<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXX.

Odtrącony przez to dziecko, dla którego poświęciłem wszystko, nawet honor i spokój duszy, upadłem twarzą o moje łóżko i leżałem jakiś czas bez pamięci. Zgrzyt tych ciężkich ryglów zapowiadał mi wieczny rozdział z Rogerem. Odzyskałem po chwili przytomność i pierwszą moją rzeczą było przeniknąć, co się dzieje w sąsiednim pokoju. Te drzwi wybite materacem ze złoconej skóry nie przepuszczały najlżejszego światełka, nie mogłem nawet zobaczyć, czy jest jakie światło w pokoju. Cisza, nikt się nie ruszał a klucz tkwił w zamku z przeciwnej strony. Nic mi nie pozostawało jak czekać chwili jego przebudzenia jeżeli spał jak przypuszczałem, i wytłumaczyć się, nim jeszcze z matką mówić będzie.
Tysiące myśli jedna przez drugą tłoczyło się w mojej głowie. Nareszcie postanowiłem skorzystać z czasu, pobiegnąć tajemnym kurytarzem do „zakątka“ i opowiedziawszy Salcédowi co się stało, prosić go o pomoc i radę; on jeden mógł znaleźć środek, aby pogodzić swój obowiązek z przywróceniem czci matki w oczach syna. On ma serce i rozum, wyspowiadam mu się ze wszystkiego; niech co chce myśli o mnie. Jeźli Rogera nie uratuję a sam będę się widział zbezczeszczonym, w łeb sobie wypalę. Co mi po życiu, jeźli stracę przyjaźń i szacunek Rogera! Zaopatrzony w świecę, minąłem kaplicę i ogród i przez znany mi już otwór pobiegłem do mieszkania pana Salcéde. Zadzwoniłem — po kilku minutach otworzono mi; markiz w szlafroku zaniepokojony zapytał, co się stało. Zaprowadził mnie do siebie, gdzie bez żadnych wymijań i dodatków opowiedziałem mu cały przebieg tej nieszczęsnej sprawy. Kiedy skończyłem, rozmyślał przez kilka minut, nareszcie głosem sympatycznym przemówił: — Dając mi znać o wszystkiem postąpiłeś sobie pan bardzo rozsądnie. Taki obrót rzeczy obala wszystkie moje zamiary. Znasz pan dobrze usposobienie Rogera i sądzisz, że wytrwa w swojem postanowieniu?
— Tak jest, gdzie idzie o honor i delikatne uczucia, tam Roger jest niezachwiany.
— O tem nie wątpię — odpowiedział markiz — ale czy nie będzie zazdrościć bratu miłości matki.
— On jest już dziś zazdrosny.
— To rzecz ważna, ale jest na to sposób. Gaston będzie umiał zasłużyć sobie na prawdziwą miłość braterską a pani Flamarande kochając obu jednakowo, zatrze pierwsze niepokoje Rogera. Obawiam się tylko, żeby bolesne i upokarzające podejrzenia jej męża nie doszły do jego wiadomości.
— To się już stało panie markizie. Rogera szarpią już furje zwątpienia.
— Nie mówiłeś mi pan tego. Pan może popełniłeś tę straszliwą niedorzeczność? — zapytał patrząc mi badawczo w oczy.
— Tak jest, ja mimowoli wywołałem w nim tę burzę w chwili, kiedym mu powiedział o pańskim zamiarze adoptowania Gastona. Przysięgam, że zrobiłem to bez żadnej intencji i naraziłem się na nienawiść Rogera. Chciał mnie zabić, wyrzucił mnie za drzwi i zamknął z wściekłością drzwi na klucz za sobą.
Pan Salcéde widząc mnie rozżalonym, zaczął mnie łajać łagodnie. — Nie wątpię, że nie miałeś pan złego zamiaru, rzekł do mnie, jednakowoż popełniłeś pan ciężki błąd. Od chwili, w której Roger poznał Gastona jako swego brata, nie powinno było być mowy o adoptacji.
— Jednakowoż trzeba było za jakąbądź cenę wstrzymać zbytnią porywczość Rogera.
— Za jakąbądź cenę? nie, tem bardziej, że nie przeszkodzisz pan niczemu. Jeżeli Roger jutro myśli mówić z matką, ona nie wspomni nawet o mnie i przyjmie z radością jego uniesienia serdeczne.
— Więc radźmy co na to. Dopiero północ, pójdźmy do hrabiny, wyznam mój błąd a pan wynajdziesz sposób na wszystko.
— Nie ma żadnego sposobu.
— Jakto nie ma?
— Roger zawsze cierpieć musi z powodu rzuconego w jego umysł zamętu, a matka, gdyby mu wspomniała o moim zamiarze, spotęgowałaby tylko tę boleść. Trzeba ją przestrzedz, napiszę do niej, a pan się podejmiesz tego poselstwa. Staraj się pan widzieć się z nią przed przybyciem Rogera.
Bierna rezygnacja Salcéde’a oburzyła mnie.
— Więc pan markiz opuszczasz swoje stanowisko i poświęcasz Rogera, pozwalając mu dźwigać cały ciężar nieszczęść i błędów jego rodziny?
— Zanadto jest szlachetny, żeby się uskarżać na to. Nikt nie będzie obwiniać ojca w obecności syna, a ponieważ p. Ferras opowiedział mu najrzetelniejszą prawdę, będzie więc czerpać z niej siłę zwyciężania przykrych swoich uczuć i myśli?
