Gwóźdź
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gwóźdź |
Pochodzenie | Partja winta |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Mieczysław Birnbaum |
Tytuł orygin. | На гвозде |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Przez Newski Prospekt, po ukończeniu biurowej pracy, wlokło się kilku kolegjalnych registratorów i sekretarzy gubernjalnych. Całą tę kompanję prowadził do siebie solenizant Struczkow.
— Ależ będziemy za chwilę wcinać. Bracia drodzy! — marzył na głos — ludzkie pojęcie przechodzi, jaka to będzie wyżerka. Żonusia przyszykowała pieróg. Sam wczoraj wieczorem kupowałem mąkę. Jest koniak, wódeczka... Żona doczekać się nas pewnie nie może!
Struczkow mieszkał bardzo daleko. Szli, szli, aż wreszcie stanęli u celu. Weszli do przedpokoju. Zapach pieroga i pieczonej gęsiny przyjemnie drażnił powonienie.
— A co? Pachnie? — spytał Struczkow i z wielkiej uciechy roześmiał się. Panowie, proszę zdejmować okrycia. Futra kładźcie na kufer. A gdzież to Katia? Hej! Katia! Mamy zbiórkę wszystkich wydziałów! Akulina! Chodźno pomóc gościom.
— A to co? — spytał jeden z przybyłych, wskazując na ścianę.
W ścianie tkwił duży gwóźdź, a na nim wisiała nowa czapka z błyszczącym daszkiem i gwiazdką urzędniczą.
Obecni spojrzeli na siebie i pobledli.
— To jego czapka — szeptem dzielili się tem spostrzeżeniem. — On jest tutaj!?!
— Tak, on jest tutaj — mruknął Struczkow. — U Kati. Panowie, musimy wyjść. Pójdziemy do jakiegoś szynczku i poczekamy, dopóki sobie nie pójdzie.
Zacna kompanja wdziała futra i leniwie powlokła się w stronę szynku.
— Gęsiną u ciebie zalatuje, bo gąsiora masz w domu! — probował dowcipkować pomocnik archiwisty. — Licho go przyniosło. Czy niedługo wyjdzie?
— Niedługo. Nigdy nie zostaje dłużej niż dwie godziny. Jeść mi się chce! Przedewszystkiem i po pierwsze wypijemy po jednej, a na zakąskę kilka. Później, drodzy moi, powtórzymy. Natychmiast po drugiej kolejce — pieróg. W przeciwnym bowiem razie apetyt djabli wezmą. A żonusia moja świetne pierogi robi. Będzie też kapuśniak.
— A sardynki kupiłeś?
— Dwa pudełka. Cztery gatunki kiełbasy. Żona pewnie też jest głodna. Kie licho go przyniosło!
W knajpie przesiedzieli około półtorej godziny. Żeby usprawiedliwić swój pobyt tam, wypili po szklance herbaty i zawrócili do Struczkowa. Weszli do przedpokoju. Z kuchni zalatywał jeszcze mocniejszy zapach. Przez odemknięte drzwi kuchenne urzędnicy ujrzeli gęś i słój z ogórkami... Akulina coś pitrasiła przy piecu.
— Moi drodzy, znów coś tu jest nie w porządku!
— Cóż tam takiego?
Ponownie doznany zawód fatalnie podziałał na urzędnicze żołądki — skurczyły się. Głód nie żartuje, a na łajdackim gwoździu wisiała futrzana czapka.
— To czapka Prokatiłowa! — oznajmił Struczkow. — Panowie, wyjdźmy! Przeczekamy gdzieś... Ten długo nie zabawi.
— No, żeby podobne monstrum miało tak śliczną żonę! — dał się słyszeć z saloniku ochrypły bas.
— Każdy głupiec ma szczęście, ekscelencjo — zawtórował damski głosik.
— Wyjdźmy — jęknął Struczkow.
I znów poszli do szynku. Tym razem zażądali piwa.
— Prokatiłow, to mocarz — zaczęli pocieszać Struczkowa towarzysze. — Godzinkę u twojej posiedzi, a za to ty przez dziesięć lat opływać będziesz we wszelakie szczęśliwości. Bracie miły, toż to jakbyś wygrał los na loterji! Nie trzeba się martwić. Nie martw się!
— Bez waszych rad wiem, że nie trzeba. Nie o to przecież chodzi. Zły jestem, bo mi się chce jeść!
Po upływie półtorej godziny znów poszli do Struczkowa. Futrzana czapka wciąż jeszcze wisiała na gwoździu. Raz jeszcze trzeba się było wycofywać.
Dopiero o godzinie 8 wieczorem gwóźdź został zwolniony i można się było dobrać do pieroga!
Pieróg był suchy, kapuśniak wystygł, gęś — wysuszona. A wszystkiemu winna karjera Struczkowa. Zresztą, jedli z apetytem.