<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Godzina myśli
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Piller i spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

GODZINA MYŚLI.

Głuche cierpiących jęki, śmiech ludzki nieszczery,
Są hymnem tego świata — a ten hymn posępny,
Zbłąkanémi głosami wiecznie wniebowstępny,
Wpada między grające przed Jehową sfery,
       5 Jak dźwięk niesfornéj struny. Ziemia ta przeklęta
Co nas takimi piastunki spiewem w sen kołysze.
Szczęśliwy kto się w ciemnych marzeń zamknął ciszę,
Kto ma sny i o chwilach prześnionych pamięta.

Trzeba życie rozłamać w dwie wielkie półowy
       10 Jedną godziną myśli — trzeba w przeszłość wrócić;
I przeszłość jako obraz ściemniały i płowy,
Pełny pobladłych twarzy, ku słońcu odwrócić...
I ścigać okiem swiatła obrazu i cienie,
Jak lśniące rozpryśnionych mozajek kamienie.
       15 Tam — pod okiem pamięci — pomiędzy gór szczytem,
Piękne, rodzinne miasto, wieżami wytryska
Z doliny wąskim nieba nakrytéj błękitem.
Czarowne gdy w mgle nocnéj wieńcem okien błyska;
Gdy słońcu rzędem białe ukazuje domy,
       20 Jak perły szmaragdami ogrodów przesnute.
Tam zimą lecą z lodów potoki rozkute,
I z szumem w kręte ulic wpadają załomy.
Tam stoi góra, Bony ochrzczona imieniem,
Większa nad inne — miastu panująca cieniem;
       25 Stary — posępny zamek, który czołem trzyma,
Różne przybiera kształty — chmur łamany wirem;
I w dzień strzelnic błękitnych spogląda oczyma,
A w nocy jak korona kryta żalu kirem,
Często szczerby wiekowe przesuwa powoli,

       30

Na srebrzystéj xiężyca wschodzącego twarzy.
W dolinie mgłą zawianéj, wśród kolumn topoli,
Niech blade uczuć dziecko o przyszłości marzy,
Niechaj myślami z kwiatów zapachem ulata,
Niechaj przeczuciem szuka zakrytego świata;
       35 To potém wiele dawnych marzeń stanie przed nim,
I ujrzy je zmysłami, pozna zbladłe mary.
Karmił się marzeniami jak chlebem powszednim,
Dziś chléb ten zgorżkniał, piołun został w głębi czary.
Do szkieletu rozebrał zeschłe myśli ciało,
       40 Odwrócił oczy, serce już myśleć przestało.

Gdy lampa gaśnie, kiedy pieśń piastunek ścicha,
Kiedy się małe dziecko z kołyski uśmiécha,
Ma sen całego życia... A gdy tak przemarzą,
Dzieci na świat nieznany smutną patrzą twarzą,
       45 I bladem przerażają czołem od powicia;
Smutne pomiędzy ludźmi — bo miały sen życia.

Wśród Litewskiego grodu, w ciemnéj szkolnéj sali,
Siedziało dwoje dzieci — niezmięszani w tłumie.
Oba we współ zawodnéj wykarmieni dumie,
       50 Oba wątłéj postaci, marmurowo biali.
Młodszy wiekiem nadzieje mniejsze zapowiadał,
Pierś mu się podnosiła ciężkiém odetchnieniem;
Włos na czole dzielony na ramiona spadał,
I po nich czarnym, gęstym sypał się pierścieniem.
       55 Widać że włos ten co dnia ręką dziewic gładką
Utrefiony, brał blaski dziewiczych warkoczy.
Ludzie nieraz: „on umrze” mówili przed matką:
Wtenczas matka patrzała długo w dziecka oczy,
I przeczyła z uśmiéchem — lecz w smutku godzinie
       60 Kiedy na serce matki przeczuć spadła trwoga,
Lękała się nieszczęścia i myśląc o synie
Nie śmiała wyrzec: niech się dzieje wola Boga.
Bo w czarnych oczach dziecka płomień gorączkowy,
Przedwcześnie zapalony, trawił młode życie.

