Gospoda pod Aniołem Stróżem/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Gospoda pod Aniołem Stróżem | |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza | |
Data wyd. | 1887 | |
Druk | Drukarnia „Gazety Narodowej“ | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Tytuł orygin. | L'auberge de l'Ange Gardien | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
BIBLIOTEKA RODZINNA.
Gospoda pod Aniołem Stróżem
przez
p. de Segur.
Z francuzkiego.
LWÓW.
Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza.
1887. Czcionkami Drukarni „Gazety Narodowej“ ul. Kopernika 5.
|
Było chłodno, ciemno i drobny, przenikliwy deszcz rosił ziemię. Nad brzegiem drogi, pod starym dębem, spało dwoje dzieci. Mały, może trzyletni chłopczyk leżał na kupce liścia, gdy starszy, równie mały bo zaledwie sześcioletni, pomieścił się u jego nóg, aby go ogrzać własnem ciałem. Młodszy ubrany był w prostą, wełnianą sukienkę, ale starszy okrył jego ramiona i piersi własnym kaftanem, chociaż sam drżał z zimna i podczas snu wstrząsały nim dreszcze, pozostał bowiem tylko w jednej koszuli i w pantalonikach z bardzo rzadkiej materyi. Twarz jego miała wyraz bolesny; na wychudłych policzkach znać było ślady tylko co oschłych łez; mimo to spał twardo trzymając w jednym ręku pamiątkowy pieniążek zawieszony na szyi, na czarnym sznureczku, w drugiej zaś rączkę młodego chłopca.
Obaj musieli być bracia, gdyż byli bardzo do siebie podobni, tylko że młodszy miał pełne policzki i uśmiech na ustach i nie zdawał się doświadczać ani zimna ani głodu, jak jego starszy brat.
Biedne dzieciaki jeszcze spały, gdy na trakcie, z brzaskiem dnia, pojawił się jakiś człowiek z pięknym psem rasy, znanej pod nazwiskiem Św. Bernarda.
Podróżny wyglądał na wojskowego. Nie oglądając się ani na prawo, ani na lewo, szedł prosto gwiżdżąc a za nim krok w krok jego wierny towarzysz, pies. Kiedy obaj zbliżyli się do wspomnianego na początku dębu, pod którym spali chłopcy, pies podniósł w górę głowę, nadstawił uszy i pobiegł ku drzewu, wcale nie szczekając. Spojrzał na dzieci, obwąchał je, polizał po rękach i żeby ich nieprzebudzić, zaczął z cicha skomleć, przywołując w ten sposób swego pana.
Nieznajomy przystanął, a obejrzawszy się dokoła, zawołał na psa:
— Kapitan tutaj! Kapitan!
Kapitan jednak nie ruszył się z miejsca, lecz coraz głośniej skomlał.
Podróżny domyślił się, że w tem coś niezwykłego, dlatego też zbliżył się do psa i z wielkiem przerażeniem spostrzegł dwoje opuszczonych dzieci.
W pierwszej chwili przeląkł się, czy już nie poumierały, kiedy jednak nachylił się nad nimi, posłyszał lekki tychże oddech. Dotknął przytem ręką policzków chłopców i przekonał się, że młodszy miał je ciepłe, gdy przeciwnie starszy zdawał się być zupełnie skostniałym od chłodu. Przez liście drzewa spadło kilka kropel deszczu, które zmoczyły rękaw jego koszuli.
— Biedne dzieci! rzekł nieznajomy półgłosem, zginą z chłodu i głodu, bo nie widzę tutaj ani żadnych zapasów żywności ani cieplejszej odzieży. Jak to można takie drobne istoty pozostawiać same na drodze. Co tu czynić? Pozostawić je tutaj, to to samo co pozwolić im umrzeć. Wziąć je ze sobą? Przedemną jeszcze daleka droga, nie wytrzymają tej podroży.
Gdy tak rozmyśla nieznajomy, pies zaczął głośno szczekać. Hałas ten zbudził ze snu starszego chłopca. Otworzył oczy, spojrzał na nieznajomego, zdumionym, ale pełnym prośby zwrokiem i rzekł zwracając się do psa:
— Cicho! Cicho! Proszę cię, nie rób hałasu i nie budź biednego Pawła, bo im dłużej śpi, tem mniej cierpi. Czy widzisz jak go starannie okryłem. Ciepło mu.
— A ty, biedny chłopcze, przemówił nieznajomy, tobie dobrze zimno, nieprawdaż?
— To nic nie szkodzi, odpowiedział, jestem już duży i mocny, gdy Paweł malutki jeszcze i skoro mu zimno lub głodny zaraz płacze.
— Jakże się nazywasz, moje biedne dziecko? zapytał podróżny.
— Nazywam się Jakób a mój brat Paweł, odpowiedział zapytany.
— Dlaczegoż tutaj jesteście sami? badał nieznajomy.
— Ponieważ nasza matka umarła, odrzekł Jakób, a ojca uprowadzili żandarmi: nie mamy więc żadnego schronienia i dla tego jesteśmy sami.
— Dla czego mój chłopcze, ojca waszego uprowadzili żandarmi?
— Nie wiem; być może dla tego żeby mu dać chleba, bo go wcale nie mieliśmy, odparł Jakób.
— Któż więc dawał jeść tobie i twemu bratu?
— Żebraliśmy; rzekł Jakob, wprawdzie dawali nam nie wiele, ale to jednak starczyło dla Pawła.
— A czy i ty byłeś syty?
— Nie, odpowiedział z uśmiechem, nic to przecież nie szkodzi, choć nie jadam po kilka dni, wszak jestem już duży.
Nieznajomego niezmiernie wzruszyła ta braterska i tak czuła miłość a ponieważ posiadał szlachetne serce, postanowił zabrać ze sobą dzieci i odprowadzić je do najbliższej wioski. Miał nadzieję, ze znajdzie tam jaką litościwą duszę, która przyjmie opuszczonych, za powrotem zaś swoim obmyśli środki w jaki sposób mógłby im dopomódz. Być może, ze do tego czasu odnajdą swego ojca, lub on ich odnajdzie.
— No Jakóbie, rzekł czy pójdziesz ze mną. Będę się tobą opiekował.
— A Pawłem? zapytał malec.
— Paweł także pójdzie z nami. Nie rozdzielę go z tak dobrym braciszkiem. Obudź go, bo czas nam w drogę.
— Ale Paweł jest strudzony, dodał Jakób, nie będzie mógł iść tak prędko jak pan.
— Nic nie znaczy, odpowiedział uspakajając nieznajomy, posadzę go na grzbiecie Kapitana; zaraz to zobaczysz.
Podróżny ostrożnie podniósł śpiącego chłopczynę i ułożył na grzbiecie olbrzymiego psa w postaci leżącej, zwracając głowę do karku Kapitana, potem zdjąwszy ze siebie płaszcz, pod którym miał mundur wojskowy, rozciągnął go jak derkę i dla zabezpieczenia od spadnięcia przywiązał rękawami pod brzuchem psa.
— Jakóbie, rzekł następnie, weź swój kaftan, bo go już brat nie potrzebuje i okryj się, będzie ci daleko cieplej. A teraz, dalej w drogę!
Jakób powstał, wnet jednak zatoczył się i upadł na ziemi. Łzy puściły się z jego oczu, czuł bowiem ze jest osłabiony, zesztywniały z chłodu i ze nie będzie mógł iść żadną miarą.
— Czyś chory mój chłopcze? zapytał zaniepokojony podróżny.
— Bynajmniej, odpowiedział Jakob, tylko że mi brak siły. Już od wczoraj nie miałem nic w ustach, bo ostatni kawałek chleba oddałem Pawłowi.
Podróżny nie mogąc powstrzymać się od łez, wyjął z torby chleb, ser, oraz tykwę z jabłecznikiem, podał je chłopcu i odkorkował flaszkę.
Na ten widok oczy Jakóba zajaśnialy radością i już miał właśnie zanieść chleb do ust gdy oko jego spoczęło na małym braciszku.
— A Paweł? rzekł, on również nie ma nic na śniadanie, zachowam więc ten chleb dla niego.
— Jest tu dosyć tego i dla Pawła, odpowiedział podróżny, jedz biedny chłopcze i nie troszcz się wcale o brata.
Jakób nie dał sobie tego dwa razy mówić, zaczął jeść i wypił trochę z flaszki z prawdziwą chciwością, powtarzając nieustannie:
Dziękuję kochanemu panu, dziękuję. Jesteś pan rzeczywiście dobry człowiek. Będę prosił Matki Boskiej abyś zawsze był szczęśliwym.
Podjadłszy uczuł się tak pokrzepionym, że oświadczył gotowość udania się w drogę.
Kapitan, ów olbrzymi pies, szedł ciągle obok Jakóba, ciepło jego ciała udzielało się śpiącemu jeszcze chłopcu. Nieznajomy wziął Jakóba za rękę i tym sposobem ruszyli w dalszą podróż.
Kapitan postępował za nimi z ostrożnością, nie pozwalając sobie na żaden skok, z obawy aby niewłaściwem poruszeniem nie zbudził śpiącego chłopczynę.
W drodze nieznajomy rozpytywał chłopca o dalsze stosunki i okoliczności jego życia. Jakób to tylko wiedział, że matka umarła, że cała garderoba i lepsze sprzęty domowe sprzedane zostały, tak że w końcu zabrakło im nawet na chleb, że ojciec był ciągle smutny i ciągle nadaremnie starał się o dostanie roboty.
Jednego dnia, opowiadał chłopczyna, przybyli żandarmi, ażeby uprowadzić ze sobą ojca, nie chciał on z nimi iść, mówiąc: Moje biedne dzieci! Moje biedne dzieci! przyczem je ściskał serdecznie. Jednakże żandarmi oświadczyli, że musi iść z nimi koniecznie, że mają rozkaz, przyprowadzenia go. Jeden z żandarmów dał mi kawałek chleba, mówiąc:
— Pozostań tu chłopcze ze swoim bratem, przyjdą wkrótce po was obu.
Czekałem dość długo, ale nikt nie przyszedł; wówczas wziąłem Pawła za rękę i udaliśmy się w drogę, gdzie nas oczy poniosą. Po dość długiej podróży przybyliśmy do jednego domu, którego mieszkańcy właśnie siedzieli przy kolacyi. Prosiłem o odrobinę zupy dla Pawła; posadzili nas przy stole, dali nam obudwom po wielkim talerzu zupy, następnie przygotowali dla nas łóżko i przespaliśmy się. Nazajutrz ofiarowano nam mleko i chleb, a nakoniec napełniwszy nasze kieszenie chlebem, wyrzekli:
— Idźcie dzieci, niech was Bóg strzeże i broni!
Oddaliliśmy się i szliśmy ciągle przez kilka dni. Wczoraj niespodzianie zaskoczył nas deszcz w drodze, a tu tymczasem nie widać było nigdzie ani chaty ani domu. Dałem bratu chleb, który zdołałem jeszcze zachować w zapasie, nakładłem mu liści pod drzewem i położyłem na nich Pawła, ale płakał, bo mu było zimno. Wówczas przypomniałem sobie co mi mawiała często matka:
— Módl się do Najświętszej Panny Maryi a ona cię nie opuści.
Modliłem się, jakoż Ona to podała mi myśl żeby zdjąć kaftanik i okryć nim ramiona i piersi Pawła i żeby położyć się przy jego nogach, bo tym sposobem cokolwiek go ogrzeję. Wkrótce też usnął; byłem kontent i nie poruszałem się wcale z obawy, żeby go nie obudzić; dziękowałem Matce Boskiej, prosząc zarazem, aby nam nazajutrz dostarczyła śniadania, bo byłem bardzo głodny i dla Pawła nic już zgoła nie miałem. Popłakawszy trochę, usnąłem. I najniezawodniej to Matka Boska zesłała nam ciebie, kochany panie, i poprowadziła tutaj aż do dębu; o Ona jest bardzo dobra a moja matka zawsze mówiła:
— Jeżeli czego potrzebujesz, proś o to Matki bożej a zobaczysz, że Ona cię wysłucha.
Nieznajomy nic nie odpowiadał, tylko silniej ścisnął za rękę Jakóba i w milczeniu szli obok siebie. Wkrótce spostrzegł, że Jakób coraz bardziej zwalnia kroku.
— Czyś znużony kochany chłopcze, rzekł z dobrocią.
— O mogę jeszcze iść; jak przybędziemy do wsi, odpocznę sobie.
Jednakże podróżny wziął go na ręce dodając:
— Tym sposobem pójdziemy prędzej.
— Ja jestem ciężki, odparł Jakób.
— Nie troszcz się zgoła o to, moje dziecię, rzekł nieznajomy z uśmiechem. Daleko większe dźwigałem ciężary, gdy byłem w wojsku, podczas wojny.
— Pan byłeś żołnierzem? zapytał Jakób. — Ale przecież nie byłeś pan żandarmem?
— Nie, nie byłem żandarmem. Powracam obecnie do domu, ponieważ wysłużyłem przepisane lata.
— Jak się pan nazywasz? zapytał z ciekawością Jakób.
— Nazywam się Moutiér.
— Moutiér, powtórzył chłopiec, nie zapomnę nigdy tego nazwiska.
— I ja równie nie zapomnę twojego, mój kochany Jakóbie, upewniał go podróżny. Jesteś dzielny chłopiec i dobry brat.
Od chwili, kiedy Jakóba wziął na ręce nieznajomy, zaczęli iść przyspieszonym krokiem i wkrótce nasi podróżni dotarli do wsi, na wstępie której stała piękna oberża. Ujrzeli nawet oczekującego w progu gospodarza.
— Czy mógłbym odpocząć u pana z temi dwoma chłopcami i moim psem, zapytał Moutiér oberżystę.
— Przyjmuję chętnie ludzi, odpowiedział tenże, ale zwierząt nigdy.
— W ten sposób ani ja, ani moi chłopcy nie będą się panu naprzykrzać, odparł Moutier, oddalając się.
Gospodarz spojrzał na niego rozgniewany. Żałował jednak, że odmówił gościnności tak wielce ceniącemu swych chłopców i psa, może byłby mu dobrze zapłacił.
— Hej! panie podróżny! zawołał nareszcie.
— Co takiego? odpowiedział Moutier, odwracając się.
— Możesz pan u mnie znaleźć i mieszkanie i wszystko, czego potrzebujesz, rzekł gospodarz.
— Dziękuję łaskawemu panu, odparł krótko Moutier, i zastosuję się do pierwszej pańskiej odmowy.
— Nie znajdziesz pan w całej wsi wygodniejszej gospody, mówił oberżysta.
— Tem lepiej dla gości, którzy pomieszczą się u pana.
— Nie wyrządzisz mi pan takiej przykrości, odmawiając mojemu zaproszeniu, dodał prędko oberżysta.
— A jednak pan wyrządziłeś mi tę przykrość, odmawiając schronienia, odpowiedział Moutier.
— Boże kochany, kiedym to wyrzekł, jeszczem się panu dobrze nie przypatrzył, usprawiedliwiał się gospodarz.
— I ja też równie pytając pana, nie przypatrzyłem się mu jak należy. Teraz dopiero przywołany przez pana, jestem mu niezmiernie wdzięczny za odmowę i idę dalej.
Moutier odwrócił się tyłem do gospodarza, kierując się do innej, daleko skromniej wyglądającej gospody, stojącej na końcu wsi, gdy tymczasem gospodarz pobladł z gniewu i z żalu, że skutkiem swej miny, pozbył się dochodu.
— Czy mógłbym znaleść tutaj kątek, dla moich dwóch chłopców i psa, zawołał Moutier stając we drzwiach austeryi.
— Wejdź pan, dla wszystkich znajdzie się miejsce odpowiedział wesoły głos i ukazała się na progu kobieta ze świeżem, uśmiechniętem obliczem. Pozwól mi pan, abym cię oswobodziła od małego jeźdźca, rzekła ze śmiechem, zdejmując ostrożnie Jakóba z pleców podróżnego. Poczem zapytała:
— Cóż to się stało temu malcowi, który tak spokojnie wysypia się na grzbiecie psa? Piękny chłopczyk i poczciwe zwierzę; wydaje się jakby był ze spiżu, stoi nieporuszony, niechcąc zbudzić swego towarzysza.
Tymczasem odgłos rozmowy zbudził Pawła; — zrobił wielkie oczy i spojrzał naokoło ze zdumieniem i nie dostrzegając swego brata zaczął mówić drżącym ze wzruszenia głosem:
— Jakób! Gdzie jest Jakób?
— Jestem Pawluniu, odpowiedział przywołany, teraz nie jesteśmy już opuszczeni. Czy widzisz tego zacnego człowieka? On to nas tu sprowadził, będziesz miał zaraz zupę. Nieprawdaż panie Moutier, pan będzież taki dobry, i dasz zupy Pawełkowi?
— Niewątpliwie, moje dziecko, zupy i wszystkiego czego mu potrzeba.
Gospodyni patrzyła i słuchała z wielkiem zdziwieniem.
Moutier spostrzegłszy jej zdumienie, rzekł:
— Zapewne chciałabyś pani dowiedzieć się w jaki sposób spotkaliśmy się ze sobą. Zaraz panią objaśnię. Znalazłem tych dwóch chłopców w lesie i zabrałem ich ze sobą. Ten malec, przyczem pogładził po głowie Jakóba, ten malec jest dobrym i dzielnym chłopcem; opowiem pani później jego historyę, więc sama osądzisz; ale racz pani dać tym biednym, głodnym dzieciakom zupy i po kawałku pieczeni dla nas wszystkich. O psie, moim starym przyjacielu, sam pomyślę, nieprawdaż kapitanie?
Kapitan odpowiedział poruszając nieco ogonem i polizawszy rękę pana.
Moutier zdjął płaszcz swój z Pawła i chłopcy zasiedli na podłodze. Paweł ciągle się oglądał, śmiał się do Jakóba, do Moutier i ściskał za szyję psa.
Gospodyni przygotowała śniadanie. Wkrótce też posadziła przy stole dzieci, nalawszy im wielki talerz zupy, podała przytem chleb, ser, świeże masło, rzodkiew i sałatę.
— Tymczasem przekąście trochę, zanim pieczeń będzie gotowa. Ser i masło doskonałe, rzodkiew świeża a sałata delikatna.
Moutier przysiadł się do swych towarzyszy; Jakob najpierwej poczęstował brata zupą a potem sam zaczął jeść bo był głodny i jadł chleb, masło, kartofle i pieczeń i pił jabłecznik. Wszystko było wyśmienite!
Jakób okazywał bratu prawdziwie wzruszającą troskliwość, tak, że prawie o sobie zapomniał.
— Biedne dzieci, myślał Moutier, który go bacznie śledził i coby się było z nimi stało, gdyby ich kapitan nie wynalazł. Ten Jakób ma czułe serce; jakaż to pieczołowitość, jaka troskliwość względem młodszego brata. Ależ mój Boże, co ja pocznę z temi chłopcami?
Gospodyni również niezmiernie była wzruszoną miłością braterską Jakóba, jak niemniej patrzyła z upodobaniem na piękną, szlachetną twarz Moutier. Oczekiwała z niecierpliwością przyrzeczonego opowiadania i chcąc pobudzić gościa do rozmowy, podała na stół najlepszy jaki miała jabłecznik.
Moutier jeszcze jadł, gdy już dzieci ukończyły swoją ucztę i bujały się na krzesłach ziewając.
— Idźcie dzieci, pobawcie się trochę, rzekł Moutier.
— Dokąd? zapytał Jakób wesoło zeskakując i biorąc za rękę Pawła.
— Ja sam nie wiem odpowiedział Moutier. Racz mi pani powiedzieć, gdziebym mógł wysłać chłopców, żeby się pobawili, nieczyniąc nikomu przykrości.
— Idźcie do ogrodu chłopcy, odpowiedziała, otwierając tylne drzwi, na końcu alei znajdziecie beczułkę wody i dzbanek; żeby się wam nie przykrzyło możecie polewać kwiaty i rozsadę ogrodową.
— Czy mogę umyć brata i siebie tą wodą, zapytał Jakób.
Gospodyni pozwoliła. Jakób i Paweł pobiegli do ogrodu; zkąd niezadługo dały się słyszeć ich wesołe rozmowy i krzyki.
Moutier jadł powoli mocno zamyślony. Gospodyni usiadła naprzeciwko niego, oczekując na zakończenie śniadania, żeby sprzątnąć nakrycie. Skoro Moutier wysączył ostatnią kroplę kawy z filiżanki, spojrzawszy na gospodynię i opierając się na stole łokciami, rzekł z uśmiechem:
— Czekasz pani na opowiadanie, jakie ci przyrzekłem, nie prawdaż? Nie jest ono długie i być może, sama dopomożesz mi do jego zakończenia.
Opowiedział tedy o spotkaniu się z chłopcami, głos jego drżał ze wzruszenia, skoro powtarzał wyrazy Jakóba i malował troskliwość jego dla młodszego brata, oraz odwagę, że się puścili tak samopas, i wiarę bezwzględną w opiekę Matki Boskiej.
— A teraz, kiedy wiesz pani o wszystkiem, dodał, racz mnie wyprowadzić z kłopotu. Co pocznę z temi chłopcami? Opuścić ich, znaczy tyle, co uwolnić się od ich ciężaru, który mógłbym wszakże znieść. Przedemną jednak daleka droga; idę z pułku do ojczystego domu, który jest oddalony ztąd jeszcze o trzydzieści mil. Jakim sposobem wlec się z temi biednemi dziećmi, po deszczu, błocie i wietrze? A przytem nie mam żony, ani gospodarstwa, nikogo, coby nad nimi czuwał. Mój brat trzyma gospodę jak pani, i także nie wiedziałby, co z nami zrobić; moich rodziców już dawno Bóg powołał do swojej chwały, moje siostry wyszły za mąż i mają dość kłopotu ze swojemi dziećmi, nie mógłbym zatem narzucać im nowego ciężaru z tych biednych chłopców. Ach, pani gospodyni, wydajesz mi się tak dobrą, powiedz zatem, cobyś uczyniła będąc w mojem położeniu?
— Cobym uczyniła? rzekła gospodyni. Sama doprawdy niewiem. Ale nigdy jednak nie opuściłabym tych dzieci.
— I ja tak myślę odparł gość.
— Tylko że droga do pańskiej ojcowizny, jest zbyt daleka dla małych dzieci, dodała zamyśliwszy się.
— Właśnie to samo mówiłem, odpowiedział Moutier.
— Otóż wiem tylko o jednym środku, ale pan zapewne się nie zgodzisz.
— Kto to wie, racz go pani wymienić.
— Zostaw pan mnie dzieci, odpowiedziała gospodyni.
Moutier spojrzał zdziwiony, młoda pani zarumieniła się pod jego spojrzeniem i spuściła w dół oczy, jakby wstydząc się nierozsądnej propozycyi.
— Zaraz z góry przewidziałam, rzekła po chwili zakłopotana, że to się panu niepodoba. Naturalnie pan mnie nie znasz i być może obawiasz się nawet, abym nie zaniedbała dzieci, choć na pozór wydaję się być dobrą i czułą.
— Nie, droga pani, nie myślałem nic podobnego, rzekł prędko Moutier. Tylko... tylko... nie wiem doprawdy jak to pani wypowiedzieć. Jestem pani bardzo wdzięczny, szczerze obowiązany... ale...
— Wywiedz się pan o mnie, rzekła gospodyni jakby go chciała uspokoić... idź pan do księdza proboszcza, do kowala, do rzeźnika, do powroźnika, do pana nauczyciela, do piekarza i do wielu innych i zapytaj się o panią Blidot, właścicielkę gospody pod godłem Anioła Stróża; wszyscy panu powiedzą, że nie jestem złą kobietą. Jestem wdową, mam lat 26, Bóg nie dał mi potomstwa i mieszka przy mnie moja 16 letnia siostra. Gospoda wystarcza na nasze utrzymanie, niczego nam nie brak, możemy nawet corocznie zaoszczędzić niejaką kwotę. Do mego szczęścia nie dostaje tylko dzieci i teraz właśnie jakbyśmy znaleźli tych dwóch, zdrowych chłopców. Nie żądam żadnych funduszów na ich utrzymanie, bo nie życzę sobie, aby to wyglądało na jakąś spekulacyę; przytem upewniam pana, że je będę kochała i opiekowała się nimi jak matka, w tym razie możesz być pan zupełnie spokojnym.
Moutier powstał a uścisnąwszy serdecznie ręce zacnej kobiety, patrzył na nią wzrokiem niewymownej wdzięczności.
— Dziękuję pani, rzekł głosem wzruszonym z głębi serca. Gdzie mieszka proboszcz?
— Tutaj naprzeciwko, to jest właśnie ogród należący do tego czcigodnego człowieka.
Moutier zarzuciwszy na siebie płaszcz, udał się do proboszcza, aby pomówić z nim o pani Blidot i zasięgnąć rady.
Po upływie pół godziny powrócił i wydawał się zupełnie spokojnym a nawet uradowanym.
— Możesz pani zatrzymać przy sobie dzieci, pani gospodyni, rzekł z uśmiechem. Oddam je pani na zajutrz. Wszak pozwolisz mi tutaj pozostać aż do tego czasu?
— Dokąd sam pan zechcesz, odpowiedziała oberżystka. Będzie mi nawet bardzo przyjemnie, mieć pana dłużej u siebie, gdyż poznamy się bliżej i pan się przekonasz w jaki sposób będę się obchodziła z mojemi dziećmi. Wszak mogę je w ten sposób tytułować, nieprawdaż?
— Najniezawodniej, łaskawa pani, jednakże z pozwoleniem pani i ja również mam pretensyę do takiego nazwania, bo nie zarzekam się tego, że może powrócę którego dnia, żeby je odwiedzić.
— Przybywaj, kiedy ci się podoba, zawołała pani Blidot, zawsze zastaniesz pan tutaj wygodne dla siebie łóżko i smaczny obiad. A teraz pójdę poszukać moich dzieci. Czyliż to nie jest już obowiązkiem moim, jako przybranej matki? Muszę koniecznie tak się urządzić, aby spały niedaleko odemnie i od mojej siostry; przytem postaram się o zaopatrzenie ich w bieliznę, suknie i obówie.
— O tem zupełnie zapomniałem, rzekł Moutier, i wstydzę się doprawdy, że narażam panią na wydatki. Ale wyznam pani szczerze, dodał, że posiadam tylko tyle, ile mi potrzeba na odbycie podróży a przytem 10 franków na nieprzewidziane rozchody. Z przyjemnością wszakże połowę tej kwoty pozostawię pani. Chociaż buty potrzebują koniecznej naprawy, są jednak ludzie, którzy chodzą boso, a od chwili do chwili moczą nogi w jakiem napotkanem na drodze strumieniu, można najspokojniej obyć się bez obówia.
— Zachowaj pan z Bogiem swoje pieniądze, panie Moutier, odpowiedziała uśmiechnięta gosposia, 5 franków więcej lub mniej nie robi mi żadnej różnicy. Dla mnie dosyć pańskiej dobrej chęci, i zaręczam panu, że dzieciom na niczem brakować nie będzie.
Pani Blidot przywołała do siebie siostrę Elfę, która właśnie zajęta była dozorowaniem prania bielizny przy studni, opowiedziała jej o wszystkiem i prosiła, ażeby jej dopomogła do uporządkowania sąsiadującego z sypialnią małego pokoiku, dla dzieci.
— Doprawdy, łaskawy Bóg zsyła nam dzieci, rzekła Elfy, to właśnie czego brakowało nam do domowego szczęścia. Czy też ładne i żywe!
— Bardzo żywe, wesołe i ładne, zawołała pani Blidot. Wyobraź sobie tylko, że są tak ładne jak aniołki a grzeczne jak dziewczynki. Z łatwością je wychowamy.
— Tem lepiej, odparła siostra. Ale gdzież one są? Chciałabym je zobaczyć, bo wiesz dobrze, ze się daleko lepiej widzi wszystko własnemi oczami. Czy się bawią obok szkoły?
— Nie, wysłałam je do ogrodu.
Elfy zaraz tam pobiegła i zastała Jakóba zajętego pieleniem grzędy zasadzonej rzepą, gdy tymczasem Paweł grabił wyrwany chwast i układał go na kupę. Dzieci usłyszawszy stąpania Elfy, odwróciły się. Kiedy zaś ta bacznie im się przypatrywała, zerwał się Jakób, mówiąc nieśmiało:
— Nie zrobiliśmy nic złego. Wszak pani nie gniewasz się na nas? Paweł nic nie winien, to ja mu kazałem, zgrabiać chwast wyrwany.
— Nie gniewam się wcale moje dzieci, uspakajała ich Elfy, przeciwnie, jestem niezmiernie uradowaną, że oczyszczacie ogród z zielska.
— Czy to pani ogród? zapytał mały Paweł.
— Tak jest, do mnie należy, odpowiedziało dziewczę.
— Nie, nie wierzę temu, zawołał Paweł, on niezawodnie jest własnością tej pani, co takie smaczne przyrządza potrawy. Nie ścierpię, żeby jej odbierano tak piękny ogródek
— Ha! ha! ha! roześmiała się Elfy. Pocieszny malec! Jakimże sposobem przeszkodzisz mi, kiedy będę chciała zebrać ztąd nieco warzywa?
— Wezmę wówczas grubego kija, odpowiedział groźnie chłopiec i będę prosił mego brata Jakóba, żeby mi dopomógł ciebie wypędzić.
Elfy zbliżyła się do chłopca, podniosła w górę, ucałowała ze trzy a może i cztery razy, zanim tenże mógł się opamiętać i zanim Jakób pospieszyć zdołał na jego obronę.
— Jestem siostrą tej pani, co tak dobrze gotuje, odpowiedziała Elfy ze śmiechem, mieszkam z nią razem a więc i do mnie ten ogród należy.
— Tem lepiej, zawołał Jakób, bo zdajesz mi się być tak dobrą jak pani gospodyni. Chciałbym żeby poczciwy pan Moutier pozostał tutaj na zawsze.
— On nie może u nas zostać, odpowiedziała Elfy, ale was nam pozostawi i jeżeli będziecie grzeczni i posłuszni, będziemy was kochać i opiekować się wami.
Jakób nie odpowiedział; zaczerwienił się tylko, spuściwszy głowę a dwie wielkie łzy spłynęły mu po twarzy.
— Czego płaczesz moje dziecko? pytała Elfy. Czy nie chcesz zostać ze mną i z moją siostrą?
— Owszem, ale mi bardzo przykro, że nas pan Moutier opuszcza, był tak dobrym dla nas.
— Bądź spokojny, pocieszała go Elfy, przyjdzie znowu tutaj i tak dziś jeszcze nie odjeżdża, zaraz go zobaczysz.
Jakób otarł łzy dłonią, odzyskał zaraz wesołość i z gorliwością zajął się dalszą pracą. Kapitan, który czyniąc przegląd domu, odnalazł przypadkiem furtkę od ogrodu, szybko wbiegł i zbliżył się do Pawła, siedzącego na kupie zielska. Paweł chciał go odepchnąć, ale pies był silniejszy od niego.
— Jakóbie! Jakóbie! zawołał chłopiec, wypędź tego psa, bo porozrzuca moją kupkę chrustu.
— Jakób przybył na pomoc bratu właśnie w tej chwili, kiedy pies go przewrócił i po przyjacielsku dotykał to tu, to tam pyskiem. Jakób pochwycił kapitana za szyję, ale pies ani się ruszył.
— Proszę cię, mój dobry psie, rzekł błagalnie, odejdź sobie, i pozwól bawić się Pawłowi; widzisz przecie że mu przeszkadzasz, że jesteś silniejszy od niego a nawet odemnie. Pies, jakby rozumiał co do niego mówiono, zwrócił się teraz do Jakóba, oblizał go po ręce a Pawła po twarzy i powoli oddalił się, żeby odnaleźć swego pana.
Moutier, kiedy go gospodyni pozostawiła samego, siedział wsparłszy się łokciami na stole a głowę na rękach i rozmyślał nad tem, czy nie postąpił lekkomyślnie, powierzając dzieci właścicielce oberży.
— Proboszcz rzeczywiście nadzwyczaj ją wychwalał, myślał sobie żołnierz, proboszcz poczciwy człowiek, bo zupełnie wygląda na świętego, nic więc dziwnego, że o każdym mówi dobrze... Chociaż mówił to z pewnem zapałem i przekonaniem, gdy mu oświadczyłem, że te małe sierotki zamierzam oddać tej wdowie, pani Bli... Blicot, Bliudot, nie mogę przypomnieć sobie jej nazwiska. Aha! wiem już, pani Blidot i jej siostrze. Sumienie nakazuje mi, abym się należycie upewnił! Jeszcze mam dość czasu i pójdę od domu do domu, dla wywiedzenia się wszystkiego o tej pani Blidot. Te biedne dzieci są tak miłe i dobre, że byłoby karygodnem przestępstwem powierzyć je rękom niepoczciwych ludzi i uczynić nieszczęśliwemi. Nie, nie, nie chcę taką winą obciążać mego sumienia.
Pozostawiwszy na stole tłumoczek, przywołał kapitana i wyszedł. Naprzód tedy wstąpił do sąsiedniego domu, w którym mieszkał rzeźnik tej wioski.
— Daruj pan, rzekł do niego, przychodzę bowiem do pana w pewnej sprawie, wprawdzie nie jest to żaden interes, lecz zawsze coś podobnego. Interes nie dla pana, a mówiąc po prawdzie i nie dla mnie...
Rzeźnik z uśmiechem ale i z niejakim zaniepokojeniem, spoglądał na Moutier.
— O co idzie? Czem mogę panu służyć? wyrzekł w końcu.
— Oto chciałbym od pana dowiedzieć się coś o pani Blidot, właścicielce sąsiedniej oberży.
— W jakim celu? zapytał rzeźnik.
Radbym dowiedzieć się czy jest ona tego rodzaju kobieta, że możnaby jej śmiało powierzyć dzieci, czy jest dobrą i uczciwą, czy potrafi obejść się jak należy z nimi?
— Nie możesz pan lepszym powierzyć je rękom odpowiedział rzeźnik, zawsze wesołego usposobienia, moralna, pracowita i najszlachetniejszego serca. Tutaj wszyscy ją kochamy, bo każdy od niej doznał grzeczności. Ona i jej siostra, są to perły wioski. Zapytaj pan proboszcza, on w tym razie może panu dać najlepsze zaświadczenie. Zna je od urodzenia i nigdy nie miał powodu w czemkolwiek ich naganić.
— Tego dla mnie dosyć, odpowiedział Moutier, jakby pozbył się wielkiego ciężaru. Dziękuję panu i serdecznie przepraszam za moją natrętność i utrudzenie go.
— O bądź pan spokojny, jestem niezmiernie kontent, że mogłem wyrazić opinię co do tej zacnej pani Blidot.
Moutier pożegnał go i wkrótce znowu wszedł do sklepu piekarza.
— Nie, mój panie, nie przychodzę po chleb rzekł, widząc, że piekarz podaje mu dwufuntowy bochenek. Przychodzę do pana z czemś innem. Racz mi pan powiedzieć swoje zdanie co do pani Blidot, właścicielki gospody pod Aniołem Stróżem. Czy sądzisz pan, że można jej bezpiecznie oddać pod opiekę dzieci?
— Możesz jej pan oddać wszystko, co tylko chcesz, panie żołnierzu, bo widzę z pańskiego ubrania, że jesteś wojakiem, odpowiedział piekarz. Pańskie dzieci będą w jak najlepszych rękach. Pani Blidot jest zacna osoba jak również i jej siostra; nie masz poczciwszych istot na świecie.
— Tysiączne dzięki, zawołał Moutier uradowany. O tem tylko właśnie chciałem dowiedzieć się.
Zupełnie zadowolony z otrzymanych odpowiedzi chciał już wrócić się, gdy mu przyszło na myśl, żeby też jeszcze dowiedzieć się, co o niej powie właściciel owej gospody na wstępie do wioski.
— Będzie to ostatnia wiadomość, jeżeli i on wyrazi się o niej dobrze, bo go uważam za człowieka złośliwego, powierzę bez wahania się opiece pani Blidot moje dzieci.
Gospodarz właśnie stał w progu, i na pierwszy rzut oka poznał zbliżającego się Moutiera. Z początku nachmurzył się, kiedy jednak zauważył, że żołnierz idzie wprost do jego domu, domyślił się, że zapewne pragnie u niego zjeść obiad, wnet też przybrał twarz w grzeczny uśmiech i rzekł:
— Racz pan wejść, jestem cały na jego usługi.
Moutier dotknął czapki jakby na powitanie, poczem wszedł, ale z wielką trudnością zdołał uspokoić kapitana, który skoczył do gospodarza wyszczerzywszy zęby.
— O! pomyślał Moutier, to już bardzo źle, kiedy kapitan tak się sroży, bardzo niedobry znak, gdyż ma on doskonały węch.
Gospodarz przestraszony zachowaniem się psa, przestępował z nogi na nogę i wściekłym wzrokiem spoglądał na kapitana, który nieustannie warczał. Nareszcie powiodło się Moutierowi, uspokoić podrażnione zwierzę, poczem śmiało spoglądając na oberżystę, wprost zapytał: czy zna panią Blidot?
— Żałuję bardzo, odparł gospodarz zrobiwszy pogardliwy minę, niezwykłem wdawać się z tego rodzaju ludźmi.
— Co pan przez to chcesz powiedzieć?
— Że jest to wykwintna laleczka, tak jak i jej siostrzyczka, obie niezmiernie w górę zadzierając nosa nie raczą nigdy ukazać się ani na żadnym balu ani na żadnej uroczystości, niby dwie księżniczki siedzą w domu i tylko z łaski spacerują niekiedy po ulicy. Wszystkich uważają za niższych od siebie, niegodnych ani przychylniejszego słowa ich usteczek. Obie siostry plotkarki, które nigdy nie powiedzą dobrego słowa o ludziach ich fachu, dlatego, że to, co one kupują za pięć fenigów, ja muszę płacić dziesięć lub piętnaście; ztąd też w ich zakładzie i niewygodna kuchnia i jabłecznik jak lura. Widziałem jak pan poszedłeś do nich, a daleko byłbyś lepiej uczynił, gdybyś pozostał u mnie. Wnet poznałbyś pan jaka to wielka różnica. Każę panu podać obiad, jakiego nigdzie nie dostaniesz.
— Piotrze, gdzież się chowasz? ty łotrze próżniaku! zawołał donośnym głosem.
— Jestem tutaj proszę pana, odezwał się drżący głos, bladego, chudego i nędznie ubranego chłopaka, który wszedł przez tylne drzwi i z przygiętym pokornie karkiem, zbliżył się do pana.
— Dlaczego tu siedzisz, nie w kuchni? Podsłuchujesz pode drzwiami. Co? Odpowiadaj łotrze, odpowiadaj nieznośny próżniaku!
Każdy taki wyraz był poprzedzony kopnięciem nogi, co ma się rozumieć, wywoływało za każdym razem bolesny jęk chłopca; chciał on wprawdzie odpowiedzieć ale drżał cały i szczękał zębami ze strachu.
— Idź do kuchni i powiedz mojej żonie, że ma przygotować dla pana wyśmienity obiad. No! spiesz się.
Przyczem znowu mu pogroził, ale chłopak nie czekając, pobiegł, o ile mu sił starczyło, do kuchni dla wypełnienia rozkazów pana.
Moutier patrzał na to i słuchał wszystkiego wielce oburzony.
— Przepraszam, rzekł, najpokorniej dziękuję za obiad, bo też nie przychodzę do pana jako gość, lecz pragnąłem jedynie dowiedzieć się czegoś o pani Blidot. To co usłyszałem od pana, aż nadto mi wystarcza; uważam ją za najlepszą, za najzacniejszą w całej wsi osobę i z przyjemnością powierzę jej mój skarb, jaki posiadam.
Gospodarz zapienił się z wściekłości przy pierwszych wyrazach Moutiera; lecz kiedy jednak usłyszał o skarbie zmienił się natychmiast do niepoznania. Z wyrazem najsłodszym na twarzy chciał pochwycić gościa pod ramię, ale ten z taką siłą odepchnął natrętnego pochlebcę, że kapitan obawiając się aby gospodarz nie rzucił się na jego pana ugryzł go w rękę i w nogę i byłby niezawodnie skoczył mu do gardła, gdyby Moutier nie pochwycił psa za obrożę.
Dość widział i słyszał, mógł więc już powrócić napowrót do gospody pod znakiem Anioła Stróża.
Moutier wszedłszy do pokoju oberży nie zastał nikogo. Zwrócił się więc do ogrodu, do którego drzwi były otwarte. Obejrzawszy kwiaty
i warzywa, skierował się do altanki, w około której rosły powoje i owijały ją swemi wonnemi ramionami. Znajdowała się tutaj okrągła ławka i stolik zarzucony był książkami i robótkami kobiecemi. Przeczytał tytuły książek: Nowy testament; Wyprobowany kucharz; Podręcznik dla gospodyń; Wspomnienia żołnierza.
Moutier uśmiechnął się.
— Niezmiernie mi się podoba, myślał, gdy spotykam się z podobnym wyborem dzieł w domu gospodyni, bo obudzają zaufanie, gdyż książki te są wyśmienite. Gdybym n.p. podczas wojny, nie miał ze sobą: »Książki do nabożeństwa dla żołnierzy«, nie mógłbym znieść tego, co przeniosłem cierpliwie. To samo powiedziałbym i o garnizonie, gdyż niezmierne tam panują nudy. Nudy, to niebezpieczny wróg, pędzi on nie jednego do kawiarni, a ztamtąd już niewątpliwa do aresztu droga. Szczęściem miałem »Książkę do nabożeństwa«, ta to przyjaciółka powstrzymała mię od nierozsądnych wybryków, a nadto obroniła od smutku i zniechęcenia. Dziś jestem bardzo wdzięczny temu, który mi ją podarował.
Tak rozmyślając wziął do ręki: Wspomnienia żołnierza, otworzył książkę, przeczytał naprzód parę wierszy, potem dwie, trzy stronice dalej coraz więcej i po upływie godziny, tak się tem zaciekawił, że nie słyszał wcale nadchodzącej pani Blidot i jej siostry, które go szukały po całym ogrodzie.
— Niezawodnie jest w altanie, rzekła gospodyni do swojej siostry. Dobry Boże, zawołała nagle, stoi tak nieporuszony przy naszym stoliku, jakby był posągiem wykutym z kamienia.
— Przecież nie może spać stojąc, odpowiedziała chichocząc się Elfy.
— Hm! Hm! Panie Moutier, mówiła chrząkając pani Blidot. Panie Moutier. Wcale nie słyszy.
— Panie Moutier, zawołała Elfy, obiad na stole, czekamy tylko na pana... A to on chyba głuchy jak pieniek.
— Panie Moutier, powtórzyła pani Blidot doniosłym głosem i zbliżyła się do stołu. Zawołany, otworzył szeroko oczy, przeciągnął ręką po czole, jak gdyby dla zebrania myśli i spojrzał dokoła zdumiony.
— Przepraszam panią, rzekł nakoniec, niesłyszałem ani pani wołania, ani jej samej nie spostrzegłem wcale, tak byłem zaczytany w mojej a raczej w pani książce, dodał z uśmiechem. Nie przypuszczałem, aby książka kiedykolwiek mogła być tak pouczającą, tak ciekawą. Właśnie stanąłem na opisie aresztu; opis jest fotograficznie rzetelny i prawdziwy. Siedziałem raz w areszcie z powodu fałszywego raportu, nie będąc zgoła winnym, w książce zaś tej jest ono tak przedstawione, że zdawało mi się, iż się jeszcze w nim znajduję.
— Cieszy mię, że natrafiłeś pan tutaj na książkę, która się panu tak podobała; jeżeli pan życzysz sobie ją dokończyć, możesz takową zatrzymać. Dostanę inną od księdza Proboszcza, bo ma ich podostatkiem.
— Zatrzymam ją z wielkiem podziękowaniem, odpowiedział Moutier, przeczytam całą i sądzę, że wpłynie ona na moje większe udoskonalenie się.
— O pod tym względem, nie potrzebujesz pan wcale książek panie Moutier; wydajesz się daleko lepszym niż inni. Ale przyszłyśmy tutaj, ja i moja siostra, żeby pana poprosić do objadu, bo to już godzina druga. Dzieci są głodne a i pan zapewne nie będziesz się skarżył na brak apetytu.
— To prawda pani Blidot, od śniadania upłynęło już kilka godzin i z przyjemnością zasiądę do obiadu.
Montier ukłonił się Elfy, której dotąd nie znał jeszcze i towarzyszył obu kobietom do pokoju jadalnego, w którym dzieci czekały od dawna.
— Paweł chciał jeść palcami, ale go powstrzymał od tego Jakób, mówiąc:
— Poczekaj Pawle, bądź grzecznym, wiesz, że niemożna niczego dotykać, bez pozwolenia.
— Więc proszę cię Jakóbie pozwól mi jeść, rzekł Paweł.
— Nie mogę, ponieważ niemam do tego prawa.
— Ale ja jestem głodny, mnie się jeść chce, zawołał Paweł.