— Jednakowoż, przewidziałeś pan, że myśli te powstać mogą w jego głowie, kiedyś pan wydarł pani hrabinie przysięgę milczenia. Uwierzyłem wam wszystkim i oszukano mnie. Nigdy bym był inaczej nie przyznał Gastonowi praw, które mu się wobec Boga i ludzi nie należą!
Zdjął mnie strach, bo widziałem, że Salcéde nie zawaha się poświęcić Rogera, aby uratować cześć hrabiny. Groźbę ciskały jego źrenice, ale i ja patrzałem na niego z wyrzutem.
Wstał i uśmiechając się pogardliwie, rzekł do mnie:
— Nigdym nie myślał, panie Karolu, że honor osoby, o której mówimy, nie jest panu święty. Po dowodach zaufania, jakie panu okazywała, takie zachowanie się daje dużo do myślenia.
— Czy panu markizowi się zdaje, że zaufanie to nie było zupełnem? zapytałem.
Te nierozważne i nieszczęśliwe słowa wtrąciły mnie w przepaść.
— Kłamiesz! zawołał Salcéde, chcesz mnie podejść i wydrzeć jakieś hańbiące wyznanie. Jesteś nikczemny! Pani Flamarande nie mogła się przyznać do błędu, którego nie popełniła.
I ja z kolei powstałem, przestałem być panem siebie.
— Pani Flamarande o nic pana nie oskarża tylko ja, ja sam! zawołałem, bo mnie pan zmuszasz do tego. Chcesz się pan wyprzeć, żeś uwiódł bezbronne, szesnastoletnie dziecko, roznamiętniony szaloną miłością. Przyznaj się pan więc! Ale nie, pan się nie przyznasz, wszak lepiej poświęcić Rogera. Zapowiadam więc, że nic z tego nie będzie, powiem wszystko Rogerowi, gdyby mnie nawet miał zabić! Ja, stary jego przyjaciel i sługa, nie opuszczę go nigdy! Pójdę do pani, powiem jej, że mam jawne dowody jej błędu, ona się nie wyprze, jest szlachetniejsza i łatwiej zniesie podejrzenia synów, aniżeli zezwoli, by majątek swego męża podzielono między legalne a obce dziecię.
Pan Salcéde nie przerywał mi, tylko trzymał silnie moją prawą rękę. W chwili, kiedy mu ją wydrzeć chciałem, aby pójść, jak postanowiłem, do hrabiny, posadził mnie przemocą na krześle i rzekł zwięźle i stanowczo:
— Jesteś albo szalonym albo nieuczciwym człowiekiem! Gdzie są te dowody? pokaż je pan, nie wyjdziesz ztąd, póki je nie zobaczę!
— Nie jestem do tego stopnia szalonym, aby nosić tak ważny dokument przy sobie, ale spójrz pan na swój medaljon i przypatrz mu się uważnie, jest tam tylko odbicie, a rękopism znajduje się oddawna w mojem ręku.
Pan Salcéde zdumiony otworzył swój relikwiarzyk i popatrzył na zwitek papieru.
— Prawda! Piętnaście lat nie otwierałem tej skrytki, bo czułem ją na swojem sercu; bardzo zręczna ręka sfałszowała oryginał. Bałem się prawie dotykać tego medaljonu, aby nie zniszczyć tego amuletu, który mi miał na całe życie wystarczyć. Nikczemnik, który mi go wykradł, może sobie powiedzieć, że ma w swojem ręku dowód dwudziestoletniego poświęcenia moich sił moralnych i zaparcia się samego siebie.
Potem podniósł oczy i spojrzał na mnie.
— To pan dopuściłeś się tej kradzieży z nieporównaną zręcznością?
Zuchwalstwo moje, czułem, że przekroczyło wszelkie granice. Oryginał miałem przy sobie. Salcéde był silnym jak Herkules, bałem się, żeby mi go nie wydarł.
Odgadł mój niepokój. — Bądź pan spokojny, rzekł do mnie, nie dopuszczę się żadnego gwałtu, wykupię za jaką cenę zechcesz ten talizman, droższy mi nad życie; ale jak długo może służyć za dowód rzetelnej niewinności, nie wezmę go do rąk. Wiedz mój panie, że gardzę tobą z całej duszy i gdyby tylko o mnie chodziło, wygnałbym cię bez słówka odpowiedzi, ale tu idzie o cześć niewinnie spotwarzonej kobiety i o przyszłość dwojga legalnych dzieci. Bądź pan więc łaskaw przejrzeć listy pani Flamarande, tam to w tem biurku i przekonaj się, że żadnych nie masz dowodów przeciw pani hrabinie i że one tylko przeciw panu świadczyć będą. Czytaj!
— Te listy nic nie znaczą, odpowiedziałem, czytałem wszystkie pisane przed 1850 rokiem. Byłem tu w nocy 27. maja w tym samym roku, otworzyłem biurko i przeglądnąłem listy; rano 28. skorzystałem ze snu pańskiego na tem łóżku, w tym samym pokoju i przywłaszczyłem sobie ten oryginał zastępując go kopią; jeżeli pani hrabina pisała później do baronowej, musiała zachować tę samą ostrożność, co w tamtych. Rywalki nie bierze się za powiernicę. Ale dlaczego nie pokażesz mi pan karteczek albo listów wprost do pana pisanych, albo tego przynajmniej listu, z którego te cztery słowa wyciąłeś?
Mówiłem przekonywająco jak adwokat pewny wygranej. Oddałem wet za wet Salcéde’owi, o resztę nie dbałem. Nie wstydziłem się moich uczynków, — dowodziły one tylko mojej wierności dla Rogera.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.