       65 Wśród ciemnéj, szkolnéj sali było drugie dziécie.
Włos miało jasny, kolor oczu lazurowy.

Ludzie na nim nadzieje budowali szczytne.
Pożerał xięgi, mówił jak różne narody,
Do licznych nauk dziennie palące czuł głody,
       70 Trawił się — jego oczy ciemne i błękitne,
Jak polne dzwonki łzawym kryształem pokryte,
I godzinami myśli w nieruchomość wbite,
Tonąc w otchłań marzenia, szły prostémi loty,
Za okresy widzenia, za wzroku przedmioty.
       75 Gdy patrzał w niewidziane oczyma obrazy,
Ludzie obłędność w oczach widzieli — lecz skazy
Żadnéj dostrzedz nie mogli. Młoda pamięć obu,
Ogromna pamięć, z myśli uwita łańcucha,
Świadczyła o istności przedżywotnéj ducha.
       80 A przeczuciami życie widzieli do grobu.
I nic ich nie dziwiło, co z lat poszło biegiem,
I smutni nad przepaści życia stali brzegiem
Nie odwracając lica. W ciemnéj, szkolnéj sali,
Smutna poezja duszy dała dźwięk uroczy.
       85 Na ciemnych, mglistych szybach zawieszając oczy,
Wiosną — wśród szmeru nauk, myśleniem słuchali
Szmeru rosnących kwiatów. A w zimowe pory
Biegli na błonia białym pogrzebane śniegiem,
Tam prędkim po równinach zadyszani biegiem,
       90 Twarze, umalowane zimnémi kolory
Obracali na stronę skąd przyjść miała wiosna,
I pierwszy powiew pili ustami jak życie.
Potém gdy w wiosennego powietrza błękicie,
W balsamy się rozlała czarna lasów sosna,
       95 Znudzeni wonią kwiatów zmięszaną, stokrotną,
Wynaleźli woń tęskną — dziką i ulotną;
Była to woń wierzbami opłakanéj wody,
Z cichéj fali wstawała każdego wieczora,
Tajemnicze w powietrzu rozlewając chłody.
       100 Potém jesienią — dzieci wyobraźnia chora,
Wypalona, igrała z żółtym liściem lasów,
Smutna, jak w starcach pamięć przeminionych czasów.

Serce każdego równą miarę uczuć trzyma,
Smutna poezja duszy oba serca żywi;
       100 Lecz wrażeniami duszy odmiennie szczęśliwi,

Odmiennie czuli. Dziecko z czarnémi oczyma
Młodsze wiekiem, natchnieniom dało myśl skrzydlatą,
I wypadkami myśli żyło w siódmém niebie.
Młodszy marzenia stroił czarnoxięską szatą,
       110 A potém, silną wolą, rzucał je przed siebie,
I stawały — i widział przed sobą obrazy,
Od których się odłamał zimniejszym rozumem:
Więc przeczuł że marzeniom da kiedyś wyrazy,
Że się zapozna myślą, z myślnym ludzi tłumem.
       115 Przed sobą miał krainę duchów do zdobycia.
Jego towarzysz, większy nauką i laty,
Nigdy od krain myśli nie odłamał życia;
Sprzągł razem i powiązał dwa niezgodne światy.
I nieraz go śmiéch ludzi, śmiéch, co czucia głuszy,
       120 Budził — i rzeczywistość zimna rostrącała.
Jako posągom nieraz braknie w rysach duszy,
Posągom jego myśli brakowało ciała.
Dusza jak w kryształowém zamknięta przezroczu
Patrzała na świat dzikiém obłąkaniem oczu,
       125 Niezupełności wrażeń łamana katuszą.

Nieraz te dzieci, myślą dwoistą i duszą
Składali jedne, piękne całością obrazy.
W dnie wiosenne, przy ścieżce piaskowéj, na kwiatach,
Gdzie nad niémi różowe rozkwitały ślazy,
       130 Gdzie wisznie jak dziewice, w białych wiosny szatach,
Między zarumienione kryły się jabłonie;
Tam wzajem na ramionach opierając skronie,
Zamieniali słowami uczucia wzajemne.
Oni marzeniem xięgi rozumieli ciemne
       135 Nie rozumiejąc myślą. Z dziecinnego piasku
Na xięgach Swedenburga budowali gmachy,
Pełne głosów anielskich, szaleństwa i blasku,
Niebu Tytanowémi grożące zamachy.