— Poczekaj jeszcze chwilę Pawełku, jak tylko nadejdzie pan Moutier z gospodynią domu i innemi osobami, zasiądziemy do obiadu.
— Czy chwila trwa długo? O! patrz, już nadchodzą.
Rozpoczął się obiad.
Jakób usadowił Pawła na krześle, tuż obok siebie, aby go obsługiwać. Moutier z uczuciem życzliwości patrzył na obu chłopców. Podano naprzód kapuśniak; który Moutier wielce chwalił jako wybornie przyrządzony. Po zjedzeniu zupy, chciała powstać Elfy, żeby przynieść pasztet z bobrem, lecz ją powstrzymał Moutier, mówiąc:
— Daruj pani, ale obowiązkiem mężczyzn jest służenie przy stole damom; pozwól mi więc abym cię wyręczył w tym razie i umniejszył fatygi.
— Rzeczywiście, wtrąciła pani Blidot śmiejąc się, należysz pan już po części do rodziny naszej, od chwili powierzenia mi swych dzieci; czyń więc tak, jakbyś był w własnym domu.
— Masz pani słuszność, istotnie wydaje mi się, jakbym był pomiędzy swojemi, dla tego też rozporządzam się taką swobodą.
Obiad przeszedł bardzo wesoło; Jakób był szczęśliwy widząc z jakim apetytem jadł brat jego Paweł. Po obiedzie Moutier wysłał dzieci na podwórze, zapalił fajkę i rozmawiał z obecnymi gośćmi, gdy tymczasem obie siostry zajęły się domowemi porządkami.
Jakób i Paweł wyszli na ulicę, z ciekawością przypatrywali się handlowi korzennemu oraz sklepom rzeźnika i piekarza i t. d. Tym sposobem dostali się aż na wieś, gdzie spotkali ośmioletniego, licho odzianego chłopca, który z wielką trudnością, dla braku odpowiedniej siły, ciągnął wielki wór z węglami. Co chwila przystawał ocierając ręką płynący pot z czoła. Wyglądał bardzo nędznie i był nadzwyczaj chudy, tak, że Jakób zdjęty litością zbliżył się do niego, pytając:
— Dla czego ciągniesz taki ciężki worek?
— Bo mi tak mój pan kazał, odpowiedział chłopiec bolejącym głosem.
— Trzeba mu było powiedzieć, że jest za ciężki na twoje siły.
— Nie odważył bym się na to, bo z pewnością by mnie obił.
— Czy on taki niedobry?
— Cicho! szepnął chłopiec, trwożliwie oglądając się dokoła, jakby usłyszał, miałbym za swoje.
— Dla czego tedy pozostajesz w służbie u podobnego człowieka?
— Bo mię tam oddano, a przytem muszę u niego służyć, bo nie mam nikogo, do kogo mógłbym się udać; nie mam już dawno ani ojca, ani matki.
— To tak samo jak ja i Paweł; odparł z westchnieniem Jakób, ale uczyń tak, jak ja zrobiłem; proś Matki Najświętszej, żeby ci dopomogła, a zobaczysz, że pospieszy z pomocą; ona taka miłosierna.
— Nie znam jej wcale i nawet niewiem gdzie mieszka.
— I ja także nie wiem, gdzie zamieszkuje, odpowiedział Jakób, nic to przecież nie szkodzi; proś ją tylko, a niezawodnie ci dopomoże.
— O jakże byłbym szczęśliwy! odrzekł chłopiec. Jeżeli jednak będę ją głośno wzywał, usłyszy mię mój pan i znowu obije.
— To też nie potrzebujesz krzyczeć, lecz przeciwnie mów bardzo cicho : „O święta Matko boża, ratuj mię! Ty, któraś jest opiekunką zasmuconych dopomóż mi!
Mały nędzarz powtórzył słowa Jakóba, czekał chwilę i rzekł:
— Nikt nie przychodzi; muszę dalej ciągnąć mój worek, bo mój pan czeka.
Zatrzymaj się chwilę, wyrzekł Jakób; pomogę ci; obadwaj razem pociągniemy go. Matka święta nie przybiegła zaraz, ale jednak dopomoże ci.
Jakób kazał Pawłowi popychać worek z tyłu, gdy tymczasem on z chłopcem nieznajomym z taką siłą zaczęli go ciągnąć, że worek rozdarł się o ostry kamień, a węgle poczęły się z niego wysypywać. Dzieci zatrzymały się przerażone, ale Jakób w krótce odzyskał przytomność umysłu. Zaczekaj, rzekł, zostań tutaj, zawołam pana Moutier, on jest bardzo dobry. Jego to właśnie na naszą pomoc zesłała Matka Boska, ona go i tobie ześle. Chodź Pawle, prędko!
Wziąwszy się za ręce biegli tak szybko, jak na to pozwalały siły Pawła, wkrótce też ujrzeli panią Blidot i pana Moutier, który paląc fajkę rozmawiał z gośćmi.
— Panie Moutier, rzekł Jakób jesteś pan taki dobry. Spiesz więc na pomoc jednemu biednemu chłopcu, bo on o wiele więcej nieszczęśliwy niż Paweł i ja. Nie może uciągnąć wielkiego worka z węglami; chciałem mu dopomódz, ale cóż kiedy worek się rozdarł, i teraz boi się wracać, bo go pan niezawodnie wybije. Matka Boska kazała powiedzieć panu, abyś dopomógł temu biedakowi.
— Gdzieś się widział z Matką Boską, moje dziecko i gdzie ona wydała ci to polecenie? zapytał Moutier.
— Nie widziałem jej, ale odczułem w mojem sercu. Wszak to za jej rozkazem pospieszyłeś pan i nam z pomocą; trzeba więc, żebyś uratował i owego nieszczęśliwego.
— Dobrze, kochany Jakóbie. Idę z tobą.
Moutier towarzyszył chłopcu, uprosiwszy Elfy, żeby przy sobie zatrzymała Pawła. Jakób poprowadził żołnierza szybko w ulicę, mianowicie do miejsca, gdzie spotkali biednego chłopca. Moutier poznał go natychmiast, był to bowiem Piotrek gałganiarz, ofiara niegodziwego p. Bouruier, właściciela znajomej czytelnikowi oberży.
Moutier zbliżył się do niego tknięty litością, obejrzał worek, wyjął z kieszeni igły i nici, dwie rzeczy, które każdy żołnierz musi mieć zawsze przy sobie i zaszył otwór zrobiony w takowym.
— Czy można zanieść ten worek nie przechodząc przez wieś i nie będąc widzialnym przez twego pana? zapytał Moutier. Nie chciałbym spotkać się z tym niedobrym człowiekiem, obawiam się bowiem, że nie mógłbym powstrzymać się od gniewu, a to by się skrupiło na twojej skórze.
— O to prawda panie, odpowiedział Piotrek, ale można zajść z tyłu domu i wyrzucić węgle z worka do komórki będącej po za stodołą.
— Więc chodź ze mną, rzekł Moutier, zarzucając worek na plecy.
Piotrek przypatrywał się mu ze zdumieniem.
— O mój dobry panie, zawołał, powiedz Najświętszej Pannie, że jestem jej bardzo wdzięczny, za zesłanie mi ciebie na pomoc. Dobra Matka Boska. Ten mały miał słuszność, dodał, patrząc rozradowany na uśmiechającego się Jakóba.
— Wszak ci to przyobiecałem, odpowiedział Jakób z miną tryumfującą.
Moutier uśmiechnął się na tę wzruszającą prostotę dzieci.
Wkrótce też dotarli do komórki na węgle. Moutier, wypróżniwszy worek chciał się oddalić. Wtedy to rzekł Pietrek nieśmiało:
— Kochany panie, czy będziesz łaskaw poprosić Matki Najświętszej, aby mi przysłała co do zjedzenia? Dają mi tak mało, że mię tu zawsze boli, dodał, pokazując na żołądek, i jestem bardzo, bardzo głodny.
— Biedaku! odpowiedział Moutier. Coś ci powiem. Oto przyjdź do gospody pod Aniołem Stróżem, polecę cię pani Blidot, jest to kobieta tak dobra jak mało.
— Nie mogę, zajęczał Pietrek. Mój pan mię zabije, jak się o tem dowie, bo śmiertelnie nienawidzi pani Blidot.
— W takim razie poproszę ją o co dla ciebie i przyniosę. Później zaś będzie ci przynosił jedzenie dobry Jakób. Czy zgadzasz się na to chłopcze?
— Z największą przyjemnością. Codzień zachowam dla niego moje śniadanie. Ale jak tu przynieść? Boję się jego pana.
— Możesz je złożyć w wypróchniałem drzewie stojącem przy studni, rzekł Pietrek. Zawsze tam chodzę po wodę.
— Zgoda! zawołał Moutier, za kwadrans będziesz miał tyle, że się doskonale nasycisz. Jakób przyniesie ci do studni. No, chodźmy, żeby nas nie spostrzegł gospodarz, bo wtenczas, biada Piotrkowi.
Moutier oddalił się z Jakóbem. Powróciwszy zaś do gospody pod Aniołem Stróżem, opowiedział pani Blidot o wypadku z Piotrkiem i prosił jej, aby pozwoliła Jakóbowi dawać mu codzień jałmużnę.
— Nie chcąc przecież narażać pani, rzekł, na nowy wydatek, zapłacę za wszystko, co udzielisz biednemu chłopcu. Trzeba zatem, żebyś obrachowała wiele to będzie kosztowało. Przyjdę raz lub dwa razy do roku, dla spłacenia mego długu.
— Nasze rachunki nie będą takie wielkie a niezmiernie mię natomiast cieszy pańska upragniona wizyta, bo wówczas przekonasz się pan także, jak się obchodzę z dziećmi. Weź to mój Jakóbie i zanieś do wypróchniałego drzewa przy studni, bo biedny Piotrek nie powinien iść spać bez kolacyi.
Jakób z radością pochwycił paczkę z mięsem i chlebem, wziął Pawła za rękę i obaj udali się drogą do studni, gdyż jak im opisała pani Blidot, znajdowała się ona o jakie sto kroków od gospody pod Aniołem Stróżem.
Tu w spróchniałem drzewie Jakób złożył paczkę i wkrótce też ujrzeli Piotrka biegnącego z dzbankiem po wodę. Napełniwszy dzbanek, Piotrek wyjął paczkę, otworzył, zjadł prędko część tego co zawierała a resztę złożył na powrót w otworze. Po czem pożegnawszy się z Jakóbem odszedł nadzwyczaj uradowany.
Dzień upłynął wesoło dla wszystkich mieszkańców gospody pod Aniołem Stróżem. Dzieci bawiły się, zjadły ze smakiem kolacyę i wcześnie udały się na spoczynek.
Moutier dopomagał pani Blidot i jej siostrze w obsługiwaniu gości a następnie kiedy dzieci udały się na spoczynek, wszystko troje zajęli się układaniem dalszych co do nich planów.
— Jak mi mówił Jakób, mają oni jeszcze ojca rzekł Moutier, ale jak go wynaleźć? Nie wiem ani jego nazwiska, ani miejsca pobytu; mianowicie gdzie mieszkał, gdy go żandarmi aresztowali. Być może dostał się do więzienia za jaką ciężką zbrodnię, i kto wie, czy nie byłoby lepiej, gdyby dzieci swego ojca nie znały. Mimo to jutro przed odjazdem, muszę zawiadomić o wypadku tym tutejszego naczelnika gminy. Pozostawię mu adres aby mię o wszystkiem zawiadomił.
— Ależ od chwili do chwili i osobiście zechcesz nas pan odwiedzać? zapytała oberżystka, bo przecież dzieci te są na pańskiej opiece i więcej do pana niż do mnie należą.
— Gdyby należały do mnie, byłbym w wielkim kłopocie, moja dobra pani Blidot; tutaj im daleko lepiej będzie niż u mnie, ponieważ nie mam stałego miejsca pobytu, a co do utrzymania, liczę jedynie na pracę rąk własnych. Lecz już jest późno, dzień roboczy dla mnie rozpoczął się już z zachodem słońca, należy mi zatem udać się na spoczynek.
— Dla czego pan wcześniej o tem nie powiedziałeś? zapytała pani Blidot. Byłabym pana zaprowadziła do przeznaczonego dlań pokoju, który właśnie tutaj na dole się znajduje. Moja siostra i ja śpimy na górze, bo to bezpieczniej dla dwóch samotnych kobiet; nie obawiamy się wcale tutejszych mieszkańców, ale mógłby jaki nicpoń pozwolić sobie niewczesnego żartu.
— Gdyby coś podobnego wydarzyło się gdy ja tu jestem i mam przy sobie kapitana, niewczesny żartowniś otrzymałby dotkliwą pamiątkę, rzekł Moutier.
Pani Blidot roześmiała się, zapaliła świecę i zaniosła ją do pokoju przygotowanego dla gościa. Podziękował jej za to serdecznie a pożegnawszy zamknął drzwi i po gorącej modlitwie udał się na spoczynek.
Nie mógł widocznie długo zasnąć, gdyż skoro się obudził, usłyszał rozmowę dzieci i śmiech wesoły pani Blidot i jej siostry. Zawstydzony takiem spóźnieniem, zaczął się prędko ubierać.
— Co to za wyborne łóżko; od dawna nie spoczywałem na podobnem; dla tego też zaspałem... trzeba się więc spieszyć, żeby dopomódz w pracy obu kobietom.
Skoro wyszedł z pokoju, ujrzał obie zajęte myciem i ubieraniem chłopców.
— Nie wiem jak się mam usprawiedliwić z mego opóźnienia, zaczął Moutier pozdrowiwszy obie panie. Nie zdarzyło się mi to nigdy w pułku; ale zanadto dobrze spać w łóżku tej gospody i wy zapewne doskonale spałyście tej nocy, dodał zwracając się do dzieci.
— O wyśmienicie! zawołał Jakub. Pawłowi było tak ciepło i tak wygodnie a ja znowu byłem tak szczęśliwy, żem we śnie dziękował za to mojemu kochanemu panu Moutier.
— Tym dwom zacnym paniom wdzięcznym być powinieneś a nie mnie, mój chłopcze, bo ja jestem ubogim człowiekiem i do tego bez dachu.
— Przecież pan nas uratowałeś, powiedział Jakób, pan nas przyniosłeś do domu pani Blidot i panny Elfy, one same mówiły, że Matka Boska i pan jesteście naszemi zbawcami.
Moutier nic nie odpowiedział, uściskał Jakóba i Pawła, ucałował ich po kilka razy, potem uściskał serdecznie równie ręce obu sióstr, i usiadł, czekając aż dzieci zostaną ubrane.
— W czem mógłbym być paniom użyteczny? rzekł nareszcie.
— Jeżeli koniecznie żądasz tego, to mi przynieś z drwalni będącej na końcu ogrodu, wiązkę chrustu i miarkę węgla do pieca; tymczasem ja zajmę się przygotowaniami do kawy.
— Ależ Elfy, zawołała gospodyni, jak możesz podobnym rozkazem utrudzać pana Moutier?
— Bynajmniej, droga pani Blidot. Panna Elfy wie aż nadto dobrze, że mi to bardzo przyjemnie, skoro mogę w czem jej usłużyć. Czy sądzisz pani, że nie nosiłem nigdy drzewa, ani węgla? O w pułku były daleko cięższe roboty.
Oddalił się i wkrótce powrócił z olbrzymią wiązką chrustu.
— Ha! ha! ha! zawołała ze śmiechem Elfy, co za wiele to za wiele. Pozostaw pan tutaj część chrustu a resztę odnieś do drwalni, gdy pójdziesz po węgle.
— Zastanówże się przecie, że tego pana znamy dopiero od wczoraj, rzekła z wymówką siostra, śmiejąc się wesoło i że do nas należy obsługiwać gości, nie zaś zaprzęgać ich samych do roboty.
— Przecież pan Moutier nie jest zwykłym gościem, odparła Elfy, dał nam te dzieciaki, które tak rozweseliły nasz dom. Za podobny podarunek odpłaca się jedynie życzliwością i przyjaźnią a komu ja sprzyjam, temu każę pracować. Nie mogę bowiem cierpieć próżniaków, zwłaszcza gdy z założonemi rękami patrzą jak inni upadają z pracy i utrudzenia.
— Masz pani zupełną słuszność, rzekł Moutier, który właśnie słyszał jej wyrazy. Nie jestem takim gościem jak inni i czuję się obowiązanym względem pań do wdzięczności za ciężar, jaki przyjęłyście na siebie; i wierzcie mi, że to nigdy nie wyjdzie ani z mego serca ani z pamięci.
— Patrząc na pana, wiem o tem sama najlepiej, odparła z uśmiechem Elfy, mam bowiem bystre oko i nie jedno odgaduję.
I Moutier równie się uśmiechnął, ale nic nie odpowiedział tylko pochwyciwszy za miotłę, zaczął zamiatać.
— Daj pan temu pokój, lepiej o to weź wiecheć obmyj stół i piec, a potem możesz zamiatać.
Moutier zastosował się zupełnie do rozkazu, skoro zaś wszystko ukończył, stanąwszy w wojskowej postawie rzekł:
— Czyś zadowolony panie Generale? Jakież dalsze otrzymam rozkazy?
— Dobrze, odpowiedziała Elfy bacznem spojrzeniem obrzuciwszy cały pokój, teraz idź pan do kawiarni będącej na końcu wsi, i przynieś nam tu mleka. Będę panu wdzięczną, skoro zabierzesz ze sobą dzieci, aby zapoznały się z drogą i tym sposobem aby mogły później same nosić.
Moutier wziął za rękę Jakóba i Pawła i wszystko troje oddalili się z wesołym śmiechem.
— Proszę pani, racz mi dać mleka, rzekł Moutier do grubej wieśniaczki, która właśnie tylko co wydoiła krowę.
Kobieta odwróciwszy się spojrzała ze zdziwieniem na nieznaną jej twarz a potem zapytała:
— Wiele pan sobie życzysz?
— Wiele? powtórzył Moutier. Rzeczywiście nie zapytałem się o to; daj mi więc pani tyle, ile zawsze biorą.
— Ba! Ale kto bierze?
— Pani Blidot, właścicielka oberży pod Aniołem Stróżem.
— Jakto? To jesteście u niej w służbie? Odkąd?
— Od wczoraj i to na chwilę tylko, odpowiedział Moutier.
— A to ciekawe! szepnęła do siebie wieśniaczka, odmierzając trzy litry mleka.
— Czy mam zapłacić? zapytał Moutier sięgając do kieszeni.
— Nie, przecież musicie o tem wiedzieć, że się co Środę, na targu, rachujemy.
— Tego nie wiem, rzekł Moutier, bo jak już powiedziałem dopiero od wczoraj jestem w służbie. Dzień dobry pani!
Wieśniaczka poruszyła głową, poczem zajęła się swoją robotą, rozmyślając nad tem, w jaki sposób pani Blidot, mogła przyjąć do służby żołnierza.
Ze śmiechem powrócił Moutier z dziećmi do gospody.
— Oto mleko, rzekł do Elfy. Jestem pewny że otrzymacie panie wkrótce odwiedziny grubej wieśniaczki.
— Dla czego?
— Ponieważ ogromnie się przeraziła jak jej oświadczyłem, że jestem w służbie u pani.
— Dla czegoż pan zmyślałeś?
— Jakto? Alboż to nie prawda? Czyliż nie jestem w służbie u pań i gotów zawsze na ich usługi?
— Niecierpliwisz mię pan, panie Moutier, swojemi żartami i dowcipami.
— Żartuję, bo jestem tak szczęśliwy, jak nigdy a co mi się rzadko zdarza. Czyliż nie wolno żołnierzowi, nie mającemu ani rodziców, ani przyjaciół, być szczęśliwym, gdy go serdecznie traktują? Być może był to niestosowny żart z mej strony, więc proszę pokornie o przebaczenie. Pamiętaj jednak pani, że wkrótce się oddalę i zapewne upłynie sporo czasu, zanim tu wrócę a przytem w gniewie rozstać się nie powinniśmy.
— Widzę, że nie miałam słuszności, czyniąc panu zarzut niewczesnego żartu, usprawiedliwiała się młoda dziewczyna i do mnie to należy prosić pana o przebaczenie. Powiem panu jednak, że zdjęła mię obawa, iż będą nas wyszydzać, gdy się rozniesie po wsi, żeśmy pana przyjęły do służby.
— Być może jest w tem słuszność, dla tego, jeżeli mi pani pozwolisz, pójdę do wieśniaczki, aby jej powiedzieć...
— Boże uchowaj, odpowiedziała pani Blidot; to tylko dzieciństwo ze strony Elfy; jest jeszcze zanadto młoda i trochę zarozumiała, nadużyła pańskiej życzliwości.
— Na to się wcale z panią nie zgadzam, owszem poddaję się zupełnie rozkazom panny Elfy, rzekł Moutier i pytam się co mi dalej czynić nakaże.
— Dopomóż mi pan do przygotowania mleka i przyrządzenia kawy, mówiła Elfy, mocno zarumieniona.
Śniadanie wkrótce było gotowe, dzieci oczekiwały na nie z niecierpliwością i spożyły z wielkim apetytem.
Następnie Moutier udał się do naczelnika gminy, pani Blidot i Elfy zajęły się robotą a dzieci bawiły się w ogrodzie.
Ranek szybko minął; Moutier zjadł obiad z obu paniami i dziećmi a następnie zaczął przygotowywać się do podróży. Prosił o rachunek, ale pani Blidot słyszeć o tem nawet nie chciała. Pożegnali się po przyjacielsku i z wielkim żalem. Jakób płakał obejmując rękami szyję swego dobroczyńcy. Paweł otarł łzy brata i obaj obsypywali pieszczotami kapitana.
— Bywaj zdrów mój dobry kapitanie, mówił Jakób, bywaj zdrów mój poczciwy psie. Tyś także przyjmował udział w naszym ratunku, boś pierwszy nas spostrzegł i uniósł Pawła na grzbiecie. Bądź zdrów mój przyjacielu. Nigdy nie zapomnę ani o tobie, ani o panu Moutier.
Moutier był wzruszony i rozczulony; uściskał serdecznie ręce obu sióstr, ucałował po raz ostatni Jakóba, rzucił jeszcze okiem po pokoju i szybko oddalił się nie zwracając nawet w tę stronę głowy.
Dzieci stały we drzwiach, dopóki przyjaciel nie znikł im z oczów. Jakób nadaremnie starał się powstrzymać łzy płynące mu nieustannie po twarzy, a kiedy już znikł ślad po dzielnym żołnierzu, wrócił do domu i rzucając się w objęcia pani Blidot, zawołał:
— Teraz, kiedy już nie ma p. Moutier, pani nas nie wypędzi ztąd? Zatrzymasz na zawsze mojego drogiego Pawła i pozwolisz mi przy nim równie pozostać?
— Biedne dziecko, wyrzekła życzliwie pani Blidot. Niech mię Bóg strzeże, żebym was miała wypędzić. Pozostaniecie zawsze przy mnie, będę was kochała, jak moje własne dzieci i żeby dać wam tego dowód, proszę bardzo, ażebyście i ty i twój brat Paweł nie tytułowali mię pani Blidot, ale nazywali wprost matką.
— O niezawodnie, w tobie będziemy mieli matkę, zawołał Jakób, tak dobrą, jak była kiedyś nasza. Pawełku, dodał, powinieneś nazywać panią, matką.
— Ja nie chcę, wolę pójść z panem Moutier i kapitanem, odparł Paweł.
— A więc nie lubisz pani Blidot? zapytał Jakób.
— Lubię ją, ale daleko lepiej kapitana.
— Daj mu pokój, kochany Jakóbie, wtrąciła Elfy, powoli przyzwyczai się, i niezadługo będzie nas lubił tak jak kapitana i nazywał moją siostrę matką a mnie ciotką. Bo i ty będziesz mi także mówił ciotko.
— O tak ciociu, zawołał Jakób, rzucając się w jej objęcia.
Jakób spokojny o przyszłość Pawła, odrazu stał się wesołym, obmyślając coraz nowe zabawki dla niego, już to z kamyczków, już ze źdźbła słomy, już ze skrawków papieru, a nadto starał się być użytecznym pani Blidot i jej siostrze, wykonywując starannie ich polecenia, dopomagając do mycia domowych sprzętów i obsługując gości. Około wieczora zbliżył się z nieśmiałością do pani Blidot, mówiąc:
— Mamo, przyrzekłaś panu Moutier, że będziesz posyłać jedzenie dla biednego Piotrka; widziałem go właśnie, jak biegł do domu z wielkim bochenkiem chleba pod pachą. Dał mi znak że niezadługo pójdzie do studni po wodę. Czy nie dałabyś mi czego, żebym mu zaniósł.
— Dobrze moje dziecko, odpowiedziała pani Blidot, oto resztki mięsa i kawał chleba; połóż je w wypróchniałem drzewie, a na przyszłość żebym o tem nie zapomniała, przypominaj mi zawsze o Piotrku przy obiedzie.
— Dziękuję mamie, rzekł Jakób. Jesteś równie dobra jak p. Moutier.
Jakób szybko pobiegł do studni z otrzymanym prowiantem. Wkrótce też ujrzał Piotra zdążającego ze dzbankiem po wodę; szedł wolno ocierając oczy. Otrzymawszy paczkę od Jakóba, chciwie zjadł i chleb i mięso przysłane od pani Blidot. Wypił trochę wody z dzbanka, pożegnał Jakóba i wrócił do domu.
Tak mijały szczęśliwie dni dla Jakóba, dla Pawła i reszty mieszkańców gospody pod Aniołem Stróżem, tylko dla biednego Piotrka były one dniami smutku, gdyż właściciel oberży obchodził się z nim niegodziwie. Często też Jakób pomagał mu w ciężkiej, mozolnej pracy, nie odpowiedniej jego siłom.
Kiedy zaś kazano mu odnieść coś nadzwyczaj ciężkiego i Jakób i Paweł dopomagali mu i nieśli z nim wspólnie aż po za granicę wsi; czasami znowu chociaż się kładł późno, posyłano go z brzaskiem dnia w daleką drogę za interesem, wówczas Jakób prosił pani Blidot, żeby go mógł zastąpić. Mały Jakób biegł tedy z listem lub posyłką, gdy tymczasem biedny Piotrek spoczywał pod drzewem posilając się tem, co mu gospodyni oberży przysłała.
Minęło trzy lata od chwili jak pani Blidot i jej siostra przyjęły do domu biedne sierotki. Miłość ich ku dzieciom z każdym dniem wzrastała a i chłopcy też coraz lepszymi się stawali. Przywiązanie Jakóba do brata, zjednało mu ogólny szacunek. I Paweł też kochał Jakóba a obaj znowu okazywali prawdziwie synowską czułość swej dobrodziejce. Wszyscy z wielką przyjemnością wspominali dość często o poczciwym panu Moutier, o którym już dawno nie mieli żadnej wiadomości. W pierwszym miesiącu po rozstaniu się z nimi był dwa razy ze swym psem kapitanem i zawsze po parę dni bawił w gospodzie pod Aniołem Stróżem; często też pisywał celem dowiedzenia się o dzieciach na co otrzymywał bardzo kategoryczne odpowiedzi od pani Blidot.
Nareszcie z ostatniego listu żołnierza dowiedziano się, że opuścił ojczyste strony i na nowo powrócił do armii. Od tego też czasu ustały wszelkie o nim wieści. W tym przeciągu czasu właśnie francuzi prowadzili wojnę w Krymie. Zakończyła się ona jak wiadomo, bardzo pomyślnie, chociaż tak jak w każdej padło mnóstwo ofiar. I we wsi, w której znajdowała się oberża pod Aniołem Stróżem, wiele rodzin opłakiwało, już to śmierć syna, brata, już to przyjaciela. Powróciło też wielu młodzieńców, z obciętą ręką lub nogą, a nawet zupełnie niezdolnych do pracy.
Pewnego dnia Jakób i Paweł zajęci byli zamiataniem placu przed gospodą, gdy jakiś człowiek nagle pochwycił za miotłę Pawła. Chłopiec zaczął krzyczeć:
— Jakóbie! Jakóbie! ktoś mi miotłę chce odebrać.
Jakób przybiegł szybko na pomoc bratu, ale zaledwie spojrzał na nieznajomego rabusia, upuścił miotłę i rzucając się na szyję obcego, krzyknął z całej siły:
— Mamo! ciociu! To pan Moutier. Nasz kochany pan Moutier!
Pani Blidot i jej siostra natychmiast pojawiły się we drzwiach i z rozkoszą ujrzały dawnego znajomego, który puściwszy dzieci, podbiegł do nich i serdecznie uściskał za ręce.
Była to chwila niewypowiedzianej radości. Wszyscy razem zaczęli głośno mówić, a pytaniom nie było końca. Nakoniec Moutier objaśnił ich dla czego dotąd nie dawał o sobie żadnej wiadomości.
Opowiadał on w ten sposób:
— Wkrótce po powrocie do ojczystej zagrody usłyszałem nowinę, że Francya przygotowuje się do wojny z Rossyą. Nigdy jeszcze nie byłem w tym kraju, mieliśmy bowiem ciągły pokój. To tylko wiedziałem, że żołnierzowi należy zawsze być bohaterem i bić się mężnie. Opuszczam szczegóły dotyczące naszego przemarszu a opowiem jedynie o bitwie pod Małahowem. W tej to batalii każdy żołnierz bił się jak lew i tu też posypały się ordery i odznaki zaszczytne dla wojowników. Tu i ja otrzymałem dwa postrzały, jeden w lewe ramię, którem dotąd nie bardzo jeszcze mogę władać i w bok, co nawet po części zagroziło mojemu życiu. Zaledwie jednak wyzdrowiałem, udałem się w podróż, bo tęskniłem do gospody pod Aniołem Stróżem; chciałem koniecznie ujrzeć jeszcze moje dzieci i ich dobrodziejki i znowu przez kilka dni pozostać w usługach panny Elfy, która takim dzielnym jest komendantem.
Moutier, mówiąc te słowa, miał uśmiech na ustach, pani Blidot śmiała się głośno a Elfy mocno zarumieniona, wyrzekła:
— Jakto panie Moutier, w ciągu trzech lat, niezapomniałeś pan jeszcze o moich dzieciństwach? Już nie jestem tak nierozsądną jak dawniej i dziś nie miałabym odwagi wydawać panu rozkazów jak wówczas, kiedy byłam jeszcze 17 letnią dziewczyną.
— Bardzo mi przykro, bo tym sposobem będę zmuszony odgadywać jej życzenia a tem samem dopuścić się nieraz błędu. Należy mi zatem przywołać na pamięć dawne wspomnienia. Trzy moje tutaj wizyty dotąd żywo malują się w mej myśli, niezapomniałem ani jednego pani słowa, ani jednego ruchu. Żyją one dotąd tutaj, dodał, dotykając serca ręką. A ty mój Jakóbie czy zaraz mię poznałeś, bo widziałem, że nie zawachałeś się ani na chwilę i uściskałeś przyjaciela.
— Jakżebym nie miał pana poznać? zawołał Jakób. Zawsze o panu myślałem, modliłem się za pana, bo mię tego nauczył ksiądz proboszcz a ja znowu z kolei nauczyłem Pawła.
— Co to pan ma takiego? rzekł Paweł, który właśnie bawił się krzyżem, jaki żołnierz miał przypięty do piersi.
— To krzyż, odznaka honorowa; otrzymałem go właśnie pod Małahowem.
— I pan dotąd nic nam o tem nie mówisz? rzekła z wyrzutem Elfy. Musiałeś go godnie zasłużyć.
— Tak samo jak moi towarzysze, panno Elfy; każdy czyni, co mu obowiązek nakazuje, tylko że nie byli tak jak ja szczęśliwi.
— Żeby otrzymać krzyż, trzeba się koniecznie czemś odznaczyć, mówiła Elfy.
— Miałem to szczęście zabrać chorągiew nieprzyjacielską i przynieść generała do obozu.
— Generała?
— Tak, starego, ranionego rosyjskiego generała, który leżał na pobojowisku między trupami i nie mógł się ztamtąd wydobyć. Po szturmie do bastionu, udało się mi go zabrać; okryłem go zdobytą chorągwią i już zbliżałem się do obozu, gdy mię trafiła kula w ramię, mimo to niosłem dalej mój ciężar; wówczas to otrzymałem drugi postrzał w bok, upadłem, a raniony generał pozostał na bożej opiece. Znaleziono nas. Nie wiem, co opowiedział ów generał o mnie, dość, że otrzymałem krzyż. To najpiękniejsza chwila mojej wojennej wyprawy i przyznać się muszę, że mię to wbiło w pewną dumę, szczęściem, że nie długo ona trwała.
— Jesteś pan zbyt skromny, panie Moutier, wtrąciła pani Blidot, inny na pańskiem miejscu, szeroko by się rozwodził o swoich bohaterskich czynach.
— Mateczko, odezwał się tymczasem Paweł, jestem głodny, chce mi się jeść.
— Przepraszam, że mojem opowiadaniem przeszkodziłem pani w jej zajęciach, oddaję się jednak do rozporządzenia panny Elfy i czekam na jej rozkazy.
— Nie mam nic do rozkazania panie Moutier, odpowiedziała Elfy, pozwól jednak, abyśmy ciebie obsłużyły, tego właśnie domagam się od pana. Jakóbie, przynieś prędko nakrycie dla twojego przyjaciela.
Jakób nie pozwolił sobie mówić tego dwa razy i w kilka minut stół był nakryty. Tymczasem Moutier ukroił sobie chleba, przyniósł z piwnicy jabłecznik, nalał zupę na talerz i wyłożył mięso.
Usiedli do stołu, Jakób prosił, aby mógł pomieścić się obok Moutier, Paweł zaś jak zwykle siadł przy bracie.
— Jakże też wyrosłeś mój chłopcze, mówił Moutier głaszcząc Jakóba po głowie i Paweł jest także daleko większy niż wprzódy.
— A przytem tak grzeczny jak Jakób, pochwaliła go Elfy. Już wcale dobrze czyta i nie źle pisze.
— Czyż i ty Jakubie także się uczysz?
— O ja jestem starszy od Pawła, odpowiedział zapytany, muszę więc umieć więcej od niego. Pokażę panu moje kajeta.
— Co? kajeta? A do licha, to już musisz być grubo uczony.
— Robię co mogę, gdyż nauczyciel nakłania mię zawsze do pilności.
— Jesteś za skromny, moje dziecko.
— Czy pan byłeś starszym w wojsku? pyta Paweł.
— Byłem feldfeblem.
— I to dopiero teraz dowiadujemy się o tem od pana. Kiedyż to nastąpiło?
— Po bitwie pod Jukermanem. Szczęście ciągle mi sprzyjało; po bitwie pod Almą zamianowano mię kapralem, potem feldfeblem, dostałem następnie medal i krzyż.
— Opowiedz nam pan o tem wszystkiem, prosił Jakób.
— Mój Boże, kochany Jakóbie, czyniłem to wszystko co inni, tylko pod Almą miałem szczęście uratowania rannego pułkownika. Skoczyłem do kilku rossyan, którzy go właśnie otoczyli, ciąłem na prawo i na lewo, tak, że kilku zabiłem, a reszta uciekła, krzycząc: Czort! Czort! co znaczy w ich języku: Szatan! Szatan!
— A z jakiego powodu otrzymałeś pan inne odznaki, zapytała pani Blidot.
— Po bitwie pod Jukermanem, mianowany byłem feldfeblem, mówił Moutier, ponieważ powszechnie twierdzono, że biłem się za dziesięciu i ponieważ odbiłem armatę, która już wpadła w ręce rossyan. Była to armata angielska a nie warta życia dwunastu rossyan, którzy padli w jej obronie. Stało się jednak i zostałem za to feldfeblem.
— Za cóż dano panu medal? pyta znowu Elfy.
— Pani o niczem nie zapominasz, odpowiada Moutier. Otrzymałem go za to, że kilku rossyan zapędziłem w rzekę. Nasi ludzie utracili oficera, otóż w szczęśliwą godzinę objąłem nad nimi komendę, co także mogę policzyć na karb mej szczęśliwej gwiazdy. Ale co pani jest, panno Elfy? Masz oczy pełne łez. Czyżbym mimowoli zasmucił panią mojem opowiadaniem?
— Nie, panie Moutier, odpowiedziała Elfy; wzrusza mnie pańska skromność: ale nie uważaj pan na mnie, to przejdzie.
Opowiadanie przeciągnęło się aż do południa, każdy przecież słuchał z wielkiem zaciekawieniem. Przy kawie zapytał Jakób, co się stało z generałem wziętym do niewoli?
— I on także jak ja otrzymał postrzał, odpowiedział Moutier, a przytem był już ranny. To był bardzo dobry człowiek i przez wdzięczność nie chciał mnie puścić od siebie. Pozostawaliśmy zatem razem w szpitalu, w Marsylii, w którem stosownie do jego żądania, wyznaczono mi sąsiedni pokój; następnie przepisano nam obudwom kąpiele w Bagnoles. Kiedy następnie przybyliśmy z generałem do Paryża, gdzie miał interesa, chciał mię koniecznie wziąć ze sobą do kąpiel, aby mi oszczędzić kosztów, ale odmówiłem opowiadając całą moją historyę życia i dodając, że muszę nieodwołalnie odwiedzić moje dzieci i moje zacne przyjaciółki. Wszak mi pozwolicie nazywać tak siebie, bo rzeczywiście tylko przy was czuję się zupełnie szczęśliwym. Gdybym ostatecznie nie musiał myśleć o zapewnieniu sobie dalszej przyszłości, niezawodnie nie oddaliłbym się ztąd, lecz pozostał waszym sługą, obrońcą i wszystkiem czem chcielibyście, ażebym dla was był.
— Jakże pan możesz pytać się o to, czy pozwolimy nazywać się przyjaciółkami twojemi? rzekła z uśmiechem pani Blidot. I my również serdecznie cieszymy się, że pana znowu oglądamy. Elfy może to panu potwierdzić.
— To prawda panie Moutier, bardzo często mówiłyśmy o panu, pragnąc jego powrotu, dodała Elfy.
— Dziękuję, moje drogie przyjaciółki, dziękuję wam. Ale z radości, że was widzę zapomniałem o jednej rzeczy, a właściwie o kimś. Cóż się też dzieje z tak zwanym Piotrkiem gałganiarzem?
— Zawsze nędzny i nieszczęśliwy, szybko odpowiedział Jakób. Od trzech dni wcale go nie widziałem; być może, że jest bardziej zajęty, bo właśnie jakiś znakomity pan przyjechał do oberży. Przywiózł go piękny powóz, który zaraz odjechał. To jednak szczególne, że ów pan ani razu nie pokazał się na ulicy. Prawdopodobnie zatem Piotrek mu nieodstępnie usługuje.
— Potrzeba będzie o nim dowiedzieć się, rzekł Moutier, najlepiej wieczorem, ale z wielką ostrożnością, by nie podrażnić naszego nieprzyjaciela.
— Gospodarza nie ma w domu i pozostała tylko jego żona.
— A cóż robi poczciwy kapitan? nagle zapytał Paweł. Gdzie on jest?
— Kapitan zdechł, odpowiedział ze smutkiem pan Moutier. Bohatersko skończył. W czasie oblężenia Sebastopola, kula roztrzaskała mu głowę, gdy towarzyszył mi podczas nocnej służby. Było to w nocy, w mróz straszliwy, bo zimno dochodziło do 20 stopni.
— Biedny kapitan! zawołał Jakób. Z taką przyjemnością byłbym go teraz zobaczył.
Po południe upłynęło na pogawędce i spacerze, unikano jednak starannie spotkania się z kimkolwiek z oberży; dopiero wieczorem, kiedy już się zciemniać zaczynało udał się Moutier wraz z Jakóbem w tamtą stronę, aby się coś dowiedzieć o biednym Piotrku.
Naumyślnie obeszli dom dokoła i po długiem krążeniu dostali się do zabudowań gospodarskich. Wszędzie panowała grobowa cisza, nigdzie nie widać było światła, drzwi były po zamykane, nie mogli więc żadną miarą dostać się do środka.
Jedna tylko wozownia stała otworem, tu więc obaj schronili się obmyślając dalsze plany. Już bawili tam czas nijaki, gdy nagle drzwi od oberży otworzyły się i wyszedł jakiś człowiek z krytą latarką w ręku. Moutier poznał w nim właściciela oberży. Oberżysta zbliżył się do komórki z węglami, którą od wozowni oddzielała ściana z desek, otworzył drzwi i wszedł .
— Masz kolacyą, rzekł głosem surowym i chrapliwym. Obcy już odjechał, więc jutro na nowo zaczniesz robotę; jeżeli jednak powiesz choć słówko o tem, coś słyszał i widział albo jeżeli przyznasz się, że cię zamknąłem w komórce, podczas bytności obcego w mojej oberży, połamię ci kości i upiekę na żarzących węglach. Czy rozumiesz ?
— Tak jest, odezwał się Piotrek drżącym głosem.
Gospodarz zamknął znowu drzwi i powrócił do oberży.
Kiedy już Moutier przekonał się że nikt nie może go usłyszeć, kazał Jakóbowi zawołać cicho Piotrka po imieniu.
— Piotrze! biedny Piotrze, rzekł Jakób zniżonym głosem, dla czego cię tutaj zamknięto?
— Czy to ty Jakóbie, wyrzekł równie cicho Pietrek. Jakim sposobem dowiedziałeś się, że mię ten niegodziwy człowiek uwięził? Ja sam nie wiem z jakiego powodu.
— Odkąd że tu siedzisz?
— Od tego dnia jak do oberży przybył piękny pan w powozie, który przyniósł ze sobą śliczną szkatułkę napełnioną złotemi przedmiotami. Ulitował się on nademną i mówił nawet do gospodarza, że mu się zdaje, że jestem bardzo nieszczęśliwy i chory. Ofiarował mu pieniądze, ażeby mnie gdzieindziej umieścił, ale gospodarz nie chciał o tem słuchać. Wówczas dobry pan dał mi złoty pieniądz, z poleceniem abym mu kupił za franka tytoniu a resztę zatrzymał dla siebie. Tymczasem mój pan wybiegł za mną na ulicę i wyrwał mi z ręki tę złotą monetę. Skoro zacząłem głośno krzyczeć pochwycił mię, ścisnął za gardło i wrzucił tutaj do tej komórki, grożąc że mię zabije, jak tylko wymówię choćby jedno słowo. Co wieczór przynosi mi chleb i wodę.
— Biedny chłopak! rzekł Moutier.
— Mój Boże, jęczał Piotrek, posłyszawszy obcy głos, tam ktoś jest z tobą. Moj pan dowie się o naszej rozmowne i niezawodnie mię zabije.
— Bądź spokojny, odezwał się wreszcie pan Moutier, to ja jestem ten żołnierz, co przed trzema laty dopomógł ci do przeniesienia worka z węglami. Jestem przyjacielem Jakóba i nie zdradzę cię. Kiedy odjechał obcy?
— Mój pan mówi, że odjechał już, ale mnie się zdaje, że dzisiejszego jeszcze wieczora słyszałem jego głos. Mówił bardzo głośno a mój pan klął okropnie a potem taki zrobił się hałas jakby się oba bili ze sobą. Później słyszałem rozmawiającą żonę pana i brata jego. Następnie wszystko ucichło i mój pan przyniósł mi kolacyę.
Moutier zadrżał na myśl, że może tutaj spełniona została jaka zbrodnia albo może dopiero mają przystąpić do jej spełnienia.
— Jakby temu przeszkodzić jeżeli już nie jest za późno? Wszystkie drzwi zamknięte, nie podobna wejść nie zrobiwszy hałasu. Nie tego się obawiam jednak, mówił sam do siebie, przy pomocy mojego sztyletu i pistoletów jakie mam przy sobie łatwo dam radę gospodarzowi i jego pomocnikom, ale jeżeli ten obcy jeszcze żyje, złoczyńcy mogą go pozbawić życia, zanim zdołam się dostać do tej zbójeckiej jaskini. Oby niebo zesłało mi jaką szczęśliwą myśl i dopomogło do spełnienia mojego zamiaru. Każda chwila spóźnienia zagraża życiu tego obcego.
Moutier jeszcze się chwilę namyślał, poczem zwróciwszy się do Jakóba, rzekł:
— Idź do domu moje dziecko; zawadzałbyś mi w mojem przedsięwzięciu.
— Nie, nie opuszczę pana, mój dobry panie Moutier, odparł Jakób; najniezawodniej chcesz się pan przekonać, czy owemu gościowi nie grozi niebezpieczeństwo, dla tego też może i ja przydam się panu na co.
— Przeciwnie moje dziecko zamiast pomocy byłbyś dla mnie zawadą. Idź do domu. Czy słyszysz? Rozkazuję ci!
Jakkolwiek wyrazy te były wymówione cicho, Jakób przekonał się, że opierać się niepodobna. Pocałował więc w rękę Moutier i odszedł.
— Zaledwie oddalił się Jakób i zaledwie Moutier powziął zamiar opuszczenia komórki, drzwi od oberży na nowo otworzyły się. Gospodarz zbliżył się do komórki, zaczął podsłuchiwać i wreszcie rzekł sam do siebie:
— Nie ma nikogo! Żadnego ruchu! A więc prędko do dzieła, wkrótce wejdzie księżyc a wówczas zamysł nasz spełznie na niczem.
