Flamarande/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przypadek dał mi sposobność, iż lepiej widzieć mogłem i więcej słyszeć. Jedyny pokojowiec pani Montesparse pełniący służbę przy stole, zachorował, a że nie było nikogo do zastąpienia go, baronowa zwróciła się do mnie z prośbą, czybym nie zechciał przez kilka dni kierować usługą w salonie i przy stole. Jużem miał na ustach odpowiedź, że nie znam się na tego rodzaju obowiązkach, kiedy stojący obok p. Flamarande popatrzył na mnie z góry i rzekł: — Dlaczegożby nie? Proszę cię abyś kierował usługą; pani baronowa potrzebuje tylko zwierzchnika nad swoją służbą.
— Jeżeli p. hrabia żąda tego?
— Nie mam prawa żądać tego od ciebie, ale cię proszę o to.
— Panu hrabiemu nic nie śmiem odmówić.
Objąłem więc mój tymczasowy obowiązek i odtąd czytałem w sercu Salcéde’a jak w mojem własnem. Ani myślał o żenieniu się z baronową, wolałby się raczej utopić! Ale daleko był zręczniejszy aniżelim przypuszczał. Aby odwrócić jakiekolwiek podejrzenie udawał, że więcej niż hrabiną, zajęty jest p. Montesparre, otaczał ją staraniami i serdeczną okazywał jej przyjaźń, a przytem tak był ujmującym dla niej i dla jej syna, że choćby najrozsądniejszą była, łatwo się mogła dać oszukać.
Od pani Flamarande trzymał się w pełnej uszanowania odległości, i ona to właśnie starała go się przyswajać, jak tego mąż po niej wymagał. Muszę przyznać, że robiła to bez żadnej kokieterji; tyle bezinteresowności i czystości uczuć wiało z jej spojrzenia i ruchów, że o najlżejszą zalotność trudno ją było posądzić. Często broniła przed nim spraw miłości, jak gdyby chciała działać w interesie swojej przyjaciółki, a on wpatrzony w nią, nie odpowiadał tylko słuchał i starał się przedłużać tak miłe kazanie.
Słuchając jej, przekonałem się, że równie była rozumną jak piękną. Nie starała mu się podobać, a jednak bliskim był utracenia tej reszty rozumu jakie od pierwszego z hrabiną spotkania jeszcze nie utracił. Biedny chłopiec był upojony i oszalały miłością. Botanika i wszelkie nauki przyrodnicze wywietrzały mu z głowy, nigdy sam jak dawniej nie wychodził, chyba tylko rankiem przed obudzeniem się obu pań, aby pomarzyć w cienistych aleach ogrodu. Nie był to już ten opuszczony i obłocony wędrowiec, któregośmy spotkali na drodze, ale elegancki, pięknie ubrany, wykwintnego znalezienia „kawaler“, jeźli już tak mamy nazywać młodego człowieka przeznaczonego do służenia damom i do zachwycania ich. Swoim wyniosłym wzrostem, pięknością rysów i dużem raz namiętnem, to znów marzącem czarnem okiem, zaćmiewał całą okoliczną szlachtę, a mój pan Flamarande, szczupły, trochę przygarbiony, z przenikliwym ale ostrym i szyderczym wzrokiem, zaniedbany w ubraniu i ociężały w usługach dla płci pięknej nikł przy nim prawie niepostrzeżony.
Dopiero przy teraźniejszem mojem zatrudnieniu poznałem dobrze mojego pana. Nie był on wcale przyjemnym nawet dla osób swego towarzystwa; każdemu jak śledziennik jaki dawał uczuć swój humor zgryźliwy. Rozumny i obdarzony doskonałą pamięcią lubiał namiętnie dysputy, ale też z największą przyjemnością zbijał swoich przeciwników w tak dotkliwy sposób, że stawał się im przez to nieznośnym. Wyrażał się o wszystkiąm w sposób przykry, którym zmuszał do sprzeczki, ogłoszono go więc nieznośnym pedantem i skończonym nudziarzem. Słuchano go chętnie gdy mówił, bo rozmowa jego była pouczającą, ale to przykre usposobienie odpychało wszystkich od niego i psuło każde lepsze wrażenie.
Żona słuchała go bojaźliwie i z wielkiem skupieniem ducha. Nie była z nim ani poufalą ani wesołą; prawie nigdy przy nim się nie odzywała, podczas kiedy w towarzystwie baronowej i markiza ożywiała się, stawała się jakby inną osobą. Często myślałem, że kto koniecznie do życia potrzebuje miłości, powinien się sam wpierw dobrze zbadać, czy potrafi nią kogo natchnąć. Rozumiem Salcéde’a kochającego piękne kobiety, bo posiadał wszelkie do wzajemności warunki. Hrabia zbłądził, powinien był oddać się wyłącznie naukom; małżeństwo z miłości nie było jego zawodem.
Byliśmy już od sześciu tygodni w Montesparre, gdzie mieliśmy przepędzić dwa miesiące. Pan Selcéde zaś obiecywał z początku zabawić tylko ośm dni; zaniechał jednak całkiem myśli jechania do Niemiec, jak to sobie wpierw układał. Noga nie mogła mu już służyć za wymówkę, bo rana oddawna zgoiła się zupełnie. Nie miał już celu życia przed sobą i nie myślał o niczem. Żył tylko miłością, kochał z całym młodzieńczym zapałem, nie będąc pewnym wzajemności; kochał tylko, aby kochać. Pan Flamarande tymczasem stawał się coraz bardziej podejrzliwszym, śledził wszystko z większą niż ja uwagą i raz widziałem ich obydwu rozmawiających z wielkiem ożywieniem. Myślałem że się sprzeczają i że tę sprzeczkę zakończą pojedynkiem; ale na ostatek uściskali się i ztąd wnosiłem, że albo oszukał mego pana, albo że w całem tem podejrzeniu nic nie ma.