Gospoda pod Aniołem Stróżem/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gospoda pod Aniołem Stróżem |
Rozdział | Wesołe sprzeczki |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Drukarnia „Gazety Narodowej“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tytuł orygin. | L'auberge de l'Ange Gardien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Generał nareszcie zgodził się na podróż do kąpiel przed ślubem, żądał wszakże bezwarunkowo, aby w dniu, kiedy powrócą napowrót, powiedziano mu o terminie dopełnienia aktu weselnego. Chciał on koniecznie sprowadzać potrawy i przysmaki z Paryża, lecz na to nikt nie zwracał uwagi i poczciwy człowiek tylko z dziećmi o tem rozmawiał.
— Cóż to jest baba? pytał Jakób w czasie rozmowy z generałem.
— Jest to wyborne ciasto z rodzynkami, odparł generał.
— Aha, to tak jak legumina z jabłek, którą to zawsze przyrządza ciotka.
— Oj ty paplo, baba tysiąc razy lepsza od leguminy, odparł generał.
W tem miejscu też zaczął wyliczać potrawy mające się podać na uczcie weselnej.
— Co to jest marcepan? zapytał znowu Jakób.
— Przepyszne ciasto, wyrobione z cukru i migdałów.
— To z tych migdałów, co my zawsze wybijamy z nich mleko?
— E! daj mi pokój, rzekł znudzony generał. Po czem zwróciwszy się do pani Blidot dodał: Pani dzieci są strasznie jeszcze ograniczone. Jedno mię pyta, czy baba jest to legumina wyrabiana przez ciotkę, drugie znowu baje coś tam o mleku migdałowem. Chłopcy najwyraźniej o niczem nie mają pojęcia.
Na to powiedzenie generała, Jakób jakby doskonale rozumiał o co właściwie idzie, rzekł filuternie:
— Tego co pan mówi, nie pojmuję zupełnie, a Pawła znowu nie interesują wcale ani uczty ani obiady.
Co powiedziawszy zawinął się i uciekł do ogrodu.
Tym sposobem dzień zeszedł dla wszystkich bardzo wesoło.
Gromadzili się ciągle goście już to na obiad już tylko na przekąskę. Jakób miał dzisiaj zupełnie wolny dzień od lekcyi, posługiwał więc do stołu i oprócz pochwał gości, otrzymał także i pieniężne datki.
Paweł nie odstępował go ani na chwalę, natomiast generał mięszał się do rozmowy obecnych gości, to też któryś z nich, biorąc go za handlarza bydła, zapytał:
— Zapewne mógłbym się dowiedzieć od pana po czemu sprzedają woły na targu?
— Bardzo tanio, odparł spokojnie generał.
— Wieleż za funt?
— Dwa do trzech franków, odpowiada generał, nie mający w tym względzie najmniejszego wyobrażenia.
— I to pan nazywasz tanio! zawołał obcy. Do pioruna! Widocznie pan jesteś bardzo wymagającym. Ja przez całe życie nie słyszałem o podobnych cenach. Chyba, że pan żartujesz sobie ze mnie?
— A broń Boże, zanadto wysoko cenię pańską osobę, odpowiedział mniemany handlarz bydłem.
Nie zwracając uwagi na ostatnią apostrofę generała, podróżny zajął się swym obiadem, z ukosa tylko poglądając na generała, który taką poważną i dumną przybrał minę, iż nie śmiał się z nim spierać. Po ukończeniu obiadu, generał poprosił gospodyni, aby przyniosła dwie filiżanki kawy, jedną dla niego a drugą dla podróżnego a nadto butelkę najlepszego wina.
— Czy na dowód zgody, nie raczysz pan przyjąć odemnie filiżankę kawy? zapytał generał podróżnego.
— Bardzo chętnie, odpowiedział obcy, ale nie podejrzywałem zgoła pana o chęć ubliżenia mi.
— Masz pan słuszność, bo nie wiedziałem wcale o co właściwie chodziło i dla tego odpowiedziałem na chybił trafił.
— Mówiłem o cenach na woły. Czy pan nie trudnisz się tym zarobkiem?
— Nie, wyrzekł generał, śmiejąc się do rozpuku. Jestem takim samym jak pan podróżnym i więźniem tego oto pana, dodał wskazując stojącego obok Moutier.
Więźniem; powtórzył obcy z przerażeniem. Więc pan jesteś...