Pozostawiając drzwi otworem powrócił do izby. Moutier skorzystał z tej okoliczności tak przyjaznej, szybko przemknął się przez podwórze i wkrótce znalazł się w tym samym pokoju, do którego niedawno wszedł oberżysta. Był on słabo oświetlony, mimo to przecież Moutier dostrzegł leżącego na ziemi, związanego i zakneblowanego człowieka, a następnie, jak gospodarz, jego żona i brat usiłowali go podnieść. Moutier nienamyślając się długo, strzelił z pistoletu do gospodarza, jego brata uderzył rękojeścią w głowę, a żonę jednem pchnięciem przewrócił na ziemię. Tym sposobem wszyscy byli pokonani a tylko gospodarz z bólu straszliwie krzyknął. Nie zwracając na to uwagi dzielny żołnierz, sztyletem rozciął sznury, któremi skrępowany był obcy, wydobył mu z ust chustkę i temi samemi więzami skrępował gospodarza oberży.
Poczem wybiegłszy na ulicę wypalił z pistoletu i zaczął głośno krzyczeć:
— Złodzieje! Rabusie!
Niezadługo nadbiegło sporo ludzi, którzy z przerażeniem zaczęli tłoczyć się do drzwi oberży.
— Chodźcie! Chodźcie! wołał Moutier już niema żadnego niebezpieczeństwa.
Na to zapewnienie zbiegło się jeszcze więcej widzów, niektórzy uzbrojeni w noże i drągi. Jednakże nie dowierzając zapewnieniu Moutier, nie weszli wcale do środka ale otoczyli dokoła cały dom.
W tym czasie, kiedy gromady stały niezdecydowane co dalej mają począć, pojawiła się Elfy. Usłyszała ona strzał i wołanie o pomoc Moutiera, przybiegła więc, będąc pewną, że znajduje się w niebezpieczeństwie.
— Co to się stało? zapytała zadyszana stojących widzów. Dlaczego nie idziecie do pokoju? Gdzie jest Moutier? Dla czego patrzycie na mnie z takiem podziwieniem?
— Bo proszę panienki, rzekł jeden z obecnych, nie wiadomo, co człowieka może spotkać. Byłoby nierozsądkiem wchodzić do izby, dopóki się nie przekonamy, o co właściwie idzie. Ten Bournier, to łotr: daleko lepiej unikać z nim spotkania.
— Tak, żeby z powodu waszego tchórzostwa, kto inny narażony był na utratę życia. Jestem kobietą a posiadam więcej odwagi niż wy.
Co powiedziawszy wyrwała jednemu ze stojących nóż z ręki i pobiegła prędko do oberży wołając:
— Panie Moutier, gdzie pan jesteś? Co się tu stało? spieszymy ci z pomocą.
Tym sposobem dostała się aż do izby, w której leżał związany gospodarz i jego żona oraz brat nie dający znaku życia. Moutier zlewał twarz pokrwawioną, leżącego równie na podłodze człowieka; nie wiedząc wcale, czy tenże był tylko raniony czy też pozbawiony życia. Usłyszawszy głos Elfy zwrócił się szybko ku niej mówiąc:
— Moja dobra, moja droga Elfy; zkąd ci przyszło na myśl wejść aż tutaj? Odejdź, błagam cię. Przyślij mi tu mężczyzn. Dla czego tutaj przyszłaś?
— Usłyszałam strzał i poznałam głos pana, odpowiedziała, z obawy więc, czy nie grozi panu jakie niebezpieczeństwo, przybiegłam natychmiast. Przy domu stoi około tuzina ludzi, ale że nie mieli odwagi wejść tutaj, więc przybyłam sama, żeby im dać dobry przykład.
— Nie zważając wcale na niebezpieczeństwo? O tego ci nigdy nie zapomnę Elfy, mówił ściskając ją ze wzruszeniem za rękę. Nie, nigdy, ale teraz, ponieważ tu jesteś, sprowadź mi ludzi, bo potrzeba przywołać żandarmów, aby zabrali tych łotrów i tego biednego pana, którego chcieli zabić, aby go obrabować.
Nie mówiąc ani słowa, oddaliła się Elfy, opowiedziała w krótkości obecnym to, co słyszała od Moutiera, poczem pobiegła do Gospody pod »Aniołem Stróżem« dla uspokojenia siostry. Przy oberży spotkała też Jakóba, który równie nadbiegł wystraszony, słysząc strzał i głos swego przyjaciela, dla dopomożenia mu, ale się spóźnił kołując po drodze do wsi. Elfy objaśniła go w kilku słowach o tem co zaszło, a ponieważ przewidywała, że chłopiec więcej Moutier będzie przeszkadzał niż pomagał, zabrała go ze sobą do domu.
Ludzie zachęceni przykładem dzielnej Elfy, rzucili się teraz całą gromadą do oberży i oświadczyli gotowość dopomagania Moutierowi.
— Już tego wcale nie potrzeba, odezwał się Moutier, zbrodniarze leżą na podłodze i nie są niebezpieczni, chciałbym tylko umieścić ich w zakładzie na koszt rządu. Gdzie tu jest najbliższe więzienie? Jestem przejezdnym i nie znam wcale tej okolicy. Przytem ten biedny człowiek dotąd nie odzyskał przytomności. Niech też kto pobiegnie po lekarza.
Poczciwi mieszkańcy ujrzawszy odznaki honorowe żołnierza, oddali mu się zupełnie na rozkazy. Dwóch co żywo, pospieszyło do miasta po żandarmów, czterech stanęło przy domu na straży, skrępowawszy także i żonę oberżysty i jego brata. Moutier posłał jednego do pani Blidot z zapytaniem, czy nie raczyłaby przyjąć do gospody chorego podróżnego.
Oberzystka objawiła gotowość natychmiastowego pomieszczenia u siebie obcego gościa.
Jakoż pan Moutier wydobywszy materac, położył na nim obcego podróżnego i z pomocą trzech silnych wieśniaków przenieść go kazał do gospody pod Aniołem Stróżem, gdzie już pokój był przygotowany. Pani Blidot była tak szczerze stroskaną losem biednego człowieka, że sama omyła mu twarz z krwi. Skoro nareszcie ułożono chorego w łóżku. Moutier dobrze mu się przypatrzywszy, wydał okrzyk zdziwienia.
— Jakież to szczęście, moja pani Blidot? Czy pani wiesz kogo wyrwałem z rąk tych morderców? Mojego nieszczęśliwego, wziętego do niewoli Generała. Tak, to on. Ale jakim sposobem znalazł się tutaj. Bogu niech będą dzięki! Otwiera nareszcie oczy, odzyskuje przytomność!
Rzeczywiście Generał oprzytomniał, bo rozglądał się naokoło i z wielkiem zdumieniem patrzył na panią Blidot. Nie widział zaś wcale Moutier, gdyż tenże skrył się po za pawilonem łóżka. Dopiero kiedy Generał zawołał:
— Gdzież jestem i co się ze mną dzieje? Moutier wyszedł z ukrycia.
— Jesteś pan u mojej serdecznej przyjaciółki panie Generale, rzekł, podając mu rękę. Łotr, w którego oberży zająłeś pan numer, cierpi teraz w bólu, mając zgruchotaną nogę, jego brat od uderzenia, jakie otrzymał niezawodnie zachoruje na zapalenie mózgu, a żona zbrodniarza czuje jeszcze dobrze cios, jaki otrzymała z mojej ręki.
— Jakto? Więc po raz drugi jesteś pan moim wybawcą, mój dzielny panie Moutier. Z pańskiego powodu popadłem w ręce rabusiów, a pan mię ztamtąd wyratowałeś.
— Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem okazać p. Generałowi nową usługę, odpowiedział Moutier, ale jakimże to sposobem stało się, że pan z mojej przyczyny dostałeś się w ręce tych łotrów?
Generał prosił o szklankę wina, zanim odpowie na pytanie. Po wypiciu wina czuł się nieco pokrzepionym i tak zaczął:
— Zwierzyłeś się mi pan, że masz zamiar przyjechać tutaj dla odwiedzenia swych serdecznych przyjaciół i swoich dzieci. Otóż ja znowu chcąc panu oszczędzić podróży, pieszo do Bagnolettes przybyłem za panem i stanąłem, niczego nie domyślając się, w oberży należącej do tego niegodziwego człowieka, który mię o mały włos nie pozbawił życia.
— Czemuż jednak przypisać ten gwałt? Dlaczego nastawał na pańskie życie? pytał Moutier.
— Posprzeczaliśmy się o małego chłopca, który tak nędznie i chorowito wyglądał, że miałem litość dla biedaka, opowiadał Generał. Jakoż dałem mu sztukę złotą, 20-frankową, ażeby mi za franka kupił tytoniu a resztę zatrzymał dla siebie; lecz niewątpliwie pieniądze te pochwycił gospodarz, gdyż już wcale nie widziałem chłopca. Starałem się zasięgnąć bliższych o nim wiadomości, jakoż na zajutrz powiedziano mi, że chłopiec jest żebrakiem, i że z tego tytułu oddano go do służby właścicielowi oberży. Przekonałem się, że tenże z nim bardzo okrutnie obchodził się, oświadczyłem więc gotowość powierzenia chłopca gdzieindziej. Złoczyńca ten jednak stanowczo się temu oparł. Kiedy mu zaś zagroziłem, że się zwrócę do naczelnika gminy, wpadł w straszliwy gniew. Przytem popełniłem wielki błąd, pokazując mu szkatułkę moją z kosztownościami i pieniądzmi i mówiąc mu, że samochcąc pozbawił się najmniej tysiąca franków, które byłby otrzymał za uwolnienie chłopca. Gospodarz nagle zmiękł i chytrze dodał, że nad tym tak ważnym przedmiotem musi się dobrze zastanowić. Natomiast ja mu odpowiedziałem, że teraz wcale mu nic nie dam i zamknąłem szkatułkę. Oberżysta spojrzawszy na mnie wściekłym wzrokiem oddalił się. Po upływie godziny jego żona wprowadziła mię do oddalonego od głównej izby pokoju, gdzie przygotowano dla mnie śniadanie. Kiedy je zjadłem, wszedł oberżysta, ale na to wcale nie zwracałem uwagi, dopiero jak wyszedł, usłyszałem, że pokój na klucz zewnątrz zamknął. Skoczyłem do drzwi, zacząłem w nie uderzać pięściami, krzyczałem, ale się nikt zgoła nie pokazał. Nie mogąc wyważyć drzwi, rzuciłem się do okna, ale i tu ucieczka okazała się niepodobieństwem, bo okno było zaopatrzone w żelazną kratę. Mimo to nieustawałem krzyczeć, co spowodowało, że zamknięto okiennicę. Teraz dopiero zdjęła mnie trwoga, widocznie bowiem dostałem się w zasadzkę. Na nowo zacząłem krzyczeć, ale wszystko napróżno. Nikt nie przyszedł. Co tu było robić? Nie miałem przy sobie żadnej broni, a nawet i nakrycie stołowe zostało usunięte. Trzeba było zatem czekać, co się dalej stanie. Przecież w każdym razie przyniosą mi jedzenie, postaram się więc skorzystać ze sposobności. W tym celu stanąłem tuż przy drzwiach, aby skoro je otworzą, szybko wyskoczyć. Czekałem dość długo; nakoniec usłyszałem szelest, ale nie otworzyły się zgoła drzwi, tylko otworzono okiennicę.
Podano mi przez okno kawał chleba, a po chwili też usłyszałem głos gospodarza, który mówił:
— Woda w butelce.
Poczem okiennica napowrót została zatarasowana.
Tak upłynęło dwa dni.
Byłem niezmiernie znużony i osłabiony, miałem tylko jedno krzesło, na którym spędzałem nocy, dawano mi zaś na pożywienie jedynie tylko chleb i wodę. Obawa o moje życie, odbierała mi całą siłę ducha i podkopywała coraz bardziej zdrowie.
— Krew mi się w żyłach burzyła, na myśl, że mój kochany Moutier jest tak blisko, a nie może pospieszyć mi z pomocą.
Nakoniec trzeciego dnia dał się słyszeć jakiś szelest przy drzwiach i wnet zająłem poprzednią pozycyę, aby obces rzucić się na wchodzących. Rzeczywiście dały się słyszeć kroki, klucz w zamku zazgrzytał i po cichu otworzyły się drzwi. Panująca ciemność w mojem więzieniu nie pozwalała dostrzedz mię przez wchodzącego. Czekałem dopóki drzwi całkowicie nie zostały otwarte, po czem szybko poskoczyłem naprzód, ale otrzymałem, w twarz takie silne uderzenie pięści że mi krew buchnęła ustami, mimo to byłbym się oswobodził, przekonałem się jednak z otrzymywanych ciosów, że mam do czynienia z wielu ludźmi. Dopóki tylko mogłem, wołałem o pomoc, ale napróżno. Wreszcie opuściły mnie zupełnie siły i moim mordercom udało się obalić mnie na ziemię. Jeden z nich usiadł mi na piersiach a inni krępowali ręce i nogi a następnie włożono mi chustkę w usta, tak, że się prawie dusiłem. Utraciłem całkowicie przytomność i nie wiem zgoła ani w jaki sposób zostałem uwolniony, ani też kto mianowicie dowiedział się o grożącem mi niebezpieczeństwie.
— Jak pan wypoczniesz, opowiem panu o wszystkiem szczegółowo panie generale; bo jesteś mocno wycieńczony na siłach i potrzebujesz koniecznie lekarza, po którego już posłano.
— Dość dla mnie będzie spoczynku, mój przyjacielu a wcale niepotrzebnym jest lekarz. Pozwólcie mi zasnąć a przekonacie się, ze swoboda pod opieką przyjaciół wystarczy do mego wyzdrowienia. Jutro, wszystko się załatwi jak należy.
Skoro Generał usnął, odezwała się pan Blidot:
— Pozostanę tutaj chwilę przy nim a pan, kochany panie Moutier, zechciej pójść zobaczyć, co się stało z tym łotrem.
Moutier powrócił do izby, gdzie zastał Elfy z obu chłopcami. Jakób pobiegł ku niemu z okrzykiem:
— Jakże się lękałem o pana, kochany panie Moutier! kiedy usłyszałem strzał, myślałem, że pana zabito.
Moutier serdecznie ucałował chłopca, potem zbliżywszy się do Elfy, uściskał jej ręce. Elfy spojrzała na niego z radością dodając:
— A ja równie byłam w okropnym strachu.
— Strach ten jednak dodał pani bohaterskiej odwagi, odpowiedział Moutier. Nie namyślałaś się ani chwili. Twoje spokojne oblicze, kiedym cię ujrzał wchodzącą, rzeczywiście przejęło mię zdumieniem i uwielbieniem.
— Jakże mię to cieszy, że jesteś pan ze mnie kontent, bo sądziłam, że niepotrzebnie mieszałam się do całej sprawy.
Moutier poruszył głową z uśmiechem.
— Przepraszam panią, ale muszę odejść i zwiedzić na nowo tę łotrowską jaskinię.
Jakób prosił, aby mu towarzyszył, na co Moutier chętnie się zgodził.
— Co tu jednak robić z Piotrkiem, rzekł Moutier. Czyby nie było dobrze oddać go pod opiekę proboszcza?
— Lepiej go do nas przyprowadzić, odpowiedziała Elfy.
— Dom państwa przecież nie jest ochronką a przytem nie znamy wcale Piotrka i nie wiemy czy odpowiedni dla towarzystwa naszych chłopców. Byłoby największem szczęściem dla niego, gdyby proboszcz chciał go przyjąć, bo wówczas stałby się, jeżeli jeszcze nim nie jest, dobrym chłopcem a następnie uczciwym człowiekiem i chrześcijaninem.
— Masz pan słuszność jak zawsze, odpowiedziała Elfy. Do widzenia zatem; ale nie daj pan długo na siebie czekać.
— Powrócę jak będę mógł najprędzej. Chodź Jakóbie.
Skoro Moutier wraz z Jakubem zbliżył się do oberży, usłyszeli jakieś narzekania, płacze i klątwy. Raniony już odzyskał przytomność jak równie i jego powiązani towarzysze. Wieśniacy strzegli ich bacznie, odpowiadając wzgardą na jęki i żale. Moutier wszedłszy, zapytał zaraz czy oswobodzono biednego Piotrka, pokazało się jednak, że o nim zapomniano, natychmiast więc poszedł z Jakóbem, żeby mu drzwi otworzyć od komórki. Nie było jednak klucza i Jakób oświadczył że pójdzie poszukać go w kieszeni gospodarza.
— Nie trudź się daremnie mój kochany, rzekł Moutier, nie potrzebuję wcale klucza i zobaczysz jak sobie poradzę. Jakoż uderzył samym sobą we drzwi, ale drzwi nie ustąpiły, uderzył po raz drugi, drzwi zatrzeszczały i wypadły z zawiasów. Piotr prawie umierał ze strachu, nie śmiał wcale wyjść z ciemnego zakątka. Jakób zaczął go uspakajać, wytłumaczywszy dlaczego pan Moutier wyważył drzwi i zawiadomił nadto, że jego pan wkrótce przez żandarmów zostanie aresztowany. Piotrek zaledwie uwierzył w swoją wolność, w nadmiarze radości rzucił się do nóg Jakóbowi, i panu Moutier i objął jego kolana. Moutier bronił się mówiąc, że to nie on, ale Bóg uwolnił go z zamknięcia.
— Ja myślałem, że to pan i poczciwy Jakób, odpowiedział chłopak.
— Nie przeczę temu ale zawsze przy pomocy miłosiernego Boga. Nie rozumiesz więc, widzę to dobrze, ale przyjdzie taki dzień, że mnie zupełnie zrozumiesz. Teraz zaś chodź ze mną, zaprowadzę cię do księdza proboszcza.
— O proszę pana, mówił chłopiec składając ręce, tylko nie do księdza proboszcza.
— Dla czegóż to? odezwał się Moutier zdziwiony. Cóżeś to zrobił proboszczowi, że się go tak boisz?
— Nic mu dotąd nie zrobiłem, ale przeciwnie unikałem go, a teraz jak tam się pokażę, to mię niezawodnie żywcem połknie.
— Co? zawołał Moutier. Któż to ci takie głupstwa mówił?
— Mój pan, on mi to właśnie najsurowiej zabronił, żebym się do proboszcza nie zbliżał, bo inaczej...
— Ha! ha! ha! roześmiał się Jakób a tymczasem ja tam ciągle bywam i dotąd jestem cały.
— Ty? zapytał zdumiony Piotrek. Rzeczywiście masz tyle odwagi? Jakże to się stało że żyjesz?
— Tak się stało, dodał Moutier, że twój pan jest złoczyńca i bał się tego, aby proboszcz nie pospieszył ci z pomocą i jego więc było interesem tak cię obałamucić, że proboszcz wyrządzi ci niezawodną krzywdę. No, ale dość tych głupstw, chodź chłopcze.
Piotrek był posłuszny ale jednak drżał cały. Zanim odeszli ukazał Moutier chłopcu jego pana, żonę i brata związanych i leżących na podłodze. Poczem udali się na probostwo. Z powodu spóźnionej pory, drzwi już były zamknięte. Moutier zapukał, proboszcz osobiście otworzył a poznając dzielnego żołnierza, rzekł:
— Dobry wieczór, kochany panie Moutier, znowu pan przybyłeś do nas i kiedy?
— Wczoraj rano księże proboszczu, odpowiedział, a obecnie właśnie przychodzę aby pomówić z księdzem proboszczem o spełnieniu jednego dobrego czynu.
— Bardzo dobrze, zgadzam się z góry, możesz pan mną rozporządzać.
— Idzie tu właśnie o danie przytułku temu biednemu malcowi, odpowiedział Moutier przedstawiając księdzu drżącego Piotrka.
— Więc nareszcie uwolnił go jego pan ze służby? rzekł proboszcz. O ile mi się zdaje, jest to jego jedyny szlachetny czyn. Ten chłopiec potrzebuje koniecznie czegoś się uczyć. Oddawna już pragnąłem go mieć w swojej szkole ale mnie ciągle unikał.
Przy tych słowach próbował wziąć chłopca za rękę, ale ten z wielkim krzykiem przytulił się do ściany.
— Co tobie? zapytał proboszcz zdziwiony.
— Muszę panu oświadczyć, że ten prostoduszny malec sądzi, iż go ksiądz chcesz połknąć. Niegodziwy oberżysta taką względem księdza przejął go trwogą, że malec uciekał zaraz na widok pańskiej osoby.
— Biedny chłopcze, mówił proboszcz śmiejąc się, bądź spokojny i zaprzestań myśleć o tych głupstwach twego pana. Wszystkie dzieci ze wsi przychodzą tu do mnie a przecież żadnego jeszcze nie zjadłem, zapytaj tylko Jakóba.
— Już mu to powiedziałem, odparł Jakób, gdy nam wyznał, że się tak lęka księdza proboszcza. Patrzaj, ja się poczciwego księdza wcale nie boję.
Przy tych słowach wziął rękę proboszcza i po kilkakroć ucałował. Piotrek nie spuszczał go z oka, wprawdzie jeszcze był bardzo przerażony, ale już nie uciekał do kąta.
— Więc to trzeba będzie chłopca dłuższy czas zatrzymać? Cóż jednak na to powie jego pan?
Moutier opowiedział proboszczowi, co go głównie skłoniło do powierzenia chłopca i kiedy wreszcie skończył opowiadanie, proboszcz oświadczył zupełną gotowość przyjęcia Piotrka pod swoją opiekę. Zawołał służącą i oddał jej chłopca, która też przygotowała dla niego kolacyę i łóżko.
— A teraz, rzekł, mam chęć odwiedzenia złoczyńców, może też będę mógł nakłonić ich do skruchy. Do widzenia zatem drogi panie Moutier, przyjdę do was, jutro rano.
Moutier wrócił z Jakóbem do domu, gdzie go pani Blidot i Elfy oczekiwały z wielką niecierpliwością.
— Chodź Jakóbie, rzekła pani Blidot, czas do spoczynku, Paweł już śpi od dawna.
— Dobra noc mateczko, dobra noc kochanej cioci, dobra noc panu Moutier, zawołał Jakób całując wszystkich serdecznie po kolei.
— Jakież to dobre dzieci powierzyłeś nam pan, panie Moutier, rzekła pani Blidot. Żebyś też pan wiedział, jak one nas kochają i tym sposobem przyczyniają się do radości i szczęścia naszego życia!
— A jakie to szczęście dla nich, że dostały się pod opiekę tak zacnych, dobrych kobiet, dodał Moutier. Z jaką macierzyńską czułością są pielęgnowane! Jak spokojne i błogie prowadzą życie pod waszym dachem?
— Jeżeli tak jest, jak pan twierdzisz, czemuż sam nie chcesz pozostać u nas?
— Mężczyzna w moim wieku hańbi się próżnowaniem i życiem bez trudu, droga pani, a przytem muszę koniecznie udać się do kąpieli w Bagnoles, aby pokrzepić zbyt nadwątlone zdrowie.
— Dobrze, a później?
— Później? Zobaczę jeszcze, co mi z pomocą bożą przedsięwziąść wypadnie.
— Sądzę, że nie wstąpisz na nowo do służby wojskowej? rzekła Elfy.
— Może, że i nie; sam doprawdy jeszcze nie wiem.
— Spodziewam się, że nie uczynisz pan tego kroku bez zawiadomienia mię o takowym, prosiła Elfy, wówczas bowiem przekonałabym się wyraźnie, że sprawiając mi przykrość, zdradzasz się sam, że nie posiadasz serca.
— O bądź pani pewną, że jeżeli to tylko zależeć będzie odemnie, nigdy nie sprawię pani żadnej przykrości, odparł z serdecznością Moutier.
— Jestem więc pewna, zawołała radośnie dziewczyna, że nie wstąpisz do wojska.
Obiedwie siostry i Moutier, naumyślnie opóźniali chwilę spoczynku, dla doglądania Generała, to też co chwila to pani Blidot, to Moutier, wchodzili do jego pokoju. Ponieważ jednak spał spokojnie, postanowili udać się na spoczynek. Moutier tylko pozostał w izbie gościnnej, a to z obawy, czy w nocy Generał nie będzie czego potrzebował. Pani Blidot nie chciała się na to zgodzić i kiedy sprzeczała się z Moutier, Elfy wymknęła się niepostrzeżona, lecz w chwilę wróciła niosąc materac.
— Ależ droga panno Elfy, tego ja wcale nie potrzebuję, rzekł Moutier.
Elfy nie słuchała wcale i chwilę potem pojawiła się z drugim materacem oraz z dwoma poduszkami i kołdrą.
— To istotna hańba dla żołnierza, rzekł Moutier, sypiać na łożu, jak jaki książę.
Opór przecież na nic się nie przydał, usłano mu łóżko w izbie gościnnej i obie siostry życząc mu dobrej nocy, co żywo oddaliły się.
Moutier obudziwszy się ujrzał z wielkiem zdumieniem, że to już był dzień. Szybko tedy wyskoczył z łóżka, umył się i ubrał, poczem z wielką ostrożnością wśliznął się do pokoju Generała, lecz go znalazł w tej samej pozycyi leżącego jak poprzedniego wieczoru. Z początku myślał, że umarł, ale wnet jednak przekonał się, że Generał oddycha swobodnie i rzeczywiście śpi smacznie. Jak wszedł tak i wyszedł nie czyniąc najmniejszego hałasu; zebrał materace, ułożył je na właściwem miejscu i rozpalił wielki ogień, aby tym sposobem choć w części odwdzięczyć się gospodyni za jej dobroć.
Przy tej sposobności zabrał się do porządkowania całej izby. Zaledwie ukończył zamiatanie i spoczął na krześle, gdy usłyszał czyjeś lekkie kroki. Była to Elfy.
Pozdrowiwszy go jak zwykle, rzekła:
— Myślałam, że pan jeszcze spoczywa, bo wydawałeś się pan wczoraj wielce utrudzonym.
— Spałem jak książę na mojem wspaniałem łożu, odparł Moutier i dla tego czuje się zupełnie pokrzepionym i gotowym do spełnienia jej rozkazów.
— Pan zawsze tak mówisz jakbym była dla pana tyranem, rzekła Elfy.
— Nie Elfy, mówię to dla tego, że pragnę być ci użytecznym i zwolnić od niepotrzebnego trudu.
— Aha! zawołała Elfy wszystko doprowadziłeś pan do porządku i pościel równie pięknie ułożona, ale tutaj pozostać nie może, jako w pokoju gościnnym; zaraz ja tu wszystko inaczej poukładam.
— Na to nigdy nie pozwolę. Sam wszystko zrobię, zechciej mi tylko pani powiedzieć, gdzie zanieść materace.
— Do sąsiedniego pokoju, odparła Elfy, będziemy ich potrzebowali dzisiejszego wieczoru, jeżeli pan znowu zechce być blizko Generała.
Moutier zabrawszy materace zaniósł je do wskazanego pokoju, a rozglądnąwszy się dokoła wyrzekł:
— Jakiż to śliczny salonik, świeżo wytapetowany, nowe meble, szafka z książkami, słowem nic nie brak do wygody i przyjemności.
— Bo też właśnie jest on dla pana przeznaczony. Nikt dotąd zgoła w nim nie mieszka i w czasie nieobecności pana nazywaliśmy go: „pokojem naszego przyjaciela Moutier.“ Stał się on dla nas wspomnieniem po panu. Jakób często obmiatał tu kurz, mówiąc prawie zawsze z westchnieniem:
— Kiedy też zamieszka ten pokój nasz drogi pan Moutier?
Zanim żołnierz zdołał Elfy odpowiedzieć, wbiegł do pokoju Jakób z bratem.
— Nareszcie jesteś pan w swoim pokoju, zawołał. O pozostań pan tutaj, pozostań, panie Moutier. Wszyscy będziemy bardzo szczęśliwi.
— Niepodobna moje dziecko. Nie mogę być ciężarem twojej mamy i cioci.
— Bynajmniej, sam nieraz słyszałem, jak mówiły, że byłbyś pan im bardzo pożyteczny, — pragnęły nawet mieć przy sobie tak dobrego, tak zacnego człowieka.
— Dziękuję ci moje dziecko za tak przyjemną nowinę, i skoro tylko zaoszczędzę sobie nieco grosza, niezawodnie zabawię tu czas pewien; dotąd przecież jestem tylko ubogim żołnierzem i niepodobna mi pozostać w miejscu, w jakiem nie mógłbym zarobić na swoje utrzymanie.
Po czem opuścił piękny salonik, udając się do pokoju generała.
Tymczasem Elfy zajęła się przygotowaniem śniadania, porąbała cukier i poszła po mleko do mleczarni.
Generał obudziwszy się, uczuł się zupełnie zdrowym, po wczorajszym zaś wypadku pozostał tylko ból oczów i nozdrzy. Mimo to miał wyśmienity apetyt, bo właśnie zażądał śniadania.
— Będąc przez trzy dni na dyecie, o chlebie i wodzie, czuję głód szalony. Gdybyś mi pan przyniósł filiżankę kawy byłbym panu niewypowiedzianie wdzięczny.
Moutier pospieszył natychmiast do izby gościnnej i wszedł tam prawie równocześnie z Elfy, która wracała z mlekiem, z miasta. Była smutną i milczącą. Moutier zażądał kawy dla generała. Elfy przystawiła ją do ognia nie mówiąc ani jednego słowa.
— Co pani jest? zapytał Moutier zaniepokojony, taka jesteś smutna?
— Ponieważ widzę, że dla pana nie wiele znaczą nasze osoby i że mało pana obchodzi czy mnie i Jakóba zasmucisz.
— Wyznaję pani szczerze, że smutek Jakóba który tu żyje sobie jak książę, nie sprawia mi najmniejszego niepokoju, ale że pani jesteś smutna to mi serce rozdziera. Gdybym posiadał dodostateczne środki utrzymania, czyli gdybym mógł tu pozostać nie będąc ciężarem dla pani i jej siostry, niewątpliwie poczytałbym się za najszczęśliwszego człowieka i ciebie, moja kochana, droga Elfy nigdybym już nie opuścił. Ale pani to dobrze pojmujesz, że pozostać u państwa mógłbym tylko w tym razie, gdybym albo był waszym krewnym, albo ożeniwszy się, stał się członkiem waszej rodziny... lecz...
Elfy podniósłszy w górę głowę, z uśmiechem odpowiedziała:
— Lecz pan nie masz odwagi wypowiedzieć tego ostatniego życzenia, ponieważ jesteś ubogim a ja zamożną. Czy to tylko ten jedyny powód?
— Jedyny, zapewniam panią. Ach! gdybym był wstanie zapewnić jej przyszłość, jakże czułbym się szczęśliwym. Dla mnie jednak bez przyjaciół i zupełnie osamotnionego człowieka, posiadać taką słodką, miłą żonę, jak pani jesteś, byłoby szczęściem nad miarę, przytem mając szwagrową równie zacną i dobrą, jak pani siostra, nie brakło by mi nic na tej ziemi, tem więcej, że i zajęcia te, jakim obecnie się oddaję, sprawiają mi niewypowiedzianą radość.
— Dlaczegóż więc deptać nogami szczęśliwą sposobność, jaka się panu obecnie nadarza? Nazywasz pan nas przyjaciółkami, my zaś pana pełnym poświęcenia przyjacielem. Dlaczego mówisz pan o ubóstwie, gdy mógłbyś podzielić z nami tę mniemaną zamożność i również do naszego przyłożyć się szczęścia i pomyślności. Moją siostrę, która pana tak lubi, Jakóba i Pawła wszystkich byś uszczęśliwił. Posłuchaj mojej rady przyjacielu i nie oddalaj się, pozostań z nami.
Moutier niezmiernie wzruszony, chciał odpowiedzieć, lecz przeszkodził mu generał, który znudzony samotnością w swoim numerze, już od kilku chwil wszedł do pokoju i nie widzialny przez nikogo, zbliżył się do obojga rozmawiających. Wziął on za rękę Elfy, a wkładając w rękę Moutier, dodał:
— Otóż ja chcę was oboje połączyć ze sobą. Do licha, któżby ośmielił się dać odkosza mojemu wybawcy? Ofiaruję mu 20 tysięcy franków i spodziewam się, że nie będziecie się opierać mojemu upragnionemu życzeniu.
— Drogi panie generale, rzekł Moutier, nie mogę przyjąć tak olbrzymiej sumy, bo nie mam zupełnie do tego prawa.
— Żadnego prawa? zawołał generał. Masz do niej takie samo prawo jak ja, mój przyjacielu, bo czyliż mógłbym posiadać jeszcze ten majątek bez twojej pomocy? Mówisz, że to olbrzymia suma. Czyliż moja osoba nie warta 10 tysięcy franków? Alboż nie uratowałeś mi dwukrotnie życia? Wszak dwa razy po 10 tysięcy, czyni 20 tysięcy franków. Czy ośmielisz się twierdzić, że się za wiele oceniam i że tyle nie jestem wart? Do pioruna. Przecież człowiek ma także jakąś miłość własną i nisko tak cenić się nie powinien.
Elfy zaczęła się śmiać, śmiech ten udzielił się i panu Moutier.
— Dobrze więc, odparł tenże, przyjmuję drogi panie generale. Nie podobna zrzec się tej miłej Elfy, która równie ze swojej osoby czyni dla mnie ofiarę.
— Chwała Bogu! zawołał generał, ocierając pot z czoła, przyznaj jednak, że wart jestem 20 tysięcy franków.
— O najlepszy panie generale... Moja wdzięczność...
— Ta! ta! ta! rzekł ze śmiechem generał, nie idzie mi wcale o wdzięczność, ale o nagrodę życzliwości, jaką mi tutaj wszyscy okazali i rozpoczynam od tego, że ucałuję moją nową przyjaciółkę.
Jakoż generał wycisnął na obu policzkach Elfy serdeczny pocałunek.
— Dziękuję panu, panie generale, rzekła Elfy, biorąc go za rękę, nie za 20 tysięcy franków, jakie ofiarowałeś pan tak wspaniale mojemu... Jakże pańskie imię panie Moutier? dodała zwracając się ku niemu.
— Józef.
— A zatem nie za 20 tysięcy, jakie ofiarowałeś mojemu Józefowi, ale za to że go nakłoniłeś do ich przyjęcia... Ach Boże! Zaręczyłam się, nie powiedziawszy o tem ani słowa mojej siostrze!
Elfy wybiegła z pokoju. Generał otworzył szeroko oczy, mocno zdumiony.
— Co to? Co to jest? zawołał. Więc jej siostra wcale o tem nie wie? Więc się sama oświadczyła nie znając nawet twojego imienia?
— Niech to pana wcale nie trwoży, odpowiedział Moutier, wszystko pójdzie jak z płatka.
— Hm! Nie mogę na to dać żadnej odpowiedzi. To tylko widzę, że Elfy śliczna, miluchna dziewczyna.
— A gdybyś pan przytem wiedział, jak jest dobrą, skromną, pobożną, łagodną i pracowitą.
— Nawet i te biedne dzieci niezmiernie będą z tego zadowolone i kontente, bo miałem sposobność przekonania się, że to bardzo dobre dzieci...
W tej chwili weszła pani Blidot, wraz z chłopcami i uradowaną Elfy.
— Daruj droga przyjaciółko rzekł Moutier, że bez twego pozwolenia oświadczyłem się o rękę Elfy, ale Generał nadzwyczajnie na to nastawał.
— Od dawna pragnęłam dla szczęścia Elfy, aby ta sprawa zakończyła się w podobny sposób, odpowiedziała pani Blidot, bo od pierwszej chwili poznałam, żeś się jej nadzwyczajne podobał. Pańskie późniejsze odwiedziny i listy pisane do nas jeszcze silniej utwierdziły mię w tem przekonaniu. Przybycie pańskie obecne jeszcze bardziej wyjaśniło ten stosunek, a jej odważne wejście do oberży Bourniera, najniewątpliwiej zdradziło jej dla pana uczucie. I nie omyliłam się wcale.
— Dla tego to właśnie, moja droga siostro, miałem odwagę wyznania jej mojej miłości, jakkolwiek połączeniu naszemu stało na przeszkodzie tyle zawad, a głównie moje ubóstwo. Zacny Generał usunął ostatecznie ową przeszkodę i dzięki jemu zostanę twoim bratem, dodał ściskając ręce pani Blidot, a siostry twej szczęśliwym mężem i dozgonnym sługą.
— Mój drogi przyjacielu, jakież to szczęście dla nas zawołał Jakób. Zamieszkasz tedy, w tym pięknym pokoju, pozostaniesz u nas na zawsze, a nasza ciocia już nie będzie tak smutna. O, bo była smutna, nawet dziś widziałem, jak płakała.
— Cicho! Cicho! Ty gaduło! rzekła Elfy całując chłopca, nie powinieneś nigdy wydawać ciotki ze sekretu.
— Nie jest to sekret wcale i mogę śmiało wyznać go naszemu przyjacielowi.
— Aj do licha, czy nareszcie będziemy mogli zasiąść do śniadania, przerwał Generał. Jestem głodny jak wilk. Wszyscy zapomnieliście o tem, że przez dwa dni żywiono mię suchym chlebem i wodą, co tak skurczyło mój żołądek, że aż mi się słabo robi. Niestety! niemam drugiej Elfy, któraby pamiętała o nakarmieniu swojego Moutier. Dajcież mi przynajmniej kawy.
— Natychmiast panie Generale, zawołała pani Blidot, racz pan zasiąść przy stole.
— Przepraszam cię Elfy, rzekł Moutier, odbierając jej tacę z kawą, teraz na mnie kolej usługiwać wszystkim, wszak mnie do tego sama upoważniłaś?
— Rób, jak ci się podoba, odparła żartobliwie Elfy, bo odtąd jesteś tu panem.
— Pan i sługa w jednej osobie, dodał Moutier śmiejąc się z całego serca.
— Tak jak ja, jestem jeńcem i Generałem, powiedział Generał wzdychając.
— Pańska niewola długo nie potrwa, wkrótce pokój zostanie zawarty i wrócisz pan do swojej ojczyzny.
— Przyznam ci się mój przyjacielu, że chętnie odwlokę ten odjazd.
— A zatem mamy nadzieję, iż raczysz pan być na naszym szlubie.
— To też dla tego właśnie opóźniłem mój wyjazd, zawołał Generał. Do mnie należeć będą przygotowania do ślubu, a jaką wam wyprawię kolacyę cukrową! Wszystko musi być od Chevet. Wy go nie znacie, ale ja go poznałem w Paryżu, i on to godnie odpowie moim życzeniom.
Generał nareszcie zaspokoił głód, przytem zaznajomił się z dziećmi, które też z nim poszły. Jakób poprowadził go do Proboszcza, żeby odwiedzić biednego Piotrka. Był on od pewnego czasu tak zmieniony, że go zaledwie poznali; już wcale nie zasługiwał na przydomek „gałganiarza“. Gospodyni Proboszcza, kobieta rzadkiej dobroci i uczciwości, troskliwie zajęła się sierotą, umyła go, uczesała, przebrała w świeżą bieliznę i nowiutką odzież. Piotrek zdawał się być niezmiernie kontent ze siebie a jeszcze bardziej, gdy ujrzał wchodzącego Jakóba z Generałem. Słuchał on z wielkiem zadowoleniem, jaką rolę odegrał Jakób i Moutier w oswobodzeniu Generała.
Generał serdecznie dziękował Proboszczowi za trudy poniesione około ukształcenia Jakóba i za ojcowską opiekę nad biednym Piotrusiem.
— Jesteś pan zacnym, uczciwym człowiekiem, mówił Generał, ściskając go za rękę i niezmiernie się z tego cieszę, że mogę to panu wyrazić słowami.
— Nie moje to dzieło, odparł skromnie Proboszcz, bo w niem po największej części brały udział pani Blidot i jej siostra.
— Doprawdy? zawołał Generał. Czy też ksiądz wiesz o tem, że wydałem za mąż siostrę pani Blidot?
— Elfy? Niepodobna.
— Tak jest; wyposażyłem jej przyszłego męża, gdyż biedaczysko byłby zrzekł się jej ręki, z tej przyczyny, że ona ma pieniądze, a on ich nie ma. To mię tak rozgniewało, że chcąc całą rzecz załatwić natychmiast, ofiarowałem mu 20 tysięcy franków. Takiego im wypłatałem figla! Teraz za to on bogatszy.
— Ale kogoż poślubia, ta moja pieszczotka? zawołał Proboszcz ze śmiechem; dotąd przynajmniej odmawiała wszystkim, mówiąc: Nie kocham pana. Skoro zaś nacierałem na nią, tłumaczyła się: Że kochać już nikogo nie może. To znowu śmiejąc się, twierdziła: że nie pójdzie nigdy za mąż.
— Nie można zbytecznie dowierzać młodym dziewczętom. Powtarzam księdzu, że poślubia Moutier, mojego wybawcę, jednego z najodważniejszych ludzi.
— Dzielnego Moutier! To mi się bardzo podoba, to mię nadzwyczaj cieszy.
— Kiedyśmy byli oba ranni, mówił w dalszym ciągu generał, ja jeniec wojenny i on mój przyjaciel, wówczas słyszałem często, z jakiemi pochwałami odzywał się o swoich przyjaciółkach, szczególniej zaś o miłej, dobrej i lubej Elfy. Wtenczas to nakłaniałem go do ożenienia się. Mój towarzysz wprawdzie nie odmawiał, ale zwlekał, gdyż przedewszystkiem chciał sobie uzbierać nieco grosza. Mówiąc między nami, przybyłem tutaj jedynie po to, aby doprowadzić do pomyślnego skutku ową sercową sprawę i po raz drugi zostałem przez niego uratowany, popadłszy w zastawione sieci tego niegodziwego Bournier. Czy to nie jawny znak opatrzności? Gdyby nie natrafił na Durakina, czy mógłby spełnić swe od tak dawna upragnione projekta.
— Któż to jest Durakin? pyta proboszcz.
— Ten, który ma zaszczyt mówić obecnie z księdzem, nazywam się Durakin; — nazwisko rzeczywiście śmieszne, bo u nas w rossyjskim języku, znaczy to: kiep!
Proboszcz serdecznie się uśmiał i ulegając prośbie swego nowego znajomego, postanowił udać się do gospody pod Aniołem Stróżem, żeby złożyć życzenia obu siostrom.
Gdy obaj rozmawiali, Jakób i Piotr nie tracili czasu nadaremnie Piotr opowiedział Jakóbowi że nie ma już od dawna rodziców; że od ósmego roku życia, bawił u jednej wiejskiej kobiety, którą uważał za matkę. Ona to właśnie oddała go niegodziwemu Bournier. Skoro jednak śmiertelnie zachorowała, przyznała się chłopcu, że nie jest jego matką, lecz, że go ukradła dzieckiem jeszcze. Uczyniła to przez zemstę, gdyż rodzice Piotrusia odmówili jej jałmużny i wypędzili z domu. Po wyzdrowieniu zaś, ofiarowała się go odprowadzić do rodziców, chociaż nie zmieniło by to w niczem jego losu, gdyż rodzice Piotrka byli ludzie ubodzy i mieli więcej jeszcze dzieci. Wkrótce potem kobieta owa umarła, ale Piotrek wie, że Bournierowi wskazała i miejsce zamieszkania rodziców chłopca i ich nazwiska.
Na to Jakób odrzekł, że Piotrek powinien o wszystkiem zawiadomić proboszcza, a ten może skutecznie podziałać na Bouruier i dowiedzieć się od niego bliższych szczegółów.
Jakób i Piotr prosili, aby mogli razem pozostać na probostwie.
W skutek tego generał i proboszcz udali się sami do gospody pod Aniołem Stróżem, gdzie znaleźli Moutier rozmawiającego z Elfy, pani Blidot zajęta gospodarstwem od chwili do chwili mieszała się także do rozmowy.
— Patrz proboszczu, oto właśnie siedzi przy sobie zakochana para. Sądzę więc, że teraz wierzysz, iż się ze sobą połączą.
Proboszcz zbliżył się do Elfy, a pobłogosławiwszy ją, rzekł:
— Bądź szczęśliwą moja córko! Uczyniłaś jak najlepszy wybór. Człowiek ten jest pobożnym i rozsądnym. Poznałem to za pierwszą jego bytnością, w chwili, kiedy przyszedł do mnie, ażeby zasięgnąć o was wiadomości.
— Dziękuję panu, księże proboszczu, za pochlebną opinię i pragnę również otrzymać jego błogosławieństwo, mając zamiar połączyć się dozgonnie z moją drogą Elfy.
Moutier ukląkł a poczciwy proboszcz rozciągnął nad nim ręce błogosławiąc. Zanim powstał, pochwyciwszy dłoń Elfy, wyrzekł:
— Przysięgam przed Bogiem i tobą, księże proboszczu, że użyję wszelkich starań, ażebym życie mojej kochanej Elfy uczynił szczęśliwem, pomyślnem, jak również nigdy nie zapomnę, że szczęście nasze zawdzięczamy jedynie samemu Bogu.