Przez tworów państwa snuli myślą dwa łańcuchy,
       140 W światło zbite u góry, w ciemność spodem zlane;
Tych ogniwa jak szczeble wschodów połamane
Wiodą w światło idące albo w ciemność duchy,
I świat tworów w dwa takie rozłamany ruchy

Wiecznie krąży. A dusza z iskry urodzona,
       145 Różném życiem przez wieki roskwita — i kona
Przez długie wieki, biorąc kształty różnych tworów.
W kwiecie jest duszą woni i treścią kolorów,
W człowieku myślą, światłem staje w aniele.
Raz wstępnym pchnięta ruchem, ciągle w Boga płynie,
       150 W doskonalszém co chwila roskwitając ciele.
Człowiek się silną myślą w anioła rozwinie,
Ten anioł zachwyceniem w światło się rozleje,
I będzie częścią Boga na żywiołów tronie.
Lecz męty ziemskie w światła osiadają łonie;
       155 Jak o spadłych aniołach święte uczą dzieje,
Ziemskiémi sny ścigani — grzeszą myślą dumy.
I co dnia, z łona Boga, dusz zagasłych tłumy,
Lecą na ziemię jak gwiazd zepchnięta lawina.
Każda się w kształty ziemskie krysztali i ścina,
       160 I rosnącym ciężarem w bieg strącona skory,
Przechodzi w ludzkie, czuciem zardzawiałe twory;
I będzie jadem w gadzie, a trucizną w kwiecie.
Patrząc na tłumy ludzi na tym ciemnym świecie,
Oni widzieli którzy z łona Boga spadli,
       165 I po schodzących szczeblach szli w otchłań — i bladli.

W duszy dziecinnéj, woli czarnoxięska siła,
Ciągłém myśleniem, ciągłém rozwijana snuciem,
Niewyjawiona słowy — często w ludzi biła.
Zaczarowanie wolą nazwali — zaczuciem.
       170 Bo nieraz wśród ciemnego tłumami kościoła,
Którą z klęczących dziewic natrafiwszy losem,
Wołali na nią silnie niemym duszy głosem;
Wtenczas twarz odwracała od Pańskiego stoła
I pośród tłumu ludzi, jéj wzrok w zadziwieniu,
       175 Nieobłędnie rzucony na twarz dzieci padał,
Jak gdyby na wołanie duszy odpowiadał,
Jak gdyby ją po znaném wołali imieniu.

Nieraz starszy błękitne topiąc w ziemię oczy,
Mówił: „słyszysz mój luby jak obecna chwila
       180 Pada w przeszłość, rzucając dźwięk tęskny, uroczy,
Ona nigdy nie wróci, ona nas nachyla

Smutniejszémi twarzami w przeszłość upłynioną.
Szczęśliwy! twoje myśli świetniéj w słowach płoną,
Niż gdy w sercu zamknięte — moje myśli gasną,
       185 Słów niecierpią — lecz nieraz w godzinie tajemnic
Tłumnémi słowy w piersiach jak szatany wrzasną,
I wołają ażebym je wypuścił z ciemnic,
Abym je wywiódł na świat — słów otworzył drogę.
Niech mi świat da poezją — dać mu jéj nie mogę.
       190 W tłumie myśli mam przepaść wiecznie czczą myślami,
Przepaść ciemną, głęboką; napełnię ją życiem...
Jeżeli nie wystarczy? biada! ciągłém gniciem
Myśl się w martwą przekształci ciemnością i łzami,
Stanę się myśli grobem — lub umrę przedwcześnie.
       195 Słuchaj! wschodnie krainy dziś ujrzałem we śnie,
Piękne były, czarowne, nieraz o nich marzę.
Widzę słońcem ściemniałe Beduinów twarze,
Widzę lasy palmowe, świadki dawnych czasów.
Myśl moja niewstrzymana w te krainy goni,
       200 Chciałbym jak duch w kwiecistéj rostopić się woni,
Chciałbym jak liść nieznany paść tam, w głębi lasów.”

Gdy tak marzył — to wisznie i kwiaty ogrodu
Bezwonne przed nim rosły, bo myśl daléj biegła.
I wkrótce marzeniami ognistémi wschodu
       205 Zamknęła go w płomieni kole i obległa.
Więc pojechał do wielkiéj na północ stolicy,
Gdzie długo patrzał w Koran, zwierciadło Kalifów;
Albo samotny słuchał wieków tajemnicy,
Wymówionéj niepewną twarzą hieroglifów.
       210 Po trzech latach nauki, miał wziąć kij pielgrzyma.

