<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Tego samego dnia wieczorem byłem w kącie w przedpokoju. Pani schodziła ze schodów nie widząc mnie, a markiz szedł na górę.
„Zaczynają tańczyć, a pan uciekasz — zagadnęła.
„Muszę,“ odrzekł złamanym głosem.
„ Jakto muszę, dlaczego?“
„Jestem nieco cierpiący.“
„Jeżeli tylko „nieco,“ taniec pana uzdrowi. Liczę na pana; proszę mi przyrzec, że pan powrócisz.“
Skłonił się w milczeniu i przeszli obok siebie. Ona — leciuchna jak ptaszek — w przezroczystą odziana gazę znikła na zakręcie blado oświeconych schodów; on postąpił kilka kroków naprzód, zwrócił się i stanął nieruchomy śledząc ją oczyma, opanowany tak gwałtownem wzruszeniem, że potrzebował oprzeć się o ścianę aby nie upaść. Nareszcie zawlókł się do siebie. Wyszedłem z mojej kryjówki by zejść na dół i czuwać nad roznoszeniem chłodników podczas tańca, gdy nagle stanął przedemną hrabia wychodzący z cienia bocznego korytarza. Cofnąłem się. Hrabia widział wszystko jak trup blady, więcej jeszcze wzruszony od pana Salcéde, szeptał przez zaciśnięte zęby. — „Oszukuje mnie! Podły — nikczemny!“ Tak był tem zajęty, że nie spostrzegł mnie. Po chwili wszedł do salonu gdzie ku wielkiemu zmartwieniu pani Montesparre p. Salcéde nie ukazał się wcale tego wieczora.
Hrabia nie spuszczał oka z żony, która zręczniejsza lub obojętniejsza od Berty tańczyła wesoło i nie okazała najmniejszego niezadowolenia. Czy spostrzegła może ten wzrok przenikliwy męża ścigający ją wszędzie?
Nazajutrz Julja zaraz z rana uwiadomiła mnie, że tego samego dnia wyjeżdżamy a hrabia w kilka minut później rozkazał mi czuwać nad pakowaniem rzeczy.
Pocztowe konie zajechały podczas śniadania. Pan Flamarande starał się wmówić w gospodynią domu, że dostał naglące listy, które go w ważnych sprawach powołują natychmiast do Paryża. Pana Salcéde który był także obecny, cios ten spotkał nieprzygotowanym. Mniemał, że już uspokoił wątpliwości swego przyjaciela. Po co ten nagły wyjazd? mówił do hrabiego, zatrzymując go w framudze okna.
— Jeżeli moją uległością nie zdołałem rozprószyć twoich niesprawiedliwych podejrzeń, to ja powinienem ci się ustąpić. Odjeżdżam w tej chwili.
— Zakazuję ci odjeżdżać — odpowiedział mu sucho, zanadto byś zasmucił panią baronowę. Potrzebowałeś ją zwodzić, musisz teraz i nadal udawać konkurenta.
Pan Salcéde chciał mu odpowiedzieć ale spostrzegł mnie i zamilkł. Kończono śniadanie — powóz zajechał. Pani Montesparre zdawała się zrozpaczoną utratą swojej przyjaciółki; posądzałem ją, że cieszyła się odjazdem niebezpiecznej rywalki. Salcéde trzymał się dość dobrze. Pani Rolanda dzięki chłodnemu usposobieniu a może niezrównanej swojej zręczności, zdawała się być tylko zdziwioną tym dziwnym obrotem rzeczy i niezdolną do stawienia oporu okolicznościom.
W południe powóz nasz już się toczył drogą do Paryża, kiedy na zakręcie drogi prowadzącej do Flamarande koło się łamie i powóz się wywraca. Szczęściem nikt nie został uszkodzony. Należało zdecydować się, co czynić dalej. Najbliższa stacja pocztowa była o cztery mile oddalona, ale na tej nędznej stacji trudnoby było naprawić powóz tak, aby bezpiecznie można jechać dalej. Pan hrabia zaproponował nocleg w Flamarande, a hrabina z największą uległością zapewniała go, że doskonale tam zajdzie piechotą, kiedy nadjechał jakiś ekwipaż, z którego usłyszeliśmy głośne nawoływania.
Była to rodzina de Leville jadąca na objad do Montesparre, która widząc nasze zakłopotanie osądziła, że szaleństwem jest nie wrócić się napowrót do tego dobroczynnego schronienia, gdzie środki naprawienia naszego powozu były zapewnione. Poczciwi ci sąsiedzi tak gorąco nastawali na hrabiego, że musiał ustąpić nie chcąc się okazać śmiesznym i nieludzkim dla młodziutkiej swojej żony, skazanej na dwumilową pieszą podróż i nocleg na słomie w Flamarande. Wtłoczono się więc do powozu państwa Leville, a nasz ciągnął się powoli daleko za nami. W sześć godzin po wyjeździe powróciliśmy do Montesparre.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.