Gniazdo białozora/Epilog
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Gniazdo białozora |
Podtytuł | Powieść współczesna |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Było słoneczne lipcowe popołudnie.
Na łanie w Nietroni zwożono żytnie kopy. Jak zwykle pracował osobiście Białozor, pomagając ładować snopy, a na jednym z furgonów układał je Michaś z Terką, starając się zabrać jak najwięcej.
Zgrzani byli i podnieceni tą ochotą i wyścigiem zręczności i pospiechu. Świat był złoty od słońca i zionął ciepłem i wonią pól.
Na szczycie fury stojąc i jadąc ku dworowi, Michaś dojrzał człowieka, który od jeziora biegł w tym samym kierunku przez łan, na drogę nie bacząc.
— Co się stało w Medwidle, że Ohryzko pędzi? — rzekł do Terki.
— Może grzyby się wysypały. Pojedziemy choćby jutro.
— Zwózki jest jeszcze do końca tygodnia.
Dojeżdżali do stodoły, gdy Ohryzko jednocześnie dopadł. Pan Michał stał z widłami na progu szeroko rozwartych wierzei.
— Co tam, Ohryzko? — zawołał.
— Nieszczęście, panie. Zabili naszego orła!
— Kto?
— Cała kupa. Wielka łódź pełna! Był hrabia z Rydwian, i młody pan Protasewicz, i pan Nietyksza i jakieś naczalstwo... Obławę zrobili, ktoś wyszpiegował, gdzie poluje, ktoś doprowadził. Wypłynąłem naprzeciw — krzyczałem, że to nasze grunta i wody — śmiali się, a potem jeden kazał mi won iść i nie przeszkadzać. A właśnie on nadleciał, do gniazda żer niósł — dali kilka strzałów — skręcił — uszedł, ale widziałem, że tknięty — i ruszyłem za nim — a ich łódź, na prości utknęła... Zabili — znalazłem!
— Gdzie?
— Tu, na jeziorze, w zatoczce!
Michaś z fury się zsunął, pan Michał widły cisnął — i już biegli do jeziora.
Pobiegł z nimi Ohryzko — dopadli czółna i zepchnęli się na wodę milczący, z ponurą pasją w oczach — z dygoczącemi rysami.
Niedaleko — w małej zatoczce był! — jakby do nich leciał, by skończyć.
Na rozpostartych potężnych swych skrzydłach nawznak leżał — królewski — obszarny władca pustkowia. Stalowe szpony zaciśnięte — zgasłe oczy ku słońcu zwrócone — na piersi krwawe plamy — — woda wsuwała go w tajnie szuwarów.
Spojrzał nań pan Michał.
— On! Samica została! A w gnieździe co? — zwrócił się do Ohryzki.
— Dwoje. Już krzepkie podloty.
Tedy „dwa Michały“ spojrzeli sobie w oczy — aż w dusze!
Michaś się z łodzi przechylił, odegnał pięścią wstrętnego, czarnego raka, który na ten zewłók już pełzł — i pod skrzydła wsunąwszy dłonie wyjął go z wody.
— Pogrzebać go chcesz?
— Tak. Pod węgielnym kamieniem naszego nowego domu! — odpowiedział powoli młody, składając zamordowanego swego ptaka na szuwarach w łodzi.
I nic więcej nie rzekłszy — ni złości słowa, ni pomsty, zawrócili ku dworowi — —
Hruszowa, 21 lipca 1931.