Przez te trzy lata dziecko z czarnémi oczyma
Poznało miłość. — Pierwszą i ostatnią była,
I najsilniejsza z uczuć, uczucia przeżyła.
Widziałem go przy stopach dziewicy — anioła,
       215 Czarnémi weń oczyma patrzała i bladła,
Myśląc o dziecka życiu, bo z wielkiego czoła
Przyszłość mu nieszczęśliwą jak wróżka odgadła.
Więc odwracała oczy a wtenczas łzy lała.
Przed nią dusza dziecięcia jako karta biała,

       220 Czerniła się na wieki miłością daremną.
Ona go chciała wysłać na tę ziemię ciemną,
Ze wspomnieniami szczęścia — chciała zbroić niemi
Przeciwko własnéj duszy i czczym chwilom ziemi;
Więc kładła w niego marzeń i myśli tysiące,
       225 A słowa jéj tak były łagodne, tak drżące,
Że we wspomnieniach dziecka zlane, dały dźwięki
Podobne do miłości zeznanéj wyrazu.
Ona umiała oczom nadać wzrok rozkazu
I nieraz wstrzymać zamach samobójczéj ręki.

       230 On sam od siebie śmierci odsunął widziadło
Dziwnym wynalezieniem cierpiącego życia.
On przed sobą przyszłości postawił zwierciadło,
I rzucał w nie obecne chwile — i z odbicia
Wnosił jaki blask przyszłe wspomnienia nadadzą
       235 Obecnym chwilom życia. Taką myśli władzą
Śmiech nieraz słyszał wspomnień powtórzony echem,
Smutny i połamany przyszłością niepewną,
I na wesołą chwilę twarzą patrzał rzewną;
A nieszczęście przyjmował pół smutnym uśmiechem
       240 Patrząc na nie z przyszłości. — Był to wzrok wędrowca,
Co w drodze życia wstąpił na szczyty grobowca,
I stamtąd ściga mgliste rysy krajobrazów.

Nieraz z dziewicą bory przelatywał ciemne;
Gdy pod ich końmi iskry sypały się z głazów,
       245 Mówili wzajem myśli głębokie, tajemne,
Jak do snu kołysani — marzący jak we śnie.
A dziecie bolem uczuć złamane przedwcześnie,
Po takich mowach, ludzi chroniło się tłumu,
I biegło w ciemne lasy — tam na dzikie wrzosy
       250 Kładło się bladą twarzą — sosn słuchając szumu;
Tam uspionemu myślą wiatr rozwiewał włosy,
A myśli rosły wielkie, ciemne, tajemnicze,
Jak gwiazdy ogromnémi płynące obroty.
Lub w niebo kładł się twarzą — wtenczas na oblicze
       255 Padało światło lasów — promień słońca złoty,
Pocięty cieniem liści w marmurowe plamy.
A potém w głębiach lasu wicher z szumem wzbity,

Nad głową mu odmykał gałęziste bramy,
Skąd w ciemne myśli nieba spadały błękity.

       260 Po trzech latach, ów drugi młodzieniec powrócił,
Biegły wschodnich narodów tłómaczyć się mową.
W otwarte dziecka ręce z roskoszą się rzucił
I rzekł „odjeżdżam na wschód, w krainę palmową”
A potém umilkł nagle. O jakże odmienny
       265 Od marzącego dziecka — pobladł — jego oczy
Obłąkane jak dawniéj, lecz wzrok miały senny,
Widać że myśl co niegdyś żywiła, dziś tłoczy,
I wbija go do ziemi — Jakaś tajemnica
Niedocieczona spała w rysach martwych lica.
       270 Mało mówił — i tylko raz, wśród dzikich sosen
Wykrzyknął z obłąkaniem: „Ginę marzeń zdradą!
Wysyłają mię w kraje bez zim i bez wiosen.
Chcą mię zabić!” — a potém uśmiechnął się blado,
I resztę zamknął w serca głębokim tajniku.
       275 Potém wziąwszy uściski matki, druhów, bratnie,
Odjechał — i w drugiego dziecka imionniku,
Zapisał pożegnania wyrazy ostatnie.
„Po długich latach, gdy wiek sił ukróci,
Gdy będziesz myślą w złotéj przeszłości się stawił,
       280 Wspomnij na przyjaciela, który cię zostawił,
Jak przeszłość zniknął, jak przeszłość nie wróci.”

