bezpowrotnie. Potem zobaczyłem i pokochałem Gastona, spieszyło mi się, żeby powiedzieć matce o tem szczęśliwem odkryciu, ale Ferras kazał mi czekać mówiąc, że matka sobie tego nie życzy. Teraz już dłużej czekać nie chcę i nie będę. Wiedziałem w Montesparre, że matka ma jakąś przyczynę, dla której nie chce mi nic powiedzieć. — To jedno tylko mnie dręczy! Powiedzcie mi dla czego? Gastonie, Ambroży, Karolu, powiedzcie mi, bo musicie to dobrze wiedzieć. Zaklinam was!
Nikt mu nie odpowiadał. Gaston wzruszony i niepewny, Ambroży bał się złamać przysięgi, ja zaś nie chciałem za żadną cenę zasiać w sercach obydwóch jakiegokolwiek podejrzenia.
Roger zniecierpliwił się tą ogólną ciszą. — Wiem już, zawołał, boicie się żebym nie żałował mego tytułu do połowy majątku. Wiecie, że byłem lekkomyślny i posądzacie mnie o nikczemne uczucia! Wmówiono to nawet w moją matkę! Jakaż to straszna kara za pierwsze błędy młodości! Jakaż to nauka dla mego niedoświadczenia — przysięgam, że skorzystam z niej na przyszłość, ale teraz serce mi pęka.....
Biedne dziecko zalało się łzami, a Gaston uniesiony niepokonanem uczuciem, rzucił się w jego objęcia wołając. — Nie, nigdy nie wątpiłem o tobie.
Uściskali się z uniesieniem, Ambroży się rozpłakał. Wstał, i przejęty uroczystością chwili rzekł zwolna i dobitnie: — Słusznie, bardzo słusznie, nawet pięknie, panie Rogerze. Masz pan szlachetną duszę swojego brata; tak jest, bo on jest pańskim bratem. Przysięgam, że wszystko co panu powiedziano, jest prawdą.
Roger uściskał za to Ambrożego. Czułem, że teraz na mnie przyjdzie kolej, wyniosłem się więc cichaczem.
Uciekłem do kaplicy, od której klucze miałem przy sobie i tam na grobie hrabiego robiłem sobie gorzkie wyrzuty. Prawdziwe przyczyny pojedynku z Salcédem nikomu dotąd nie były znane; utwierdziły tylko nieprzyjaznych hrabiemu w mniemaniu, że tak jak często przedtem musiał mieć jakieś błahe tylko powody. Wszyscy go mieli za szalonego, a imię Salcéde’a w historji wygnania Gastona nie będzie nawet wymówione. Wszystko więc stracone! Opinja publiczna, świadoma przykładnego i poważnego życia pani Flamarande będzie po jej stronie i bez obawy wprowadzi w świat starszego swego syna.
Ja jeden tylko miałem pewność, i dowód jej niewierności był w mojem ręku. Ksiądz Ferras i Ambroży nie przypuszczali nawet, że jest winną, a baronowa nadto była szlachetną, żeby chciała jej szkodzić.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.