Gwiazda przewodnia/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jeanie Gould
Tytuł Gwiazda przewodnia
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia „Głosu Narodu“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Hartingh
Tytuł orygin. Marjorie’s Quest
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.

Pani Wilder siedziała tego wieczoru na kanapce w buduarze, gdy lokaj oznajmił pana sędziego Graya z synem. Wyszła naprzeciw nich ze stroskaną twarzą.
— Ach! czy wiecie, panowie, że prawie ze strachem spotykam was... — zawołała, ściskając ich ręce. — To drogie, śliczne dziecko! Co się z niem stać mogło? I to wtedy właśnie, gdyśmy się oboje z mężem tak bardzo do niej przywiązali. Mąż mój aż schudł i zmizerniał ze zmartwienia przez te trzy tygodnie, a ja tak się czuję zgnębioną, że zaniechałam tego roku zamierzonej jazdy do New-Port. Jest nam tak zupełnie, jakby śmierć nawiedziła nasz dom!...
Pani Aurelja przyłożyła do oczu batystową chusteczkę z żałobnym szlakiem i zaczęła głośno płakać.
— Więc niema dotychczas żadnej wiadomości? — smutnie zapytał sędzia.
— Nie, niestety! Gubimy się w domysłach... Wszystko to tak jest niepojęte... taką mgłą tajemniczości osłonione... Co do mnie, mam to smutne przekonanie, że biedactwo już nie żyje.
— Droga pani, bądź ostrożną... — cicho przerwał jej sędzia, wskazując nieznacznie na blednącego Reginalda, który się zachwiał na te słowa. — Czy męża pani zastałem w domu?
Pani Wilder zadzwoniła na Johna, który po chwili przyszedł oznajmić, że pan prosi pana sędziego do swego gabinetu. Regie, znużony nad wyraz, zmuszony był słuchać dalej rozstrajającego nerwy gadania pani Wilder, która, podniecając się sama własnemi słowami, zaczęła wkońcu nalegać, aby poszedł z nią na górę do pokoiku Marjorie. Wszystkie sprzęty i zabawki stały nietknięte w miejscu, tak, jak w chwili, gdy dziewczynka porzuciła je, wychodząc. Na widok opuszczonej Dolci, która siedziała w fotelu, zdając się wyczekiwać swej pani, łzy zakręciły się w oczach Reginalda.
— Horcio znalazł gdzieś skrawek papieru, na którym był zaczęty list do pana — rzekła pani Wilder, schodząc z nim razem na dół. — Powiem mu, aby go panu oddał. A właśnie to on — dodała, widząc otwierające się drzwi. — Horciu, oto pan Reginald Gray.
Regie zawahał się chwilę, czy podać mu rękę lub nie, co nie uszło uwagi młodego Wildera.
— Jak się masz, Grayu? — odezwał się niedbale.
— Oprowadzałam go po pokoju Marjorie — wtrąciła matka — a teraz oddaj mu, proszę, ten list zaczęty.
— Z ochotą, jeżeli mu zależy na tej bazgraninie — odparł Horacy, prowadząc go z sobą do bibljoteki. — Matka bo tak się wszystkiem przejmuje i o lada głupstwo wyprawia sceny.
— Nic w tem dziwnego, że pani Wilder odczuła głęboko ten smutny wypadek — gorąco podjął Reginald, oburzony lekceważącym tonem, jakim Horacy odzywał się o matce. — Biedna Marjorie! Takie dobre, śliczne dziecko!
— Nie widzę, co tam było tak ślicznego w niej... Naturalnie, że to nieprzyjemna historja, ale nie bój się, znajdzie się jeszcze gdziekolwiek... Takie dzieci nie przepadają nigdy. Oto masz ten papier.
Usta Reginalda zadrżały hamowanem wzruszeniem, gdy na wydartej z kajetu ćwiartce papieru wyczytał skreślone niewprawną rączką i w połowie drukowanemi literami następujące słowa:
„Drogi Regie! Otrzymałam twój list. Kocham cię całem sercem. Przyjedź prędko“...
Nie mówiąc słowa, złożył starannie papier we czworo i schował go do pugilaresu. Horacy popatrzył na niego z szyderskim uśmiechem.
— No! — zawołał drwiąco — tego bo już nie rozumiem!
— Czego? — spokojnie na pozór zapytał Regie.
— Tego, że się tak rozpadacie wszyscy nad losem jakiegoś tam dzieciaka! — zuchwale zawołał Horacy. — Był to nieznośny bęben... Zachowywała się tak niegrzecznie względem mnie tego ostatniego wieczoru, że zmuszony byłem zamknąć ją za pokutę.
— Zamknąłeś ją... gdzie? — hamując się z całej siły, zapytał Reginald.
Pan Wilder, oszczędzając Horacego, ukrył przed nimi fakt ten, świadczący przeciw niemu.
— Tu, w tym pokoju. Zapewne wtedy, będąc pod kluczem, napisała ten list drogocenny, który nazajutrz znalazłem na posadzce. Nie masz pojęcia, co za zamieszanie panowało w domu przez całe trzy tygodnie potem. Matka spazmowała po całych dniach, a ta Francuzka, Lizeta, zapłakiwała się po kątach... Ojciec naprowadził cały sztab policjantów do domu i odbywał z nimi narady, wyglądając cały czas posępnie, jak noc listopadowa. I pytam się, czy było o co robić tyle awantur?... Jakaś tam nędzna, z rynsztoku wyciągnięta mała irlandzka żebraczka...
Jednym skokiem Reginald rzucił się na niego i z pałającemi, jak błyskawica oczami silną, nerwową dłonią pochwycił go za kołnierz i począł trząść nim z całej siły.
— Jak śmiesz odzywać się o niej w ten sposób, ty nikczemny łotrze! — zawołał przez zaciśnięte zęby. — Dam ja tobie za to, że śmiałeś dokuczać biednemu dziecku!... Masz za to, masz, masz!
Lizeta, przechodząc wtedy przez sień, usłyszała wrzaski Horacego, który krzyczał z bólu i wściekłości, szamocąc się w rękach swego przeciwnika. