Flamarande/XLIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pierwszych dniach po podpatrzonej przezemnie schadzce i po wyjaśnieniu, o wywołanie którego pokusiłem się, pani hrabina przy każdem spotkaniu okazywała mi wiele życzliwości i wypytywała się troskliwie o moje zdrowie, podupadające w istocie z dnia na dzień. Spodziewałem się, że zaniepokoję ją trochę surowym wyrazem twarzy, ale jak tylko spostrzegła, że przyjmuję niechętnie jej grzeczność uprzedzającą, przybrała znowu zwykłą minę obojętnej wyższości i nienaruszonego spokoju.
Upłynęły tak trzy lata. Śledziłem hrabinę nieustannie — ona nie raczyła nawet zauważać tego i postępowaniem swojem krzyżowała wszelkie moje plany. Prawda, że tylko w czasie zimowego pobytu w Paryżu potrzebowała uzbrajać się do tej walki; lato przepędzała w dobrach swoich Menouville w Normandii, a tam swobodną była — i nikt jej nie strzegł, hrabia bowiem nie lubił tego miejsca i często wyjeżdżał do Paryża, gdzie mu zawsze towarzyszyłem. Po tylu gwałtownych scenach obojętność hrabiego była mi niewytłumaczoną. Zazdrości swej pozbył się zupełnie, i żył w najlepszej zgodzie z żoną. Dowiedziałem się wreszcie przyczyny zobojętnienia tego i spokoju. Co innego poczęło go zajmować. Był to człowiek — któremu jakakolwiek namiętność była prawie konieczną potrzebą życia — czyby tą namiętnością miłość była, czy nienawiść, zazdrość lub gniew. Nawiązał był i jakiś czas utrzymywał stosunek z kobietą zbyt rozgłośnej sławy, jedną z królowych półświatka. W dwuznacznym tym stosunku znalazł zadowolenie. A kosztował on go wiele: garściami wyrzucał pieniądze, byle tylko uczynić zadość wszelkim tej kobiety zachciankom. Byłby się zrujnował do szczętu — ale na szczęście odsadzono go od niej, i zadowolnił się później osobą mniej chciwą, ptakiem niższego lotu. Zagospodarował się u niej t j. najął na jej imię osobne mieszkanie gdzie zbyt jej było dobrze — aby miała dawać powód do małych, przemijających a drażniących zazdrości. Hrabina wiedziała o tym stosunku ale przyjmowała to spokojnie, a ta jej obojętność przekonywała mnie, że kochała innego. Lecz jak owładnąć tą straszną tajemnicą? Jak dowieść tego, o czem byłem najsilniej przekonanym? Śledzenie tajemnicy tej stało się we mnie namiętnością. Daremnie szukałem jej źródła — daremnie pytałem sam siebie dla czego sam się dobrowolnie na ciągłe skazuję utrapienia i męki, wyznam, że obawiałem się czy na dnie duszy nie znajdę uczucia z którego nie chciałem zdawać sobie sprawy. Czy obawa ta była uzasadnioną? Dalszy tok opowiadania to okaże, a dowiedzie też, że chciałem tylko działać w interesie prawdy i moralności i nie zapoznałem obowiązków wiernego sługi. Nie jeździłem więcej do Flamarande, a że zobojętniałem dla Gastona zupełnie, wiedząc iż zdala opiekuje się nim matka a pan Salcéde czuwa nad nim z bliska, nie pisywałem już do Michelin’ów i nie zasięgałem żadnych wiadomości od Ambrożego Ivoine. Ale od czasu smutnego zajścia w Sévines, czułem potrzebę ukochania jakiegoś dziecięcia, pomimo wstrętu mego do małżeństwa. Przywiązałem się więc całą duszą do tego, którego odtąd uważać począłem za jedynaka. Roger stał się mojem bożyszczem, teraźniejszym i przyszłym panem, moją dumą i pociechą. Rozpieszczone to dziecko było zachwycające. Muszę oddać matce wszelką słuszność, że go kochała gorąco, żyła tylko przy nim i dla niego. Ale czy ulegnie obowiązkowi poświęcenia mu syna starszego? Czy nie podniesie później głowę, a oskarżywszy swego męża o wyrządzoną jej zniewagę, czy nie zawezwie w potrzebie pomocy prawa i przedstawi Gastona jako współspadkobiercę majątku ojca? Poświęciłaby wtedy Rogera, pozbawiłaby go korzyści jedynego syna i skazała na utratę tytułu i połowy majątku. Syn pana Salcéde zostałby prawem starszeństwa hrabią Flamarande, a może nawet zagniewanym mścicielem życia przepędzonego na wygnaniu i w poniżeniu! Byłby może nieprzyjacielem i prześladowcą Rogera.
Ta to obawa podtrzymywała niechęć moją ku hrabinie Flamarande. Obawiałem się obudzenia w niej tego macierzyńskiego uczucia, przytłumionego silną wolą obecnie, a podtrzymywaną nadzieją świetnego zadośćuczynienia. Dlatego to chciałem mieć w ręku dowody, świadczące przeciw niej, aby w stosownej chwili jej powiedzieć:
— Poddaj się wyrokowi twojego męża, albo niech cię sądzi opinja publiczna!
Po jakimś czasie począłem się powoli uspokajać. Dowody nie przybywały. Musiałem hrabinie przyznać, że posiada więcej odemnie umiejętności w prowadzeniu intrygi i w ukrywaniu tajemnicy.