Foczem powstał, całując w rękę Elfy. Pani Blidot płakała, Elfy łkała a nawet i generał nie mógł ukryć swego wzruszenia.
— Do licha, rzekł, widzę, że i ja muszę dobyć chustkę z kieszeni. Czy nie przestaniecie nareszcie? zawołał. Przyprowadziłem tutaj proboszcza, aby mu pokazać jak jesteście szczęśliwi, a tymczasem Moutier wyprawił nam taką scenę, że aż jego narzeczona i jej siostra spłakały się, a mnie mimowoli popłynęły łzy z oczów. Ksiądz proboszcz także ma mokre źrenice, widzę wreszcie że i Moutier nie pozostał równie obojętnym.
— Panie generale, łzy te, są łzami radości, pierwsze w mojem życiu, a panu zawdzięczam to słodkie wzruszenie. Jesteś moim dobroczyńcą, dodał ściskając serdecznie ręce generała.
Wówczas generał ucałował Moutier, a rzucając go w objęcia proboszcza, sam co żywo wybiegł, zatrzaskując drzwi za sobą.
Po niejakiej chwili proboszcz usiadł, to samo uczynili i inni, gdy nagle otworzyły się drzwi i pokazała się głowa generała:
— Kiedyż ślub nastąpi? zapytał.
— Ślub? rzekła Elfy jakby zdumiona, nie mieliśmy jeszcze czasu pomyśleć nad tem.
— Ja zaś o wszystkiem myśleć muszę i chcę koniecznie wiedzieć o dniu ślubu, żebym na czas u Chevet mógł zamówić kolacyę cukrową.
— Za pozwoleniem pana generała, odpowiedział Moutier, zanadto pan się spieszysz i zapominasz o naszej podróży do kąpieli i o naszych ranach.
— Wcale nie zapominam ani o jednem ani o drugiem, ale przedewszystkiem musisz odbyć wesele.
— O bynajmniej, wtrąciła Elfy, Józef ma słuszność, musisz pan naprzód pojechać do kąpiel a my będziemy panu towarzyszyli, abyś nie pozostał bez należytej opieki.
— Tak jest moja droga Elfy, dodał Moutier. Postanowienie twoje bardzo rozsądne. Musimy rozdzielić się na chwilę, aby już potem nie rozstawać się ze sobą.
— Hm! hm! bąknął generał. A za kogóż to wy mnie macie? Któż to śmie brać mię w kuratelę jak niedorostka! I ty Moutier i twoja Elfy macie słuszność, lecz i ja przecież jestem już w wieku dojrzałym. Czy myślicie, że w 63 roku życia, już się nie wie co się czyni? A jeżeli się uprę i dopiero pojadę do kąpiel po ślubie? To co?
— To pan tu pozostaniesz pod naszą opieką, a Józef pojedzie do kąpieli, aby się wyleczył całkowicie z ran i żeby nie był zmuszonym później odjeżdżać odemnie.
— Gadajże tu z nimi, rzekł generał. Oto co zrobi z człowieka kobieta. Ha! trudno, nie opieram się, lecz poddaję woli pani i jutro wraz z Józefem odjeżdżamy a sądzę, że wkrótce wygoi się on zupełnie.
— O jutro nie, zawołała Elfy, niezmiernie przerażona tak pospiesznym rozdziałem. Dopiero zaledwie kilka słów mówiłam z Józefem a moja siostra jeszcze nie przygotowała wszystkiego jak należy. Nie chcę, żeby tak prędko odjeżdżał... Mój Boże, jak to trudno zdecydować się na coś podobnego... Księże proboszczu, kiedy rzeczywiście mogłabym go puścić od siebie?
Generał zatarł ręce z radości, mówiąc:
— Aj! aj! Na myśl o odjeździe rozum się miesza a na placu boju jako zwycięzca staje miłość Hurra! kiedyż tedy ślub nastąpi?
— Ależ nikt zupełnie o tem nie myśli, odparła Elfy. Jaki z pana generała gorączka. Czy już nie można odnaleźć jakiej pośredniej drogi? Przy pańskich żądaniach przyspieszenia ślubu i przy chęci nagłego odjazdu, wszystkim nam przekręciło się w głowie. Ja sama nie wiem co mówię, rzeczywiście Józef nie może oddalać się, dopóki nie złoży zeznania w sprawie Bournier i pan, panie generale, także będziesz słuchany. Nie prawdaż księże proboszczu?
Moutier uśmiechnął się i nawet po części był uradowany, że dłużej pozostanie przy Elfy.
— Nic zgoła na to nie odpowiem, wyrzekł Moutier, gdyż tak dzielnie bronisz naszej wspólnej sprawy i tak mówisz pięknie, że z prawdziwą przyjemnością słucham cię i słuchać będę całe moje życie.
— Masz zupełną słuszność Elfy, odezwał się proboszcz, trzeba powstrzymać się z podróżą do czasu powołania sądowego, które zapewne za kilka dni nastąpi.
— Zupełnie podług mego zdania, wtrąciła teraz pani Blidot. Chciałam to samo powiedzieć, miałam już te wyrazy na języku.
— Dla czegoż zatem dotąd powstrzymałaś się? zapytała Elfy.
— Alboż miałam czas po temu! rzekła ze śmiechem pani Blidot. Mówisz ciągle sama i z takiem rozognieniem, że nawet Moutier nie mógł przyjść do słowa.
Generał nareszcie zgodził się na podróż do kąpiel przed ślubem, żądał wszakże bezwarunkowo, aby w dniu, kiedy powrócą napowrót, powiedziano mu o terminie dopełnienia aktu weselnego. Chciał on koniecznie sprowadzać potrawy i przysmaki z Paryża, lecz na to nikt nie zwracał uwagi i poczciwy człowiek tylko z dziećmi o tem rozmawiał.
— Cóż to jest baba? pytał Jakób w czasie rozmowy z generałem.
— Jest to wyborne ciasto z rodzynkami, odparł generał.
— Aha, to tak jak legumina z jabłek, którą to zawsze przyrządza ciotka.
— Oj ty paplo, baba tysiąc razy lepsza od leguminy, odparł generał.
W tem miejscu też zaczął wyliczać potrawy mające się podać na uczcie weselnej.
— Co to jest marcepan? zapytał znowu Jakób.
— Przepyszne ciasto, wyrobione z cukru i migdałów.
— To z tych migdałów, co my zawsze wybijamy z nich mleko?
— E! daj mi pokój, rzekł znudzony generał. Po czem zwróciwszy się do pani Blidot dodał: Pani dzieci są strasznie jeszcze ograniczone. Jedno mię pyta, czy baba jest to legumina wyrabiana przez ciotkę, drugie znowu baje coś tam o mleku migdałowem. Chłopcy najwyraźniej o niczem nie mają pojęcia.
Na to powiedzenie generała, Jakób jakby doskonale rozumiał o co właściwie idzie, rzekł filuternie:
— Tego co pan mówi, nie pojmuję zupełnie, a Pawła znowu nie interesują wcale ani uczty ani obiady.
Co powiedziawszy zawinął się i uciekł do ogrodu.
Tym sposobem dzień zeszedł dla wszystkich bardzo wesoło.
Gromadzili się ciągle goście już to na obiad już tylko na przekąskę. Jakób miał dzisiaj zupełnie wolny dzień od lekcyi, posługiwał więc do stołu i oprócz pochwał gości, otrzymał także i pieniężne datki.
Paweł nie odstępował go ani na chwalę, natomiast generał mięszał się do rozmowy obecnych gości, to też któryś z nich, biorąc go za handlarza bydła, zapytał:
— Zapewne mógłbym się dowiedzieć od pana po czemu sprzedają woły na targu?
— Bardzo tanio, odparł spokojnie generał.
— Wieleż za funt?
— Dwa do trzech franków, odpowiada generał, nie mający w tym względzie najmniejszego wyobrażenia.
— I to pan nazywasz tanio! zawołał obcy. Do pioruna! Widocznie pan jesteś bardzo wymagającym. Ja przez całe życie nie słyszałem o podobnych cenach. Chyba, że pan żartujesz sobie ze mnie?
— A broń Boże, zanadto wysoko cenię pańską osobę, odpowiedział mniemany handlarz bydłem.
Nie zwracając uwagi na ostatnią apostrofę generała, podróżny zajął się swym obiadem, z ukosa tylko poglądając na generała, który taką poważną i dumną przybrał minę, iż nie śmiał się z nim spierać. Po ukończeniu obiadu, generał poprosił gospodyni, aby przyniosła dwie filiżanki kawy, jedną dla niego a drugą dla podróżnego a nadto butelkę najlepszego wina.
— Czy na dowód zgody, nie raczysz pan przyjąć odemnie filiżankę kawy? zapytał generał podróżnego.
— Bardzo chętnie, odpowiedział obcy, ale nie podejrzywałem zgoła pana o chęć ubliżenia mi.
— Masz pan słuszność, bo nie wiedziałem wcale o co właściwie chodziło i dla tego odpowiedziałem na chybił trafił.
— Mówiłem o cenach na woły. Czy pan nie trudnisz się tym zarobkiem?
— Nie, wyrzekł generał, śmiejąc się do rozpuku. Jestem takim samym jak pan podróżnym i więźniem tego oto pana, dodał wskazując stojącego obok Moutier.
Więźniem; powtórzył obcy z przerażeniem. Więc pan jesteś...
— Nie jestem ani mordercą, ani rabusiem, rzekł generał głosem przerywanym śmiechem, chociaż mimo to wielu zabiłem ludzi lub zabić kazałem (podróżny cofnął krzesło, nie chcąc być blisko tak straszliwego zbrodniarza). Jestem jeńcem wojennym. Pod Małakowem zostałem zabrany przez tego jegomości, po wyrzuceniu zaś w powietrze fortecy, wydobył on mię z pośród widzów. Pomimo bolu i ran, podziwiałem szaloną odwagę tego człowieka, który narażał własne życie, dla uratowania życia wroga. Więc przekonałeś się pan teraz, że jestem podróżnym i więźniem.
— A jakiż stopień zajmuje pan w armii?
— Jestem generałem.
Podróżny zerwał się z krzesła, a zdejmując czapkę, starał się usprawiedliwić drżącym głosem:
— Przebacz pan, panie generale... nie wiedziałem.. sądziłem... myślałem...
— O, niech to pana nie przeraża, mówił uspakajając gościa generał, już nie raz byłem brany za handlarza wołów i wypadek obecny z panem zapewne nie będzie ostatnim w mojem życiu.
Zakłopotany podróżny chciał zapłacić rachunek, ale generał na to nie pozwolił. Po niejakiej chwili obcy ukłoniwszy się grzecznie i dziękując za przyjęcie, oddalił się.
— Jakto w podróży musi być wesoło! zawołał Jakób.
— Więc pojedziesz ze mną? zapytał generał.
— Chciałbym, z wielką przyjemnością, odrzekł chłopiec, jeżeli ma się rozumieć pan Moutier, Paweł, mama i ciocia zgodzą się na to i z nami pojadą.
— Ho! ho! To byłoby za wiele szczęścia a jeszcze więcej pakunków, moje dziecko; nie ma miejsca na tyle ludzi. Ale, ale, kiedyśmy się o tem zgadali, muszę się zapytać, gdzie też jest mój powóz i moja szkatuła z biżuteryami i pieniądzmi?
— Gospodarz kazał odjechać powozowi i od tego czasu nikt go zgoła nie widział, odparł Jakób. Wszyscy myśleli, że i pan także odjechałeś.
— To łotr! krzyknął generał.
Następnie zwracając się do Moutier, zapytał.
— Cóż się dzieje z temi trzema nicponiami?
— Właśnie tylko co dowiedziałem się, że żandarmi odnieśli ich do więzienia i że jutro rozpoczyna się śledztwo sądowe.
— Już jutro! powtórzyła Elfy z westchnieniem bo też rzeczywiście po przeprowadzeniu śledztwa, miała się rozstać na czas niejaki ze swym ukochanym Józefem.
— Niezadługo powrócimy, moja droga Elfy, uspakajał ją Moutier. Trzy tygodnie zabawimy w kąpieli, dwa dni będziemy potrzebowali na wyjazd i przyjazd, co razem czyni miesiąc, nie więcej.
— To bardzo grzecznie ze strony pani, odezwał się generał żartobliwie, że moja nieobecność tak cię zasmuca, bo zapewne dlatego tak wzdychałaś? Nie odpowiadasz! Kto milczy, ten potwierdza... To westchnienie przyniesie pani w darze piękny złoty zegarek z takimże łańcuszkiem.
— Ależ panie generale... wyjąkała Elfy.
— Więc pani wzdychałaś nie z mojego powodu? powtórzył generał.
— Bynajmniej, odparła Elfy. Pan wiesz dobrze, że moje westchnienie tyczyło się Józefa.
— Szczerość taka musi być wynagrodzona, zawołał generał, otrzymasz pani zatem nietylko zegarek i dewizkę, ale jeszcze broszkę i kolczyki.
— Zawstydza mię pańska dobroć, odpowiedziała Elfy, podarunek zbyt cenny jak dla mnie. Nie jestem godna takiego prezentu.
— Elfy! Elfy! mówisz bez zastanowienia, dodał generał. W twoim wieku jeszcze nie można oceniać wartości ludzi, nie wiesz sama o własnej cenie, mówię ci to otwarcie. Na dowód zapytaj pana Moutier, czy oddałby cię za złoty zegarek?
— Ani nawet za wszystkie skarby Francyi, odparł z zapałem żołnierz.
— Czy słyszysz? rzekł generał, zwracają się do młodego dziewczęcia. Ale już dzień się kończy, czybyśmy zatem nie poszli do oberży Bourniera i nie sprowadzili ztamtąd moich rzeczy i mojej szkatułki?
— Z największą przyjemnością panie generale, odpowiedział Moutier. Droga nie jest daleka.
Obadwaj tedy udali się do oberży, gdzie zastali urzędników sądowych. Moutier oświadczył im, w jakim celu przybył generał, ale pisarz stawiał wielkie trudności, z czego wywiązała się dość żywa rozmowa.
— Czy pan mnie uważasz za łotra i filuta? zapytał generał. Więc nie mam prawa odebrać tego, co mi chciano zrabować a w dodatku i pozbawić życia.
— Łaskawy panie, odparł pisarz, mam obowiązek czuwania i strzeżenia tego domu, dopóki śledztwo nie zostanie ukończone, a przytem nie wiem zgoła, jakie przedmioty należą do pana. Zresztą jestem odpowiedzialny za to wszystko, co się tu znajduje.
Generał doręczył mu spis przedmiotów i oznaczył miejsce, gdzie takowe powinny się znajdować. Pisarz sądowy udał się do wskazanego pokoju, w którym pomieszczone były wskazane rzeczy. Jakoż przyniósł je wszystkie generałowi, który mu za fatygę ofiarował 20 franków. Pisarz z początku stanowczo nie chciał przyjąć podarku, lecz się w końcu zgodził, gdy go zapewniono, że nikt wcale nie wątpi o jego uczciwości i nieposzlakowanej sumienności, jako urzędnika.
Moutier zabrał wszystkie przedmioty i odniósł je do gospody wraz ze szkatułką i podróżnemi pakunkami.
W gospodzie pod Aniołem Stróżem, generał zawołał Jakóba i Pawła do swego pokoju, gdzie pokazał im wszystko, co mieściło się w wielkiej szkatule. Było też tam około tuzina złotych zegarków z łańcuszkami rozmaitej ceny, niektóre nawet ozdobione brylantami i dyamentami, dalej portfel napełniony banknotami i worek dukatów. Wszystko to bardzo nierozsądnie pokazywał generał także i Bournierowi, przez co obudził w nim wrodzoną chciwość. Szkatuła była zrobiona ze srebra, pozłacana, obejmowała nadto wszelkie przedmioty, potrzebne do toalety oraz zastawę stołową.
Jakób i Paweł byli istotnie oślepieni tem bogactwem i za każdym nowym przedmiotem, wydobywanym ze szkatuły, wydawali okrzyki podziwu, szczególniej zdumiewał ich przepych zegarków.
Generał wziął jeden z nich najmniejszy, przypiął doń łańcuszek a wkładając oba przedmioty do pudełka, rzekł do Jakóba:
— Ten zegarek Moutier odda twojej ciotce Elfy, a te dwa zegarki, były one zwyczajne i ze srebrnemi łańcuszkami, wam podaruję; ale nie mówcie mu, że wam je pokazywałem, boby mię strofował.
— Wszak panie generale, podarunek ten pochodzi od pana?
— Bynajmniej, Moutier ofiaruje go wam w dniu swego ślubu.
— Kiedyż on je kupił? dopytywał się ciekawie Jakób. Zkąd wziął na kupno pieniędzy. Wszak sam mówił, że jest ubogim.
— Dla tego właśnie nie miał pieniędzy, że je wszystkie wydał na przygotowania weselne, odparł generał.
— Jakimże sposobem mógł wydać wszystkie pieniądze na podarunki weselne, kiedy wcale jeszcze nie wiedział, czy się ożeni lub nie.
— A tymczasem tak było rzeczywiście. Byłoby niegrzecznie z twej strony, gdybyś temu, co mówię nie wierzył.
— Przecież panie generale, jeżeli to pan ofiarujesz nam te podarki, należy koniecznie podziękować panu za nie.
— Ty mały uparciuchu! zawołał wesoło generał. Skoro ci mówię, że tak jest...
Niemógł dokończyć, bo Jakób i Paweł pochwyciwszy go za ręce, pomimo oporu generała serdecznie je ucałowali. Generał rzucał się to w prawo to w lewo, wywijał w rozmaity sposób, usuwał się, groził że będzie wołał o pomoc, że sprowadzi policyę, że ich zapakuje do kozy, aż wreszcie udało mu się wyrwać z uścisków uszczęśliwionych dzieci. Następnie zarumieniony i zgrzany wrócił do izby gościnnej, w której zastał Moutier, Elfy i jej siostrę.
— Moutier, rzekł głosem surowym, chodźno do mojego pokoju, mam coś z tobą pomówić.
Moutier ze zdziwieniem patrzył na generała, który z założonemi w tył rękami, głośno sapiąc, chodził tam i napowrót wielkiemi krokami.
— Co panu jest panie generale? zapytał wyglądasz pan...
— Jak głupiec, dokończył generał, tak jest, jak głupiec, który pozwolił się wyszydzić takim dwom małym łotrom, jednemu dziewięcioletniemu a drugiemu sześcioletniemu. Kiedy mówię, oni mi wcale nie wierzą, a kiedy chcę odejść przytrzymują mię gwałtem. Czy to słusznie?
— Ależ panie generale, nic wcale nie rozumiem... Co się tedy stało?
— Zapytaj pan tych dwóch małych łotrów, rzekł generał, którzy paleni są chęcią opowiedzenia dziwnych a cudownych historyi.
— Zacny panie Moutier, rzekł ze śmiechem Jakób, najserdeczniej panu dziękujemy za te złote zegarki, które nam pan chcesz podarować w dniu swego ślubu.
— Ja? złote zegarki? zawołał zdumiony Moutier... Czy oszalałeś mój chłopcze. Zkądże wziąłbym złote zegarki dla dwóch takich jak wy filutów, kiedy sam nie posiadam żadnego. I jakżebym wreszcie mógł kupować weselne prezenta, skoro nie wiedziałem, czy będę obchodził dzień tak uroczysty w swojem życiu?
— Przekonaj że się pan, panie Generale! Wiedziałem dobrze, dodał Jakób, że to pan jesteś tym ofiarodawcą...
— Milcz ty papugo, przerwał mu zniecierpliwiony Generał. Zabraniam ci mówić, a tobie Moutier słuchać tego paplę. Jesteś tylko Feldfeblem a ja Generałem. Teraz zaś chodź ze mną, bo chcę się z tobą rozmówić.
Moutier nadzwyczaj zdziwiony poszedł za Generałem do jego pokoju.
Skoro się obaj tam znaleźli, Generał z trzaskiem zamknął za sobą drzwi a następnie wcisnął w rękę Moutier pugilares napełniony pieniądzmi.
— Weź to, zawiera on twój majątek. Są tam pieniądze przeznaczone na wyprawienie wesela i urządzenie przyszłe domu. Tutaj oto jest zaraz zegarek dla Elfy, a tutaj dla ciebie. Do stu kartaczy! zawołał Generał, gdy Moutier wzbraniał się przyjąć podarków. Przecież potrzebujesz mieć zegarek, bo nie będziesz się ciągle pytał żony: A która tam godzina? Ci zakochani, to o bożem świecie nie wiedzą. Te dwa zegarki przeznaczone są dla chłopców, ale to nie ja, tylko ty im je ofiarujesz. Rozumiesz? Nie ja... Powiadam ci to po raz ostatni. Bo dlaczegożbym im miał je dawać! Wszak się nie żenię. Wreszcie nie ja znalazłem tych chłopców, nie ja ich uratowałem, nie ja powierzyłem ich tym zacnym kobietom i nie ja w ten sposób zapewniłem im przyszłość. Rzeczywiście są to kobiety godne uwielbienia; będą niezawodnie szczęśliwe, to ci najsolenniej zaręczam. Dobrze się znam na tem i upewniam cię, że choćbyś sto lat wędrował po świecie, nie znalazłbyś takich poczciwych istot i takiej miłej, dobrej i dzielnej narzeczonej. Rzeczywiście mocno nad tem boleję, że jestem hrabią rosyjskim Durakinem, generałem, i że mam już 63 lata; bo gdybym był młodszym o lat 30, a do tego francuzem i feldfeblem, niezawodnie miałbyś we mnie szwagra, bobym się w tej chwili z panią Blidot ożenił.
Moutier nie mógł powstrzymać się od śmiechu, na myśl, że stary generał z białemi jak śnieg włosami, czerwoną, pucałowatą twarzą i olbrzymiej korpulencyi, mógłby zostać jego szwagrem. Generał był w jak najlepszym humorze, obaj się też szczerze uśmiali a do tego tak serdecznie i tak głośno, że w jednej chwili do pokoju wbiegła pani Blidot, Elfy i dwaj chłopcy. Zdjęci prawdziwym podziwem zatrzymali się na progu, bo rzeczywiście widok to był niezwykły. Generał aż się przewracał po kanapie, tak śmiał się nieustannie a Moutier aż się wesprzeć musiał na stoliku, na którym leżały biżuterye i kupy złota.
Generał wnet zerwał się mówiąc:
— Śmiejemy się, ponieważ... ha! ha! ha! moja dobra pani Blidot... ha! ha! ha! bo mógłbym... ha! ha ! ha! zostać szwagrem Moutier... ha ! ha ! ha! zaślubiając panią, pani Blidot. ha! ha! ha!
— Mnie zaślubić! zawołała Blidot! ha! ha! ha! A to byłoby komiczne... ha! ha! ha!
Elfy zaledwie usłyszała ostatnie wyrazy generała, równie śmiać się zaczęła i za jej też przykładem poszły i dzieci... Wesołe ha! ha! ha! długi czas rozlegało się w pokoju generała.
Generał pierwszy uspokoił się, tylko Moutier i Elfy, śmiali się jeszcze, skoro tylko spojrzeli na generała; w końcu sprawiło mu to pewną przykrość, że tak hucznym śmiechem przyjmują jego projekt ożenienia się.
— Właściwie, nie wiem doprawdy, rzekł, z czego tu się tak śmiać? Bardzo wielu rosyan poślubiło francuzki, niektórzy byli nawet w moim wieku, a przytem chociaż to hrabiowie, żyli szczęśliwie z mieszczankami; nie widzę zatem powodu, dlaczego mój projekt taki śmiech wywołał. Czy rzeczywiście jestem już tak stary, tak brzydki, tak głupi, tak zły, że jedna z kobiet nie chciałaby mię pojąć za małżonka? Powiedz że mi Moutier, czy nie mógłbym się ożenić tak dobrze jak i ty?
— Zapewne generale, zapewne, odpowiedział Montier, przygryzając usta; tylko że stanowisko pańskie o wiele przenosi nasz stan, i ztąd też wydaje się niezmiernie komicznem, aby hrabia, generał i człowiek tak kolosalnie bogaty, mógł zostać moim szwagrem. Z tego się właśnie śmiejemy.
— Wreszcie, rzekł generał, wszak to tylko żart, i najniezawodniej pani Blidot nie zgodziłaby się nigdy na to.
— Niezawodnie, że nigdy, odpowiedziała pani Blidot ze śmiechem. A dlaczego pan wyłożyłeś tak wszystko złoto, kosztowności i pieniądze. Co pan będziesz robił z tylu zegarkami?
— Co będę robił? powtórzył generał, zaraz pani zobaczysz. Elfy, oto jest zegarek twój, Moutier zabierz ten, gdyż do ciebie należy. Jakóbie, Pawle, chodźcie tu moje dzieci, oto zegarki, jakie wam wasz przyjaciel Moutier ofiaruje, a pani Blidot raczy przyjąć ten, i nie odmawiać mi, każdy bowiem zegarek, ma wyryte nazwisko tego, do którego należy.
— O panie generale jakże jesteś dobrym, zawołała Elfy. Umiesz z taką delikatną grzecznością obdzielać prezentami, że niepodobna ich odmówić.
— Dziękuję panu, panie generale rzekł Moutier i zgadzam się zupełnie z Elfy, że jesteś człowiekiem nieograniczonej dobroci. Ale jakim sposobem wszystkie te podarunki już naprzód były przygotowane?
— Mój przyjacielu, odpowiedział generał, mówiłem ci, żem się nieco błąkał po szerokim święcie. Skoro wybrałem się tutaj, byłem pewny, że stosunek twój z Elfy, dojdzie do zamierzonego a upragnionego celu, bo nie tajnem mi równie było, że tylko brak pieniędzy, powstrzymał cię od oświadczenia się o rękę takiej ślicznej i dobrej dzieweczki. Otóż postanowiłem przeszkodę tę usunąć ofiarując ci posag. Przy tej sposobności i prezenta ślubne zakupiłem w Paryżu. Wyjechałem prawie tego samego dnia, co i pan, chcąc nawet pana wyprzedzić, by tym sposobem zawiązać stosunek znajomości, z pańską piękną narzeczoną, z panią Blidot i chłopcami, gdy tymczasem ten niegodziwy Bournier, zapakował mię do ciemnicy. Przyniosłem ze sobą i twój posag i 3.000 franków przeznaczono na wyprawienie wesela. Łotr to wszystko widział a oprócz tego i moje 10.000 franków w złocie i resztę przedmiotów. Zapewne więc teraz zrozumiecie, w jaki sposób przyszedłem do posiadania tych zegarków i dlaczego na nich wyryte są wasze imiona i nazwiska.
— Doskonale zrozumieliśmy, rzekł Moutier, i o dobroci pana, ani ja, ani Elfy, nigdy nie zapomnimy.
— Brrr! Dość tego mój przyjacielu, przerwał generał. Teraz chodźmy na kolacyę, przy której jeszcze z godzinkę pogadamy a następnie udamy się na spoczynek z tem błogiem przeświadczeniem, żeśmy wesoło dzień spędzili.
Pani Blidot pobiegła do garnków, o których zupełnie zapomniała, Elfy z Moutier nakryli do stołu, Jakób zaś i Paweł poszli do piwnicy, dla przyniesienia wina; tylko generał założywszy w tył ręce, stał na środku gościnnej izby przypatrując się krzątającym.
— Dobrze Moutier, rzekł, zabieraj się raźnie do czekających na ciebie obowiązków. No, ja sobie teraz usiądę, a ty Jakóbie nalej mi wina, bo chciałbym wypić zdrowie, za pomyślność mieszkańców gospody pod Aniołem Stróżem!
Jakób spełnił rozkaz.
— Hurra! Niech żyje gospoda pod Aniołem Stróżem i jej mieszkańcy, zawołał generał duszkiem spełniając szklankę. Piwnica wcale dobrze zaopatrzona, dodał smakując. To wyśmienite wino Moutier; z prawdziwą przyjemnością takiem winem pije się zdrowie.
Z apetytem spożyto kolacyę i po krótkiej gawędce, wszyscy udali się na spoczynek.
Jakób i Paweł podłożyli sobie zegarki pod poduszki, Elfy długo przypatrywała się swojemu, i słuchając jak idzie, zasnęła z zegarkiem w ręku. Pani Blidot i Moutier prawie to samo uczynili, a po przebudzeniu się pierwszem ich zdaniem było zobaczyć, czy też zegarki dobrze idą.
Skoro wszyscy zasiedli do śniadania, generał niezmiernie się ucieszył, mając obok siebie uśmiechnięte oblicza. Śniadanie odbyło się wesoło ale i prędko, bo każdy z biesiadników miał jakiś interes do załatwienia. Moutier uporządkował izbę gościnną i pokój generała, gdy znowu obie siostry z Jakóbem i Pawłem zajęły się myciem naczyń z dnia wczorajszego i przygotowaniem potrzebnych sprzętów na dzień dzisiejszy. Generał wyszedł, spacerując po wsi tam i na powrót, spotkał wóz eskortowany przez żandarmów, w którym leżał na materacu Bournier, oraz siedzieli na ławkach, jego żona i brat. Zarazem, jechał sędzia śledczy i oficer. Zatrzymali się przed oberżą, przyczem nakazano wysiąść żonie Bourniera i bratu, dwóch zaś żandarmów wyniosło z wozu na materacu oberżystę stękającego głośno, za każdem poruszeniem i złożono go na podłodze.
Sędzia śledczy przywoławszy żandarma, rzekł:
— Idź i sprowadź tu światków oraz oskarżycieli.
Żandarmi odeszli celem spełnienia rozkazu, gdy tymczasem pojawił się generał i usiadł naprzeciw Bouruiera, który go mierzył gniewnym, płomienistym wzrokiem.
— Nicponiu! łotrze! zawołał generał.
— Kto to jest? zapytał sędzia śledczy. Czego ten pan tu chce? Niech się natychmiast oddali.
— Daruj pan, odpowiedział generał, przybyłem, ponieważ mnie zawezwano, muszę złożyć zeznanie, chyba, że panowie nie życzycie sobie mnie wysłuchać.
— Niech no pan trochę grzeczniej odzywa się do władzy. Obcy nie należą wcale do powołanych na świadków, jeżeli więc pan nie zechcesz dobrowolnie ustąpić, dam rozkaz, żeby pana wyprowadzono, odpowiedział z gniewem urzędnik.
— Co? rozkaz? Wiedz pan zatem, że oprócz księcia, który zbyt daleko ztąd mieszka, żadnego innego rozkazu od nikogo nie przyjmuję. Skoro mię pan zmusisz do opuszczenia izby, nadużyjesz swej atrybucyi urzędowej. Nareszcie powiem panu, że skoro raz ztąd wyjdę, żadna siła ludzka nie zmusi mnie do powrotu i do wyrzeczenia choćby jednego wyrazu o tem łotrze.
— Milcz pan i oddal się ztąd.
— Dobrze, odchodzę, odrzekł generał, ale pan sam wkrótce pożałujesz tego, gdy się w bardzo niewygodnem znajdziesz położeniu.
Poczem włożył kapelusz i skierował się ku drzwiom. W tej chwili wszedł Moutier, usunął mu się z uszanowaniem, czyniąc zwykłe honory wojskowe dodając: Przepraszam pana, panie generale. Ten ostatni jednak wyszedł nie wyrzekłszy ani słowa.
Sędzia zdumiony zapytał:
— Kto pan jesteś?
— Jestem Moutier, główny świadek w tej sprawie, panie sędzio; jestem właśnie tym, który strzałem z pistoletu zranił w nogę złoczyńcę, jego spólnika obalił pięścią na ziemię, a żonę Bourniera poczęstował należycie kułakiem.
— Miarkuj się pan w wyrażeniach, rzekł znowu sędzia... nie wiem w rzeczywistości jak pan możesz... Ale, ale, któż to jest ten gruby jegomość?
— To jenerał Durakin, mój jeniec wojenny, którego ... teraz muszę sobie psuć głowę nad tem, jak nazwać tych... ale tak jest, są oni złoczyńcami i łotrami. Otóż te łotry chciały zabić generała, gdyby nie to, że przybiegłem mu prawie cudem z pomocą ...
— Co? ten pan jest generałem. Biegnijże pan panie Moutier, zawołał wylękły sędzia, idź przeproś go mojem imieniem i nakłoń, żeby wrócił do sali, bo musi być przedewszystkiem wysłuchany.
Moutier wyszedł prędko i dogonił generała, który z mocno zaczerwienioną twarzą, zirytowany tak, że aż mu żyły wyprężyły się na czole, sapiąc, krokiem podwójnym, zmierzał do gospody.
Kiedy Moutier oświadczył mu życzenie sędziego, spojrzał płomienistym, gniewnym wzrokiem na żołnierza i rzekł głosem chrapliwym:
— Nigdy, tę moją odpowiedź zanieś gburowatemu sędziemu. Zapewne pamięta co mu oświadczyłem.
— Ależ panie generale, pańskie zeznanie stanowi podstawę sprawy i bez niego obejść się nie można.
— Niech sobie wyobrażą, że zostałem istotnie zamordowany, odparł generał.
— Przecież tak nie jest...
— Dlaczegóż mi zatem kazał opuścić salę? Naprzód już o wszystkiem chciałem mu opowiedzieć; ale nie dał wiary temu, co mówiłem, niechże sobie teraz radzi bezemnie.
— Zacny panie generale, zaklinam pana, nie czyń tego.
— Nie, nie wrócę, nigdy, pod żadnym pozorem, krzyknął generał. Nie wyjdę z mojego pokoju dopóty, dopóki się wszyscy nie rozjadą.
Generał to wyrzekłszy wszedł do swego pokoju, zamknął drzwi i zatarł ręce z radości na myśl, w jakim fatalnym kłopocie znajdować się musi teraz sędzia.
Moutier tymczasem uwiadomił urzędnika sądowego, jaki skutek wywołała jego rozmowa z generałem. Sędzia śledczy postanowił groźbą i przymusem nakłonić generała do zeznania.
— Przepraszam pana, panie sędzio, rzekł Moutier, gwałtem tu wcale nic pan nie wskórasz. Obraziłeś go pan i niezawodnie dotrzyma tego, co przyrzekł, prędzej da się porąbać w kawałki, niż ulegnie; możemy tylko sprowadzić go tutaj podstępem i w tym razie pozwól mi pan działać. Rób pan tak, jak panu doradzę, nie opierając się, a zaręczam, że otrzymamy od niego bez trudu całkowite zeznanie.
— Ha! zobaczymy, odpowiedział sędzia Złóż pan przedewszystkiem główny akt oskarżenia. Pisz pan, panie pisarzu.
Sędzia śledczy przystąpił tedy do protokołu i skoro został skończony, towarzyszył panu Moutier do gospody pod Aniołem Stróżem. Żołnierz prosił go, ażeby się zatrzymał w izbie gościnnej a potem przywoławszy Elfy, opowiedział co zaszło i poinformował ją jak dalej ma się zachować.
Elfy z uśmiechem zbliżyła się do pokoju generała i zapukała z lekka do drzwi.
— Kto tam? zapytał generał gniewnym głosem.
— Elfy; niech pan generał otworzy.
— Co pani żądasz? pytał o wiele łagodniejszym tonem.
— Chciałabym z panem rozmówić się na chwilę, a głównie pragnęłabym zasięgnąć pańskiej rady co do naszego wesela.
— To bardzo pięknie z twej strony, droga Elfy, odparł generał.
— Skoro się drzwi otworzyły, sędzia śledczy i Moutier ukryli się po za niemi.
Generał przenikliwem spojrzeniem obrzucił zupełnie pustą izbę gościnną i nie widząc nikogo zgodził się z uśmiechem na wysłuchanie jej prośby, wchodząc do izby, ale zarazem pozostawiając od pokoju drzwi otwarte, gdyż było bardzo gorąco.
— Pozwoli pan, że na chwilę przerwę mu jego samotność, zaczęła Elfy, siadając na kanapie, obok generała, a to stosownie do jego życzenia. Pan to, dzięki jego dobroci, doprowadziłeś do skutku nasze połączenie i jak sobie pomyślę, że bez wdania się Józefa, niezawodnie ci łotry byliby pana zamordowali... Bo przecież to nie ulega wątpliwości, że chciano pana generała zamordować!
— O najniezawodniej! Byliby mię zarżnęli jak baranka.
— Nie opowiedziałeś pan nam jednak szczegółów tej straszliwej zbrodni, rzekła znowu Elfy, nie rozumiem głównie tego, dla czego ci nędznicy chcieli pana pozbawić życia i w jaki to sposób zawładnęli pańską osobą?
Generał, któremu niezmiernie pochlebiało, że Elfy z takiem współczuciem zajmuje się jego losem, opowiedział z najdrobniejszemi szczegółami wiadomy czytelnikowi wypadek. Jak tylko coś było niejasnego w opowieści generała, wnet Elfy zadawała mu nowe pytanie i generał zmuszonym był bliżej ten punkt określić. Skoro opowiadanie zostało ukończone, Elfy nagle uderzyła się w czoło, jakby sobie coś przypomniała i zawołała:
— Co też to powie na to moja siostra? Zapomniałam oskubać kurę i przygotować ją na potrawę do obiadu; wypada co żywo biedz i zająć się robotą.
— Ależ nie mówiliśmy wcale jeszcze o waszem ślubie? rzekł generał.
— Pomówimy o tem innym razem, panie generale, dodała Elfy wybiegając tak szybko i lekko jak ptaszek.
Generał nie spuszczał z niej oka a następnie wszedł do izby gościnnej, potem zaś do kuchni dla przypatrzenia się, jak też oskubuje ona kurę. Lekki szelest zmusił go do odwrócenia się, skutkiem czego ujrzał sędziego śledczego, który właśnie kończył już spisywać zeznanie. Generał przybrawszy postawę groźną, zapytał:
— Czy przyszedłeś pan aż tutaj, żeby mię na nowo obrazić?
— Przeciwnie panie generale, odpowiedział sędzia, przychodzę aby pana przeprosić za mimowolne ubliżenie, bo rzeczywiście nastąpiło to z tej przyczyny, że nie znałem wcale ani pańskiej osoby, ani jego nazwiska, ani godności, jaką piastujesz. Uważałem pana za zwykłego ciekawskiego, który się wcisnął bezprawnie do sali i chciał słuchać śledztwa, oraz dowiedzieć się o wyroku, jaki zapadnie. Ponawiam tedy moje przeproszenie, racz pan zapomnieć o tem, co między nami zaszło.
— O nie żywię do pana żadnej urazy, zapewniał generał, prędko wpadam w gniew, ale też i wnet uspakajam się. Co zaś jednak do danego panu słowa, takowego nie zmienię, i nie tylko nie przyjdę do posłuchalnej sali, ale nawet nie złożę żadnego zeznania.
— Przepraszam pana, odparł sędzia, lecz powtórne zeznanie jest mi wcale nie potrzebne. Pańskie oświadczenie aż nadto jest wystarczające. Nie mam się o co więcej pana pytać.
Generał słuchał tego z takiem malującem się na jego twarzy zdumieniem, że sędzia nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
— A! teraz rozumiem, zawołał generał. Oto takie zawsze bywają te młode dziewczęta. Żeby mnie nakłonić do mówienia, zaczęła mi pochlebiać. Dla tego to tak była ciekawa szczegółów drobnostkowych napadu na mnie przez tych łotrów. Ja też, stary niedołęga, wypaplałem jej wszystko co do joty. Ale gdzież jest Moutier? temu się zdaje, że jak mnie zabrał do niewoli, to już może postępować ze mną jak z dzieckiem. Mniema, że ma do tego zupełne prawo, ratując mię po dwa kroć od śmierci; bo rzeczywiście dwa razy z narażeniem własnego życia uratował mię. Kocham go, jak własnego syna i nawet mógłbym go adoptować, gdyby sobie tego życzył. Tak jest, mogę to uczynić, i nikt mi zgoła nie przeszkodzi. Niemam ani żony, ani dziecka, ani brata, ani siostry. Tak, niewątpliwie zrobię go hrabia Durakinem, a jego Elfy hrabiną. Tu niema się czego śmiać mój panie; jestem panem mojego majątku; mam 600 tysięcy rubli dochodu rocznie i zaofiaruję to mojemu wybawcy. Moutier, chodź tu prędzej, mój przyjacielu!
Moutier zbliżył się z nieśmiałością, bo się spodziewał wymówek.
— Chodź mój przyjacielu, zawołał generał. Tak, ty jesteś moim synem, a Elfy moją córką, adoptuję was oboje. Daję tobie tytuł hrabiego Durakina a Elfy tytuł hrabiny i dochód z mojego majątku w ilości 600 tysięcy rubli.
Elfy usłyszawszy wezwanie generała, także przybiegła, aby stanąć w obronie ukochanego Józefa.
Tymczasem generał powtórzył jeszcze raz swoje osobliwe postanowienie, wybuchnął głośnym śmiechem i kłaniając się Moutier bardzo nisko, poczem wyrzekł:
— Panu hrabiemu Durakin, moje najgłębsze uszanowanie.
Wówczas Elfy przybiega do generała a pochwyciwszy go za ręce, zaczęła okrywać pocałunkami dodając:
— Najlepszy panie generale, zbyt ostrego dopuścić się pan raczyłeś żartu. Bo rzeczywiście jest to niepodobieństwem. Byłoby nawet śmiesznością! Przyjrzyj się tylko nam, czy potrafilibyśmy oboje odgrywać rolę hrabstwa na błyszczących salonach?
Generał patrząc na głośno śmiejącego się Moutiera i na sędziego, który równie podzielał ogólną wesołość, dopiero wtedy przekonał się, że jego projekt niemożliwy do wykonania.
— To prawda! To prawda! rzekł Zawsze coś takiego głupiego zrobię, że sam po tem żałuję: a więc uważajcie mój projekt, jakby nigdy nie było o nim mowy.
— To, co pan przed chwilą wyrzekłeś, wtrącił Moutier, przekonywa jedynie o nieograniczonej pańskiej dobroci i życzliwości dla nas, za którą najpokorniej i najserdeczniej oboje dziękujemy.
Sędzia śledczy ukłoniwszy się generałowi, wyszedł z izby, mówiąc do siebie:
— Jakiż to szczególny człowiek!
Skoro nareszcie wszyscy zgromadzili się na obiad, Elfy zauważyła, że generał, ma jakieś filuterne spojrzenie. Domyśliła się więc, że zamyśla o nowym jakimś żarcie, ale nie miała o tem pojęcia, co rzeczywiście generał sobie uplanował.
Pod koniec obiadu generał z bolesnem westchnieniem odezwał się do Elfy:
— Jutro będzie dla ciebie dzień smutny, moje biedne dziecię.
— Dla czego? zapytała Elfy nieco przestraszona.
— Ponieważ jutro odjeżdżamy oba, ja i Moutier.
— Jutro więc? zawołała wylękła bardzo. Dla czegoż tak nagle?
— Po złożeniu koniecznych w sądzie zeznań, moje drogie dziecko, nic nas tu już nie zatrzyma i powinniśmy natychmiast rozpocząć leczenie się.
— Więc sama, dobrowolnie, przyspieszyłam ten wyjazd, rzekła do siebie Elfy.
— Należy przecie raz już rozpocząć tę kuracyę, mówił generał. Im prędzej pojedziemy, tem prędzej wrócimy; tem bliższy będzie wasz dzień połączenia się. Zawsze więc zyskacie na tem oboje.
— Prawda... lecz...
— Lecz... dokończył generał. Być może, że zechcesz nam towarzyszyć, aby mię pielęgnować. Już nawet porozumieliśmy się i jestem gotów cię zabrać ze sobą.
— Jakiż to znowu projekt? zawołała wesoło Elfy. Pan masz zawsze takie plany... plany...
— Niesmaczne, wstrętne, niedowarzone, dodał generał. Mów otwarcie, nie wstydź się.
— O przeciwnie, panie generale. Nie oceniałam ich tak niegrzecznie. Chciałam powiedzieć, że są cudowne.
— To prawie na jedno wychodzi. A zatem moje projekta są niesmaczne, nierozsądne, głupie. Dziękuję pannie Elfie.
— Tym razem krzywdzisz mię pan takiem posądzeniem, odezwała się zagniewana Elfy, bardzo krzywdzisz. Przypisujesz mi pan to, o czem zgoła nie myślałam i w dodatku śmiejesz się pan ze mnie. Nie spodziewałam się tego po panu.
Poczem powstawszy, zaczęła chodzić po pokoju, widocznie zadąsana a następnie oddaliła się.
Generał śmiejąc się, rzekł do Moutier:
— Idźże za nią mój przyjacielu i powiedz, że nie mam zamiaru przyspieszenia wyjazdu, że ona sama niech oznaczy ten termin; mówiłem zaś to wszystko jedynie przez zemstę za jej podstęp, z pomocą którego musiałem wysłuchać przeproszenia sędzi i mimo woli złożyć zeznanie do protokołu.
Moutier wyszedł śmiejąc się i wkrótce powrócił, prowadząc ze sobą Elfy, która przyniosła kawę i postawiła ją na stole.
— A! to pan także i mścić się umiesz, odezwała się ze śmiechem; pamiętajże pan, że będę koniecznie starała się odpłacić mu za to, ale w właściwy sposób to jest dobrem za złe.
