Fragment (Tak, jestem na świecie...)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kasprowicz
Tytuł Fragment
Pochodzenie Krzak dzikiej róży
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
FRAGMENT


— — — — — tak, jestem na świecie
Jak szron, co zwarzył bławat, pozostały
Z dawnej korony jasnej i wspaniałej
Serdecznych uczuć... Ponoć już do końca
Będę jak człowiek wcześnie strupieszały,
Wskroś obojętny na złoty żar słońca —,
Z tej winy nie oczyści mnie żaden obrońca!

Tak! sam to widzę, że jestem ostatni
Z najostatniejszych! że straciłem skrzydła,
Co dawniej rwały mnie z poziomej matni
Ku empirejskim niebiosom... Wędzidła
Nakłada na mnie lada czerń obrzydła
I lada zawód hamuje me loty;
I tak mnie ziemskie okiełzały skrzydła,
Że nie odczuwam „wyższej“ już tęsknoty,
Że łoże swoje ścielę zdaleka od cnoty.


Wszak nawet miłość, ta twórcza potęga,
Czystych rumieńców na moje oblicze
Już nie wylewa... Wszak mi już nie sięga
Do głębi serca żadna Beatrycze...
Jeśli się we mnie zapalą te znicze,
Wtedy, o zgrozo! ściekami kałuży
Pragnę je zgasić! O wtedy słodycze
Nie płyną dla mnie z lilji albo róży,
Mnie wtedy zapach zielska trującego durzy.

Jedno mi tylko zostało uczucie,
W które się robak nie wgryzł u korzeni;
Nie ma do niego przystępu zepsucie,
Co tak się w grobie mojej duszy pleni;
Ze wszystkich potęg, co dziś znikły w cieni
Płonnych pożądań, jedna postać żywa
Jeszcze się dla mnie, jak ów dzień, promieni,
Jeszcze mi źródło żywota odkrywa,
I szczęściem mnie obdarza, sama nieszczęśliwa.

Nie potrzebuję wyciągać swych ramion
Za uchodzącem widmem tej postaci;
Nie potrzebuję drżący i bez znamion
Męskiego hartu, co się w złudach traci,
Płakać, choć nikt mi łzy tu nie zapłaci
Próżno wylanej; o! prośbą daremną
Nie potrzebuję jęczeć: „Wy, bogaci

W promień duchowie, pozostańcie ze mną
Sieroctwa mego chmurę rozerwijcie ciemną!..“

Ona jest przy mnie! Ona, Litość wielka,
W ucieleśnionych objęciach mnie trzyma;
Jak chemicznego rozczynu kropelka,
Wżera się w serce swojemi oczyma!
Piecze ta rana i pierś się rozdyma
Od tłumom sytym nieznanej boleści;
Lice blednieje, jak trawa, gdy zima
Swe przyjście pierwszą śnieżycą obwieści,
Jak kwiat ostatni, żywej pozbawiony treści...

I rozmiłowan w dziewicy bolesnej,
Jak ów kochanek, gdy go złamią zmysły
U stóp wybranej, — jak ów powój wczesny,
Kiedy się czepia gałęzi, obwisłej
Nad jego kwiatem, z którego wytrysły
Zdroje zapachów, zwracam się w jej stronę,
Chwytam się rąk tych, co mi czoło ścisły,
Otwieram usta i oddech jej chłonę,
Choć jeszcze bardziej pali piersi rozpalone...

Padam na ziemię i znów się podnoszę,
W pas obejmuję i patrzę w te oczy,
Gdzie tak piekące skrzą mi się rozkosze,
Całuję usta, gładzę splot warkoczy,

Co się po szyji by wąż jaki toczy,
Zginam ku sobie i do serca tulę,
Choć od ran strasznych we krwi własnej broczy,
Na krągłych piersiach rozrywam koszulę,
Upajam się nagością, jak pogańscy króle...

I z warg mych bladych płyną słowa pieśni,
Nie wyśpiewanej dziś jeszcze do końca,
Rozczerwienionej, jak kolor czereśni,
Kiedy dojrzeje pod działaniem słońca:
Dziś mnie w swojego przemieniłeś gońca,
O ty jedyna, o kochanko moja!
Przez ciebie stał się ludzkich łez obrońca
Ze mnie, słabego! Gdzie miecz mój i zbroja!?
Do walki staję chętny, dłoń mnie wiedzie twoja!..

Z wszystkich gwiazd uczuć, co na duszy niebie
Zgasły przedwcześnie, jak meteoryty,
Mam jeszcze, gwiazdo najjaśniejsza, ciebie!
Blask twój, z krwi, z jęków, z łez, z głodu uwity,
Pierś uszlachetnia, przemienia w błękity
Głębię ponurą, w której zatopiłem
Zadanie życia mojego, przeżyty,
Chory, złamany, przesycony zgniłem
Powietrzem naokoło!.. Zgrzeszyłem! Zgrzeszyłem!


Zgrzeszyłem brakiem płomienistej wiary,
Ty mnie oczyszczasz z śmiertelnego grzechu!
Niech mnie odbiegną wszystkich pragnień mary!
Niech ulatują w szalonym pośpiechu!
Ty w ducha mego dojrzałym orzechu
Pozostań jądrem nietkniętem! Potęga
Łzą zroszonego, jak cyprys, uśmiechu,
Co z ócz twych tryska, niech mi w serce sięga
I spaja jego karby, gdy je świat rozprzęga.

O zostań przy mnie, dopóki duch boży
Z niebios zamglonych nie spłynie na ziemię
W dnia jutrzejszego promienistej zorzy;
Duch, co nędzarzy naodziewa plemię,
Co karmi głodnych, z ramion zrzuca brzemię
Nadmiernej pracy, koi łzy dokoła
Ach! i zamyka źródła krwi, co ciemię
Szermierza, piewcy, myśli apostoła
Uwalnia z ostrych cierni, wieńcząc w kwiat ich czoła.

I dziś od świata nie pragnę nic więcej,
Choć mnie dotychczas samym poił jadem,
Jak ciągle poi tysiące tysięcy,
Tylko, gdy strojna w zniszczenia dyadem,
Śmierć złoży dłoń swą na mem czole bladem
I, co znikome we mnie, zamknie w grobie,

Niech dobry człowiek idąc mogił śladem,
Nad moją w szczerej wyszepce żałobie:
„Tu leży, co wziął Litość za kochankę sobie...“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kasprowicz.