Wkrótce potém... pamiętam... o xiężyca wschodzie,
Drugie dziécie wśród ciemnéj, dębowéj ulicy,
Siedziało pochylone przy stopach dziewicy.
       285 Z drzew opadały liście, i w całym ogrodzie
Zaledwo kilka kwiatów szronami srebrzystych;
Na niebie ledwo kilka gwiazd zabłysło mglistych,
Xiężyc płynął samotny, las szumiał daleki.
Tego wieczora dziécie ustami drżącemi
       290 Anioła snów dziecinnych żegnało na wieki;
A potém bladą twarzą upadło do ziemi,
Jak zabite słowami, dumnym wstydem drżące.
Bo dziecko miało dumę wielkiego człowieka
Przeczuciem nakarmioną. Wtenczas lat tysiące,
       295 Wtenczas mu w oczach przyszłość stanęła daleka,

Świetna okrzykiem ludzi — a z témi obrazy
Obecna chwila czarnym łamała się cieniem,
Odrzuconą miłością, dumą, oburzeniem,
Serce jak kryształ w setne poryło się skazy,
       300 I tak wiecznie zostało. Wszystkie czucia skarby
Ognistéj wyobraźni rzucił na pożarcie,
Wyobraźnia złotémi rozkwitała farby,
I kładła się jak tęcza na xiąg białéj karcie;
Lecz nie było w niéj wiary w szczęście ani w Boga.
       305 Ludzie w nim mieli druha, w myślach świat miał wroga.
On, w głębi duszy słysząc krzyk szczęścia daremny,
Mścił się i gmach budował niedowiarstwem ciemny.
Ta budowa ciężkiémi myślami sklepiona,
Stała otworem ludziom lecz, by się w nią dostać,
       310 Musieli wprzód, jak wielcy szatani Miltona,
Zmniejszać się, i myślami przybrać karłów postać.

Tak w rozstania godzinie młody anioł zginął...
Wzniósł twarz... już nad nim młodéj nie było dziewicy,
Długo dumał... bo xiężyc pół nieba przepłynął,
       315 I patrzał drugą stroną dębowéj ulicy,
Jak lampa w końcu ciemnéj klasztornéj arkady.
Młodzieniec zadumany, patrzał w xiężyc blady,
Potém nagle uspioną budząc się pamięcią,
Wydobył pismo, całą zamknięte pieczęcią;
       320 I przy xiężyca świetle czytał nieruchomy,
Na nieznajomym liście, podpis nieznajomy,
A w głębi listu smutne kryły się nowiny.

„Twój przyjaciel wysłany w piramid krainy
Jako drogman poselstwa, zajechał po drodze
       325 Do przyjaciół rodziców domu, trzy dni bawił...
Niewinnéj wesołości długie puścił wodze
I przy lampie wieczornéj powieści nam prawił.
Wczoraj miał daléj jechać... Widzieliśmy rankiem
Jak po jesiennym liściu chodził smutny, cichy...
       330 Potém konie pocztowe brzęknęły przed gankiem,
Potém wielkie, strzemienne podano kielichy...
Żegnał się — za łzy dawał wesołe uściski
I puharem o nasze puhary uderzył.

Odszedł. Wtém ucztujących strzał przeraził bliski,
       335 Tłumem biegliśmy w jego komnatę... już nie żył.
Przez serce przeszła kula, a broń trzymał w dłoni.
Spoczywa na rozdrożu — wśród leśnéj ustroni.
Xiądz grób jego poświęcił, wierząc w zdanie tłumu,
Że samobójstwo było w młodzieńcu chorobą
       340 Obłąkania, ciemnoty, szału, nierozumu.
Ten wypadek dóm cały napełnił żałobą.”

Oto jest romans życia, nieskłamany w niczem...
Zabite głodem wrażeń jedno z dzieci kona,
A drugie z odwróconym na przeszłość obliczem
       345 Rzuciło się w świat ciemny... powieść nieskończona...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.