Flamarande/XLII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Straciłem tak dwie godziny czasu. Drobny deszcz padał i zciemniło się prędzej jak zwykle. Zbłądziłem znalazłszy się w prawdziwej pustyni, gdzie nie spodziewałem się spotkać nikogo i zacząłem się rozglądać za bramą Maillot, kiedy naraz usłyszałem z po za klombu młodych sosen głos, na którego dźwięk zadrżałem: „A! jakże cię kocham!... Bywaj zdrów!...
Raz jeszcze — kocham pana!“ Był to głos hrabiny. Dwoje osób wyszło z gęstwiny, kobieta owinięta i i zasłoniona woalem, znikła; za nią zwolna szedł mężczyzna bardzo słuszny, eleganckiego ułożenia, na którym zawieść się nie mogłem; nie mógł to być kto inny tylko pan markiz Salcéde.
Bez namysłu rzuciłem się w ślad za nim. Mimo to zdala dopiero od tego miejsca spostrzegł, że go ścigam, wtedy wziąwszy mnie zapewne za złodzieja, nabił kieszonkowy pistolet. Rozjątrzony, byłbym chętnie naraził życie. Szedłem za nim dalej, a kiedy kroki moje za swymi usłyszał, zniecierpliwił się i przystanął.
Chciałem użyć złodziejskiego fortelu i zapytać go o godzinę, aby usłyszeć głos jego groźnie do mnie zwrócony albo przypatrzyć mu się z bliska. Nie był to człowiek bojaźliwy; odpowiedziałby mi bezwątpienia i nie strzelałby z pewnością nie będąc zaczepionym. Znałem jego krew zimną; ale wtedy poznałby mnie, wiedziałby, że śledzę jego schadzki z hrabiną, i omyliłby moją czujność. Chciałem koniecznie wiedzieć gdzie mieszka; zwolniłem kroku żeby go uspokoić. Byliśmy w sosnowej alei; ciemność zwiększała się i ujrzałem latarnie czekającego powozu. Wskoczył w milczeniu na siedzenie ale udało mi się zobaczyć przy słabem oświetleniu lamp, wprawdzie nie rysy twarzy ale siwą brodę i włosy śnieżnej białości. Omyliłem że się? Więc to nie był młody i piękny Salcéde? Któż wreszcie mógł być tym starcem, z którym schodziła się hrabina Flamarande w głębi lasku, posępnego lutowego wieczoru, i do którego mówiła z uniesieniem: A! jakże ja kocham pana!
Powóz pędził w stronę bramy Maillot jak błyskawica. Szedłem pieszo, znużony, złamany. Nie znalazłem powozu i musiałem wlec się aż do Łuku Tryumfalnego. Tu już omal nie omdlałem; zapomniałem nawet o śniadaniu tego dnia. Wszedłem do małej restauracji przy Polach Elizejskich chcąc więcej odpocząć jak jeść, a wsunąwszy się w kącik gorzko rozmyślałem.
Byłże ten człowiek Salcédem? Dlaczegóż nie? Można włożyć białą perukę i przylepić siwą brodę. Jeźli pierwsze wrażenie nie omyliło mnie ani na ścieżce Flamarande ani w lasku Boulogne. Salcéde był we Francji. Ukrywał się przebrany, gdyż nikt z jego znajomych nic o nim nie wiedział, a tem mniej o jego powrocie. Za pomocą Ambrożego, mógł dociec tajemnicy ciążącej na Esperancie; wówczas musiał przybyć do Paryża a obawiając się pisać do hrabiny, musiał za pośrednictwem pani de Montesparre, prosić ją o wyznaczenie schadzki. Nie doglądałem już odbioru żadnej korespondencji; a od ośmiu dni miała hrabina czas porozumieć się z baronową.
Spełniło się więc! Pani Flamarande wiedziała o wszystkiem, nie miałem już jej nic do powiedzenia! Nienawidziła mnie zapewne i pogardzała mną głęboko! Mąż stał się jej wstrętnym a wdzięczność dla Salcéda, który jej dziecię powracał zamieniła się w silną namiętność. Więcej jeszcze, namiętność ta mogła się zrodzić podczas ostatniego jej pobytu w Perruzie. Tam mogła otrzymywać listy uwiadamiające ją o wszystkiem, a któż wie? Może widziała się tam z Salcédem! Nie byłaby wróciła z Włoch tak spokojną, gdyby jakaś wielka radość nie napełniała jej serca. Kto wie czy nie widziała się w Flamarande z synem swym i Salcédem wtedy właśnie kiedy ja tam byłem? Ivoine jest tyle zręcznym co ja, a pan Salcéde może zręczniejszy od nas obu. Jeźli wszystko spełnione, cóż pozostaje do zrobienia?
Pierwszą moją myślą było wyspowiadać się przed panią, tak jak gdybym nie przypuszczał, że wie o wszystkiem. Zamiast słów pełnych dobroci i przychylności na jakie byłbym sobie zasłużył, obarczyłaby mnie może na razie wyrzutami; ale nie zapoznałaby mojego oddania się jej synowi, do którego przywiązałem się kosztem zdradzenia tajemnicy hrabiego. Zamiast być nieprzyjacielem i katem matki tak boleśnie doświadczanej, stawałem się jej podporą, rodzajem niemego obrońcy wobec jej męża, pełnym poświęcenia pośrednikiem między nią a jej dziecięciem. Tak powinienem był postąpić — ale niewytłumaczone uczucie gniewu i niechęci wstrzymało mnie.
Nie był żem głupcem, gdym wierzył w cnotę kobiety, która umie tak zręcznie ukrywać i zadawalniać swoje uczucia? Zkąd mi się wzięła ta myśl romantyczna, że ona była tylko ofiarą godną szacunku i litości? co mi zaćmiło oczy gdym oskarżał mego pana o szaleństwo i niesprawiedliwość? Po poniesionej karze i groźbie przymusowego rozłączenia z Rogerem, byłażby tyle bezczelną by się widywać z Salcédem i oszukiwać męża? Tak, pan Flamarande miał słuszność, byłem tylko narzędziem sprawiedliwej kary! Czegóż miałbym żałować i za co prosić przebaczenia? Nie, zaiste! Byłem w jej ręku igraszką, omal nie uległem sile jej uroku, i poszedłem w usługi kłamstwa i występku. Ale nie, wszystko skończone: Pogardzam nią i nienawidzę jej.