— Nie jestem ani mordercą, ani rabusiem, rzekł generał głosem przerywanym śmiechem, chociaż mimo to wielu zabiłem ludzi lub zabić kazałem (podróżny cofnął krzesło, nie chcąc być blisko tak straszliwego zbrodniarza). Jestem jeńcem wojennym. Pod Małakowem zostałem zabrany przez tego jegomości, po wyrzuceniu zaś w powietrze fortecy, wydobył on mię z pośród widzów. Pomimo bolu i ran, podziwiałem szaloną odwagę tego człowieka, który narażał własne życie, dla uratowania życia wroga. Więc przekonałeś się pan teraz, że jestem podróżnym i więźniem.
— A jakiż stopień zajmuje pan w armii?
— Jestem generałem.
Podróżny zerwał się z krzesła, a zdejmując czapkę, starał się usprawiedliwić drżącym głosem:
— Przebacz pan, panie generale... nie wiedziałem.. sądziłem... myślałem...
— O, niech to pana nie przeraża, mówił uspakajając gościa generał, już nie raz byłem brany za handlarza wołów i wypadek obecny z panem zapewne nie będzie ostatnim w mojem życiu.
Zakłopotany podróżny chciał zapłacić rachunek, ale generał na to nie pozwolił. Po niejakiej chwili obcy ukłoniwszy się grzecznie i dziękując za przyjęcie, oddalił się.
— Jakto w podróży musi być wesoło! zawołał Jakób.
— Więc pojedziesz ze mną? zapytał generał.
— Chciałbym, z wielką przyjemnością, odrzekł chłopiec, jeżeli ma się rozumieć pan Moutier, Paweł, mama i ciocia zgodzą się na to i z nami pojadą.
— Ho! ho! To byłoby za wiele szczęścia a jeszcze więcej pakunków, moje dziecko; nie ma miejsca na tyle ludzi. Ale, ale, kiedyśmy się o tem zgadali, muszę się zapytać, gdzie też jest mój powóz i moja szkatuła z biżuteryami i pieniądzmi?
— Gospodarz kazał odjechać powozowi i od tego czasu nikt go zgoła nie widział, odparł Jakób. Wszyscy myśleli, że i pan także odjechałeś.
— To łotr! krzyknął generał.
Następnie zwracając się do Moutier, zapytał.
— Cóż się dzieje z temi trzema nicponiami?
— Właśnie tylko co dowiedziałem się, że żandarmi odnieśli ich do więzienia i że jutro rozpoczyna się śledztwo sądowe.
— Już jutro! powtórzyła Elfy z westchnieniem bo też rzeczywiście po przeprowadzeniu śledztwa, miała się rozstać na czas niejaki ze swym ukochanym Józefem.
— Niezadługo powrócimy, moja droga Elfy, uspakajał ją Moutier. Trzy tygodnie zabawimy w kąpieli, dwa dni będziemy potrzebowali na wyjazd i przyjazd, co razem czyni miesiąc, nie więcej.
— To bardzo grzecznie ze strony pani, odezwał się generał żartobliwie, że moja nieobecność tak cię zasmuca, bo zapewne dlatego tak wzdychałaś? Nie odpowiadasz! Kto milczy, ten potwierdza... To westchnienie przyniesie pani w darze piękny złoty zegarek z takimże łańcuszkiem.
— Ależ panie generale... wyjąkała Elfy.
— Więc pani wzdychałaś nie z mojego powodu? powtórzył generał.
— Bynajmniej, odparła Elfy. Pan wiesz dobrze, że moje westchnienie tyczyło się Józefa.
— Szczerość taka musi być wynagrodzona, zawołał generał, otrzymasz pani zatem nietylko zegarek i dewizkę, ale jeszcze broszkę i kolczyki.
— Zawstydza mię pańska dobroć, odpowiedziała Elfy, podarunek zbyt cenny jak dla mnie. Nie jestem godna takiego prezentu.
— Elfy! Elfy! mówisz bez zastanowienia, dodał generał. W twoim wieku jeszcze nie można oceniać wartości ludzi, nie wiesz sama o własnej cenie, mówię ci to otwarcie. Na dowód zapytaj pana Moutier, czy oddałby cię za złoty zegarek?
— Ani nawet za wszystkie skarby Francyi, odparł z zapałem żołnierz.
— Czy słyszysz? rzekł generał, zwracają się do młodego dziewczęcia. Ale już dzień się kończy, czybyśmy zatem nie poszli do oberży Bourniera i nie sprowadzili ztamtąd moich rzeczy i mojej szkatułki?
— Z największą przyjemnością panie generale, odpowiedział Moutier. Droga nie jest daleka.