Poczem kłaniając się generałowi, pochwyciła jego rękę i ucałowała, dodając:
— Przebacz mi pan, że jestem tak poufałą, ale serce moje przepełnia wdzięczność. Panu zawdzięczam szczęście całego życia; czyliż mogłabym żywić dla niego inne uczucie, jak szczere przywiązanie córki.
— Moja biedna Elfy! Moje drogie dziecko! wyjąkał generał wzruszony, przyciskając ją do swych piersi. Dzielne, zacne, szlachetne serce!
Generał uczuł, że się roztkliwił, powstał więc i udał się do swego pokoju.
Elfy uśmiechała się. Moutier również, pani Blidot śmiała się głośno. Jakób i Paweł także wzięli udział w ogólnej wesołości.
— Dla czego on płakał? zapytał Paweł, chciał zapewne jeszcze kawy ten biedny generał. Ciociu, daj mu jeszcze, proszę cię, przecież widziałaś, że on płacze.
— Nie płacze dla tego Pawełku, że nie dostał kawy, wyrzekł Jakób, ale dlatego, że chciałby tu u nas pozostać i nigdzie już nie wyjeżdżać.
— Nie pozostałby tutaj, kochane dziecko, boby mu się uprzykrzyło.
Generał powrócił z zaczerwienioną twarzą i rozwianym włosem. Paweł wybiegł naprzeciwko niemu, mówiąc:
— Panie generale, pozostań u nas na zawsze, będziesz z nas kontent i nie będziesz nigdy płakał.
Generał głaszcząc go po głowie, odezwał się z uśmiechem:
— Nie mogę tu pozostać ale was obudwu zabiorę ze sobą.
— Nie, nie; nie oddalimy się od naszej mamy i cioci, dodał Paweł.
— A ty Jakóbie?
— Nie; ja muszę pozostać przy moim bracie Pawle, jak niemniej nie odjechałbym od mamy i od cioci Elfy.
Poczem wziął brata za rękę i skrył się w najodleglejszym rogu sali; ztąd patrzyli lękliwie na wszystkich.
Generał przypatrywał się dwom tym ładnym chłopcom; twarzyczki ich ocienione kędziorami czarnych włosów, miały wyraz łagodności a zarazem i stałego postanowienia.
— Ci chłopcy nadzwyczaj mi się podobają, rzekł do siebie generał i muszę ich mieć koniecznie. Ich właśnie przysposobię sobie na synów, bo nie mają ani ojca ani matki. A zatem moje dzieci, rzekł teraz głośno generał, chodźcie ze mną, a będę waszym ojcem, będę was bardzo kochał i dam wam wszystkie moje pieniądze; będziecie cały dzień jedli, co wam się tylko podoba i będziecie szczęśliwi jak królowie! Czy zgadzacie się?
— Nie, odpowiedział Jakób, kocham mamę, ciocię, mojego dobrego przyjaciela Moutier i wszystkich tutaj; nie potrzebuję wcale pieniędzy. Mam dosyć tego, co mi dają.
— A ja, krzyknął Paweł, nie chcę tego starego papy. Wolę stokroć pana Moutier, bo ten się nie gniewa i nigdy nie krzyczy.
Generał założywszy w tył ręce, przechadzał się zamyślony po izbie gościnnej.
— Dobrze, dobrze moje dzieci, mówił, szkoda że nie chcecie wcale o mne wiedzieć... bo ja znowu bardzo was lubię. Nie mam nikogo, kogobym mógł kochać. W mojej rodzinie wszyscy już wymarli. To bardzo smutne! Cóż będę robił z mojemi pieniądzmi, gdy ci, których lubię nie chcą nawet wiedzieć o mnie? Biedny Durakinie! Zdaje mi się, że jestem szczęśliwym a w rzeczywistości jestem najnieszczęśliwszym. O mój drogi Moutier, moja dobra pani Blidot, moja kochana Elfy, jestem nędzny człowiek, godny litości. Nikt mnie nie kocha i kochać nie będzie.
Przy tych słowach rzucił się na krzesło oparł łokciami na stole, ukrył twarz w rękach i szlochał głośno. Wszyscy pospieszyli ku niemu zaniepokojeni tym niespodziewanym wybuchem bólu, ażeby go pocieszyć. Nagle jednak zerwał się z krzesła i uderzył pięścią w stół. Pani Blidot i Elfy odskoczyły przerażone, Jakób i Paweł wydali głośny krzyk, nawet Moutier był mocno przerażonym.
— Jestem głupcem! rzekł patrząc spokojnie na wszystkich, czy może być głupszy człowiek odemnie. Ja nieszczęśliwy? Dla czego mam być nieszczęśliwym? Czy dlatego, że jestem pozbawiony rodziny? Do licha! Potrafię ją sobie stworzyć; wezmę ze sobą Piotrka gałganiarza. Moutier, przyprowadź mi tego Piotrka; powiedz proboszczowi, że chłopca przyjmuję za syna i że dam mu 600 tysięcy rubli. No, dalej, idźże! spiesz się!
— Ależ panie generale, zrobił uwagą Moutier; nie wiem, czy proboszcz zechce...
— Czy proboszcz zechce? zawołał generał. Sześć kroć sto tysięcy rubli dochodu dla głodomorka, dla nędzarza! Zobaczymy to zaraz. Pójdę sam.
I rzeczywiście, z gołą głową, generał pobiegł na plebanię.
Moutier, Blidot i Elfy z początku nadzwyczajnie zdumione, wreszcie śmiać się zaczęły a pani Blidot rzekła:
— Doprawdy, jemu brakuje jakiejś w głowie klepki.
— Wielka szkoda, bo to zacny człowiek, wtrąciła Elfy.
— O bardzo zacny i szlachetny, dokończył Moutier. Żebyś wiedziała Elfy, z jaką cierpliwością słuchał on mojego opowiadania, z jaką delikatną czułością, przynaglał mię do branie tego od niego, co mi brakło. A jak go też zajmowała myśl, połączenia mię z tobą. O on nie jest warjat, jest to człowiek ze zdrowym umysłem, lecz tylko zbyt tkliwe ma serce i podległy jest wrażeniom.
— Ach już wraca, zawołała pani Blidot. Rozmowa krótko trwała.
Jakoż wbiegł generał tak prędko do oberży, jak prędko się z niej oddalił.
— Czy widział kto podobnego niedźwiedzia? zawołał. Proboszcz się nie zgadza. Sądzi, że nie będę w stanie wychować jak należy Piotrka gałganiarza. To trudne do wiary! A wreszcie jakiemże prawem przywłaszcza sobie to dziecko? Wziął go od tego łotra Bournier. Jakiem prawem odpycha szczęście, jakie na chłopca spada? Czekajcież, wytoczę ja mu natychmiast proces. Poskarżę się mojemu przyjacielowi, sędziemu śledczemu. Zapakuję proboszcza do więzienia i gałganiarza, jeżeli się będzie wzdrygał przyjść do mnie. Moutier pójdziemy jutro do sędziego śledczego, i zaniesiemy skargę.
— Ależ panie generale...
— Niema żadnego ale... Domagam się stanowczo mojego gałganiarza.
— Zacny panie generale, mówił Moutier, zastanów się pan; Piotrek, to chłopiec najgorzej wychowany, za którego, w twojej ojczyźnie wstydzić się będziesz musiał. Być może, nawet w niczem nie różni się pod względem moralnym od swego pryncypała, u którego pozostawał tak długo w służbie.
— To prawda, rzekł po chwilowym namyśle generał. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby miał również pociąg do kradzieży i rabunku, jak i jego pryncypał. Hm! To śliczny byłby hrabia Durakin, gdyby klął jak furman i wyciągał sąsiadom pieniądze z kieszeni. Przyznam się, że wcale o tem nie pomyślałem. Dziękuję ci kochany Moutier. Powstrzymałeś mię od wielkiego głupstwa!
— Którego jednak generał nie byłbyś się nigdy dopuścił, gdybyś się cokolwiek nad mym planem zastanowił. We Francyi nie łatwo sporządzić można akt adoptacyi, a Piotrek właśnie jest francuzem.
— Tem lepiej mój przyjacielu, tem lepiej. Pójdę do proboszcza i powiem mu, że się zrzekam swego projektu.
— Zaczekaj pan, już ja sam mu to oświadczę; dla pana nie byłoby to bardzo przyjemnie, odwoływać własne propozycye.
— Rzeczywiście wyświadczysz mi tem mój przyjacielu istotną usługę, ale nie oszczędzaj mię, i powiedz proboszczowi, że jestem głupiec, że go proszę, aby mi przebaczył tak nierozsądny projekt, i że jutro sam przyjdę, dla wytłumaczenia się.
— Nie potrzebuję wcale powtarzać tych wyrazów, jakie obecnie od pana słyszę, dość mi powiedzieć na pańskie usprawiedliwienie, że jesteś najzacniejszym z ludzi.
Moutier natychmiast udał się do proboszcza, który usprawiedliwienie się generała przyjął z całą życzliwością. Uśmiał się też wraz z Moutier nad dziwnym projektem generała, pragnącego bądź co bądź przyjąć za syna Piotrka gałganiarza. Co prawda, nikt tego nie brał na seryo i generał też po pewnem zastanowieniu uznał projekt jako niemożliwy do wykonania.
Skoro Moutier powrócił, Elfy zaczęła mówić o podróży do kąpiel.
— Myślałam nad tem, rzekła i sądzę, że wam trzeba koniecznie spieszyć się, jeżeli rzeczywiście wymaga tego wasze zdrowie.
— Wszak wiesz Elfy, że generał pozwolił ci wyznaczyć ostateczny termin tej podróży.
— Cóż więc powiedziałbyś na to, gdybym przyjęła propozycyę generała poprzednią i radziła wam, abyście jutro już wyjechali?
— Powiedziałbym: komendancie masz najzupełniejszą słuszność, będziemy posłuszni rozkazom.
— Dziękuję ci Józefie za zaufanie, jakie masz do moich rozporządzeń, otóż tedy należy się przygotować do jutrzejszego odjazdu.
— Muszę przedewszystkiem rozmówić się w tym względzie z generałem.
— Owszem, tylko uważaj, żeby znowu nie zaproponował jakiego niemożliwego do wykonania projektu.
Moutier zastał generała zajętego pisaniem.
— Panie generale, rzekł, jeżeli to panu nie uczyni różnicy, możemy jutro wyjechać.
— Zgadzam się mój przyjacielu, odpowiedział generał; — jeżeli pozostałem tutaj dotąd, to jedynie dla tego, że nie chciałem się ani Elfy, ani tobie sprzeciwiać; co do mnie jestem gotów do podróży każdej chwili. Właśnie pisałem do jednego fabrykanta w Paryżu a mojego dobrego znajomego prosząc go o przysłanie natychmiast wygodnego ekwipaża. Niegodziwy Bournier i jego wspólnicy pozbawili mię mojego, więcbym chyba musiał iść piechotą.
— Ależ panie generale, nie otrzymasz pan powozu wcześniej, jak za tydzień lub 15 dni, więc cóż tu będziemy przez ten czas robili?
— Masz najzupełniejszą słuszność, wszakże bez powozu nie ruszę się ztąd. Nie lubię chodzić pieszo, a we wsi niepodobna nawet myśleć o najęciu powozu.
Moutier pokręcił wąsa zamyślony.
— A czyby nie było dobrze udać się do poblizkiego miasteczka i tam postarać się o jaki ekwipaż.
Generał zgodził się.
— Dobrze mój przyjacielu, idz i wynajdź co porządnego. Gdzież jest pani Blidot.
— Zajęta gośćmi wraz z Elfy.
— Zapytaj się też, czy tędy nie przechodzi powóz pocztowy?
Moutier oddalił się i wkrótce powrócił z zawiadomieniem, że stacya pocztowa znajduje się niedaleko ztąd i że codziennie przejeżdża dyliżans w południe.
— A nie moglibyśmy jutro skorzystać z tej sposobności? rzekł generał.
— Jakimże sposobem tam się dostać, bo to zawsze jest blisko dwie mile!
— Piechotą.
— Daruje pan, ale podług mnie dwie mile dla pana generała byłoby wycieczką wcale nie wygodną.
— Dla czego ? Czy to ja już taki stary, że nie mógłbym pójść dwie mile pieszo?
— Bynajmniej; tylko właśnie ze względu pańskich ran...
— Moich ran? Zdaje mi się, że pan nie masz ich mniej odemnie. Wszak i ty dostałeś postrzał w bok, a przecież chodzisz, nie trudząc się.
— Prawda ... tylko... że... co do mnie, jestem nieco szczuplejszy od pana generała.
— Jak? co?
— Moje rany nie są tak ważne i niebezpieczne, jak pana generała.
Generał spojrzał na niego przenikliwie:
— Panie Moutier, dla czego nie powiesz otwarcie: Jesteś pan za gruby, za otyły, za ciężki, w połowie drogi możesz ustać.
Moutier chciał odpowiedzieć.
— Czekaj pan. Wiem, co chcesz mówić; ja jednak powiem panu, że mogę tak dobrze iść jak każdy inny i że pójdę pieszo, choćby się znalazło nawet dziesięć powozów.
— To już zależy od woli pana, odparł Moutier, wiem jednak, że będzie to droga bardzo uciążliwa z powodu trwającego upału.
— Dojdę jednak szczęśliwie do miejsca, dodał generał. A teraz, dalej, zabierajmy się do przygotowania pakunków Pozostawię tu całą moją garderobę, zabiorę tylko pieniądze z pugilaresem; najpotrzebniejsze części bielizny i przedmioty konieczne do toalety. W Bagnoles zaś kupię to, na czem mi zbywać będzie.
Szczęśliwy jak turysta pierwszy raz puszczający się w podróż generał, udał się do oberży, gdzie zastał tylko podróżującego żołnierza. Siedział on na uboczu, ze skromnością pożywając obiad. Generał patrzył na niego z wielką uwagą. Widział też, jak żołnierz wydobył woreczek niezmiernie wyciągnięty, bo był prawie próżny i z pewnem zaniepokojeniem położył na stoliczku franka.
— Wiele jestem dłużny? zapytał pani Blidot.
— Chleb, dwa susy, i ser także dwa, jak równie i jabłecznik, co czyni razem trzydzieści centimów.
Twarz żołnierza zajaśniała radością, jakoż odezwał się wesoło:
— Przygotowałem się na daleko wyższy rachunek. Zapomniałaś jednak pani o rzodkiewce.
— Rzodkiewka nie wchodzi do rachunku, odpowiedziała pani Blidot.
Kiedy żołnierz gotował się do płacenia, postawiła przed nim Elfy, której generał coś szepnął na ucho, kieliszek wódki i szklankę kawy.
— Tego wcale nie zamawiałem, wyrzekł żołnierz prawie przerażony.
— Wiem, odpowiedziała Elfy; nie należy to wszakże do śniadania; podobny dodatek otrzymują u nas wszyscy prawie żołnierze bezpłatnie.
Żołnierz natychmiast zabrał się do spożycia tych przysmaków i z pewnem zadowoleniem wypił i wódkę i kawę.
— Serdeczne dzięki, moja panienko, rzekł zwracając się do Elfy. Nie zapomnę nigdy ani o gospodzie pod Aniołem Stróżem, ani o jej właścicielce.
Wtem zbliżył się do niego generał, pytając:
— Dokąd idziesz młodzianie?
— Do Bagnoles, odparł żołnierz.
— Ja tam także idę, zawołał generał, spotkamy się więc na stacyi kolei żelaznej i razem odbędziemy podróż.
— Za wiele honoru, łaskawy panie, mówi żołnierz, bo właściwie ja zdążam do Damfrout, a ztamtąd mam zamiar pojechać pocztą.
— My także; wtrącił generał, a to dziwnie się jakoś składa. Pojedziemy zatem jutro wszyscy trzej razem; wszyscy jednego fachu, bo żołnierze.
— Ja muszę iść zaraz, bo mię oczekują dzisiejszego wieczoru, z powodu bardzo ważnej sprawy. Niezmiernie mi to przykro, spodziewam się jednak, że się spotkamy w Bagnoles.
Żołnierz po wojskowemu dotknął ręką czapki i śmiałym energicznym krokiem, bardzo poważny, a nawet smutny wyszedł z oberży. Na progu spotkał się z Jakóbem i Pawłem, którzy właśnie powracali ze szkoły. Zadrżał widocznie, spostrzegłszy Jakóba, długo patrzył za nim ale jednak poszedł dalej, gdy tymczasem Paweł wyrzekł do pani Blidot:
— Mamo, ksiądz proboszcz mówił, że jest ze mnie bardzo zadowolony.
Jakób pokazał swoją i brata cenzurę ze stopniami bardzo dobremi; generał też podawał im za to po jednej sztuce złota.
— Weźcie to moje dzieci, na pamiątkę rozstania. Nie powinniście pogardzić, bo ja jestem tylko ubogim jeńcem.
— O panie generale! czy możesz coś podobnego przypuścić, zawołał Jakób, pan tak dobry dla nas zawsze jesteś.
— Azatem bierzcie, powtórzył generał i wcisnął każdemu z nich do kieszeni dukata.
Dzień minął bardzo poważnie. Generał, który najbardziej się spieszył, zamiast porządkowania rzeczy, jeszcze je bardziej porozrzucał.
Moutier i Elfy zasmuceni chwilowem rozstaniem, szukali pociechy u pani Blidot.
Jakób niezmiernie żałował swego przyjaciela pana Moutier, naturalnie żałował także i generała, który dla Pawła, jego brata, okazywał zbyt wiele życzliwości.
Nazajutrz bardzo wcześnie, zgromadzili się wszyscy na śniadanie, bo podróżni powinni byli przed 9-tą godziną puścić się w drogę, żeby trafili na przybywający powóz pocztowy.
— Naprzód tedy, zawołał generał, który pierwszy powstał od stołu. Niech was Bóg ma w swojej opiece, i do prędkiego zobaczenia się.
Uściskał panią Blidot, Elfy, dzieci i szybko skierował się ku drzwiom. Moutier żegnał się niezmiernie czule, wreszcie podążył za idącym szybko generałem.
Jakób i Paweł długo nie mogli utulić się po odejściu dwóch swoich przyjaciół.
Elfy zajęła się gospodarstwem, a pani Blidot udała się do pokoju generała, żeby tu uczynić jaki taki porządek, gdyż wszystko było poprzewracane do góry nogami.
— Czy podobna wyobrazić sobie, żeby człowiek w tym wieku był tak lekkomyślnym i niedbałym. Wszystko było rozrzucone, nawet szkatułka z kosztownościami otwarta. I w dodatku ja jeszcze mam być za to odpowiedzialną, mówiła do siebie. Jakiż to oryginał! Założyłabym się, że on sam nie wie, jakim jest.
Jeszcze była zajęta porządkowaniem, gdy wbiegł Jakób.
— Mamo, rzekł, przyszedł Piotrek, bardzo się gniewa, że go nie zawiadomiłem wcześniej o odjeździe generała. Czy byłem do tego obowiązany?
— Bynajmniej.
— On twierdzi, że generał byłby go chętnie zabrał ze sobą.
— Cóż to za dzika pretensya? wyrzekła pani Blidot z podziwieniem.
Tymczasem Piotrek wszedł do pokoju.
— Najniezawodniej byłby mię zabrał ze sobą, rzekł, bo przecież chciał mię przyjąć za syna. Tylko proboszcz powstrzymał go od tego. Gdybym jednak przybył dziś tutaj wcześniej, niewątpliwie odjechałbym z generałem. Proboszcz niema żadnego do mnie prawa i nie powinien był odradzać generałowi.
— Czy wiesz Piotrusiu, że taka mowa jest niewdzięcznością z twojej strony, odezwała się pani Blidot. Proboszcz wziął cię do siebie właśnie wówczas, kiedy byłeś bez opieki i przytułku, trzymał cię z litości, co dla ciebie było istotnem szczęściem.
— Ale ja nie chcę dłużej pozostać u niego. Doskonale słyszałem, co mówił generał i co równie na to odpowiedział mu Proboszcz. Nie życzył sobie, abym został bogatym i znakomitym panem, ale za to chce mię trzymać u siebie i dręczyć nieustanną pracą. Żądam, aby mnie koniecznie zaprowadzono do generała.
— Zdaje mi się, chłopcze, że dziś jakoś strasznie shardziałeś. Kiedy jeszcze służyłeś u Bournier, byłeś bardzo pokorny.
— Bournier nie jest moim panem, ani nikt zgoła, i chcę koniecznie widzieć się z generałem.
— Bardzo dobrze, odpowiedziała Blidot, więc biegnij za nim, nikt ci nie broni, a nas pozostaw w spokoju. Jakóbie pomóż mi przenieść te rzeczy.
— Co tam macie? zapytał ciekawie Piotrek. To są rzeczy generała; — gdy mię przyjmie za syna, do mnie one będą należały. Dla czego je pani zabrałaś? Zaraz powiem o tem żandarmom, skoro ich spotkam.
— Rób co ci się podoba, niedobry chłopcze, odpowiedziała pani Blidot, ale odejdź ztąd i nie przeszkadzaj nam w pracy.
Zamiast oddalić się Piotrek posunął się jeszcze dalej na pokój i zanim się spostrzegła pani Blidot, pochwycił złoty puhar i sztuciec i ukrył je pod bluzę.
Jakób dopomogł pani Blidot do ułożenia rozmaitych złotych rzeczy do szkatuły, kiedy jednak je już ułożyli, brakowało dwóch przedmiotów, gdyż dwie przegródki zapewne dla nich przeznaczone, były próżne.
— Coś tu brakuje mamo, rzeki Jakób; zdaje mi się, że nie dostaje puhara i sztućca, jak to można poznać po kształcie tej przegrody.
— Tak się zdaje, ale może też fałszywie, w niewłaściwa przedziały upakowaliśmy inne przedmioty.
Pani Blidot i Jakób zaczęli szukać dokoła, tymczasem Piotrek nic nie mówiąc, wyszedł z pokoju.
— Dwie sztuk brakuje, to już nie ulega najmniejszej wątpliwości, mówi pani Blidot.
— Ja zaś doskonale pamiętam, że jak nam generał pokazywał szkatułkę, była całkowicie zapełnioną.
— Może te dwa przedmioty zabrał generał ze sobą dodała pani Blidot, bo przecież przeszukaliśmy wszystko. Kto wie... a może to Piotrek...
— O jego wówczas już nie było, a przytem jestem pewmym, żeby się niczego podobnego niedopuścił, moja matko; wszak to mógłby uczynić tylko złodziej!
— Mój kochany Jakóbie, jesteś poczciwym, zacnym, chłopcem, ale o dziecku, którem kierował taki nikczemny człowiek, powiedzieć tego nie można. Przecie sam słyszałeś, że nam groził żandarmami, chociaż mu blisko przez trzy lata własne swoje śniadanie ofiarowałeś. Widzisz więc zatem, że jest niewdzięcznym.
— To prawda, odparł Jakób, chociaż ja myślę, że on nie zastanawiał się nad tem, co mówił; jestem pewny, że nas kocha i wdzięcznym jest za to, żeśmy go przez trzy lata żywili.
Pani Blidot nie odezwała się. Zebrawszy rzeczy generała, włożyła je do szafy, zamknęła i klucz wzięła do siebie.
Elfy niezmiernie dziś zasmucona, nie uśmiechnęła się nawet do siostry. Około południa zgromadzili się goście, obie więc siostry bardzo zajęte, nie miały czasu myśleć o nieobecnych.
Skoro Piotrek powrócił na plebanią, proboszcz zapytał go, czy był w szkole.
— Nie, odpowiedział chłopak, nie pójdę już do szkoły.
— Właśnie czynić tego nie powinieneś, bo jeszcze bardzo mało umiesz; skoro zaczniesz się uczyć czegoś innego, doznasz prawdziwej radości, bo nauka jest błogosławieństwem dla człowieka.
— To dla mnie za ciężko.
— A przecież tam gdzie służyłeś, u twego pana, praca była daleko cięższa.
— Dla tego, że mię do niej zmuszano.
— Powinieneś się koniecznie nauczyć czytać, pisać i rachować, rzekł proboszcz, bo bez tego nie zajdziesz daleko.
— Nie jest mi to wcale potrzebne.
— Owszem, tobie potrzebniejsze bardziej, niż drugiemu, ponieważ niemasz rodziców, którzyby się tobą opiekowali.
— E! co tam! Co ja wiem, to wiem.
— Ciekawym.
— Ksiądz także wiesz o tem dobrze.
— Nie rozumiem cię
— Oto powiem księdzu, że nie jesteś moim panem. Ze generał chciał mi dać wszystko złoto i przyznać mię za syna, a ksiądz temu przeszkodziłeś. Chcę być bogatym i pięknym, znakomitym panem!
Poczciwy proboszcz usłyszawszy te wyrazy, nie posiadał się ze zdumienia, nie przypuszczał bowiem, aby chłopak ten, który jeszcze przed trzema dniami trzech zliczyć nie umiał, dziś mógł być tak hardym i zuchwałym.
— Ksiądz udaje, że mnie niby nie rozumie, mówił dalej Piotrek. Ale, że skoro tylko generał powróci, niezawodnie weźmie mię do siebie, a wtedy pokażę księdzu co potrafię.
— Biedny, zaślepiony chłopcze, zawołał proboszcz ze łzami w oczach, dopuszczasz się niesprawiedliwości względem mnie, czynisz mi krzywdę, ponieważ nie nauczono cię dotąd rozeznawać złego od dobrego. Sądzisz więc, że generał byłby cię wziął, gdybym mu nie przeszkodził? Wiem, że nie mogę cię zatrzymywać, i że odejdziesz skoro tylko zechcesz, Lecz cóż poczniesz sam? kto cię będzie żywił, kto ci da przytułek? Czynię to dla ciebie, wprost z poczucia, jedynie z obowiązku mego serca, z miłości do Boga, który nakazuje opiekować się sierotami. Generał wprawdzie na chwilę miał zamiar wziąć cię do siebie, ale później namyśliwszy się, śmiał się sam ze swojego nierozsądnego projektu.
— Jak ksiądz o tem możesz wiedzieć, kiedy od tamtego czasu nie był wcale u nas?
— Powiedział mi Moutier, odpowiedział łagodnie proboszcz. Przebaczam ci jednak twoje niestosowne odezwanie się i pragnę zatrzymać przy sobie dopóty, dopóki coś lepszego dla siebie nie zdarzy się. Chodź, niema co rozwodzić się nad całym tym przedmiotem, bo już obiad gotów.
Piotrek wprawdzie czuł się zawstydzonym, ale jednak jadł z takim smakiem i z taką obojętnością, jakby sumienie nie czyniło mu żadnego wyrzutu. Proboszcz jednak mocno zaniepokojony, postanowił z jeszcze większą dobrocią obchodzić się z niesfornym chłopakiem.
W tym czasie, kiedy Piotrek stawia się hardo i okrada swego dobroczyńcę, a Jakób go broni i zyskuje nowe pochwały w szkole; kiedy Elfy liczy dnie i godziny powrotu przyszłego swego małżonka, a pani Blidot czuwa bacznem okiem nad wszystkiem, spieszą nasi podróżni raźnym krokiem, chociaż Moutier z pewnym niepokojem spogląda na generała. Przez pierwsze pół godziny szedł on dziarsko i śmiało, nie odpoczywając, lecz im bardziej oddalali się, tym powolniejszym wlókł się krokiem. Pocił się, chłodził chustką i sapał jak miech kowalski. Moutier radził, aby na chwilę spoczęli w cieniu pod drzewem, ale generał nie zgodził się na to, zdjął nawet kapelusz, a otarłszy czoło z potu, rzekł:
— Nadzwyczajny upał. Od czasów kampanii w Sebastopolu, jeszcze nie byłem w takim ogniu. Piekielne gorąco, a nigdzie żadnego schronienia. Mam wielką chęć zdjąć ze siebie surdut, jest ze zbyt grubego sukna i dla tego nadzwyczaj ciężki.
— Niech mi go pan da, będę niósł, to zawsze wielka różnica.
— O! na to nigdy nie pozwolę.
Generał stanowczo wzbraniał się przyjąć propozjcyi Moutier, a potem znowu zaczął narzekać na nieznośny upał.
— Dajże mi pan swój surdut, odezwał się Moutier, będzie panu daleko lżej.
— Do pioruna, jeżeli mnie on cięży, to i dla ciebie nie będzie lekki.
— Jeszczem się nie znużył, bo nie przechodziłem tyle stopni, aby dojść aż do rangi generała, więc nie czuję tak bardzo ciężaru.
— Gadasz, abyś gadał, a wiesz dobrze, że jesteś młody i dzielny, więc i siły masz większe, odparł generał urażony.
— Przepraszam pana, wiem bardzo dobrze jakie to trudy połączone są ze stopniem feldfebla, a cóż dopiero wówczas, gdy ktoś własną szablą wywalczy sobie stopień generała.
Generał spojrzał ze śmiechem na Moutier, bo mu pochlebiało wyrażenie żołnierza i uściskawszy go za rękę, oddał mu surdut.
— Dziękuję ci, mój przyjacielu, rzekł, umiesz pochlebiać nie poniżając się. O tak, Elfy będzie z tobą szczęśliwa. Do licha, jak to strasznie daleko.
Biedny generał z trudnością podnosił nogi i zziajany, niespokojnie rozglądał się na wszystkie strony, czy nie ujrzy gdzie jakiego miejsca do odpoczynku. Nakoniec stało się zadość jego życzeniom; spostrzegł niewielki pagórek, porosły murawą i otoczony wieńcem drzew. Moutier przewidział zamiar generała, który sapał, narzekał a nawet już utykał, ale się do znurzenia przyznać nie chciał; żołnierz więc udał, że nic nie rozumie. Generał widząc, że Moutier milczy, sam się pierwszy odezwał:
— Mój dobry Moutier, jesteś znużony, bo widzę, że pot spływa z twego czoła, ciężar mego surduta przygina cię do ziemi; oto właśnie wyborne miejsce do spoczynku, jakby naumyślnie przeznaczone do wytchnienia.
— Zapewniam pana, odpowiedział tenże z uśmiechem, że nie jestem wcale strudzony, takim samym krokiem mogę iść aż do samego wieczora.
— Nie udawaj, jesteś zgrzany, spocony, zziajany, musisz koniecznie odpocząć.
— Żeby pana przekonać, iż tak nie jest, pójdę podwójnym krokiem, dodał Moutier ze śmiechem, idąc krokiem afrykańskiego żuawa.
Generał, któremu już zupełnie brakło sił. zaczął wołać:
— Moutier! Zatrzymaj się. Nie mogę zdążyć za tobą! Słuchaj że! Przyznaję się, że jestem tak strudzony, iż kroku nie postąpię dalej. Wróć się. A to dyabelski człowiek. Udaje, jakby mię wcale nie słyszał.
Nareszcie Moutier odwrócił się i widząc, że generał spoczywa pod drzewem, zbliżył się doń.
— Jakto? Generał tutaj zatrzymałeś się? Ja sądziłem, że idziesz pan za mną.
— Cóż to sobie myślisz? Nie jestem przecie szybkobiegaczem, żebym mógł dogonić wiatronogiego jelenia. Nie posiadam szybkości Antilopy. Natura nie przeznaczyła mnie na charta. Czy wreszcie jakikolwiek człowiek w moich latach, przy takiej otyłości, przytem chory, poraniony, mógłby dwie godziny biedź galopem bez odpoczynku!
— Ja to także mówiłem, ale mi generał nie wierzyłeś.
— To prawda, ale zdawało mi się, że pan sobie stroisz ze mnie drwinki, dlatego, że jesteś młodym i masz zdrowe nogi. Przytem człowiek zawsze ma nieco miłości własnej, a nie chciałem wobec pani Blidot i Elfy uchodzić za podagrika niedołęgę, starca o wycieńczonych siłach.
— Ależ upewniam pana, panie generale.
— To się na nic nie zdało. Wiem dobrze, co mówię. Czy pan sądzisz, żem nie domyślił się w tem złośliwości, skoro zacząłeś biedz jak jeleń. Pomyślałeś sobie wtenczas: Poczekaj staruszku, musisz spocząć koniecznie; ja podskakuję, ale ty upadasz na nogi. Niech żyje młodość, precz ze starością! Tak myślałeś, a uśmiech błąkający się w tej chwili na twych ustach, jawnym jest tego dowodem.
— Bardzo mi przykro, panie generale, że mój uśmiech...
— Przykro ci? Nie mów mi tego. Przeciwnie, widzę, że się śmiejesz ukradkiem. Chcesz, żebym wystawiwszy język i wlekąc się jak rak, stanął nareszcie na środku drogi, a ty żebyś mógł wtenczas głośno zawołać: Brawo! To zemsta nad biedakiem podziurawionym od kul, wyglądającym jak przetak! Rzeczywiście, otrzymałem daleko więcej jak inni postrzałów. Sam pan niezawodnie przyznasz, że w czasie szturmu do Małakowa, przeszło przez moje ciało co najmniej pięćdziesiąt kul! Gdyby nie pan, zginąłbym na miejscu. O tak, pan mi uratowałeś życie, powtarzam to nieustannie i do grobu wdzięczność dla ciebie zachowam. Możesz patrzeć na mnie tym piekielnym wzrokiem, ile ci się podoba, choć to wcale nie przystoi feldfeblowi wobec generała, nie zmusisz mnie jednak do milczenia; o nie! Będę krzyczał na wszystko cztery strony świata: Moutier, dzielny feldfebel żuawów, uratował mi życie z narażeniem własnego. A ja mu tego nigdy nie zapomnę; uczynię wszystko co on zechce i wreszcie niech robi ze mną, co mu się podoba.
Skoro nareszcie generał w ten sposób wyładował swój gniew, opanowało go uczucie rzewniejsze, bo podał Moutierowi rękę. Chciał powstać, ale jednak padł na powrót na siedzenie. Moutier rzekł:
— Wypocznij pan cokolwiek panie generale; i ja także jestem raniony, piesza podróż czyni mi również pewną przykrość...
— Albo to prawda? zapytał generał z pewnem zadowoleniem. Pan rzeczywiście pragniesz także spoczynku!
— Rzeczywiście jestem mocno strudzony, co pan poczytałeś za złośliwość, było to tylko samochwalstwo żuawskie. Ach, jak słodko spocząć w chłodzie, w cieniu! dodał wyciągając się na murawie, jakby istotnie upadał ze znużenia. Generał, zupełnie zadowolony, oparł się wygodnie o pień drzewa; zamknął oczy i wkrótce nie mogąc się powstrzymać, zasnął. Kiedy Moutier usłyszał jego głuche chrapanie powstał a wziąwszy papier napisał na nim te wyrazy: „Czekaj pan na mnie, panie generale, wrócą natychmiast!“
Położywszy notatkę obok generała, oddalił się szybkim krokiem.
Generał spał, gdy tymczasem Moutier podążał szybko po drodze. Widocznie nie czuł bólu z ran, gdyż wesoło i pewnym głosem zapytał pierwszego napotkanego na trakcie przechodnia, gdzieby można nająć powóz. Wskazano mu pewną oberżę właściciel której posiadał rozmaitego rodzaju ekwiparze. Moutier skierował się w tamtą stronę, najął powóz, kazał natychmiast zaprzęgać, usiadł do niego i odjechał ku miejscu, gdzie pozostawił generała. Nadaremnie jednak oglądał na wszystkie strony znikł on jakby wpadł w wodę, tylko na murawie leżał jego surdut.
Biedny Moutier przebył bardzo bolesną godzinę w obawie i przestrachu. Woźnica spostrzegłszy jego bladość zapytał o przyczynę.
— Pozostawiłem tu pewnego pana mocno zamożnego, który usnął strudzony a teraz jedynie znajduję tylko jego surdut. Co się z nim stało?
— Być może znudziło mu się czekać i powrócił tam, zkąd przybył.
— To bardzo być może, odpowiedział Moutier. Dziękuję ci mój przyjacielu, musimy tedy jechać dalej.
Woźnica zaciął konia i wkrótce dostali się do oberży pod Aniołem Stróżem. Moutier wyskoczył z powozu, i właśnie natknął się na generała, który z szeroko rozwartemi oczami, spocony, z mocno zarumienioną twarzą, stał na progu.
Zanim Moutier zdołał się odezwać generał pierwszy krzyknął:
— Co to znowu za żarty? Czy to ja jestem marionetka, hetka, pętelka, żeby ze mną wyprawiać takie komedye? Pozwolić, żebym sam jeden, jak błazen, spał pod drzewem. Podejść w sposób najhaniebniejszy udając znużenie a potem uciec zostawić na ludzkiej opatrzności, kiedy zasnąłem bezpiecznie. Powiedz otwarcie, szczerze, czy to się godzi, czy to szlachetnie?
— Panie generale...
— Bez wykrętów. Żądam stanowczej i natychmiastowej odpowiedzi.
— Jakimże sposobem wytłumaczę się, gdy mi pan nie pozwalasz przyjść do słowa, rzekł Montier.
— Mów pan, panie feldfeblu. Bardzo proszę. No, mówże pan, słucham.
— Powiem panu krótko panie generale. Kiedym przekonał się, że jesteś pan bardzo a bardzo znużony, skorzystałem ze snu pańskiego...
— I uciekłeś. Do licha, o tem przecież wiem doskonale.
— Przepraszam...
— Co mi tam przeproszenie...
— Nie uciekłem, ale...
— Kto inny za ciebie uciekał... Wielka szkoda że nie powiesz, iż to ja właśnie opuściłem miejsce spoczynku...
— Kiedy mówić nie mogę...
— Nie bronię, nie bronię... Bardzo proszę... No słucham.
— Otóż nie uciekłem tylko udałem się do pobliskiej wioski dla najęcia powozu. I znalazłszy takowy przyjechałem aż tutaj, żeby pana zabrać. Odjeżdżamy natychmiast, pozwolisz pan jednak, ze parę słów powiem Elfy...
Moutier zbliżył się do narzeczonej i coś jej opowiadał bardzo wesołego, bo się nie mogła powstrzymać od śmiechu.
Rzeczywiście przybycie generała na pół ubranego, w koszuli, bez surduta a to siedzącego na ośle za innym człowiekiem wywołało wielkie we wszystkich zdziwienie a cóż dopiero wówczas, gdy Moutier opowiedział o szczegółach ich komicznej pieszej przechadzki.
Generał stał na środku pokoju, z założonemi w tył rękami, i coraz bardziej łagodniał; twarz przybierała wyraz dawnej łagodności i dobroci.
— Mój dobry, mój poczciwy Moutier, rzekł nakoniec, przebacz mi ten niewczesny wybuch gniewu. Nie byłem widocznie przy zdrowych zmysłach; w powozie daleko prędzej pojedziemy. Rzeczywiście twój pomysł doskonały, wyśmienity.
Generał po raz drugi pożegnał się z obu siostrami, poczem uścisnął rękę Moutier, który jednak nie czuł do niego żadnej urazy i owszem pomógł mu do ubrania się i podparł wreszcie ramieniem gdy generał wdrapywał się do powozu.
Skoro nareszcie wyjechali ze wsi, Moutier zapytał generała, dla czego nie czekał na jego powrót i z jakiego powodu znalazł się znowu w oberży pod Aniołem Stróżem?
— Mój kochany, odpowiedział generał, kiedy się obudziłem i kiedy ujrzałem że jestem sam, z początku zrobiło mi się przykro a potem wpadłem w taki gniew, że nie wiedziałem co mam dalej czynić. Nagle spostrzegam papier pozostawiony przez pana, czytam co na nim napisano i wołam wściekłym głosem.
— Jak to, ja, generał, miałbym czekać na feldfebla? To mi się podobało. On poważa się pisać do mnie coś podobnego? O poczekajże bratku i ja potrafię się odemścić. Szukaj wiatru w polu, a ja tymczasem pójdę sobie dalej. Tak byłem wściekły, że nie wziąłem nawet surduta. Niech go licho porwie! Wstałem tedy a nie czując wcale znużenia, krokiem wojskowym pomaszerowałem napowrót ku gospodzie pod Aniołem Stróżem. W drodze spotkałem człowieka jadącego wierzchem na ośle, zacząłem go więc prosić aby mnie wziął ze sobą. Z początku wahał się, lecz kiedy ofiarowałem mu 5 franków zgodził się i tak we dwóch dosiedliśmy kłapoucha, ja na froncie, on z tyłu za mną popędziliśmy galopem ku gospodzie. Bestja widocznie nie kontenta, że dwóch takich opasów, bo i tamten nie był wcale chudy, zasiadło mu na grzbiecie, trząsł niemiłosiernie podskakując; trzymałem się krzepko, ale mi jednak zęby dzwoniły w tych podskokach. Powiedz mi, proszę cię, co tu było w tem komicznego? Wszak nic wcale, a tymczasem i ci, których spotkaliśmy, i ludzie ze wsi, a nawet twoje panie na nasz widok o mało nie popękały ze śmiechu.
Skoro przybyłem do gospody, Elfy ujrzawszy mnie, wydała straszliwy krzyk i pobladła jak ściana; uspokoiłem ją co do twojej osoby, bo rzeczywiście o ciebie to ona była niespokojną. Ze przybyłem bez surduta, w koszuli; że siedziałem na ośle, że trząsłem się na nim jak w febrze, że o mało ducha nie wyzionąłem podczas tej krótkiej przejażdżki, nie obchodziło ją wcale. Nie dość tego, zamiast ulitować się, skoro dowiedziała się, że jesteś zdrów, dalejże się śmiać do rozpuku, ale jak się śmiała!! Jak ci się zdaje czy był to słuszny powód do śmiechu. No — widzisz — Generał na ośle. Ha! ha! ha! zaśmiał się sam ze siebie generał. Ale dla czego ty tak poczerwieniałeś, jakbyś się dusił?
Moutier zaczął się śmiać na cały głos; towarzyszył mu w tym względzie i generał.
— Śmiej się, śmiej ze starego niedołęgi, którego przeraziłeś wielce, wpadając z hukiem do wsi, lecąc na złamanie karku, galopem w tym powozie.
Generał umilkł a Moutier opowiedział mu, że był bardzo zaniepokojony niespodzianem zniknięciem generała.
Po krótko trwającej przekąsce, generał posłał po bilety do kasy.
Na dworcu, między podróżnemi oczekującemi na pociąg, dostrzegł generał i żołnierza, który poprzedniego dnia bawił w gospodzie pod Aniołem Stróżem.
— Trzy bilety do pierwszej klassy, krzyknął generał, kiedy Moutier właśnie miał iść za kupnem takowych.
Za powrotem, Moutier zatrzymał jeden bilet dla siebie, dwa zaś inne oddał generałowi, który zaraz jeden doręczył czekającemu żołnierzowi. Otrzymawszy bilet nieznajomy ukłonił się generałowi po wojskowemu a tak wszyscy trzej wsiedli razem do wagonu.
Podczas drogi generał zaznajomił się z żołnierzem, który również odbywał krymską kompanie.
Skromne odpowiedzi wojaka, a przytem rozsądek przebijający się w każdym jego wyrazie i dziwna powaga, nadzwyczaj podobała sie generałowi.
Łatwo domyśleć się, że generał dowiedziawszy się że żołnierz, nie ma żadnego zajęcia i że jest zupełnie swobodny, pragnął przyjąć go natychmiast do służby.
Podróż odbyła się bez wypadku, oprócz kilku sprzeczek jakie wywiązały się między generałem a urzędnikami kolejowemi lub też właścicielami restauracyi. Zakończyły się jednak wszystkie bardzo szczęśliwie dla wszczynających sprzeczki, jednych bowiem generał wynagrodził ofiarowaniem dukata, innych małym podarkiem a innych jeszcze ofiarowaniem szklanki szampańskiego wina, — za każdym przecież razem, przeciwników swoich zapraszał do siebie, do dóbr w Gromilinie, leżących niedaleko Smoleńska.
Nakoniec podróżni przybyli do Alençon ostatniej stacyi przed Baguoles. Żołnierz chciał się pożegnać z generałem.
— Co to znaczy? zawołał tenże. Czy cię obraziłem? Albo może wydaję się tak śmiesznym, że dla tego nie chcesz przyjąć u mnie służby?
— Broń Boże, odparł żołnierz, ale tyle już doświadczyłem od pana dobrodziejstw, że nie chce mu narzucać się dalej..
— Więc to niby przez wdzięczność porzucasz mie jak jakiego nicponia. Dziękuję, bardzo dziękuję!
— O panie generale, usprawiedliwiał się żołnierz, byłbym bardzo szczęśliwym, gdybym mógł przy panu pozostać.
— A więc zostań. Nic ci nie przeszkadza.
Żołnierz był jakiś niezdecydowany i spojrzał na Moutier; ten zaś dał mu znak, aby zgodził się.
Generał patrzył na obu bardzo uważnie a wreszcie rzekł:
— Pozostajesz więc tedy u mnie w służbie? Ofiaruję ci sto franków miesięcznie i mieszkanie. Co, nie jesteś z tego zadowolony? Bardzo dobrze więc podwajasm, sumę, daję ci 200 franków miesięcznie.
