<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Montesparre położone w okolicy Aurillac, w rozkosznej miejscowości, robiło na mnie wcale przyjemne wrażenie; stanęliśmy tam w samą objadową porę. Budowa zamku była zeszłego wieku, ozdobioną świeżo po bokach dwoma dość niezgrabnemi skrzydłami. Właścicielka tej posiadłości dwudziestodwu letnia wdówka bardzo miła i dobra, nie miała upodobań romantycznych. Zresztą nie zanadto zamożna nie marzyła tak, jak pani Rolanda de Flamarande o starożytnych wieżycach i przepaściach. Odziedziczywszy w tej ziemi zyskowne dochody, przepędzała tu zawsze porę letnią i zajmowała się swoimi interesami w sposób bardzo realny, a zarazem oddaną była gorliwie wychowaniu jedynego swego pięcioletniego syna. Przytem przyjmowała wiele osób i nie pogardzała zabawami. Aby dobrze gości pomieścić, rozszerzyła zamek, lecz wcale bez przepychu. Całe urządzenie było skromne a wygodne; ogród bardzo piękny i dobrze utrzymany.
Moi państwo przyjęci otwartemi ramiony, gdyż panie zdawały się serdecznie kochać, zostali ulokowani w pokojach parterowych złożonych z małego salonu, sypialni i obszernego gabinetu. Wszystkie pokoje miały okna na mały ogród, zajmujący przestrzeń między dwoma nowemi skrzydłami. Była to kwatera pięknie kwiatami zasadzona, a rośliny wysokie i gęsto szczepione, nie przepuszczały widoku z przeciwległych okien dwóch pawilonów. Pan Salcéde zamieszkał starą środkową część zamku w kształcie podkowy, a służba miała swoje pokoje na piętrach pawilonów. Ja mieszkałem na trzeciem piętrze tuż nad pokojami moich państwa. Szczegóły te choć nieco może rozwlekłe, konieczne są do dalszego toku opowiadania.
Mój pan podczas całej wycieczki naszej do Flamarande nie czuł się uspokojonym do zajęcia się swoimi interesami, sam więc polował, a mnie polecił abym go wyręczył. Jedno tylko poobjedzie poświęcił na obznajomienie mnie z wartością tych dóbr, w tym celu, abym przeglądnąwszy rachunki dzierżawy orzekł, czy raty wypłacane przez p. Michelin, nie były za niskie stosunkowo do wartości ziemi. Dzierżawca, człowiek bardzo przyzwoity polegał zupełnie na dziedzicznej prawości rodziny Flamarande i nie robił żadnych trudności w wydaniu mi księgi rachunkowej, którą wziąłem z sobą do Montesparre dla przejrzenia.
Zajęcie to zabrało mi bardzo wiele czasu, bo chociaż rachunki p. Michelin były do księgi z ścisłą dokładnością pozaciągane, jednak brak im było wszelkiego prawidła. Musiałem więc najprzód uporządkować je, a potem dokładnie się obznajomić z wartością produktów krajowych. Przepędziłem w Montesparre miesiąc cały zajęty tą pracą, nie wiedząc nawet co się dzieje w zamku. Zamknięty w moim pokoju, pracowałem gorliwie i przyszedłem nakoniec do wniosku, że ziemia wydająca samą prawie trawę, użyteczną wyłącznie do chowu bydła, nie była więcej warta jak trzy tysiące franków rocznie, wypłacalnych rzetelnie przez pana Michelin. Zawiadomiłem hrabiego o rezultacie moich wyrachowań, a ten polegając na nich zupełnie, wyprawił mnie do Flamarande dla odnowienia kontraktu pod tymi samymi warunkami.
Przedsięwziąłem sobie udać się przez góry pieszo do Flamarande, gdyż chciałem się wyleczyć z wstrętu do tych powszechnie podziwianych skał i przepaści. Wziąłem więc na przewodnika Ambrożego Ivoine, który od czasu do czasu przynosił panu Salcéde rozmaite górskie rośliny. Załatwiłem dość prędko interesy dzierżawne, a mając wyborną pamięć lokalną, wróciłem sam bez przewodnika do Montesparre. W tej pierwszej wędrówce dopiero odkryłem w tej okolicy wiele niepostrzeżonego piękna i znalazłem ją bardzo zajmującą i malowniczą.
Przyznaję, że nadto zapuściłem się w te drobne szczegóły, ale chciałbym aby wiedziano dlaczego spostrzeżenia moje co do rozpoczętego przed memi oczyma romansu między panem Salcéde a panią Flamarande doznały znacznej przerwy.
Mając już myśl wolną od rachunków i interesów, i będąc nadal panem swego czasu, rozpocząłem te spostrzeżenia na nowo. Piękny markiz wyleczył się bardzo prędko ze swojej rany, biegał jak sarna, a jeździł konno jak centaur. Pan hrabia nieustannie cierpiący od czasu polowania w Flamarande, zapadał na chroniczną chorobę, która z początku lubo nie ciężka, zakończyła się później jego śmiercią. Wychodził bardzo mało i najczęściej grał w bilard ze starym przyjacielem domu, który zwykle trzy razy na cztery przegrywał; potem czytywał, dyktował mi parę listów i po objedzie odpoczywał. Tymczasem pani Flamarande jeździła konno i powozem w towarzystwie pani de Montesparre i pięciu do sześciu bliższych przyjaciół, między którymi pan Salcéde pierwsze zajmował miejsce. Mówiono o tem w przedpokojach. Domownicy utrzymywali, że pani de Montesparre wyszczególniała markiza swymi względami i życzono sobie powszechnie, by markiz został następcą nieboszczyka barona, którego nikt nie żałował. Może zbyt młodym był piękny Alfons na męża tej powabnej wdówki, ale za to był tak rozsądny, uczony i łagodny! Synka pani Montesparre, którego wszyscy małym aniołkiem zwali, pan Salcéde zdawał się ubóstwiać. Jakże dobrym byłby dla niego ojcem! Wprawdzie majątek pani nie wyrównywał majątkowi konkurenta, ale cóż to szkodzi jeżeli się kochają!? Tak sądzili wszyscy, oprócz waszego najniższego sługi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.