Flirt z Melpomeną/Krzywoszewski, Pani Chorążyna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flirt z Melpomeną |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Stosunek twórczości literackiej do historyi może być rozmaity. Skala jego sięga od imperatywu wizyi, od idei historycznej która, w umyśle twórcy, samorodnie obleka się w ciało stwarzając wiekuiście żywy świat postaci, aż do inteligentnej, świadomej roboty, która doświadczenie pisarza oddaje w służby obranego tematu. Ten typ transkrypcyi historycznej — w powieści zwłaszcza — stał się u nas w ostatnich czasach częsty i stanowi prąd raczej pożądany. W warunkach nowoczesnego „rynku“ literackiego, gdzie pisarz nakłada sobie niemal jako obowiązek częstą i regularną produkcyę, łatwo grozi mu znużenie, wyczerpanie soków; tego rodzaju zwrócenie się, od czasu do czasu, do historyi stanowi korzystny wypoczynek, odświeżenie tchnieniem innej atmosfery. A co się tyczy stosunku do prawdy historycznej (o ile wogóle prawda historyczna nie jest mytem), ten rozstrzygnął lapidarnie stary Dumas-ojciec powiedzeniem: Il est permis de violer l’histoire à la condition de lui faire un enfant.
P. Krzywoszewski przystąpił do tego zadania ze swobodą, doświadczeniem i wprawą wieloletniego pracownika sceny. Chciał stworzyć widowisko sceniczne. Wziął jedną z najtragiczniejszych, najbardziej złożonych psychologicznie epok naszej historyi; wplótł w nią, jako akcyę sztuki, dramat trojga szlachetnych serc, który, wzięty seryo, wystarczyłby na temat dla autentycznej tragedyi Corneille’a; nie dał się skusić czyhającym nań zapewne niebezpieczeństwom odruchu gryzącej satyry, krwawego bólu i wzruszenia i — napisał sztukę teatralną, naogół barwną i zajmującą. W czasie wystawienia w Warszawie, sztuka ta spotkała się z dość rzadkim w formie swej protestem pewnej młodej grupy literackiej; trudno zrozumieć dlaczego, niema w niej bowiem żadnego szalbierstwa artystycznego, które nieraz tak drażniąco działa w naszych utworach teatralnych: nie podaje się ona za nic innego niż jest w istocie.
Andrzej i Małgosia kochają się; rozłączyła ich niechęć ojca Małgosi i zbytnia hardość Andrzeja: ona przyjęła narzucony jej związek ze starszym o lat 20, zacofanym trochę, ale zacnym Chorążym, on, gorący patryota, zaciągnął się do wojska. Po kilku latach, spotykają się znowu: raz na wsi, gdzie on ratuje jej życie w wypadku z saniami, drugi raz na salonach warszawskich, gdzie Andrzej ma sposobność bronić jej czci przed natarczywością podpitych magnatów. Ale, w szlachetnym ferworze, on, prosty oficer, dobył szabli na jenerała artyleryi Sapiehę i na wszechpotężnego hetmana Branickiego; grozi mu zguba. Na to zjawia się książę Józef (niestety, nie można powiedzieć, utartym zwrotem, że był „jak ze starego portretu“!). W szczerej chęci ratowania swego oficera, błagany przez chorążynę, wpada na pomysł godny szarmanta z „pod Blachy“. Trzeba działać szybko: jutro rano Branicki będzie już ze skargą u króla; należy go uprzedzić. Książę pożycza chorążynie swego płaszcza, pieroga i karety; niechaj, w tem przebraniu, korzystając z nocnego mroku, dostanie się do gabinetu króla, gdzie toczą się właśnie ważne obrady i niech wybłaga u niego łaskę. (Nawiasem mówiąc, dowiadujemy się z tej sztuki, że to książę Józef był autorem tak wyświechtanego później dowcipu: „To się zdarza w najlepszych familiach“, tylko bowiem chyba nakaz źródłowej prawdy historycznej mógł skłonić autora do włożenia tego konceptu w jego usta).
Akt III ukazuje nam wnętrze gabinetu Stanisława Augusta; król, stary, znużony i zwątpiały, słucha dalekiej fujarki pastuszej, ociągając chwilę narad, w której najlepsi synowie kraju pchają go do stanowczej decyzyi, do przeparcia w najbliższych dniach na sejmie wiekopomnej konstytucyi. Patriotyczne, ale mało sceniczne wywody Kołłątaja, Ignacego Potockiego, etc., urozmaica intermezzo w postaci wtargnięcia chorążyny. Plan księcia Pepi powiódł się; król, ubawiony, rozczulony potrosze, darowuje łaską krewkiego oficera.
Akt IV wreszcie rozgrywa się w przedsionku gmachu sejmowego; podczas gdy w sali obrad spełnia się wielkie dzieło narodowego odrodzenia, tutaj pani Małgosia, w skromnym kobiecym zakresie, zdobywa się na czyn niemniej heroiczny: wzruszona szlachetnością męża, mając zostawiany sobie wolny wybór, wybiera — drogę obowiązku. Na to, dzwony biją, lud wiwatuje, słowem, jak zapowiadał afisz — wielki dzień.
Zgodnie z założeniem sztuki, rysunek występujących figur jest raczej lekkiem zaznaczeniem w duchu popularnej tradycyi, niż śmiałym osobistem ich ujęciem. Prócz konwencyonalnych bohaterów romansu, w akcyi biorą udział takie postacie jak król Stanisław August, książę Józef, hetman Branicki, Niemcewicz, Kołłątaj, Potocki, Małachowski, etc.; wysnucie z gry tych charakterów głębszych konsekwencyj zaprowadziłoby niechybnie autora daleko poza ramy komedyowego widowiska jakie sobie zamierzył. W zamian za to, kunszt aktorski niewiele znajduje w tym utworze pola do popisu. Najwdzięczniejsze stosunkowo role króla Stanisława Augusta oraz hetmana Branickiego zyskały dobrych przedstawicieli w pp. Jednowskim i Szymborskim; postacie szlachetnych kochanków starali się ożywić własnym ciepłem p. Jarszewska i p. Staszewski. Wreszcie słuszność każe zaznaczyć, iż tego rodzaju sztuki „wystawowe“, na scenie krakowskiej, wobec jej skromnych środków, pozbawione są wielu swoich atutów, ocena zatem wrażenia może być poniekąd tylko połowiczną.