— Ależ to za wiele panie generale, zawołał żołnierz; daj mi pan tylko tyle, ile mi potrzeba na utrzymanie życia a będę najzupełniej zadowolony.
— Cóż to, krzyknął generał, uważasz mię za skąpca, za liczykrupę? Czy dałem ci jakikolwiek powód do podobnego o mnie mniemania? Jak możesz przypuszczać, abym żołnierza, który się odznaczył odwagą, mógł wyzyskiwać nie płacąc mu. Żołnierza, który mi jest niezbędnie potrzebny bo nie mam nikogo teraz do usługi? Spytaj się o to Moutier, który się właśnie dla tego obrócił tyłem, żeby się mógł śmiać dowoli; on ci to potwierdzi. Odpowiedz mu Moutier, obudź w tym młodym człowieku potrzebną odwagę.
— Przyjmij służbę u p. generała, rzekł Moutier, bo nigdzie lepszej nie znajdziesz.
— Jak się nazywasz? zapytał generał.
— Jakób Derigny, panie generale.
— Nie mogę cię nazywać po imieniu, bo mam już jednego przyjaciela Jakóba, ale mówić będę Derigny.
Nareszcie wysiedli i udali się do wielkiej austerji kąpielowej. Generał wynajął na jeden miesiąc, najpiękniejsze ze wszystkich, na dole i zaraz je zajął wraz ze swoim małym orszakiem. Kelner zapytał go, czy każe przenieść rzeczy i pakunki z dworca? Generał patrząc na niego ze zwykłym dobrotliwym uśmiechem, odpowiedział:
— Wszystkie pakunki mam ze sobą. Zapewne to cię dziwi.
— A ci panowie? zapytał znowu sługa.
— Ci panowie należą do mojego orszaku i również nie mają ze sobą żadnych rzeczy.
Kelner podejrzliwie spojrzał na starego pana i oddalił się w milczeniu. Generał przewidując to naprzód zatarł ręce z zadowoleniem. Rzeczywiście nie upłynęło kilka minut, pojawił się sam właściciel i dość lekceważącym ukłonem powitał generała.
— Łaskawy panie, rzekł, to mieszkanie wskazano panu fałszywie, gdyż rzeczywiście już jest wynajęte. Nie możesz więc pan w niem pozostać.
— Doprawdy a jednakże wcale go nie opuszczę, odparł generał. Nająłem je i rzecz skończona.
— Powtarzam panu po raz drugi, iż apartament ten jest już wynajęty.
— To poczekam aż przyjdzie ten, który go wynajął, ażebyśmy się ze sobą porozumieli. Tymczasem, skoro raz tu wszedłem, pozostanę.
— Mój panie, kto nie ma żadnych rzeczy, ten powinien z góry płacić.
Generał spojrzeniem porozumiał się z Moutier i udając wielce zakłopotanego, zaczął się drapać po głowie, po czem dodał:
— Nigdy nie stawiano podobnych warunków, nigdzie nie żądano ode mnie zapłaty z góry.
— Ja zaś tymczasem żądam tego stanowczo ponieważ podróżni nie posiadający pakunków, mają brzydkie przywyknienie niepłacenia i musimy więc zapobiegać temu domagając się zapłaty z góry.
— Tacy podróżni, są złodzieje!
— Prawdopodobnie.
— Więc pan mnie również uważasz za złodzieja?
— Tego nie powiedziałem.
— Ale dałeś mi do zrozumienia, że tak myślisz.
Właściciel oberży nie odezwał się. Generał zbliżył się a spojrzawszy mu bystro w oczy, rzekł:
— Pan jesteś grubijanin i zuchwalec.
Jestem uczciwym człowiekiem, jestem hrabia Durakin, generał i jeniec na słowo, mam 600 tysięcy rubli rocznego dochodu; oto przepatrz pan mój pugilares a znajdziesz w nim kilkadziesiąt tysięcy; mógłbym panu podwójną zapłacić cenę, a nawet złożyć pieniądze z góry za cały miesiąc, ale nic nie dostaniesz, bo się natychmiast przenoszę do innego hotelu. Chodźcie, rzekł, Moutier i ty Derigny.
Przy tych słowach generał nacisnąwszy na oczy kapelusz skierował się ku drzwiom, zgnębiony gospodarz usiłował go zatrzymać.
— Przebacz pan, panie hrabio, gdyż będę niepocieszony. Nie podobna mi było domyśleć się czegoś podobnego. Mój kelner powiedział że pan nie masz nawet koszuli do przewdziania. Minionego zaś roku jakiś oszust, który podawał się za austryackiego hrabiego, rzeczywiście zaś był świeżo uwolnionym więźniem z galer, oszukał mię i okradł na 2000 franków. Przebacz pan, panie hrabio. Nieszczęśliwi właściciele hotelów muszą się mieć na baczności. Czyni mi to wielką a wielką przykrość.
— Aha, przykro panu, że u niego nierozproszę moich dukatów?
— Ależ panie hrabio, jestem niepocieszony, że..
— Dość tego, proszę mi powiedzieć wiele pan żądasz, za mieszkanie i stół, ale oświadczam panu iż ja i moi przyjaciele mają być obsługiwani po książęcemu.
Twarz gospodarza rozjaśniła się i kłaniając się nieustannie to generałowi, to jego towarzyszom; zaczął rachować:
— Mieszkanie, 1000 franków; wikt, tak jak sobie tego hrabia życzył, obsługa i światło także 1000 fr.
— Dobrze, oto 2000 franków, odpowiedział generał, a teraz proszę zostawić nas w spokoju.
Gospodarz ukłonił się jeszcze niżej i wyszedł. Generał spojrzawszy tryumfującym wzrokiem na Moutier, odezwał się:
— Biedaczysko, straszliwie się zląkł, żebym nie odszedł. W gruncie rzeczy ma słuszność i ja nie postąpiłbym inaczej będąc na jego miejscu, bo wyglądamy istotnie jak trzej kawalerowie trudniący się drogowym przemysłem.
— Wszakże mógł być cokolwiek grzeczniejszym i nie powinien dać poznać po sobie że nas uważa jako wagabundów, rzekł Moutier.
— Za karę napędziłem mu porządnego stracha. Teraz zaś kiedy już porozumieliśmy się, pójdę wraz z mojemi towarzyszami za kupnem bielizny i innych niezbędnych przedmiotów.
Na nieszczęście w Bagnoles generał nie znalazł ani dość cienkiej bielizny, ani też odzieży, w której możnaby się okazać przyzwoicie.
Pobyt w Bagnoles był dla generała nadzwyczaj przyjemnym, wszędzie bowiem jego pękata figura wywoływała ogólną wesołość, tem bardziej, że on sam czynił się jeszcze bardziej śmieszniejszym proponując piętnastoletnim dziewczętom małżeństwo, nadto wiele osób zapraszał do Gromilina, do swych dóbr w Rossyi a nakoniec jadł i pił przez cały boży dzień. Moutier i Derigny spędzali tu chwilę w cichości i smutku. Pierwszy rachował prawie minuty pragnąc jak najprędzej powrócić do oberży pod Aniołem Stróżem, aby odtąd pędzić życie obok ukochanej Elfy; drugi zaś niewiadomo z jakiej przyczyny ciągle był nadzwyczaj smutnym.
Napróżno Moutier starał się pozyskać jego zaufanie; nie podobno mu było zbadać przyczyny owego smutku. Nawet generał często go o to zapytywał, ale nie pomogła ani prośba ani groźba. Wypełniał on obowiązki swe z całą sumiennością i ścisłością nie dając generałowi najmniejszego powodu do nagany, zawsze gotów na każde skinienie, zawsze czynny i usłużny, prawie nadskakujący, generał też uważał go za perłę służących. Zresztą dla wszystkiego co nie należało do jego zajęć codziennych okazywał najmniejszą obojętność.
Ofiarowanych przez generała pieniędzy nie chciał wcale przyjąć a gdy ten nacierał coraz ostrzej na niego rzekł:
— Niech pan generał raczy zachować je dla mnie na przyszłość, gdyż obecnie wcale ich nie potrzebuję.
W dniu odjazdu oblicze generała zajaśniało radością, Moutier nie mógł się powstrzymać od rzewnego okazania ukontentowania, tylko Derigny jak zawsze był smutny i milczący.
Pożegnanie było bardzo uroczyste, bo też generał rzeczywiście sypał złoto pełną garścią.
Około dwustu osób odprowadzało go do dworca kolei, towarzyszyły mu też błogosławieństwa i życzenia aby znowu tutaj powrócił; nakoniec nastąpiły głośne krzyki i owacyje.
Podróż nietrwała długo; rankiem nasi trzej wędrowcy opuścili Bagnoles a już około południa przybyli do Lomnigny, ale nie pieszo, jak to miało miejsce poprzednio.
Pani Blidot, Elfy, Jakób i Paweł, wybiegli naprzeciwko nich z otwartemi rękami, uprzedzeni bowiem byli o dniu powrotu.
Moutier przedstawił Derigny pani Blidot i Elfy a skoro obu chłopców również do niego przyprowadził, żołnierz uściskał ich serdecznie i co najmniej z dziesięć razy ucałował, był nawet tak wzruszony, że się oddalił do innego pokoju a za nim poszedł Moutier wraz z chłopcami.
— Co ci jest przyjacielu, pytał Moutier, co cię tak wzruszyło?
— Mój Boże! Mój Boże! zawołał Derigny. Boże daj mi siłę do przecierpienia tej próby. O moje dzieci! Moje dzieci!
Jakób zbliżył się do niego ze łzami w oczach wpatrywał się długo w jego oblicze i przeciągając ręką po czole! dodał:
— To samo wołał nasz ojciec? gdy się od nas oddalał:
— Jak ci imię kochany chłopcze? zapytał Derigny.
— Jakób.
— A twemu bratu?
— Paweł.
Derigny wydał stłumiony krzyk i chciał postąpić krok, ale byłby niezawodnie upadł gdyby go Moutier nie podtrzymał.
— Powiedz mi na miłość boską, rzekł Derigny czy właścicielka tej gospody jest ich matką?
— Tak, odpowiedział Paweł.
— Nie, krzyknął Jakób, Paweł o niczem nie wie bo był wtenczas bardzo malutki; nasza matka już od dawna umarła i pani Blidot zastąpiła wprawdzie jej miejsce, jest bardzo dobrą, ale nie jest naszą rzeczywistą matką.
— A wasz ojciec? pytał znowu Derigny, głosem drżącym ze wzruszenia.
— Nasz ojciec? powtórzył Jakób. Biedny to człowiek, uprowadzili go od nas żandarmi.
Jakób jeszcze nie dopowiedział swego zdania, gdy Derigny pochwycił ich obu w swoje ramiona, wydając tak przeraźliwy krzyk, że przybiegł na to generał i obiedwie siostry. Biedny Derigny chciał coś mówić ale mu wyrazy zamarły na ustach, padł na podłogę zemdlony trzymając dzieci w swych objęciach.
Moutier pospieszył z pomocą biedakowi, a obie siostry dopomagały do odebrania mu dzieci.
Kiedy Jakób nareszcie mógł mówić zawołał:
— To jest mój ojciec! Mój nieszczęśliwy ojciec, zaraz go poznałem, jak tylko zawołał: Moje biedne dzieci! a głównie wtenczas kiedy nas przycisnął do swych piersi, bo tak samo uczynił, jak przyszli po niego żandarmi.
Krzyk, jaki wydał Derigny, sprowadził sąsiadów do gospody pod Aniołem Stróżem, obstąpili go dokoła i poczęli zadawać rozmaite pytania.
— Co to się stało? zapytała jakaś poczciwa kobieta.
— Ten człowiek zapewne umarł z głodu, dodał drugi.
— Dla czego płaczą dzieci?
— Z litości, bo to rzeczywiście straszna rzecz widzieć człowieka umierającego przy drzwiach z głodu.
— Przypatrzcie się temu grubemu panu, jak się ruszy, wszystkich zetrze na proch.
— To ten sam, którego Bournier zamordował.
— Jakimże znowu sposobem przywrócony został do życia.
— Ten wysoki żuaw woził go do kąpieli i wnet też powrócił do zdrowia.
— No, no, jak moja ciotka umrze, z pewnością nie zawiozę jej do kąpiel.
Derigny wciąż leżał bez przytomności, pomimo energicznych usiłowań generała, który trząsł go za ręce, że o mało mu nie połamał palców, pomimo że mu na twarz buchał dymem z fajki, od którego nawet niedźwiedź byłby się udusił, pomimo że nalał mu na głowę tyle wody, iż nawet dziecko można było w niej wykąpać. Żaden przecież z tych środków wcale nie podziałał.
Zaniepokojony tak długiem mdleniem już Moutier chciał pobiedz po proboszcza, gdy tenże właśnie nadszedł, przecisnąwszy się przez zbite przy drzwiach tłumy.
— Co tu się dzieje? zapytał. Powiedziano mi że jakiś człowiek umarł. Dlaczego wcześniej mnie nie przywołano?
— To tylko omdlenie księże proboszczu odpowiedział Moutier. Człowiek ten skutkiem niespodziewanej radości nagle omdlał.
Proboszcz ukląkł przy omdlałym, dotknął jego pulsu, wsłuchał się w bicie serca, i słysząc jak oddycha powstał z uśmiechem na ustach i rzekł:
— Nie ma niebezpieczeństwa; weźcie go ztąd i połóżcie na łóżko; skropcie mu skronie i twarz octem i przygotujcie mu trochę kawy.
Po udzieleniu takiej rady, proboszcz oddalił się, uważał bowiem, że jest zbytecznym.
— Mój zacny panie Moutier, rzekł Jakób, pozwól mi uratować mego ojca, zanim umrze; o proszę, bardzo proszę pana. Ciocia nie chce mi na to pozwolić.
Żołnierz odwrócił się i ujrzał rzeczywiście Jakóba klęczącego przy Elfy i błagającego ją ze łzami w oczach.
— Chodź mój biedny chłopcze i ucałuj twojego ojca, nie potrzebujesz się jednak obawiać, bo on nie umrze; za kilka chwil on cię sam także uściska i przyciśnie do serca.
Jakób spojrzał z wdzięcznością na Moutier, a nachyliwszy się nad Derignym ucałował go serdecznie kilkanaście razy.
Jakby rzeczywiście potrzebował pieszczoty syna, Derigny natychmiast otworzył oczy a ujrzawszy Jakóba zebrał wszystkie siły i podniósłszy się przycisnął go do serca.
Moutier dopomógł mu do powstania a tak nieszczęśliwy ów człowiek mógł teraz ściskać i całować, swoje oddawna nie widziane dzieci.
W pierwszej chwili, Derigny odzyskawszy przytomność czuł się zawstydzonym, że zwracał na siebie ogólną uwagę; wziął tedy obu chłopców za ręce i udał się z nimi ku dalszemu pokojowi.
Tu rzucił się na krzesło, wpatrywał się z czułością na Jakóba i Pawła, którzy go trzymali za szyję i całował ich serdecznie.
Wówczas rzekł do otaczających go.
— Przebacz pan, panie generale, przebaczcie wszyscy, byłem tak wzruszony, tak szczęśliwy, że nareszcie odnalazłem te biedne moje dzieci, że jak kobieta zemdlałem. Moje drogie, kochane dzieci! Jakimże to sposobem stało się, że was odnajduję w towarzystwie matki, ciotki i waszego zacnego przyjaciela?
Przy tych słowach zwrócił się do obu kobiet i do Moutier.
— Jest tu aż dwóch zacnych przyjaciół, ojcze, rzekł Jakób, pan generał i nasz kochany Moutier.
Derigny usłyszawszy imię ojca doznał rozkosznego drżenia serca.
— Tak samo, jak jeszcze byłeś malutki, wymawiałeś ten wyraz ojciec, dzisiaj brzmienie głosu twego wcale nie zmieniło się; wyraz ten dźwięczy w twoich ustach jak dawniej.
— Mój kochany przyjacielu, odezwał się teraz generał widocznie wzruszony, cieszę się niewymownie, że cię widzę szczęśliwym. W istocie sprawia mi to większą radość... niżbym ja doznał... poślubiając od razu wszystkie dziewczęta którym oświadczyłem się w Bagnoles. Więcej się czuję zadowolonym, niż gdybym Moutier, Elfy i wszystkich tutaj przysposobił sobie za moją własną rodzinę.
Wówczas Derigny powstał a czyniąc honor wojskowy, rzekł:
— Serdecznie za to dziękuję panu generałowi.
Potem zaś dodał.
— Jakim się to jednak stało cudem, że w miejscu o dwadzieścia mil oddalonym od domu, w których zostawiłem moje dzieci, tu ich znajduje?
— Dobry, miłosierny Bóg zesłał nam poczciwego Moutier, który ich tutaj przyprowadził, odpowiedziała pani Blidot.
— I Matka Boska, drogi ojcze, do której się zawsze modliłem, jak mi to nakazywała moja zmarła matka.
— Czy też przypominasz ją sobie, kochany Jakóbie? zapytał Derigny.
— Bardzo dobrze, ojcze, tylko rysy jej twarzy zatarły się już w mojej pamięci; przedstawia się mi ona tak blada ale tak blada, że kiedy myślę o tem strach mię często zdejmuje.
Derigny uściskał go w milczeniu, wydając głębokie westchnienie.
— Czy znowu jesteś smutny ojcze, choć nas widzisz przy sobie? zapytał Jakób.
— Myślę o naszej matce, kochany chłopcze, jej to modłom zapewne zawdzięczacie, że się tu znajdujecie. Mój dobry Moutier, jakim sposobem zapoznałeś się z mojemi dziećmi?
— Opowiem ci to przy kolącyi, odpowiedział Moutier.
— A ty, rzekł na to generał, w jaki to szczególny sposób zmuszony byłeś opuścić swoje dziatki i czemu przypisać że powróciwszy z krymskiej wojny, nie znalazłeś nikogo, co by ci mógł o nich donieść.
— Nie mam nikogo z rodziny, ani rodziców, ani brata, ani siostry, odparł Derigny. Jeżeli pan generał pozwolisz opowiem panu moją historyą, jest ona bardzo smutna, ale krótka.
Byłem jedynem dzieckiem moich rodziców utraciwszy ich bardzo wcześnie, wychowywałem się u babki. I ta dobra kobieta wkrótce rozstała się z tym światem. Moja żona także była sierotą i również znajdowała się na opiece u nieboszczki mojej babki. Po jej śmierci, pozostaliśmy sami, ja i Małgorzata. Wyciągnąłem los do wojska, wprawdzie do rezerwy dla tego też nie obawiałem się wcale, aby mię kiedykolwiek powołano do służby.
Kochałem Magdalenę, ona też odpowiedziała mi wzajemną miłością i pobraliśmy się ze sobą. Ja miałem wówczas lat 21, ona zaś 16. Żyliśmy bardzo szczęśliwie, zarabiałem jako mechanik dostateczne fundusze na utrzymanie; małżeństwu naszemu Bóg błogosławił, zsyłając nam tych dwoje dzieci. Jakób miał tak dobre serce, że często poruszał nas do łez. Niestety! rozeszły się wieści, dowiedziałem się że wzywają do rezerwy; moja biedna Małgorzata zmartwiła się bardzo, płakała po dniach i po nocach; jeżeli będę zmuszony odjechać ona z temi dwoma aniołkami pozostanie w najokropniejszej nędzy; zdrowie jej znacznie osłabło; otrzymałem wkrótce marszrutę, gdzie mianowicie mam się udać dla spotkania mego pułku.
Boleść Małgorzaty przyprowadzała mię do szaleństwa; straciłem zupełnie głowę; sprzedaliśmy nasze sprzęty i odjechaliśmy, aby tym sposobem ochronić od pójścia do wojska; pozostawało mi zaledwie sześć miesięcy do wysłużenia przepisanych lat i byłbym wolny.
Szliśmy częścią piechotą, częścią jechaliśmy na wozie; nareszcie przybyliśmy do pięknej miejscowości, o dwadzieścia mil odległej od naszej wioski; nająłem odosobniony domek i żyliśmy prawie w nędzy ukryci, ponieważ staraliśmy się oszczędzać fundusze a nie mieliśmy odwagi szukania jakiej pracy; moja żona coraz czuła się słabszą, nareszcie umarła, mówił Derigny, cichym drżącym głosem, pozostawiwszy mię z dwoma aniołkami, z temi dwoma sierotami, których należało pielęgnować i żywić.
W czasie pobytu naszego w tym domku, nie chcąc zupełnie zawierać żadnych znajomości, zaledwie tylko chodziliśmy na msze do kościoła w niedzielę i w większe uroczystości; bladość mojej żony, grzeczność moich dziatek zwróciła ogólną uwagę; kiedy czuła się bardzo już chora, poprosiliśmy ks. Proboszcza który nas kilkakrotnie odwiedzał. Po jej śmierci, musiałem pójść do merostwa, zameldować o tem i powiedzieć właściwe nazwisko. W trzy tygodnie później, właściwie w dniu, kiedy moim dzieciom oddałem ostatni już kawałek chleba i postanowiłem wyszukać sobie koniecznie jakiej roboty, zostałem aresztowany przez żandarmów i zmuszony do opuszczenia biednych dzieci, mimo łez, mimo błagań pokornych.
Przebywszy do korpusu zostałem przedewszystkiem skazany na więzienie, za niestawienie się do szeregów, w właściwym czasie. Jeden z żandarmów przyrzekł mi że powróci i że się zajmie mojemi dziećmi, jak się jednak pokazało już ich w domu nie zastał.
Skoro nareszcie mnie uwolniono z więzienia prosiłem o urlop, dla dowiedzenia się o moich dzieciach a następnie dla pomieszczenia ich pomiędzy dziećmi żołnierskiemi. Mój pułkownik, człowiek bardzo zacny, zgodził się, lecz niestety przybywszy do Korbiniec nie znalazłem ich a nawet i ślad o pobycie także zaginął; nikt ich wcale nie widział; przebiegałem dniem i nocą po całej okolicy, zwracałem się nawet do żandarmerji, do policji miejskiej i wiejskiej, wszystko nadaremnie. Musiałem połączyć się tedy z pułkiem na południu, nie wiedząc zupełnie co się stało z moimi najukochańszemi malcami. Bóg jeden tylko wie jak wiele wycierpiałem. Nigdy nie mogłem zapomnieć ani o mojej ukochanej nieboszce ani o moich sierotach. Gdybym nie zachował z młodości istotnie religijnych zasad, byłbym niezawodnie targnął się na własne życie, bo niepodobna mi było przenieść spokojnie tej okropnej boleści.
Wszystko było dla mnie obojętne, wszakże obawiałem się kary i pokuty Najwyższego. Oto moja cała historya życia, panie Generale; jest krótka ale przesiąknięta łzami.
Jakób i Paweł z niezmierną ciekawością, prawie nie spuszczając oka z ojca, słuchali jego opowiadania; coraz teraz bliżej cisnęli się do niego, kiedy nareszcie skończył, rzucili się oba w objęcia Derigny; Paweł szlochał, Jakób cicho płakał. Ojciec całował ich po kolei, ocierając z łez własne oczy.
— Wszystko się obecnie już skończyło, moi drodzy. Na bok zmartwienie, na bok smutne myśli. Jestem cały dla was a wy wzajem dla mnie.
— A mama Bilidot i ciocia Elfy, rzekł Jakób z niespokojnością. Czy my do nich nie należemy.
— Zawsze, zawsze, odpowiedział Derigny, więc ich bardzo kochacie?
— O najniezawodniej drogi ojcze! Są dla nas tak dobre, tak jak nasza mama i ty. Zostaniesz z nami, nieprawdaż? \
Biedny Derigny nie myślał wcale o żadnych już związkach rodzinnych; przecierpiawszy tak okropnie, obecnie uczył na nowo jak się ściska boleśnie jego ojcowskie serce; jeżeli pozostawi dzieci dzisiejszym opiekunom, pozostanie sam ze swoim smutkiem. Uczucie to boleśnie odbiło się na jego twarzy.
— Ja to wszystko urządzę jak należy, rzekł nagle generał. Nikt nie będzie ani obrażony, ani nie dozna żadnego cierpienia. Uczynię tak, że wszyscy będą najzupełniej zadowoleni. Obecnie jednak, byłoby bardzo dobrze, gdybyśmy zasiedli do kolacyi. Głodny jestem jak wilk, wszyscy jesteśmy szczęśliwi, więc mamy wyborny apetyt.
Moutier, Elfy i pani Blidot poszli tedy aby zająć się przygotowaniami. Wkrótce też podano kolacyę, każdy zasiadł na przeznaczonem mu miejscu, wyjąwszy Derigny, który chciał obsługiwać generała.
— Dlaczego nie siadasz do kolacyi, Derigny zapytał tenże. Czy cię już radość zasyciła.
— Przepraszani generała, ale będąc jego sługą, nie mam odwagi usiąść przy tym samym stoliku.
— Ależ doprawdy zupełnie straciłeś głowę, mój przyjacielu. Szczęście zrobiło cię szalonym! Trzeba żebyś się zajął dziećmi, to właśnie jest twoim obowiązkiem. Doprawdy śmieszny jesteś, z tą tak niewłaściwą gorliwością. W gospodzie pod Aniołem Stróżem wszyscy jesteśmy przyjaciółmi i usługujemy jedno drugiemu. Usiądź między Jakóbem i Pawłem i jedzmy... No cóż, jeszcze się wachasz? Czy trzeba koniecznie żebym się gniewał? Do pioruna; siadaj do stołu, mówię ci! Ja doprawdy już umieram z głodu!
Moutier z uśmiechem dał znak Derigny, żeby był posłusznym; usiadł więc tedy między swojemi dziećmi; generał westchnął z zadowoleniem i zaczęła się nareszcie kolacya. Już to od bardzo dawna nie jadł na mieście i do tego z kuchni wyśmienitej pani Blidot i Elfy. Generał nieustannie chwalił potrawy i zawsze powtórnie przybierał sobie na talerz. Tym sposobem powstała ogólna wesołość i Moutier ze zdumieniem wpatrywał się w śmiejącego się Derigny, który nie roześmiał się nigdy, przez cały czas, jak się ze sobą znali.
— Widzisz Pawle i ty Jakóbie, że doprawdy uczyniliście cud, mówił Moutier. Oto wasz ojciec śmieje się tak samo jak ja i ciocia Elfy, choć nigdy jeszcze nie widziałem go śmiejącego się.
— Czuję się tak szczęśliwym, że jestem gotów popełnić nawet jaki wybryk nierozsądny, odpowiedział Derigny.
— Będę żądał od ciebie czegoś podobnego, wyrzekł ze śmiechem generał.
— Bardzo dobrze generale, byle tylko nie tego abym się rozstał z mojemi dziećmi.
— Właśnie chciałem cię prosić abyś mnie nie opuszczał. Ależ do licha, nie zrywaj się, bo nie wiesz jeszcze wcale czego żądać będę. Chcę abyś nie rozstawał się ze mną i ze swojemi dziećmi. Zatrzymam was przy sobie, wszystko troje, wątpię bowiem czybym się mógł obyć bez twoich usług, bez twojej troskliwości i pieczołowitości tyle delikatnej, tyle miłej dla mnie; co się zaś tyczy wdzięczności, to nie myślę wam płacić za to, ale kupię wam jaką posiadłość, gdzie sobie swobodnie mieszkać będziesz z dziećmi a może nawet i ze żoną. Taka będzie twoja przyszłość. Ponieważ jestem więźniem, więc zostaniesz we Francyi z twojemi dziećmi i twoim przyjacielem Moutier.
— Cóż potem generale!
— Co potem? Potem? zobaczymy jeszcze jest dość czasu. A więc, cóż ty na to?
— Nic generale; proszę o czas do namysłu; dzisiejszego wieczoru nie mam wcale głowy, a moje serce wyłącznie zajęte temi biednemi dzieciakami.
— Dobrze mój kochany, daję ci termin aż do kolacyi cukrowej na weselu Elfy i Moutier. Jutro oznaczymy dzień i napiszę do Paryża żeby przygotowali to co potrzeba do uczty weselnej. No, teraz z nami sprawa Elfy. Musimy powrócić do naszej dawniejszej rozmowy o waszem połączeniu się. Dziś mamy poniedziałek, jutro napiszę; wszystko to załatwi się do soboty; potrawy i dania przysłane będą w poniedziałek i zasiądziemy do ich spożycia po skończeniu ceremonii.
— Nie podobna mój generale, trzeba dać na zapowiedzi, zrobić kontrakt.
— Alboż to nie dość czasu? U nas w Rosyi popobne rzeczy odbywają się bardzo prędko. Oto n. p. zobaczyłem panią Blidot; ja się jej podobałem i ona mi także; idziemy tedy do popa, który po słowiańsku czyta przysięgę, potem coś zaśpiewa, powie kilka wyrazów, pani wypijesz trochę z mojego kubka a ja nawzajem z pani, nakoniec trzy razy w około pulpitu duchownego i już po wszystkicm. Ja jestem mężem, pani moją małżonką, ja mam prawo cię bić, morzyć głodem, chłodem i pozostawić na pastwę nędzy.
— A ja, jakież mam prawa? zapytała z uśmiechem pani Blidot.
— Prawo płakania, krzyczenia, wymyślania, bicia służących, psucia sprzętów domowych, palenia go nawet, jeżeli doprowadzoną zostaniesz do wielkiej rozpaczy.
— Piękna pociecha! dodała Blidot. Szczęście wielkie, że nie uległam podobnemu losowi.
— O co do mnie, to zupełnie inna rzecz, odpowiedział generał. Byłbym wyśmienitym mężem. Pielęgnowałbym panią, cackał, zarzucił biżuteryami i prezentami; dałbym pani suknią z trenem, mogłabyś w niej bywać nawet u dworu; dałbym pani diamenty, pióra, kwiaty.
Wszyscy głośno się śmiali, nawet dzieci; generał śmiał się także i zapowiedział, że na przyszłość będzie tytułował panią Blidot: Moja droga żonciu!
Po takiej gawędce, generał mocno znużony, udał się na spoczynek; Derigny załatwiwszy swe obowiązki służbowe przy generale udał się z dziećmi do swego pokoju, dopomógł im do rozebrania się, do położenia w łóżku, przed tem jednak zmówiwszy z nimi dziękczynną modlitwę.
Nie mógł z nimi zostać, a kiedy nareszcie usnęły przypatrywał się im, całując to w czoło, to w ręce nakoniec znużony usnął na kresie stojącem między łóżkami jego dzieci.
Spał tak spokojnie i tak smacznie, aż wreszcie Moutier, zaniepokojony zbyt długą jego nieobecnością przyszedł po niego i zaledwie po długich namowach, zdołał go zaprowadzić do łóżka dla niego przygotowanego.
Już było bardzo późno, już w sali wybiła północ a Moutier nie miał jeszcze wolnej chwili do rozmówienia się z p. Blidot i jej siostrą; opowiadanie było długie, o rozmaitych rzeczach, o tysiącu przedmiotach a godziny szybko mijały.
Nareszcie p. Blidot uczuła potrzebę spoczynku. Moutier zachęcał Elfy aby także poszła za przykładem siostry.
Nazajutrz wszyscy obudzili się zdrowi, weseli, spożyto śniadanie a pani Blidot zapytała generała czy wszystkie swe kosztowności znalazł na właściwem miejscu.
— Ja myślałem tylko jedynie o łóżku, odpowiedział generał, moja droga żonciu. Byłem niezmiernie zdrożony i strudzony słuchaniem opowiadania Derigny. Nic mię tak nie nuży, jak wrażenia, ledwie zdołałem się powstrzymać od płaczu i wreszcie ile razy patrzę na tego uszczęśliwionego, uradowanego człowieka i jego dzieci, zawsze sobie powtarzam:
— A ty, biedny Durakinie, tyś sam ze swojem złotem, z twemi zamkami i majętnościami. Nie masz nikogo coby cię kochał i coby po tobie dziedziczył...
Generał uderzywszy się pięściami w czoło, począł sapać i chodzić po pokoju, potem znowu roześmiał się i tak dalej mówił:
— Ale spałem tej nocy wybornie, jestem rzeźwy i wesoły. Cóż, moja droga żonusiu czego się śmiejesz? Elfy także się śmieje i Moutier? Derigny wcale się nie śmieje, on tylko wciąż patrzy na swoje dzieci otworzywszy szeroko usta.
— Mój generale? zawołał Derigny, który wcale nie wiedział o co chodziło, ale tylko odwrócił się dla tego, że usłyszał wymawiane swoje nazwisko.
— Nic, nic mój przyjacielu, odrzekł generał... Nie rób sobie żadnej subiekcyi... O patrz pani, zaczyna na nowo to samo.
Drzwi gwałtownie otworzyły się i Piotrek wbiegł pospiesznie do sali... Skoczywszy do generała, rzucił mu się w ramiona i pocałował go w brzuch, nie mogąc dostać do piersi ani do twarzy...
— Mój drogi generale! Mój ojcze! Mój dobroczyńco!
Generał niezmiernie zdumiony, usiłował odepchnąć go od siebie, ale Piotrek nie puszczał go, okrywając pieszczotami i pocałunkami.
Moutier! Derigny! Na miłość boską, wołał generał uwolnijcie mię od tego chłopaka.
Dajże mi pokój! Puść mnie. Odejdź sobie do licha!
— Nie mój ojcze, mówił Piotrek. Dopóty ciebie trzymać się będę, dopóki nie uznasz mię za syna, za dziedzica twego imienia, za spadkobiercę twego majątku.
— Ratunku! Wypędźcie tego szaleńca! Krzyknął generał; mój przyjacielu wyrzuć że go za drzwi, bo mi tak zgniótł brzuch, tem nieustannem rzucaniem się ku mnie.
Moutier już pochwycił Piotrka, ale ten tak się silnie trzymał generała, ze kiedy Moutier go oderwał generał utraciwszy równowagę padł na ziemię, przygniatając sobą Moutier i Piotrka.
Wszyscy więc trzej tarzali się po podłodze a generał zagniewany uderzał swemi poteżnemi pięściami Piotrka po głowie, który też krzyczał w niebogłosy!
Moutier tylko zręcznie się zerwał tak że skutkiem upadku generała, nie wiele doznał krzywdy, nie poniósł wielkiej szkody. On też i Derigny dźwignęli generała, który narzekał tylko na mocne uderzenie, ale wpadł w wielką passyą ujrzawszy znowu Piotrka.
— Próżniaku! Łotrze! wołał zirytowany, ja cię nauczę grzeczności; będziesz mi tu głupstwa gadał i w dodatku jeszcze obalał na ziemię.
Piotr, który nie tracił wcale nadziei, że zostanie adoptowany, rzekł z pokorą:
— Przebacz! Przebacz! Mój dobroczyńco, mój ojcze! Weź mię do siebie, uprowadź mię ztąd ze sobą.
— Uprowadzić cię? No, no, uprowadzę cię na to, abyś otrzymał knuty, ażeby cię wywieziono jak najprędzej na Sybir.
— Jeżeli tylko chcesz doznać tej przyjemności bądź pewnym, że cię uprzedzę, jak będę ztąd wyjeżdżał, krzyczał generał.
— Ja na wszystko się zgadzam, czego ty chcesz ojcze, odpowiedział Piotrek, nie pojmujący zupełnie co to jest knut i Syberja.
— Doprawdy? Otóż tego chcę właśnie, krzyknął generał a pochwyciwszy Piotrka za włosy, uderzył go w twarz, następnie zaś wyrzucił za drzwi, poczem je zamknął i chłodząc się jakiś czas chustką, powrócił do swego pokoju.
— Jak on bił tego biednego Piotrusia, rzekł Paweł, o to człowiek zły, ja go już wcale nie lubię.
— Bo też Piotrek wiedział dobrze, że generał się gniewa a nieustannie powtarzał jedno i to samo, dodał Jakób.
— Prawdopodobnie chciał roztkliwić generała udanem swojem przywiązaniem, rzekł Moutier z uśmiechem.
— Piotrek jest chłopcem zepsutym, zdemoralizowanym przez Bournier, wtrąciła pani Blidot, obawiam się o niego. Ale, ale, powiedz mi też Józefie, czy generał zabrał ze sobą puchar i sztuciec do wód?
— Nikt wcale nie myślał o tem, odparł Moutier.
— Właśnie porządkując rzeczy generała a właściwie układając na miejsce kosztowności pozostawione przez generała, przekonałam się, że w szkatule dwa miejsca są próżne i że brakuje tych przedmiotów o których obecnie wspominam, dodała p. Blidot.
— Prawdopodobnie już ich tam dawniej brakowało.
— Jakób mi mówił przeciwnie, że w szkatule nic zgoła nie brakowało i że była zupełnie pełna rzekła zaniepokojona p. Blidot.
— Dla czego jednak w tej chwili mówisz pani o tem? zapytał Moutier. Miałaż byś na kogo podejrzenie?
— Nie mogę stanowczo tego twierdzić, odpowiedziała p. Blidot, ale w chwili kiedy byliśmy zajęci porządkowaniem, do pokoju wcale nie proszony, ani przyzywany wszedł Piotrek.
Pani Blidot przy tej sposobności opowiedziała Moutier szczegóły tej sceny a głównie zrobiła nacisk na to, że Piotrek oświadczył chęć sprowadzenia żandarmów.
Tak rozmawiali czas niejaki, gdy nareszcie do sali wszedł generał, mocno strapiony i jakby zasmucony.
— Pani Blidot, rzekł jakby przedtem namyślał się długo, u pani bywa mnóstwo ludzi podejrzanych i widocznie jeden z nich skradł mi ze szkatuły puchar i sztuciec.
— Mój generale, odpowiedziała pani Blidot, mocno mi przykro, ale i ja w dniu odjazdu pana zauważyłam że w szkatule brakuje dwóch przedmiotów złotych. Musiałam uporządkować wszystko i wtenczas również ułożyłam przedmioty w szkatule. Ogromnie wszystko było porozrzucane.
— Moja pani, mówił generał, wiedziałem że w domu twoim jestem zupełnie bezpieczny, nawet, moja droga żonusiu, byłbym ci cały mój majątek oddał do rąk bez obawy, dlatego też mówię, że jakiś złodziej okradł mię.
— Panie generale, oprócz mnie, Jakóba i Piotrka nie było nikogo więcej w pokoju.
— Piotrka? zawołał generał nadzwyczaj zdumiony.
— Ten Piotruś posiada bardzo piękne rzeczy, odezwał się teraz Paweł; prosił mię właśnie żeby je przechować w sienniku Jakóba.
— Piotrek? Jak to? Kiedy? Opowiedz mi moje dziecko, o tem wszystkiem, jak najszczegółowiej, zawołał generał.
— Powracałem sam, bez Jakóba ze szkoły. Piotrek przybiegłszy do mnie, powiedział: Czy nie chcesz czasem pokosztować migdałów smażonych w cukrze? O i owszem, odparłem. A więc weź te przedmioty, mówił Piotrek, podając mi dwie sztuki świecące biegnij prędko i schowaj je do siennika Jakóba, później, kiedy powrócisz, dostaniesz smażonych migdałów. Poczekaj nieco, odparłem, muszę się spytać Jakóba czy się na to zgodzi. Nie, nie, nie pytaj wcale Jakóba, mówi znowu Piotrek, nie mów mu o tem ani słowa. Jeżeli tego nie chcesz uczynić, to nie dostaniesz migdałów. Chciałbym dostać tych przysmaków, ale chciałbym też koniecznie i spytać się Jakóba. On na to: Bydlę! Poczem odszedł, unosząc ze sobą złote przedmioty, bo widziałem doskonale że to były przedmioty wyrobione ze złota.
— Łotr! Szubienicznik! zawołał Derigny. Jeżeli go pochwycę, sprawię mu łaźnię jak należy. Chciał najwyraźniej tym sposobem mojego syna zrobić złodziejem. Biedny, poczciwy Jakób!
— I ten nędznik śmiał żądać, abym go zabrał ze sobą? zawołał gniewnie generał. On miał odwagę nazywać mię swoim ojcem! Tyle był czelnym, że rościł pretensye do tytułu hrabiego Durakina i zarazem do dziedziczenia po mnie całego mojego majątku? Moutier, mój przyjacielu, i wyszukaj mi tego łotra, tego złodzieja, tego nikczemnika.
— Daruj generale, ale uważam za konieczne, aby opowiedzieć o tem wszystkiem naprzód proboszczowi.
— Dlaczego, rzekł generał. Proboszcz jest zbyt miękki człowiek. On wcale nie potrafi go poprawić. Chcę właśnie pod pozorem, że się zgadzam na przyjęcie go za syna, wziąść go ze sobą do Rossyi, tam potrafią zrobić z niego uczciwego człowieka.
Moutier rzeczywiście udał się na plebanię, ale nie w tym celu, aby sprowadził generałowi, którego gniew był straszliwy, Piotrka. Wściekający się rosjanin, gotów był bez litości, najokrutniej pociąć go w kawałki. Wszedł też do sali, w której ks. proboszcz zwykle pracował, w przedpokoju zaś spostrzegł on siedzącego przy oknie Piotrka.
— Przebacz ks proboszczu, że mu przerywam pracę, ale chodzi tu o rzeczy bardzo Ważne i potrzebuję rady ks. proboszcza, aby sprawę tę załatwić o ile można najspieszniej i najpomyślniej.
Moutier opowiedział w krótkości proboszczowi o tem co zaszło pomiędzy nim a generałem a dalej i o tem, o czem Paweł w naiwności swej mówił temu ostatniemu.
— Pan pojmujesz ks. proboszczu w jakim jestem kłopocie, bo jeżeli rzeczywiście generał ujrzy lub spotka gdzie Piotrka, zabije go na miejscu bez namysłu i bez zastanowienia. Powtóre, jeżeli powrócę teraz do gospody bez chłopca, generał zechce sam tu go szukać. Nakoniec ojciec Pawła i Jakóba tak jest oburzony na tego niedobrego chłopca, że i z tej strony grozi mu wielkie niebezpieczeństwo.
— Bardzo dobrze uczyniłeś, mój synu, rzekł proboszcz, że naprzód do mnie zwróciłeś się w tej fatalnej sprawie. Nie widzę tu jednak innego punktu wyjścia jak natychmiast oddalić ztąd Piotrka.
— Oddalić? Wysłać? Ale do kogo? Do jakiego miejsca? Zawołał Moutier.
— Moja służąca odprowadzi go do swego brata, do żandarma w Dormfront. Tam będzie pod dobrą i czujną kontrolą, my zaś objaśnimy go, że chłopiec jest jakby rzeczywiście aresztowany. Czy nie raczyłbyś pan zawołać tu mojej gospodyni?
Moutier właśnie chciał odpowiedzieć, gdy nagle dał się słyszeć krzyk, z towarzyszeniem dziwnego wycia. Wybiegł tedy z pokoju, ale drzwi do sali, przez którą przechodził były zamknięte, na klucz.
— Zabijają moją poczciwą gospodynię, rzekł proboszcz.
— Potrzeba tam dostać się koniecznie, za jaką bądź cenę, dodał Moutier.
Chciał wysadzić drzwi, ale to było niepodobieństwem; drzwi oparły się bo były zrobione z dębowego drzewa; zasuwa zaś z mocnego, kutego żelaza; nadaremnie silił się i uderzał z całej mocy. Wycia ponowiły się, ale były coraz słabsze.
— Przez okno! krzyknął Moutier.
I przy tych słowach, wybiegł na podwórze, wytłukł szybę, otworzył zasuwki okna, wskoczył do izby i ujrzał człowieka, którego nie poznał w pierwszej chwili, okładającego wielkim batem chłopaka do połowy prawie ubranego, chłopak wił się pod uderzeniami i nie krzyczał ale po prostu wył z bólu. Każde uderzenie bata pozostawiało po sobie na ciele krwawą pręgę.
Moutier rzucił się na nieznajomego, wyrwał mu bat z ręki, odepchnął z całą siłą i byłby go z pewnością także uderzył, gdyby spojrzawszy nie odskoczył nadzwyczaj zdumiony; człowiekiem tym był generał a chłopcem bitym Piotrek. Generał bowiem domyślając się, że Moutier musiał go zdradzić, gdyż się dotąd nie pokazał, sam po cichutku wydostał się z oberży i wślizgnąwszy się na probostwo, spotkał Piotrka w tej sali, o której już mówiliśmy poprzednio.
Generał miał przy sobie harap to jest bat do karcenia psów; nic wprawdzie nie mówił, ale z oczów jego padały błyskawice gniewu, zwłaszcza gdy chłopiec poznawszy generała zbliżył się do niego i pieszczotliwie nazwał go swoim ojcem. Wówczas generał rzucił się na niego, zdjął z niego wierzchnie ubranie a zamknąwszy drzwi na klucz, zaczął wymierzać ciosy trzymanym w ręku batem, a właściwie trzonkiem od bata, tak że chłopiec z bólu wył prawie.
Skoro Moutier powstrzymał w ten sposób dalszą egzekucyę, generał zapytał tego ostatniego czy wie co to jest knut? Piotrek tymczasem wił się na podłodze krzycząc przeraźliwie.
Moutier i nadbiegły później ksiądz nie wiedzieli w jaki sposób uregulować tę tak ważną a niebezpieczną sprawę. W miarę jednak jak gniew generała słabnął, odczuwał on haniebne swoje postępowanie i nieludzkie znękanie się nad dzieckiem. Stał na dawniejszem swojem miejscu nie mogąc wymówić ani jednego słowa.
Moutier pierwszy się odezwał:
— Ks. proboszczu przyszlij mi ksiądz swoją gospodynię, bo widzę, że ten chłopak potrzebuje pomocy i ratunku.
— Ja sam tu przyjdę z nią, odpowiedział proboszcz. Potrzeba zrobić obandażowanie. Przyniosę ze sobą wina i oliwy. Ach! czy można w podobny sposób katować boskie stworzenie.
Moutier otworzył drzwi; ani proboszcz, ani jego nadbiegła gospodyni, nie zwracali uwagi na generała, który zdawał się coraz silniej odczuwać hańbę swego postępku. Moutier i gospodyni zanieśli chłopca do jego pokoju. Generał za ramię zatrzymał proboszcza, który właśnie chciał im towarzyszyć.
— Księże proboszczu, rzekł generał głosem pokornym i drżącym, dam panu dziesięć tysięcy franków dla tego złodzieja.
Proboszcz spojrzał na niego surowo.
— Złoto nie odkupuje wyrządzonej krzywdy; nie można płacić człowiekowi za doznane cierpienia, odpowiedział.
— Więc cóż chcesz, abym uczynił? zapytał generał.
— Nic zgoła nie chcę; nikt od pana niczego nie żąda; potrzeba tylko abyś się nie przyznawał do tego coś uczynił. Obecnie należy prosić Boga o przebaczenie i w przyszłości unikać podobnie gwałtownych wybuchów gniewu.
— Księże proboszczu, nie patrz na mnie tak surowo; i tak już doznaje wyrzutów sumienia. Nie jestem złym człowiekiem, zapewniam cię, ale tylko nieco impetycznym.
— Nie jesteś pan złym, tylko nieco impetycznym, zbyt gorączkowym i to pan nazywasz gorączką, gdyś skatował chłopca słabego, wątłego, jak nieboskie stworzenie? Panie, proś Boga o przebaczenie, ja nie mam dla Pana innej rady, innego pocieszenia.
I po tych słowach ks. proboszcz wyszedł, pozostawiając zgnębionego generała.
— Jakiż ja jestem głupiec! rzekł tenże sam do siebie. Wszyscy teraz przeciwko mnie. Co prawda, zanadto może mocno go obiłem. Ale też bo zasługiwał na taką karę, ten nicpoń, ten łotr! Miałem rzeczywiście szaloną myśl przyjęcia go za syna, adoptowania za własne dziecko. Dziś zastanawiając się nad tem, sam się zdumiewam. Czy podobna aby w mojej głowie powstał podobny projekt? Lecz obecnie doprawdy sam nie wiem co mi czynić wypada. Trzeba iść. Iść do gospody, tam wszyscy obrócą się do mnie jeżem, będą spoglądać jak na wroga, obejdą się ze mną z lodowatym chłodem. Jestem zaiste półgłówkiem i słusznie zasługuję na podobne ukaranie.
Tak rozmawiając sam ze sobą generał przybył do oberży. Otworzył po cichu drzwi, wahał się jakiś czas czy ma wejść lub nie i wreszcie zdecydowawszy się, spotkał się oko w oko z Elfy.
— I coż, rzekła z uśmiechem, uregulowałeś pan swoje interesa z Piotrkiem, tak jak chciałeś? Czy jesteś pan całkowicie zadowolony?
— Załatwiłem się tak jak chciałem, ale jednak zupełnie jestem niezadowolony, odpowiedział generał.
— Dlaczego? zapytała Elfy. Cóż to spowodowało pańskie niezadowolenie?
— Ja sam jestem temu winien. Działałem bardzo nierozsądnie, byłem szaleńcem, waryatem, złośliwem zwierzęciem. Zamiast obić Piotrka jak jak na to zasługiwał, oporządziłem tak, jakby go nawet w Rosyi lepiej nie oporządzili.
— Uczyniłeś pan bardzo stosownie, wtrącił Derigny i jabym nie zrobił inaczej, będąc na pańskiem miejscu.
— Tak myślisz mój przyjacielu, mówi generał widocznie uradowany. Ale zdaje mi się że jesteś w błędzie. Proboszcz powiedział że jestem okrutnym, że powinienem błagać Boga o przebaczenie za mój postępek. Wszak znasz tego księdza; to człowiek bardzo dobry i zacny, mam do niego najzupełniejsze zaufanie. Biłem trochę za mocno, to prawda! Bo też działałem pod wpływem wściekłego gniewu. Byłbym zabił tego nędznika, który nie tylko że mię okradł, ale nadto jeszcze chciał Jakóba uczynić odpowiedzialnym za tę kradzież, nakoniec poważył się nazywać mię swym ojcem i domagać się bezczelnie przyjęcia go za syna. Byłbym go zabił, tak mnie straszliwie obraził, tak zuchwale postąpił, byłbym go zabił, gdyby nie Moutier, który wydarł mi bat z ręki i rzucił się na mnie jakby na obcego złoczyńcę.
— I cóż panu Moutier powiedział, panie generale?
— Nic moje dziecko, nie wyrzekł ani jednego słowa, nawet nie spojrzał, tem milczeniem więcej i srożej mię ukarał, jak gdyby mię wyprał tym samym batem. To poczciwy Moutier! Oburzenie malowało się na jego twarzy. A spojrzenie proboszcza jakież było chłodne; wzgardliwe, gnębiące! O tak moja mała Elfy, nadzwyczaj rozgniewali się na mnie. Ja zaś byłem bardzo nieszczęśliwy i zgnębiony, bo wnet poznałem iż dopuściłem się niewłaściwego czynu. Elfy, Derigny, raczcie pogodzić mię z Moutier. Lubię tego młodzieńca, i nie mógłbym znieść tej myśli, że żywi do mnie urazę. Polecam wam moi przyjaciele całą tę sprawę i tobie także moja droga żonusiu. Słyszę już jego kroki, więc odchodzę; przywołacie mnie wtenczas, kiedy nareszcie cokolwiek złagodnieje.
I generał z szybkością jakiej po nim niepodobna było spodziewać się zniknął poza drzwiami, w chwili kiedy Moutier wchodził do gospody pod Aniołem Stróżem .
— Generał jest zasmucony bardzo i prawie zgnębiony, odezwała się Elfy, mój przyjacielu. Wstydzi się swego gniewu a nadto smuci go niezmiernie twoje milczenie, a właściwie twoje widoczne niezadowolenie z jego zachowania się.
— Ma słuszność, moja kochana Elfy, widzę że powierzył tobie obronę swojej sprawy; jest ona bardzo nie ładna i robisz źle że się za nim wstawiasz.
— Mój drogi Józefie pamiętaj też o tem, że generał jest wielki impetyk.
— Tak to prawda, wszakże przyczyna nie dość ważna do uniesienia go...
— Pozwól mi jednak dokończyć, przerwała mu Elfy, wiesz, że generał jak się rozgniewa to potem tego bardzo żałuje.
— A jednakże znowu to samo robi..
— Prawda, mój przyjacielu, wszakże trzeba mu to wybaczyć jako człowiekowi poważnemu i nie pierwszej młodości. A przytem pomyśl tylko, co się dziać musiało, gdy się przekonał o niewdzięczności tego niedobrego Piotrka. Co to by było, gdyby mu się udało skradzione przedmioty ukryć w sienniku naszego biednego Jakóba?
Zasłużył on rzeczywiście na bardzo surową karę, bo nawet ja sama, chociaż nie mam usposobienia złośliwego, oćwiczyłabym go z przyjemnością.
— Przytem, kochany Józefie, rzekła pani Blidot mieszając się do rozmowy, generał jest Rosyaninem a w Rosy i takie wymiary kary za pomocą bata, są rzeczą prawie powszednią.
— Być może, że macie słuszność, odpowiedział Moutier, mój przyjacielu i ty Elfy, mój najdroższy adwokacie. Czy generałowi rzeczywiście tak wiele zależy na mojej aprobacyi i na mojem niezadowoleniu?
— Bardzo a bardzo wiele odpowiedziała Elfy; biedny człowiek obudzą we mnie litość, był tak zawstydzony, tak pokorny, tak zasmucony! Uciekł usłyszawszy twoje kroki! Biegł jak chłopak, nie przypuszczałam wcale, aby był jeszcze tak lekkim i zręcznym.
Moutier westchnął, uścisnął z uczuciem rękę Elfy i zwróciwszy się do drzwi pokoju generała, zapukał.
— Proszę! odezwał się generał.
Moutier wszedł i zatrzymał się chwilę na progu. Generał patrzał na niego z wielką obawą, spojrzeniem jakby błagał łaski.
Moutier niezmiernie wzruszony okazaną tak widocznie skruchą i żalem, odpowiedział uśmiechem łagodnym i szczerym; zbliżył się do niego i serdecznie uściskał podaną mu rękę. Generał rzucił się mu na szyję, uściskał w objęciach, potem siadł na kanapę, nie mogąc oddychać i zaledwie tylko zdołał wyszeptać: Dziękuję ci, mój przyjacielu!
Dźwięk jego głosu był tak cichy, tak wrażliwy, tak głęboki w nim drżał żal, że Moutier pozbył się zupełnie dawnej niechęci i okazał generałowi, że jak dawniej tak i teraz jest dla niego z tem samem serdecznem, przyjacielskiem usposobieniem.
— Uf! wyrzekł nareszcie generał. Stucetnarowy ciężar spadł z moich piersi. Chociaż jestem generałem, cenię przedewszystkiem twój szacunek, twoją dla mnie przyjaźń, twoje łaskawe i serdeczne dla mnie usposobienie. W tej chwili byłem bardzo nieszczęśliwy; bo czułem, że się gniewasz na mnie a przytem moje sumienie mówiło mi, że masz najzupełniejszą słuszność. Obecnie jestem szczęśliwy i tak lekki jak piórko.
— Dziękuję, dziękuję mój generale, odpowiedział Moutier, z kolei wielce wzruszony.
— Chodźmy tedy do sali, już teraz nie czuję najmniejszej hańby, nie wstydzę się nikogo. Jakże tam z tym biedakiem?
— Nie bardzo dobrze, mój generale, ale też nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Balsam proboszcza pomógł mu całkowicie.
— Bo też z ręki takiego świętego człowieka wszystko musi wydać zbawienne skutki.
Twarz uśmiechnięta generała przekonała Elfy, że jej wstawienie się wydało jak najlepsze skutki; podeszła też do niego z uśmiechem na ustach; generał po kilkakroć uścisnął jej rękę.
— Zacne serce! Poczciwa istoto! rzekł.
— A wy, kochani malcy, czy także uważacie mię za złośliwego człowieka? zapytał generał?
— Za bardzo złośliwego, odpowiedział Paweł i gdybym był mamą, tobym panu naznaczył surową pokutę.
— Jakąż to, mój kochany malcze?
— Dałbym panu na obiad tylko suchy chleb i musiałby go pan jeść, w najciemniejszym rogu pokoju.
— A ty Jakóbie? Co myślisz, gdyż jak uważam, jesteś milczącym.
— Myślę, że zrobiłeś pan źle, ale że trzeba pana kochać, boć pan tego nie uczynił ze złego serca.
— Pozwól im Derigny, niech mówią, rzekł generał wesoło, widząc zaniepokojenie ich ojca, pragnąłbym bowiem poznać ich myśli. Mów Jakóbie; wytłumacz się z tego co chciałeś powiedzieć. Jakże, wedle ciebie, czy jestem rzeczywiście złym człowiekiem?
— Jesteś pan gorączką, bo wówczas kiedy się gniewasz, nie myślisz wcale o tem co robisz. Ale to nie pańska zgoła wina. Nikt panu nie powie, że uniesienie, jest zależnem od woli człowieka. A ponieważ jesteś pan najszlachetniejszym skoro cię nie unosi gniew, przeto każdy z nas bardzo pana lubi.
— Dziękuję ci moje dziecko; będę się starał więcej panować nad sobą. Kiedy zaś napadnie mię ochota do gniewania się, pomyślę o tem co mi mówisz i uspokoję się. Dziękuję ci, moje dziecko.
Derigny niezmiernie trwożył się tem tak śmiałem wypowiadaniem zdania przez dzieci, ale wyrazy generała uspokoiły go zupełnie; spojrzał na Jakóba wzrokiem roztkliwionym, co zrozumiał doskonale ojciec, gdyż poszedł do niego i uściskał serdecznie.
Anioł Stróż opiekuje się tym domem i wami też moje kochane dzieci i waszą mamą i ciocią.
Dzień minął, tylko generał nieustannie mówił o kolacyi zamówionej u Chevet i o uroczystości niezawodnej przyszłego wesela, oznaczono bowiem termin na piętnastego bieżącego miesiąca. Generał usunął się do swego pokoju i zaraz zabrał się do pisania. Oprócz tego polecił swemu bankierowi, aby mu przesłał przedmioty srebrne potrzebne niezbędnie w gospodarstwie domowem nadto kazał zakupić serwis srebrny, broszki, szpilki, kolczyki, szale i rozmaite materye, a to dla zrobienia z nich podarków dla p. Blidot, dla Derignego, dla proboszcza i dla dzieci; oprócz tego postanowił nabyć sprzęty należące do oberży Bournier, gdyż ta była wystawiona na licytacyę a generał znowu uprojektował sobie jakiś nieznany plan.
Napisał do Domfront po notaryusza, potrzebował go tego samego dnia; Moutier oświadczył mu, że to już jest za poźno i że tym sposobem za oberżę musiałby zapłacić daleko więcej.
— Cóż mi to szkodzi? Tysiąc więcej tysiąc mniej. Cóż chcesz żebym zrobił z moimi 6 tysiącami rubli?
— Możnaby ich daleko lepiej użyć, przeznaczając na szlachetniejszy cel, odpowiedział Moutier.
— Ależ mój kochany od nikogo o niczem dowiedzieć się nie mogę. Nikt mi nie mówi, czy to, co robię jest dobre, szlachetne lub złe i niewłaściwe.
— A więc przebacz mi generale, jeżeli ośmielę się wskazać panu drogę, w jaki sposób użyjesz swoich rubli... ale... zdaje mi się...
— Mów, mów, mój przyjacielu. Czy nie dosyć ci twoich 20 tysięcy franków? Co? Żądaj wszystkiego, jestem gotów spełnić twoje życzenie.
— O panie generale, jak pan możesz pomyśleć coś podobnego? Te dwadzieścia tysięcy jakie otrzymałem z łaski pana, są dla mnie aż nadto wystarczające. Myślałem jednak, że jeżeli... uczynisz pan coś dla tego biedaka, dla wynagrodzenia mu krzywdy, chociaż rzeczywiście okradł pana i niezasługiwałby na żadną względność z pańskiej strony... Wszakże otrzymał zanadto surową karę, otrzymał straszne cięgi... gdyby więc można było jakiemi kilkoma tysiącami franków zapewnić mu dalszą przyszłość...
— Brawo! zawołał generał. Myśl twoja podoba mi się bardzo. Chcę i uczynię nie tylko coś dla niego, ale i dla całego miasteczka, w którem on nadal pozostanie.
— To bardzo łatwo panie generale. Niech się pan tylko raczy rozmówić z księdzem proboszczem on zna doskonale potrzeby gminy i parafii; on panu powie czego właściwie brak, a czego istotnie potrzeba.
— Doskonale! Wybornie! rzekł generał. Idź mój przyjacielu i poproś tu do mnie ks. proboszcza. Powiedz mu niech się spieszy i niech korzysta z mojego teraźniejszego usposobienia.
— Obawiam się panie generale, dodał Moutier nieśmiało, czy po dzisiejszej scenie, zechce trudzić się aż do pana.
— To prawda. Trzeba więc koniecznie dziś z nim się widzieć, im prędzej tem lepiej. Czekaj mam myśl, daj mi kapelusz pójdę zaraz sam do niego.
— Panie generale, zatrzymaj się pan jeszcze choćby chwilę, pozwól mi, ażebym się naprzód dowiedział, czy...
— Nie potrzeba się o niczem dowiadywać; pragnę pójść do niego i to natychmiast; nie miałem słuszności, wiem to dobrze i dla tego należy samemu załatwić tę fatalną sprawę. Proboszcz jest uczciwym i dzielnym człowiekiem.
Generał pochwyciwszy kapelusz pobiegł prawie kłusem na probostwo, w towarzystwie Moutier, który go koniecznie chciał powstrzymać aby odpowiednio usposobić proboszcza. Przeszli tym sposobem przez salę, w której pracowały obie siostry, a Moutier z uśmiechem wskazał generała, co dało im do zrozumienia, że znowu jakiś projekt szlachetny a gwałtowny ma na celu.
W kilka minut też znaleźli się u drzwi proboszcza. Generał wszedł jak bomba, potrącając gospodynię, która padła na krzesło, nie mogąc utrzymać równowagi. Gwałtowne wejście generała niezmiernie przeraziło samego kapłana.
— Księże proboszczu, zawołał generał przychodzę oświadczyć panu że nie miałem najmniejszej słuszności, przychodzę wytłumaczyć się przed panem, jako duszy pasterzem.
— Mnie pan wcale nie obraziłeś, odpowiedział kapłan poważnie, mnie też nie potrzebujesz się wcale usprawiedliwiać.
— Otóż właśnie że do proboszcza to należy, ponieważ jesteś Namiestnikiem Chrystusa. Lecz Moutier mi już przebaczył. Nie prawdaż Moutier, dodał zwracając się do żołnierza, że nie żywisz do mnie najmniejszej urazy? Otóż tedy, księże proboszczu przychodzę zapowiedzieć że dla ukarania się za gniew mój, pragnę przedewszystkiem zabezpieczyć przyszłość tego niedobrego chłopca Piotrka, ale pan raczysz mi powiedzieć, czego mu potrzeba, co mi wypada zrobić dla niego. A przytem Moutier wskazał mi, abym zażądał rady od ks. Proboszcza. Co potrzeba jeszcze zrobić? Co wreszcie sam ks. proboszcz zechcesz, abym uczynił? Czego tu w gminie najbardziej potrzeba, czego brak najwięcej. Spiesz się ks. proboszczu bo notaryusz przybędzie tutaj jutro i jeżeli wypadnie co kupić natychmiast to uskutecznię.
Proboszcz oniemiał prawie w obec takiej lawiny wyrazów wypowiedzianych z żywością i bardzo prędko. Patrzył na Moutier, który nie mógł powstrzymać się od śmiechu; wywoływała ten śmiech niecierpliwość gwałtowna generała i zdumienie mocno zakłopotanego proboszcza.
— I cóż? żadnej odpowiedzi? zawołał generał, kto nic nie mówi ten potwierdza. Oczekuję księże proboszczu na wymienienie szeregu potrzeb parafii.
— Ależ generale nic zgoła nie wiem, odparł ksiądz a przyznam się nawet panu że i nic wcale nie rozumiem...
— Do licha, przecież to bardzo łatwo zrozumieć. Postępowałem dotąd jak szatan, chcę odtąd postępować jak anioł, w tem leży cała tak trudna tajemnica; pragnę nagrodzić złe, jakie wyrządziłem.
Proboszcz nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Sprawa zatem zeszła na dobrą drogę. Generał uściskał serdecznie kapłana. Nareszcie zmuszony usiąść od proboszcza generał nadzwyczaj stał się poważnym i rzekł:
— A więc księże proboszczu oczekuję na naznaczenie pokuty. Co mam uczynić?
— Pan temu nie wierzysz wcale, ale istotnie należy się koniecznie surowo odpokutować, rzekł proboszcz.
— Tem lepiej, odpowiedział generał, zacierając ręce z radości. Zaczynajmy zatem.
— Naprzód tedy, dokończył proboszcz, potrzeba odzieży dla moich ubogich, chleba i środków lekarskich dla chorych, następnie zupełnego i dostatecznego wynagrodzenia poniesionej krzywdy, dalej reperacyi kościoła, a to malowania wewnątrz, poprawienia obrazów, wprawienia szyb, upiększeń ścian i t. d. Zakrystya potrzebuje równie naprawy, nasze ornaty i sprzęty kościelne są w bardzo nędznym stanie.
— To jedno. Wystarczy na wszystko 50 tysięcy franków. Dalej?
Ksiądz proboszcz aż podskoczył na krześle tak był zdumiony.
— Pięćdziesiąt tysięcy franków! krzyknął. Nawet połowa tego będzie za wiele.
— Bardzo dobrze, za resztę zatem uporządkujesz ksiądz swoją plebanię, która grozi ruiną. Cóż więcej?
— Gdybyśmy mogli mieć cztery siostry miłosierdzia, mielibyśmy wyborne nauczycielki dla dziewcząt, ochronę dla sierot i biedaków, a oprócz tego i przytułek dla chorych.
— Czy można będzie coś podobnego urządzić za 150 tysięcy franków? zapytał generał.
— Za tę sumę można zbudować szpital dla sześciu lub ośmiu chorych, byłoby to dobrodziejstwo prawdziwe dla całej okolicy.
— Otrzymasz pan zatem 150 tysięcy franków; jeżeli zaś okazałoby się niedostatecznem, proszę mię o tem zawiadomić. Dodaję jeszcze 10 tysięcy franków, które zachowasz ksiądz proboszcz dla tego nicponia Piotrka. Winienem mu również wynagrodzenie. Gdybym go niebył obił tak szkaradnie nie dałbym mu nawet płatka na owinięcie palca, dla tego potworcy, niegodziwca, oszusta i nicponia, jednem słowem skończonego łotra. Nie chcę go widzieć w mojem życiu; nie zaręczam za siebie, czybym się mógł powstrzymać gdyby mi się pokazał na oczy.
Proboszcz wcale nie wiedział o przewinieniu Piotrka, dopiero mu generał opowiedział o tem ze wszelkiemi szczegółami. Kapłan zrozumiał teraz doskonale przyczynę gniewu generała, tłumaczył go wprawdzie o ile mógł i wreszcie przyrzekł, że skoro Piotrek wyzdrowieje pomieści go w zakonie księży Menonitów, którzy potrafią podziałać na niego skutecznie i zdołają umoralnić tak już zepsutego chłopca Co się tyczy przedmiotów skradzionych, Proboszcz natychmiast udał się do pokoju Piotrka celem zrobienia ścisłej rewizyi i bez trudności w komodzie pomiędzy rzeczami odnalazł i puhar i sztuciec, które oddał do rąk Moutiera.
Generał i proboszcz pożegnali się zupełnie ze siebie zadowoleni; generał prosił go nawet aby raczył przyjść do nich na obiad.
— Nie rób sobie ksiądz proboszcz subiekcyi, i przychodź często do nas, do gospody pod Aniołem Stróżem, bo tam cię wszyscy kochają. Moutier i chłopcy, ich ojciec i ja, jednaki żywimy dla księdza proboszcza szacunek i poważanie. Niech księdza proboszcza nie przeraża zbyteczny wydatek, ja sam te koszta poniosę. Od chwili kiedy wstąpiłem nogą do tego domu, zaspakajam wszelkie potrzeby gotówką. A pan, nie poruszaj głową, panie Moutier i nie psuj nam tego szczęścia jakiego używamy. Powtarzam wyraźnie, że do mnie należą wszystkie wydatki, bo w przeciwnym razie wyrzeknę się was i nie będę wcale na weselu. Ha! Ha! Groźba podziałała jak należy i nasz pan Moutier już twarz swoją wypogodził. Dobrze chłopcze, tak być powinno.
Generał odszedł ze śmiechem; Moutier towarzyszył mu również śmiejąc się. Proboszcz patrząc za nimi, rzekł sam do siebie.
— Śmieszny oryginał. Dobry pomimo to i zacny człowiek. Szlachetny, a wspaniały ale niebezpieczny w pożyciu. Jakże też oćwiczył mojego biednego Piotrka; chociaż zasłużył na taką karę, teraz kiedy wiem o wszystkiem już się nie gniewam, bo też chłopak zeszedł istotnie na manowce.
Nazajutrz bardzo wcześnie przybył notaryusz po którego wczoraj posyłał generał zapowiadając, że ma do załatwienia bardzo ważną i niecierpiącą zwłoki sprawę. Generał zamknął się z nim i przesiedział dość długo; po ukończeniu konferencyi obaj byli bardzo zadowoleni i śmiali się wesoło. Generał o tem co zaszło nie wspominał nikomu ani jednego słówka a kiedy nareszcie notaryusz odjeżdżał, położył palce na ustach jakby mu wskazywał najściślejszą tajemnicę, zapraszając potem najniezawodniej o stawienie się w przeddzień mającego nastąpić ślubu Moutier z Elfy.
— Niezapomnij, mój drogi, że należysz także do orszaku weselnego a nadewszystko do cukrowej kolacyi, którą punktualnie, w oznaczonym terminie, nadeślą mi od Chevet z Paryża.
— Ależ generale, odpowiedział po cichu notaryusz, nie będzie wiele doń miejsca.
— Ta! ta! ta! już ja znajdę sobie miejsce. To ja zajmuję się urządzeniem; nie twoja zatem rzecz troszczyć się brakiem odpowiedniego pomieszczenia. Bądź spokojnym, każdy będzie miał dostateczną swobodę ruchów a przytem będziemy przecież w własnym domu Notaryusz pożegnał generała i odjechał. Generał jak zwykle zacierał ręce z radości i uśmiechał się złośliwie. Zbliżył się do okna wychodzącego na ogród.
— Wasz ogród jest istotnie bardzo piękny! Dodają mu jeszcze uroku i ten lasek i ta rzeka. Byłoby bardzo przyjemnie mieć podobną posiadłość. Wielka szkoda, że nie jest do sprzedania.
Pani Blidot i Elfy nie odpowiedziała wcale. Bo rzeczywiście była ona do sprzedania; złośliwy generał wiedział o tem od godziny, wiedział też nadto, że siostry nie posiadają odpowiednich na kupno funduszów. Potrzeba było koniecznie 25 tysięcy franków a tymczasem kasa ich zawierała raptem 3000 tylko!
— Wielka szkoda! powtórzył generał. Jakaż by to była rozkoszna willa. Jeżeli ją kupi obcy, w tym pięknym ogrodzie postawi niezawodnie budynek i tym sposobem zasłoni zupełnie widok na rzekę. Czy nie mam słuszności Moutier?
— Zapewne, mój generałe; ja sam także nie powiem żebyśmy nie mieli chęci nabycia tych gruntów. I gdyby tylko Elfy zgodziła się na kupno to obróciłbym moje 20.000 fr. jakie otrzymałem w podarku od pana: ale być może, że posiadłość ta później będzie do kupienia za daleko niższą cenę.
Generał uśmiechnął się, bo już od dawna wszystko przewidział i przygotował jak należało. Notaryusz miał odpowiedzieć, gdyby go przypadkiem zapytano, że już wszystko sprzedano. Od tego też dnia generał przybrał jakąś postawę tajemniczą, która nie uszła uwagi Moutier, Derigny i obie siostry. Generał kazał w Domfront nająć kabriolet, zaprzężony w rosłego i tęgiego rumaka; kabryoletem tym jeździł gdzieś każdego dnia i dopiero powracał nad wieczorem. Zwyczajnie jeździł tylko sam; czasami zaś brał ze sobą księdza proboszcza.
Kilkakrotnie zapytywano forysia, gdzie jeździli, ale widocznie był dobrze zapłacony, bo nie zdradził tajemnicy.
— Zabroniono mi mówić i jeżeli wyrzeknę choćby słowo, stracę mój tryngielt 100 fr.
Kilka osób śledziło kabriolet, lecz generał zawsze to spostrzegł; i zwykle w takim wypadku kazał pędzić co koń wyskoczy, tak że ciekawscy musieli się dobrowolnie zrzec swego zamiaru.
Inny jeszcze powód obudził daleko większą ciekawość a mianowicie, gdy pewnego dnia wielka ilość robotników przybyłych z Domfront pomieszczona została w oberży dawniej należącej do Bourniera.
Zajęli się oni przekształceniem wewnętrznego urządzenia domu i taką okazali gorliwość, że w ciągu tygodnia oberża zmieniła się do niepoznania. Przed domem urządzony został rodzaj chodnika, ubitego z ziemi i wysypanego żwirem, dawniejsze schody z cegły zastąpiono innemi schodami, rodzaj tarasu ale z ciosowego kamienia. Okna małe, przerobiono na wielkie z pysznemi taflami z mlecznego szkła zamiast szyb dawniejszych już przepalonych od słońca. Cały dom jednem słowem uległ całkowitemu przekształceniu, począwszy od podwórza, aż do zabudowań gospodarskich, stajni, wozowni, piwnic i strychów. Meble potrzebne do oberży ale na stopie daleko szerszej każdego dnia zwożono nieustannie, nadsyłano też w wielkich pakach naczynia i inne sprzęty. We dnie nikomu nie udało się wejść do środka, gdyż robotnicy pod żadnym pozorem żadnej osoby nie wpuszczali.
Ta sama czynność widoczna była i na gruntach i na łące sąsiadującej z gospodą pod Aniołem Stróżem.
Znaczna liczba ludzi ze wsi sąsiednich zajmowała się wyprostowaniem drogi, ustawianiem ławek w ogrodzie, przyrządzaniem wielkich wazonów z kwiatami dalej budowaniem wspaniałego mostku na rzecze, zresztą obecny właściciel, tak dbał o swoje przyjemności, że się nawet na rzece znalazł równie i mały statek do przejażdżki wodnej. O wszystkiem tem mniej więcej wiedziano w gospodzie pod Aniołem Stróżem a Moutier i Elfy, z wielką przykrością przekonywali się, że rzeczywiście i oberża Bourniera i należące do niej ogród 1 grunta zostały już przez kogoś obcego nabyte. Niezawodnie też nowy właściciel, jak to przewidywał generał, będzie budował także i dom i tym sposobem zasłoni cały tak piękny widok i gospoda ich wiele na tem straci.
— Kochana Elfy, mówił Moutier, nie troszczmy się daremnie; pożądać tego, czego mieć niemożna byłoby nierozsądkiem. Wszak i tak jesteśmy kontenci z tego co nam Bóg dotąd dał. Zresztą dla mnie na tej ziemi jedynem szczęściem tylko ty jesteś; reszta drobnostka. Dodatki takie mogłyby tylko upięknić tak jak suknia ślubna jeszcze bardziej podwyższy twoje naturalne wdzięki.
— Masz słuszność mój przyjacielu, oddałabym wszystko i te domy i te ogrody i ten lasek, bylebym tylko zatrzymała cię dla siebie. Znajduję również samą myśl nie właściwą, bo gdybyśmy wreszcie wydali całą sumę nie byłoby z czego utrzymać domu.
— A ja też z wami podzielam zupełnie to zdanie, rzekł generał, który w tej chwili wszedł przez ogród. Dość wam tylko otworzyć furtkę od ogrodu a i tak będziecie mieli przepyszny widok tej nowej posiadłości.
— Przepraszam pana generała, ale zdaje mi się, że podobne zdanie wywołać może niepotrzebną przykrość. Im bliżej będziemy tej pięknej posiadłości, tem częściej trzeba będzie o tem przypominać sobie, żeśmy jej nie kupili dla braku odpowiedniego funduszu.
— No, no, ja tak znowu nie sądzę, odpowiedział generał, przeciwnie jestem pewnym że wkrótce należeć będą do was wszystkie te grunta i budowle. Bo w każdym razie nie bardzo to przyjemna rzecz, i nie każdy przyjmuje to cierpliwie, gdy mu sąsiad jakby naumyślnie zastawia widok swemi budowlami. Ha! ha! Zamiast się cieszyć patrzycie na mnie takim złośliwym wzrokiem. Moutier jest wściekły że nie może utulić jeremiad Elfy, a Elfy znowu gniewa się na mnie że drwię sobie z jej westchnień i tęsknoty za temi pięknemi lasami, ogrodami i łąkami. Bywajcie zdrowi, rzekł śmiejąc, czas na mnie zająć się pracą.
Skoro generał odjechał Elfy odezwała się:
— Józefie, rzekła do Moutier, gdy tenże ze złością kręcił wąsy, Józefie, generał od kilku dni jest doprawdy nieznośny; byłabym bardzo kontenta jakby sobie nareszcie pojechał.
— Moja droga jest to dobry człowiek, tylko dziwak. Co począć? Taki już jego charakter. Należy pogodzić się z tem wszystkiem i znosić grymasy, pamiętając o dobrodziejstwach, jakiemi nas obsypał. Gdyby nie on, nie ośmieliłbym się nigdy prosić cię o rękę.
— Ależ ja z ochotą chciałam pójść za ciebie, odpowiedziała Elfy; co do tego byłam zupełnie zdecydowaną podczas twojej drugiej wizyty.
Dzień ślubu przybliżył się. Generał nie mógł dosiedzieć na miejscu i po dwadzieścia razy na dzień co najmniej to wchodził to wychodził. Kazał przynieść z oberży Bourniera mnóstwo pudeł i pudełek, kazał zrobić dla przyszłej małżonki Moutier suknię ślubną, woal i to co było potrzebne do tego uroczystego aktu. Przymusił nawet Moutier do zamówienia dla siebie w Domfront munduru żuawskiego z najlepszego, jakie było, sukna. Ponieważ żołnierz opierał się, poszedł więc z nim do najpierwszego krawca w Domfront i siłą prawie kazał mu wziąść miarę na cały garnitur.
Co do umieszczenia 10.000 franków dla Piotrka, sprawa ta została wkrótce załatwiona, jak niemniej złożone zostały fundusze w ilości 150 tysięcy franków, na potrzeby parafii, reperacye kościoła, sprowadzenie Sióstr Miłosierdzia, urządzenie przytułku i budowę szpitala. Piotr już zupełnie zdrów, odwieziony został do klasztoru. Podarki i inne przedmioty, obstalowane przez generała, już nareszcie przybyły.
Generał oddał wszystkie paki do dyspozycyji pani Blidot, zachowując głęboko tajemnicę, co do toalety ślubnej i innych drobnostek jakie dopiero przy podpisaniu kontraktu będą ujawnione. I Elfy i pani Blidot, przebaczyły zupełnie generałowi jego dziwactwa, bo też rzeczywiście dobroć tego człowieka była bez granic a przedmioty znajdujące się w pakach mogły zadowolnić nawet najwybredniejsze żądania. Była tam w nich bielizna tak domowa jako i potrzebna dla gości w oberży, rozmaite sprzęty i tysiące innych przedmiotów, jakie znajdują się tylko w wielkich i bogato umeblowanych i urządzonych hotelach w stolicy. Skoro przystąpiono do wypakowania przesyłki, wszyscy nie mogli się powstrzymać od wykrzyku podziwienia, każdy przedmiot nowy obudzał nowe zdumienie i radość trudną do opisania. Generał stał się tak lekkim, że chodząc prawie nie dotykał ziemi, wciąż zacierał ręce i śmiał się sam do siebie jak dziecko. Radość ogólna czyniła go najszczęśliwszym człowiekiem na święcie. Jakób i Paweł, nie wiedzieli prawie gdzie już stawiać i kłaść to wszystko co wydobywano jeszcze z pak i skrzyń.
Generał pod ważnemi pozorami ciągle się wymykał do oberży Bourniera; raz mówił że chciał się nieco przespacerować a kiedy znowu biegł na łąki do robotników, dodawał, że świeże powietrze jest mu koniecznie potrzebne. Nikt też prawie nie zwracał na to uwagi, bo każdy mniej więcej był czemś zajęty a ta masa sprawunków zawróciła głowę nie tylko Elfy ale nawet i Moutier i pani Blidot. Jedno było tylko szczególne, że generał jakby utracił zaufanie do Moutier i Deriguy, nie pozwolił im dotknąć się do niczego i chociaż sapał, pocił się, złościł sam własnemi rękami odbijał skrzynie, rozwiązywał sznurki i otwierał pudła.
Elfy widziała w tem oznakę nie bardzo dla nich pochlebną, usposobienie tak dziwne generała nawet i ją po części zmartwiło. Co widząc Moutier pocieszał ją następnemi wyrazami:
— Nie smuć się moja droga, znam go bardzo dobrze, to już taka natura; chce nasycać się przyjemnością okazywania tego, co zakupił. Sprawia mu to rozkosz niewymowną, gdy widzi że inni z jego przyczyny radują się i cieszą.
Pani Blidot znowu troszczyła się wielce o ucztę weselną, o przyjęcie gości i o sporządzenie ślubnego kontraktu. Kiedy nareszcie chciała wraz z Elfy zająć się tem, generał ich powstrzymał mówiąc z wesołym uśmiechem:
— Niczem nie potrzebujecie zajmować się i o nic troszczyć; to ja właśnie postanowiłem wszystko załatwić, wszystko przyrządzić i do tego moim własnym kosztem.
— Ależ mój drogi generale, odparła pani Blidot, przynajmniej należy przygotować stoły, naczynia potrzebne, coś do przekąski i wreszcie pomyśleć o oświetleniu.
— Dobrze, dobrze; dodał generał po raz setny powtarzam pani, że niech cię o nic głowa nie boli. Miej tylko do mnie nieco zaufania.
Pani Blidot nie mogła powstrzymać się od śmiechu, do czego też przyłączył się Moutier z Elfy. Generał zadowolony śmiał się jeszcze głośniej niż inni.
— Ależ kochany, łaskawy, panie generale pozwól nam pan przynajmniej rozpisać zaproszenia na obiad, na świadków przy kontrakcie i przy obrzędzie religijnym w kościele. Jeżeli tego nie uczynimy będziemy mieli tylu nieprzyjaciół ile mamy teraz serdecznych przyjaciół; rzekła po chwili pani Blidot.
— Powtarzam, niech panią o to głowa nie boli, odpowiedział znowu uśmiechnięty generał; to ja to wszystko zrobię, ja urządzę całą uroczystość, ja będę zapraszał i ugoszczę zaproszonych.
— Przepraszam bardzo generała, ale przecież pan nie masz tu nikogo, nie znasz nawet nazwisk naszych znajomych i przyjaciół, wtrąciła zaniepokojona pani Blidot.
— Znam ich lepiej niż pani, chociaż jak pani wiadomo. nigdy ich w mojem życiu nie widziałem.
— Mój Boże! Mój Boże! Co to z tego wszystkiego wyniknie, wykrzyknęła pani Blidot ze smutkiem.
— Zobaczysz pani, jutro przystąpimy do kontraktu; cała rzecz wyjaśni się jak należy, urządzi jak potrzeba. Tylko cierpliwości, moja droga żonusiu.
— I pomyśleć tylko, że nie ma nic przygotowanego, nawet ani takich zapasów, jakie są potrzebne chociażby do zwyczajnego obiadu.
— Zaraz, zaraz, moja pani wszystko będzie, rzekł generał. Ale teraz mam potrzebę wyjść koniecznie.
I generał już nie szedł ale raczej biegł kłusem do oberży Bourniera. Robotnicy ukończyli wszystko co było potrzeba, i właśnie byli zajęci przytwierdzeniem na de drzwiami, u góry, szyldu przyszłej oberży, ale starannie bardzo zakrytego wielką płachtą płócienną. Mnóstwo ludzi zbiegło się jakby na jakie cudowne widowisko, każdy czynił swoje uwagi i domysły ale nikt zgoła nic nie wiedział. Generał z uśmiechem sardonicznym na ustach zbliżył się do tłumu pytając:
— Co was tu sprowadza moi ludzie? Powiedźcie mi przynajmniej co przedstawia ten znak okryty płótnem?
— Nie wiemy wcale tego panie generale odezwał się ktoś z tłumu, już go bowiem prawie wszyscy we wsi znali. Cóż tu dziwnego dzieje się w tej oberży; od tygodnia pełno robotników, pełno jakichś nowości w cały dom wygląda jakby na nowo wybudowany.
— Może to takie przygotowania do procesu dawnego oberżysty, rzekł generał udając jakby o niczem nie wiedział.
— A tak, to prawda, wtrąciła już w podeszłym wieku kobieta. Słyszałem doskonale jak mówiono u nas, że Bournier skazany na śmierć i że właśnie dla tego tak dom reperują, bo ma podobno być stracony w tym samym pokoju, w którym dopuścił się tak szkaradnej zbrodni.
Generał zaledwie zdołał powstrzymać się od śmiechu. Podziękował obecnym za objaśnienie tak rzetelne, spacerował potem jeszcze czas jakiś i nareszcie powoli zwrócił się do oberży obecnie zupełnie już wyglądającej, do której wślizgnął się od tyłu, tak że go nikt prawie nie spostrzegł. Obejrzał wszystkie roboty po szczególe w nowo odrestaurowanej sali, podziękował rzemieślnikom za sumienne spełnienie jego rozkazów, bo też co prawda, każdy z nich miał przyrzeczoną osobno bardzo znaczną nagrodę za pospiech i gorliwość w pracy. Nic więc dziwnego że robota paliła się w ich rękach i że przekształcenia oberży dokonano jakby cudem.
Nazajutrz przypadł właśnie dzień podpisania kontraktu ślubnego. Każdy z mieszkańców gospody pod Aniołem Stróżem był niezmiernie niespokojny, ponieważ nikt się wcale nie zgłaszał. Tylko Jakób i Paweł jak zwykle bawili się śmiejąc się i krzycząc.
Generał wszedłszy do sali świadczył że czas ubierać się. Każdy powrócił do swego pokoju i znalazł przygotowany dla siebie strój; ze wszystkich też stron słychać było radośne krzyki. Elfy i pani Blidot ubrały się w suknie z mieniącej się materyi, wprawdzie były one skromne ale piękne; miały nadto lekkie na ramionach szale, kapelusiki ubrane koronkami. Przy kapeluszu Elfy były wstążki błękitne, siostra zaś upięła barwy wiśniowej. Derigny również ubrał się bardzo przyzwoicie dzięki sprawunkom generała; Jakób i Paweł mieli nowiutkie żakietki, nie zapomnieli też i o zegarkach, każdy z nich przyjął swój łańcuszek a zegarek powiesił w kieszonce kamizelki.
Ubrano się nadzwyczaj prędko, każdy bowiem niezmiernie się spieszył. Kiedy nareszcie już wszyscy zebrali się w sali, generał majestatycznym ruchem otworzył drzwi od swego pokoju i zeszedł również do sali, gdzie go spotkały podziękowania i uściski.
— I cóż moje dzieci, rzekł wesoło, czy teraz wierzyć będziecie Durakinowi, jak wam powie, ufajcie mi a wszystko załatwi się jak należy.
— Zacny, kochany, poczciwy pan generał, zawołano ze wszystkich stron.
— Powtarzam moje dzieci nie troszcie się o nic, wszystko się zrobi jak należy. A teraz chodźmy naprzeciw naszych gości i do czekającego od dawna notaryusza.
— Gdzież oni są generale? Gdzie ten notaryusz?
— Zaraz zobaczycie moje dzieci. Dalej, idźmy.
Generał wyszedł pierwszy, ubrany był w uniform generalski. Skierował się do oberży Bourniera, a za nim postępowali mieszkańcy gospody pod Aniołem Stróżem. Generał podał rękę Elfy, Moutier pani Blidot, Derigny prowadził swoje dzieci. Cała wieś prawie wybiegła na to widowisko.
— Chodźcie za nami! krzyczał generał, chodźcie, wszystkich was zapraszamy.
Każdy z radością przyjął zaproszenie i tym sposobem przybyli do oberży Bournier w wielkiem towarzystwie. W chwili kiedy zbliżano się do drzwi, ściągnięto płótno z umieszczonego nad oberżą znaku i wszyscy ze zdziwieniem ujrzeli, generała wyobrażonego na szyldzie, był ubrany w wielki uniform ze wszystkiemi swemi dekoracyami. Tuż pod tym wizerunkiem wypisano wielkiemi, złotemi literami: „Pod wdzięcznym generałem“.
Malowidło nie było wprawdzie znakomite ale podobieństwo było zupełne. W ciągu kilku minut nie słyszano nic więcej prócz klaskania w ręce i wywoływania: brawo! brawo! W tej chwili na progu pokazał się ksiądz proboszcz, który dał znak, że chce mówić. Nastała zupełna cisza.
— Moi przyjaciele, moje dzieci, rzekł, generał kupił oberżę, w której byłby niezawodnie poniósł śmierć z ręki tutejszego właściciela, złoczyńcy, gdyby nie odwaga Moutier i gdybyście wy nie pospieszyli z pomocą na pierwsze wezwanie Chciał więc też upamiętnić ten czyn szlachetny nabywając oberżę i całą tę posiadłość na swoje imię, ale dla rodziny której głową będzie wkrótce Moutier, następnie przeznaczył on wielką sumę dla ubogich, na zbudowanie szpitala, sprowadzenie Sióstr Miłosierdzia i na odnowienie naszego kochanego kościółka. Tyle odrazu dobrodziejstw winni jesteśmy temu oto panu, niech więc ten znak pod: »wdzięcznym generałem«, będzie zawsze dla was przypomnieniem czynów i wspaniałości jaką nas otoczył obcej narodowości człowiek!
Powstały krzyki, otoczono generała a nawet niektórzy chcieli go na rękach wnieść do oberży. W początku opierał się temu delikatnie, ale potem, gdy próby nie pomagały, rozgniewał się tak że aż mu twarz poczerwieniała, nakoniec zaczął machać rękami i kopać nogami; wszyscy tedy odskoczyli od niego przerażeni.
Towarzystwo weszło do sali: Elfy i Moutier zastali tu tłumy znajomych, był tu już notaryusz, ich krewni, przyjaciele, sąsiedzi, wszyscy kto tylko znał młodą parę pospieszył do sali oberży, która obecnie powiększona, upiększona, umeblowana przedstawiała się jak rzeczywista balowa sala. W około niej stały kanapy i krzesła dla zaproszonych. Generał miał w środku między Moutier i Elfy, po lewej jego stronie pomieściła się pani Blidot, następnie Derigny ze swojemi dziećmi; naprzeciw nich przy stoliku zasiadł notaryusz.
Kiedy już wszyscy zajęli miejsca, notaryusz rozpoczął czytanie kontraktu.
Gdy przyszło do określenia majątku przyszłych małżonków, notarjusz czytał:
— Narzeczona wnosi w dom swego małżonka jako posag, łąki, grunta, las i realność znaną pod imieniem: oberży pod Aniołem Stróżem.
Elfy wydała okrzyk zdziwienia, zerwała się i prawie uwiła się do nóg generała, który ją podniósł i ucałował w czoło.
— Tak jest, moje drogie dziecko, to mój podarek weselny. Masz być żoną mojego najwierniejszego przyjaciela. Nie byłem w możności okazania mu w inny sposób mojej wdzięczności, lecz dopomagając mu do zawarcia tego małżeństwa, czuję że chociaż w części, uiszczam się z mego długu.
Generał wyciągnął rękę do Moutier i oddał mu Elfy, która rzuciła się w jego objęcia.
— O mój generale, mówił Moutier wzruszony, pozwól mi abym i ja cię uściskał zkolei.
— Z całego serca moje dziecko. A teraz słuchajmy dalszego ciągu kontraktu.
Notaryusz po ukończeniu wszystkich paragrafów dodał, co wywołało rumieniec na lica pani Blidot, ten jeszcze warunek kontraktu:
— Na przypadek gdyby pani Blidot, miała zamiar wyjść za mąż, część jej posiadłości p. t. oberża pod Aniołem Stróżem wraca napowrót do jej siostry a ona zaś otrzyma wynagrodzenie za to w domu pod nazwą: pod wdzięcznym generałem, lecz zastrzega sobie jednak generał Durakin, który dobrowolnie przeznacza jej jako podarek weselny tę posiadłość, aby poślubiła tego człowieka, którego jej generał skaże lub w najgorszym razie tego, którego on bliżej pozna, lub którego ona mu przedstawi jako wybranego małżonka.
Notaryusz nie mógł się wstrzymać od śmiechu patrząc na panią Blidot, którą ten warunek wprawił w wielkie zdumienie a na usunięcie którego generał nie chciał się wcale zgodzić.
Pani Blidot nieznacznie zarumieniła się głęboko zamyśliwszy się, następnie zaś wyrzekła rezolutnie:
— Ha! niech i tak będzie, nie zobowiązuję się wcale do niczego a przytem nikt mię nie może poślubić, jeżeli się na to nie zgodzę.
— Kto to nie? rzekł generał. Kto to nie? Właśnie pani sama napierać się będziesz, gdy poznasz swojego przyszłego małżonka.
— Nie ma niebezpieczeństwa pod tym względem, bo ja nigdy nie wyjdę za mąż.
— Trzeba podpisać, rzekł notaryusz.
— A potem do obiadu! zawołał generał.
Pani Blidot nie była wcale przerażoną tem wezwaniem generała, jakkolwiek nie widziała najmniejszych przygotowań, lecz już przywykła nieco do dziwnych wybryków i cudownych prawie niespodzianek ze strony hr Durakina.
Naprzód tedy podpisała Elfy, potem Moutier, nakoniec generał, za nim zamieściła swój podpis pani Blidot, proboszcz, Jakób, Paweł, Derigny i reszta obecnych aktowi świadków. Skoro każdy złożył podpis już to krzyżem, już to pisząc całe nazwisko, generał zaprosił obecnych na obiad do Gospody pod Aniołem Stróżem. Pani Blidot zadrżała od stóp do głowy. Jakim sposobem objadować bez objadu, siedzieć przy stole, bez stolika i potraw.
— Generale, odezwała się czyby nie lepiej było jeść obiad tutaj, tutaj tak ładnie, tak przyjemnie.
— Bynajmniej, zjemy obiad u siebie, rzekł generał uśmiechając się złośliwie. Czyliż pani nie widzisz z jaką niecierpliwością Elfy i Moutier chcieliby dostać się do nowej swojej posiadłości! Dalej w drogę moi państwo.
Generał zeszedł z tarasu prowadząc pod rękę panią Blidot, za nimi szli także pod rękę Elfy z p. Moutier i reszta towarzystwa. Jakób i Paweł biegli naprzód jakby laufry i pierwsi też przybyli do Gospody pod Aniołem Stróżem, wydając okrzyki radości bez końca. Wejście do domu zdobiły wazony z pomarańczowemi drzewami i kwiatami, sala była obitą niebieską materyą, jak równie i kuchnia; ustawiono stoły aż w dwóch salach.
Generał prosił aby wszyscy zaproszeni zajęli swoje miejsca, on, Elfy i Moutier usiedli przy pierwszym stoliku; pani Blidot, Derigny i dzieci, czynili honory przy drugim; kilku lokai przybyłych z Paryża posługiwało biesiadnikom; znoszono potrawy i wina; kucharz dał dowody że rzeczywiście jest artysta w swoim fachu, nigdy w Lomuigny nie jedzono podobnie, smacznych i wykwintnie przyrządzonych potraw.
Proboszcz siedział po lewej ręce generała, Elfy tym sposobem znalazła się pomiędzy nim i Moutier, dalej pomieścił się notaryusz i część gości.
Obiad przeciągnął się bardzo długo i odbył się wesoło.
— Zabraniam jeść zbyt wiele, zawołał ze śmiechem generał, trzeba koniecznie zaoszczędzić się na jutro; będzie zupełnie co innego.
— Cóż takiego? zapytał jeden z biesiadników.
— Kto dożyje zobaczy. Będzie to uroczystość Baltazara, dodał generał.
— Co to znaczy ta uroczystość Baltazara.
— Baltazar, odpowiedział generał, był to sobie smakosz, zapalony żarłok a przytem znakomity, niezrównany znawca wina i wszelkich przedmiotów służących do pożywienia człowieka. Kto życzył sobie zjeść smacznie, szedł zawsze na obiad do Baltazara.
— To zupełnie tak jak w Paryżu, kto idzie do Very je i pije smaczne rzeczy, odezwał się jeden z biesiadników, który miał pretensyę do tego że był doskonale o wszystkiem poinformowany i że znał na wylot Paryż, chociaż bawił w tem mieście tylko trzy dni, przyzwany tam jako świadek w jakiejś sprawie kryminalnej.
— Tak jest; najzupełniejszą masz pan słuszność rzekł generał, kręcąc wąsy żeby nie parsknąć głośnym śmiechem. Widzę, że pan doskonale zna Paryż.
— Cokolwiek drogi panie, bawiłem tam czas niejaki, odparł biesiadnik.
— Czy pan byłeś i w teatrze?
— Tak jest; kilkanaście razy, nadzwyczaj lubię sceniczne przedstawienia.
— W jakim też bywałeś pan teatrze?
— W wielkim teatrze Poliszynellów, odpowiedział zapytany i w innym jeszcze, ale już nazwisko wyszło mi z pamięci.
— A! na polach Elizejskich, wszak tak?
— Tak jest panie; są tam olbrzymie drzewa i nie wygląda to wcale jak pole.
Generał śmiał się do rozpuku, coraz popijając. Po dwugodzinnem siedzeniu przy stole, Elfy nareszcie zaproponowała generałowi, żeby się przeszli po nowej własności.
— Ale jakim sposobem wyjdziecie z waszego ogrodu? zapytał generał ze śmiechem.
— Moutier postanowił zrobić przełom, i droga będzie wkrótce otwarta.
— Czy już wszyscy pili kawę? pyta znowu generał.
— Prawie wszyscy, odpowiedział Moutier znużony tem długiem siedzeniem przy stole.
— Dobrze więc, chodźmy. Idź naprzód z Elfy.
Generał powstał a za nim wszyscy. Sam otworzył drzwi od ogrodu. Elfy wydała znowu okrzyk radosny a puszczając rękę swego towarzysza pobiegła wesoła jak dziecko przypatrzeć się nowemu płotowi jaki zbudowany został tuż przy łące i obejmował całą posiadłość.
Jakób i Paweł towarzyszyli jej wyśpiewując wesoło, tak że wszystko troje wkrótce znikli. Wówczas generał rzekł do Moutier:
— Biegnij mój kochany i sprowadź mi tu zbiegów, nie powinni być daleko. Do licha wszyscy biegną, jakby nagle kto ich ścigał. Gdzież oni poszli doprawdy. A ten biedny Derigny, którego pani Blidot ciągnie za rękę i on także leci jakby miał skrzydła.
Goście rzeczywiście rozbiegli się na wszystkie strony, nie mogąc dość nachwalić się pół i łąk i całej w ogóle posiadłości. Szczególniej zachwycano się maluchnym gajem, który całemu temu krajobrazowi nadawał urok nieopisany.
Siostry kochały się szczerze i serdecznie, zmiana ta więc położenia Elfy nie wzbudziła w pani Blidot najmniejszej zazdrości, była uradowana, zachwycona niespodzianem szczęściem Elfy.
Jeden tylko proboszcz dotrzymywał towarzystwa generałowi.
— Pan musisz się czuć zupełnie szczęśliwym rzekł w tonie przyjacielskim, głosem nadzwyczaj wzruszonym, gdy patrzysz na tych wszystkich ludzi, którym zabezpieczyłeś byt i przyszłość tak rozkoszną; rzeczywiście stałeś się pan istotną opatrznością dla tych dwóch zacnych sióstr, dla poczciwego Moutier i dla całej naszej parafii. Nigdy, nigdy nie zaginie tu pamięć o panu, bo wspomnienie spoczęło w sercach, w głębi duszy, bo dobrodziejstwa tej okolicy wyświadczone przeżyją i mnie i pana i nas wszystkich.
— Dziękuję, drogi proboszczu. Ale jeszcze nie wszystko ukończone, musisz mi ksiądz proboszcz dopomódz do przeprowadzenia całego mojego planu, rzekł generał.
— Jestem na pańskie usługi, rozporządzaj pan mną wedle swojej woli, odpowiedział duchowny.
— Otóż mój przyjacielu, taka tutaj przedstawia się kwestya niezmiernie delikatnej natury. Nadzwyczaj lubię panią Blidot i widzę z przykrością że zmiana pozycyi jej nastąpić musi, skoro siostra wyjdzie za mąż.
— O generale one kochają się tak serdecznie a przytem Moutier jest człowiekiem dobrym, uczciwym i religijnym.
— Wszystko to prawda, mój przyjacielu, jednakże... pani Blidot pozostanie odtąd zawsze na drugiem miejscu; to młode małżeństwo będzie teraz kierowało gospodą pod Aniołem Stróżem; w gospodzie zwykle mężczyzna więcej rządzi niż kobieta. Jakób i Paweł mogą na tem poniekąd ucierpieć; pani Blidot kochająca ich tak serdecznie będzie się nimi opiekowała, lecz po niejakim czasie mogą wyrodzić się sprzeczki i niezgoda, a tym sposobem ta biedna opuszczona kobieta narażona zostanie na przykrości i cierpienia.
— Po części masz słuszność generale, ale cóż na to poradzić, trzeba czekać i w razie gwałtownym pospieszyć jej z pomocą i wsparciem.
— Otóż kochany księże proboszczu ja inaczej to uprojektowałem. Kiedy wojna się skończy i mnie potrzeba będzie wyjechać którego dnia do Rosyi z powrotem; wezmę ze sobą Derigny. Czekaj że, bo nie wiesz co chcę przezto powiedzieć. Zabiorę ze sobą i jego dzieci, tym sposobem pozostaną wraz ze swoim ojcem i tym sposobem będą miały przyszłość zabezpieczoną na zawsze. Za tę ofiarę ich ojca, przy pomocy pańskiej zakupię grunta otaczające moją oberżę pod wdzięcznym generałem i oddaję ją Derigny. Otóż więc zdecydowałem się że dzieci w takim razie pozostaną przy pani Blidot swej przybranej matce, bo chcę ją wydać za Derigny abym po upływie roku pobytu w Rosyi, wrócił tu do was i umarł we Francyi. Bo ile mi się zdaje, życie moje nie tak długie, najwyżej jeszcze trzy lata i pochowasz mię ksiądz proboszcz na moim gruncie. W tych więc projektach pragnę żebyś mi ksiądz proboszcz dopomógł a mianowicie aby dzisiejsza pani Blidot, została mamą Derigny. Zechciej jej pan zatem przedstawić w szczegółach, to co teraz księdzu opowiedziałem w ogóle.
— Obawiam się czy zechce po raz drugi wyjść za mąż, odpowiedział proboszcz, raz dla tego że miała z poprzednim małżonkiem bardzo przykre pożycie, a po drugie że doświadczywszy takiego zawodu w życiu, nie odważy się ryzykować na nowo.
— Przecież Jakóba i Pawła kocha jak własne dzieci a rzeczywiście są to chłopcy bardzo dobrzy. Sądzę zatem że sprawiłoby to jej wielką przykrość, gdyby zmuszona była rozstać się z nimi, dodał generał.
— Dobrze generale, będę się starał, bo z mojej strony Derigny nadzwyczaj mi się podoba.
— Ależ tak jest; to człowiek bardzo zacny, łagodny jak baranek, złote serce! Dość przyjrzeć jak kocha swoich chłopców. Dzielny żołnierz a przytem jeszcze młody i przystojny, czegóż więcej potrzeba!
— Generał niech doda jedną a najważniejszą rzecz, że jest moralny i religijny, przymioty najważniejsze, główne.
— Tem więcej powodów do oddania mu ręki pani Blidot.
— Im się więcej zastanawiam, tem myśl generała bardziej mi się podoba, i będę się starał wszelkiemi siłami namówić panią Blidot do tego związku.
— Zajmuj się tem szczerze księże proboszczu i rozmów się z nią w tym czasie, kiedy ani mnie, ani Derigny nie będzie w gospodzie. Sprawa ta powinna się załatwić prędko i z pomyślnym skutkiem.
Rozmowę przerwała Elfy, Moutier i chłopcy, którzy właśnie nadbiegli, spostrzegłszy generała. Elfy miała łzy w oczach.
— Generale nie wiem doprawdy jak ci dziękować za wszystko, nawet własny ojciec nie mógłby z większą szlachetnością postępować z moim Józefem. Wieleż to pięknych rzeczy otrzymaliśmy od pana. Z jaką delikatnością, z jakim wdziękiem i skromnością, obdarzyłeś nas pan swojemi dobrodziejstwami.
Pochwyciła go za ręce i ucałowała po kilka kroć.
— Moje dziecko, daj mi pokój rzekł generał, jeżeli nie przestaniesz i ja będę płakał; a wcale sobie tego nie życzę. No dajże mi pokój mówię. Moutier.
Moutier pochwycił jego ręce równie i o mało ich nie zgniótł w uścisku. Przyczem także go pocałował.
— Generale, mówił, jeszcze w życiu nie pocałowałem w rękę żadnego człowieka, tylko ciebie, bo ty dla mnie jesteś dobrodziejem, jesteś moim ojcem.
— Cicho! Cicho! Mówisz tak jak Piotrek gałganiarz.
Moutier uśmiechnął się i Elfy także roześmiała się ocierając łzy, roztkliwienie generała przeszło tedy bez dalszych jakichkolwiek następstw.
— Nareszcie skończyliście, rzekł generał, przecie mogę swobodnie teraz odetchnąć. Tobym dopiero pięknie wyglądał płacząc razem z Elfy i Moutierem. Do licha ażem się spocił myśląc o tem. Generał w paradnym mundurze, płaczący jak dzieciak, a to dopiero śmieszne widowisko. Nakoniec moje dzieci obejrzeliście już wszystko, jesteście ze mnie kontenci, aleście się strudzili 1 potrzebujecie odpocząć tak jak i ja. Pozostawcież mnie samego, tylko przywołajcie mi tu notaryusza oraz Derigny z jego chłopcami. Wy sobie możecie dalej odbywać przegląd waszej nowej posiadłości. Nie ma tłumaczenia, ja tak chcę i basta.
Elfy ucałowała ręce generała w dowód posłuszeństwa dla jego rozkazu i oddaliła się wraz z Moutier. W krotce też i goście zaczęli się rozchodzić a każdy z nich żegnał generała wyrazami:
— Do jutra, w merostwie.
Przybył też wreszcie i notaryusz, który nocował w oberży pod wdzięcznym generałem.
Generał głównie zajmował się przygotowaniami do uroczystości weselnej chciał bowiem dać świetny bal, z ogniami sztucznemi i fajerwerkami. Udał się więc na spoczynek już bardzo późno, i spał smacznie a chrapanie jego słychać było aż w sali.
O godzinie 7ej wszyscy zgromadzili się na śniadanie, niezmiernie weseli i zadowoleni.
— Jeszcze raz muszę panu podziękować panie generale, bo w moim pokoju znalazłam niespodzianie hojną toaletę weselną, jak również i moja siostra.
— Czy jesteście zadowolone z mojego gustu? zapytał z uśmiechem generał.
— Najzupełniej, gust wyborny a stroje sto razy bogatsze niżbyśmy same mogły je sobie przyrządzić; nawet nie podobieństwem byłoby kupić coś tak arcypięknego.
— Chciałbym je zobaczyć jak najprędzej, skoro się ubierzesz Elfy, jak niemniej i twoją siostrę, bo musi prześlicznie wyglądać w balowej sukni.
Obie tedy siostry oddaliły się wraz z dziećmi, które nie posiadały się z radości, że się ubiorą w nowe stroje.
Generał i Moutier pozostali sami. Moutier okiem wdzięczności i przyjaźni spoglądał na generała i na nowo począł mu serdecznie za wszystko dziękować.
— Bądź przekonanym, że twoje szczęście czyni i mnie szczęśliwym; nie czuję się bowiem już tak samotnym, tak opuszczonym jak dawniej; wiem, że mnie wszyscy kochacie pomimo moich niedorzecznych wybryków i dziwactw. Wspomnienie o was będzie mi zawsze towarzyszyło. Ale, ale, trzeba pomyśleć o twojej toalecie; należy ci się ubrać jak najpiękniej, ja także chcę wystąpić godnie jak ojciec przybrany nowo zaślubiającej się pary.
Moutier podziękował i rozeszli się. Derigny czekał już na generała żeby mu dopomódz do ubrania się. Jakoż generał kazał wydobyć swój najnowszy generalski mundur szyty złotem, spodnie białe ze złotym lampasem, buty lakierowane, wstęgi orderowe i gwiazdy ozdobione przepysznemi diamentami i mnóstwo innych pomniejszych orderów, jakie noszą Rosyi.
Niezadługo nadeszła Elfy piękna nad podziw i czarująca, w swej białej atłasowej sukni i z bukietem kwiatów pomarańczowych. Drogocenne kolczyki, brosza i szpilka z brylantami upięta we włosach jeszcze bardziej podwyższały jej naturalną urodę. Pani Blidot jako wdówka 29 letnia miała również odpowiednią do swego wieku toaletę. Moutier w spaniałym mundurze żuawa, który uwydatniał marsową jego postać, zdawał się być odmłodzonym o lat kilka. Dzieci w żakiecikach i pantalonikach z wybornego kortu, nie wiedziały w jaki sposób okazać swoją radość; jeden tylko Derigny, ubrany był czarno, bez pretensyi i elegancyi. Na twarzy jego przebijał się jakiś smutek. Ślub dzisiejszy bolesne w jego sercu zbudził wspomnienia i on przecież niegdyś ukochaną małżonkę prowadził do ołtarza, a dziś oto jest sam, sam jeden na świecie. Przytem ojcowska troska obciążała jego serce, obawiał się bowiem, że skutkiem tego małżeństwa zmieni się na gorsze pozycya dotychczasowa jego dzieci. Bo to właśnie jego powrót przyczynił się do tego, że pani Blidot zmuszoną jest zaprzestać zajmować się dziećmi, kiedy mają ojca? Propozycya generała, jakkolwiek w pierwszej chwili nie zastanowi się nad nią, mocniej go jeszcze zaniepokoiła i teraz nieustannie stała mu w pamięci. Jak tu sobie począć? Jeżeli się jej wyrzecze samowolnie pogorszy przyszłość i swoją i dzieci, jeżeli ją przyjmie, zapewni im byt i szczęście, ale za jakąż okropną cenę? Położenie zaiste niezmiennie drażliwe i niebezpieczne. Jeżeli zgodzi się na wyjazd z generałem, kto mu zaręczy, że ostry klimat rosyjski nie zaszkodzi jego zdrowiu. Gdyby wyjechał i zabrał dzieci, nikt zgoła niezdolnym byłby nagrodzić jego dzieciom tych pieszczot, tej opieki, jakiej tu doznają. Takie to właśnie myśli zbudził w nim mający nastąpić ślub Elfy i przejął smutkiem. Generał przypatrujący się mu z daleka, domyślał się przyczyny jego zamyślenia i troski.
— Odwagi, mój przyjacielu, rzekł generał. Ja tu zawsze jestem przy tobie; urządzę twoją przyszłość, tak jak urządziłem przyszłość Moutier; będziesz miał i dzieci swoje i szczęście cię wcale nie minie.
Derigny uśmiechnął się usiłując zapomnieć o chwilowej przykrości, ale jednak na twarzy jego pozostał zawsze ten sam wyraz smutku.
Wkrótce nadeszli świadkowie, młodzieńcy i dziewczęta; wszyscy nie mogli się dość uchwalić wspaniale przedstawiającego się generała i dzielnego żuawa i toalety oblubienicy. Jakby dla dodania większej solenności obrzędowi, dzień był prześliczny, słońce jaśniało w całym blasku, ciepło było w miarę, bez upału.
Udano się zatem ku merostwu, — jak poprzednio generał podał rękę Elfy a Moutier pani Blidot. Za nimi postępował Derigny z dziećmi. W merostwie ślub cywilny dopełnił się niezmiernie prędko i wkrótce też zwrócono się ku kościołowi.
Tu wszystkich oczekiwała nowa niespodzianka.
Cały kościoł był zawieszony błękitną oponą tkaną w białe i złote kwiaty. Wspaniały ołtarz otaczały dokoła złocone tabernaculum, oraz kwiaty i przepyszne krzewy.
Proboszcz wystąpił w bogatej kapie. Prześliczne klęczniki, nowiuteńkie i błyszczące przygotowano dla nowożeńców; klęcznik nowozaślubionej wyścielał aksamit różowy. Generał i pani Blidot umieścili się w ten sposób, że pierwszy stanął z lewej a druga z prawej strony nowożeńców.
Ceremonia rozpoczęła się.
Elfy można powiedzieć była jedną z najszczęśliwszych istot na ziemi, gdyż obecnie żadna myśl niespokojna, żadna obawa o przyszłość, nie zaciemniała smutkiem jej rozpromienionego oblicza. Pani Blidot nie mogła się dość na nią napatrzeć. Nagle przecież rzuciwszy okiem na samotnie stojącego Derigny, dziwnego doznała uczucia; jego spojrzenie pełne niewymownego smutku, przypomniało jej położenie biedaka i obawy o przyszłość dzieci i dla niej również rozstanie się z chłopcami byłoby wielce przykre a nawet strasznie bolesne.
Usiłowała jednak pozbyć się tej okrutnej myśli i postanowiła w czasie jak najkrótszym porozumieć się co do tego z Derignym.
Ceremonia została ukończona. Elfy zatem została żoną Moutier i generał oddał mu ją w zakrystyi przy podpisaniu aktu. Oboje byli rozpromienieni szczęściem. Moutier prowadził pod rękę żonę i wedle zalecenia generała, skierował się ku oberży pod wdziącznym Generałem, gdzie również mieli się zgromadzić zaproszeni. Cały orszak poszedł w tamtą stronę z hr. Durakinem na czele, ale tym razem w miejsce Elfy podał on ramię pani Blidot.
— Kiedyż droga żońciu, zapytał będziemy obchodzili uroczyście twoje wesele?
— Moje? O chyba nigdy. Wierz mi pan, że nie mam takiego zamiaru. Dość było dla mnie pierwszej smutnej próby.
— Z jaką to mówisz pani boleścią, twarz twoja straszliwie została zmieniona.
— Bo też rzeczywiście, w tej chwili czuję śmierć w mojej duszy.
— W takim dniu? Czy podobna?
— Generale, pan wiesz przecie że Jakób i Paweł są dla mnie dziećmi wielce ukochanemi i posiadają całe moje serce, kocham ich jak rodzona matka. Tymczasem ojciec ich powrócił, czy więc zgodzi się, na dalsze pozostawienie przy mnie chłopców?
— Mówiąc prawdę, bardzo o tem wątpię. Ale wreszcie jeszcze nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Wszak ja tu jestem, miej więc ufność do starego generała. O tem przekonywa cię ślub, kontrakt, obiad i wszystko nie trzeba więc ani troszczyć się, ani zbytnie o tem myśleć. Cóż? Jak pani uważasz. Wszak nic nie brak. To samo z dziećmi będzie, a nawet powiem otwarcie, że to od pani zależy, abyś je zachowała przy sobie.
— O gdyby rzeczywiście to zależało odemnie, wiedziałbym co uczynić wypada.
— Bardzo dobrze, więc pamiętaj pani o tem co ci mówię. Przypomnę to pani wówczas, gdy już dzieci pozostaną przy tobie na zawsze. Otóż i przybyliśmy na miejsce. Precz zatem z myślami podobnemi, potrzeba się weselić, jeść i pić i zapomnieć o troskach.
Generał oddalił się od pani Blidot ażeby doglądnąć uczty. Wszystko już było gotowe; zadowolony z sumiennego wykonania jego rozkazów, zawiadomił Elfy że mogą już siadać do stołu. Drzwi od sali otworzyły się a marszałek uczty, w stosownym uniformie, donośnym głosem, wyrzekł:
— Podano do stołu!
Olbrzymia sala oberży przedstawiała się bardzo wspaniale, bardzo pięknie. Oprócz tego cały dziedziniec zamieniony został na salon przyjęcia i tu stały nakryte stoły dla zaproszonych; mury sąsiednie powleczone były czerwonej barwy oponami; urządzono tym sposobem rodzaj bardzo obszernego namiotu, który oświecały okna, umieszczone u góry, stół nakryto dla 52 osób; szkło, porcelany, kryształowe naczynia, bronzowe kandelabry i srebrne serwisy zdobiły zastawę stołową.
Generał podawszy rękę Elfy, usadził ją po prawej swojej stronie, po lewej pomieścił się proboszcz, tuż obok Elfy znalazł się i jej mąż w dalszej kolei zasiadł notaryusz. Tuż naprzeciw generała siedziała pani Blidot, po jej zaś prawej stronie Derigny z swojemi dziećmi. Za nimi zaś Mer ze swoim adjunktem; wreszcie goście, każdy stosownie do zajmowanego stopnia w społeczeństwie.
— Rosół, zupa rakowa! zapowiedział marszałek.
Wszyscy chcieli spróbować obiedwie zupy, żeby się przekonać która z nich smaczniejsza, lecz ostatecznie nikt się stanowczo nie zdecydował. Generał jadł z wielkim gustem i kazał sobie nalać drugi talerz.
Po zupie z kolei każda potrawa była w podobny sposób zapowiadana.
Milczenie zaległo przy stole; goście jedli z wielkim apetytem, niektórzy nawet byli roztkliwieni wspaniałem przyjęciem generała. Obywatele, którzy obeznani byli z kuchnią Paryża nie mogli się dość nachwalić.
— Doskonałe! Wyborne! To prawdziwie, jakby z kuchni p. Very.
— Skrzydełka kuropatwy z truflami, zawołał znowu marszałek.
Ogólne poruszenie; bardzo wielu z biesiadników nie miało nawet pojęcia, co to są trufle. Dochodziło do tego stopnia, że wciąż żądano więcej i gdyby nie przezorność generała mogłoby wreszcie zabraknąć. Ale generał tak rozporządził:
— Będzie osób 52, należy zatem przyrządzić ucztę na 104 osoby, bo znajdą się niezawodnie żarłoki i wątpię czy co pozostanie.
— Indyk, woła znowu marszałek, gdy po kuropatwach i truflach nie pozostało ani śladu na półmiskach.
Jakób i Paweł jedli także bardzo chciwie nie odzywając się prawi. Dopiero dostawszy po kawałku indyka, zawołali:
— Aha, nakoniec mamy i mięso!
— Mięso? Gdzież to mięso, mój kochany chłopcze, zapytał generał.
— Na talerzu, odparł Paweł. To właśnie indyk cioci Elfy.
— Wytłumacz też moja pani Blidot tym profanom, że to kury z Maus; najdelikatniejsze jakie tylko można kiedykolwiek znaleść.
— Czy pan generał sądzi, że mój drób równie nie jest delikatny, wtrąciła z uśmiechem Elfy.
— Pani drób! Pani drób! zawołał generał mocno oburzony. Ależ moje dziecko, te kury, które obecnie podano na stół spływają w tłustości, mięso jest nadzwyczaj soczyste.
— A mojego drobiu? zapytała Elfy.
— Do licha, pani drób jest suchy jak drzazga, czarny, nędzny, ani podobny do drobiu tego istotnej dobroci i znakomitego smaku.
— Przepraszam generała, jeżeli zrobiłam w tym względzie jakąkolwiek wzmiankę, to jedynie dlatego, by wytłumaczyć to naszym malcom, którzy jeszcze nie jedli nigdy tak wyśmienitych potraw.
— Dobrze, dobrze, dajmy temu pokój, i nie psujmy sobie trawienia, jedzmy i pijmy, nic więcej.
Generał już wychylił z dziesiątek kieliszków wina; podawano bowiem do stołu, Maderę, Bordeaux Laffitte, burguńskie i reńskie wina, najpierwszego gatunku. Towarzystwo coraz bardziej ożywiało się i półmiski nie były już atakowane z tą samą co poprzednio chciwością i łakomstwem.
Gdy oto nagle marszałek zawołał:
— Bażant pieczony!
Generał z przyjemnością przyglądał się ożywionym niezwyczajnie obliczom i cieszył się, jak biesiadnicy łakomie rzucili się do półmisków.
Nareszcie kolej nadeszła na leguminy i wety. Już goście bliskie dwie godziny siedzieli przy stole. Jakób i Paweł otrzymali pozwolenie przejścia się a mieli powrócić dopiero gdy przyniesą cukry, to jest same łakocie.
Pod koniec obiadu po ananasach, lodach i owocach smażonych i innych konserwach wyszukanych, Elfy zaproponowała wypić zdrowie twórcy tak świetnej uczty.
Generał przyjął to z wdzięcznością. Elfy dała dowód że się zna doskonale na kuchni, czem pozyskała sobie jeszcze większą przyjaźń hr. Durakina.
Dzień już zbliżał się ku końcowi, generał zrobił uwagę że należałoby sformować zabawę z tańcami. Ale gdzie odnaleźć muzykę?
— Niech to was wcale nie kłopocze, od czegóż to ja jestem. Chodźmy tańczyć na łąkach należących do Elfy a muzyka wnet się odszuka.
Weselny orszak udał się do gospody pod Aniołem Stróżem, sala w niej udekorowana była tak, jak poprzedniego dnia. Zwrócono się następnie ku ogrodowi. Na łące urządzone były dwa wielkie namioty, jeden do tańca, drugi do spożycia w nim kolacyi; stały tu stoły założone prawie rozmaitemi wykwintnemi potrawami, każdy znalazł tu wszystko, czego tylko zażądał. W głębi na estradzie odpowiednio urządzonej siedziała orkiestra złożona ze sześciu osób i właśnie zagrała kontredansa, do którego wystąpił generał z nowozaślubioną.
Dzieci, młodzi, starzy, wszystko tańczyło bez pamięci; generał otworzywszy bal w pierwszej parze z Elfy, tańczył walca z panią Blidot i w ogóle bawił się doskonale przez cały wieczór wybornie i bez znużenia, jakby był dopiero podporucznikiem. To samo Moutier i Elfy i reszta gości.
O godzinie 10 na chwilę przerwano zabawę, aby przypatrywać się ogniom sztucznym, które wywołały ogólny poklask. Nigdy nic podobnego nie widziano w Loumigny.
Wreszcie wszyscy czuli się mocno strudzeni i o godzinie 1szej po północy, ogólnie oświadczono, iż czas spocząć.
Nazajutrz po weselu generał zauważył że Derigny jest jeszcze smutniejszy. W skutek czego postanowił dowiedzieć się od niego koniecznie, co go czyni tak smutnym.
— Mów otwarcie, rzekł generał, nie obawiaj się, abym się rozgniewał, widzę że jesteś smutny, jakby zgnębiony a mocno mnie to obchodzi i nie chciałbym abyś na mnie narzekał.
— Panie generale, odpowiedział Derigny, przebacz mi, ale od czasu jak mi pan zaproponowałeś, abym pozostał u niego w służbie i od chwili kiedy mi przyrzekłeś że mię zabierzesz wraz z dziećmi do Rosyi nie mogą sobie dać rady. Widzę, że towarzysząc panu zapewniam zarazem i przyszłość moich drogich chłopców, jednakże przebacz pan mojej otwartości, rzecz ta wydaje mi się i niestosowną i nieprzyzwoitą, ze względu na to, że moje dzieci znalazły tu przytułek i schronienie. Dzieci moje przywiązały się szczerze do pani Blidot; chwilowe a może i na zawsze rozstanie się z nią, byłoby dla nich straszliwem, okropnem cierpieniem. Wreszcie pełniąc służbę u pana, jakim sposobem mógłbym czuwać nad nimi i dokończyć tej edukacyi, jaką początkowo tu już miały. A przytem jeżeli albo w drodze, albo na miejscu, moje dzieci narażą się w czem panu i uprzykrzą, to co będzie?
Derigny umilkł na chwilę, generał słuchał go cierpliwie, lecz bez gniewu.
— Jeżeli zaś rozstaniemy się ze sobą, rzekł po niejakim czasie, to co się stanie z twoimi chłopcami?
Derigny pochwyciwszy się za głowę, odpowiedział głosem wzruszonym:
— Otóż to właśnie, mój generale, to co mię zabija.. Lecz cóż mam w takim razie uczynić? Jak sobie postąpić? Daruj pan, jeżeli mówię zbyt otwarcie, pan mię do tego upoważniłeś swoją nieograniczoną dobrocią.
— Derigny, słuchaj! już dawno nad tem myślałem a nawet w tym względzie radziłem się i księdza proboszcza. Twoje dzieci nie mogą porzucić pani Blidot i nie mogą też pozostać tak jak obecnie; z przyczyny małżeństwa Elfy, dom ma teraz głowę, kierownika, pana i władza pani Blidot ograniczoną być musi; ona i dzieci, tak przypuszczać należy, znajdą się teraz w daleko mniej korzystnych warunkach. Jest więc tylko dla ciebie jedyny środek zatrzymać dzieci i dać im za matkę tę kobietę zacną, dobrą i przywiązaną do nich. Ożeń się z nią i rzecz skończona.
Derigny zerwał się, tak że aż generał podskoczył na krześle.
— Ja? Ja? Bez rodziny, bez majątku a nawet bez utrzymania, bez przyszłości miałbym poślubić panią Blidot, kobietę bogatą, która nadto nie ma najmniejszej chęci do zmienienia stanu? Niepodobieństwo! Niepodobieństwo mój generale!
Generał uśmiechnął się złośliwie. Derigny więc nie odmawia stanowczo, przyjmie niewątpliwie projekt żenienia się, jeżeli nie dla własnego szczęścia, to dla szczęścia swych dzieci.
— Mój przyjacielu, nie widzę w tem nic niepodobnego, zaczął generał. Ponieważ mówiłeś ze mną szczerze, odpłacę ci więc wzajemnością. Labie cię i szanuję, służba twoja podoba mi się i bez niej nawet trudno by mi się było obyć. Jeżeli zaślubisz panią Blidot, i zgodzisz się na odjazd z nią i z twemi dziećmi, jeżeli pozostaniecie w Rosyi wszyscy przy mnie, zabezpieczę waszą przyszłość oddając wam moją oberżę sąsiadującą z Gospodą pod Aniołem Stróżem. Wiesz zapewne że wedle kontraktu, jaki podpisała Elfy i my wszyscy, obowiązałem się oddać gospodę pani Blidot, jeżeli pójdzie za ciebie, bo stawiając ten warunek, myślałem właśnie o tobie. Co zaś do mego pobytu w Rosyi, nie potrwa długo; urządzę się z interesami, wystąpię ze służby z powodu ran a tem i niezdolność do wojska i wrócę na stałe mieszkanie do Francyi. Takie jest moje postanowienie, czy zatem upoważniasz mię do rozmówienia się w tym względzie z p. Blidot?
— Jakże jesteś dobrym generale! Moje ukochane chłopcy. Oni winni będą wszystko tobie, jak równie i ich ojciec. O tak mój generale zgadzam się najzupełniej w imieniu moich dzieci, niech będzie ich matką i pragnę jej dla nich nie dla siebie.
— Jeszcze dziś z nią się rozmówię, niezmiernie mię cieszy, że tak rozsądnie zastanawiasz się nad swem położeniem. Proś tu zaraz panią Blidot. Ale nie, to nie wypada. Idź lepiej i sprowadź proboszcza, ja go tam właśnie wyślę, on ułatwi pierwsze wystąpienie a potem porozumiemy się wszystko troje. Spiesz się mój kochany, takiej sprawy ważnej zasypiać nie można.
Derigny nie dał sobie mówić tego dwa razy; nie widział się ze swoimi dziećmi i nie wiedział wcale że jeszcze śpią. Pobiegł tedy do plebanii a następnie udał się do gospody pod Aniołem Stróżem, gdzie zastał samą panie Blidot. Wobec niej czuł się mocno zakłopotanym.
— Dopiero co obudziłam się a wszyscy zresztą śpią jeszcze znużeni wczorajszym balem, odezwała się z uśmiechem p. Blidot.
— Przyszedłem właśnie zobaczyć moje dzieci, pani Blidot, odpowiedział Derigny.
— Jestem niezmiernie z tego kontenta, że spotkaliśmy się bez świadków, chciałam właśnie pomówić z panem co do jego dzieci. Mój kochany panie Derigny, wiesz pan bardzo dobrze jak je kocham; utrata ich to śmierć moja. Czy zgodzisz się na pozostawienie mi ich na dłużej?
Derigny wachał się z odpowiedzią.
Pani Blidot prawie drżała z obawy, patrząc nań wzrokiem pełnym trwogi; odpowiedź Derigny, była dlań wyrokiem życia.
— Za żadne w świecie skarby, nie mógłbym zgodzić się na powtórną ich utratę, wyrzekł po chwili namysłu.
— Mój Boże! Mój Boże! zawołała p. Blidot zakrywając twarz rękami, przewidywałam że to nastąpi.
Zaczęła płakać głośno, Derigny usiadł obok niej, mówiąc:
— Kochana p. Blidot, o! żebyś wiedziała jak mię to przywiązanie do moich dzieci wzrusza i rozrzewnia.
— Rozrzewnia pana a przecież nie chcesz dla mnie nic uczynić.
— Przebacz mi pani, jestem zdecydowany prawie pozostawić je pani, ale nie mogę pani mówić o warunkach na jakichbym je pozostawił, niech za mnie wyjaśni to pani generał. Jeżeli pani przyjmiesz propozycyą, jaką on uczyni pani w mojem imieniu, dzieci na zawsze zostaną przy tobie.
— Generał? zawołała pani Blidot ze zdziwienia A! rozumiem!
Pani Blidot podała rękę Derigny.
— Mój kochany panie Derigny, dodała: nie chcę uchodzić ani za zarozumiałą ani za nierozsądną. Pan proponujesz mi abym dla zachowania przy sobie dzieci wzięła cię za małżonka. A więc oto moja ręka, przyjmuję ją z największe przyjemnością. Dziękuję ci że mi pozostawiasz te drogie istoty, że będę miała sposobność dokończyć ich edukacyi, że stanę się ich prawdziwą matką. Chodźmy do generała, niech mu również podziękuję, bo wiem doskonale że to on zaproponował nasz związek.
Derigny był jakby ogłuszony, nagła ta decyzya pani Blidot uczyniła go niezmiernie szczęśliwym.
— Ależ pani jeszcze nie wiesz o wszystkiem, zawołał po chwili, nie wiesz, że generał mi daje...
— A niech sobie daje, co mu się podoba! Mnie to wcale nie obchodzi. Pan mi oddajesz swoje dzieci, to szczęście, to życie moje. Nie żądam niczego więcej!
I nie czekając na Derigny pobiegła i zastawszy generała rozmawiającego z księdzem proboszczem ucałowała jego ręce, mówiąc:
— Dziękuję generale, dziękuję!
Generał przerażony, bo nie wiedział co to się stało i za co mianowicie dziękuje mu p. Blidot, czekał na wyjaśnienie. Wnet też nadszedł i Derigny. Wówczas pani Blidot zawołała:
— On mi zostawia moje dzieci. Jakób i Paweł będą przy mnie. Będę ich matką ponieważ poślubię ich ojca.
Generał wybuchł głośnym śmiechem.
— Winszuję, winszuję ci Derigny, a toś się spisał.
— Ależ panie generale, ona nie wierzy, że pan generał ofiarujesz mi...
Pani Blidot nie chciała zgoła słuchać ale zbliżywszy się do proboszcza odezwała się:
— Jestem szczęśliwą, odpraw mszę na moją intencyę księże proboszczu i przy tych słowach wybiegła aby podzielić się z Elfy radośną nowiną.
General, proboszcz i Derigny długi czas jeszcze rozmawiali, wreszcie ten ostatni zajął się co żywo dostarczaniem koniecznych do ślubu dokumentów i w tym celu rozpisał mnóstwo listów.
Tymczasem pani Blidot mówiła do dzieci:
— Moi drodzy chłopcy ojciec pozostawia was przy mnie; będę waszą matką, ponieważ wyjdę za mąż za waszego ojca.
Chłopcy aż się spłakali z radości!
Dziesięć czy dwanaście dni po oświadczeniu się, minęło to niezmiernie prędko, przyszli małżonkowie dotrzymywali wciąż towarzystwa generałowi, który był nadzwyczaj wesół i szczęśliwy.
Małżeństwo a raczej ślub odbył się cicho, bez wystawy, dwoje ludzi tych kochało się serdecznie i nie pragnęło ani nadzwyczajnej uroczystości ani rozgłosu. Uczta weselna odbyła się u generała, do stołu zasiedli li tylko dobrze znajomi i serdeczni Proboszcz, notaryusz i kilku jeszcze sąsiadów.
Następnie małżonkowie przenieśli się do oberży generała, który nią osobiście dotąd zarządzał i w niej gospodarował. Pragnął on aby odtąd zajazd ten był przystępny dla wszystkich wojskowych i żeby ich obsługiwano jak najstaranniej. Mieszkał tu jeszcze miesiąc a kiedy nareszcie ukończyła się wojna postanowił odjechać do ojczyzny.
Derigny zabrał żonę i dzieci ponieważ wedle umowy miał towarzyszyć generałowi do Rosyi. Przekonywał się on, że kocha tak samo drugą swoją żonę jak kochał pierwszą. Zanim generał odjechał oddał całkowicie całą posiadłość pani Blidot, swej miłej żoneczce jak ją zawsze żartobliwie nazywał.
Przez czas nieobecności pani Blidot państwo Moutier mieli zarządzać obydwoma oberżami.
Pożegnanie sióstr było bardzo czułe i rozrzewniające.
— Bywajcie zdrowi, rzekła ze łzami pani Derigny, najpóźniej za rok powrócimy do was, jeżeli Bóg pozwoli abyśmy byli zdrowi i żyli.
Proces Bournierego zakończył jak się w ogóle spodziewano. Niegodziwy oberżysta skazany został na śmierć. Zona zaś jego w skutek tej ohydnej katastrofy dostała pomieszania zmysłów i pomieszczono ją w domu obłąkanych.
Proboszcz zajął się wykonaniem robót około kościoła i zorganizowaniem planów podanych przez siebie, dzięki pomocy pieniężnej generała.
Tak więc zakończyło się wszystko jak najpomyślniej, gdyż osoby wprowadzone do naszego opowiadania były bogobojne, moralne i obdarzone przymiotami serca i duszy.
Co się dalej stało z generałem nie wiemy na pewne, jak słychać jednak było wkrótce miał on powrócić do swojej oberży a raczej do Francyi, gdyż Moutier i jego żona otrzymawszy telegrafiicznie wiadomość o powrocie państwa Derigny, wyczekiwali na nich każdego dnia z wielką niecierpliwością.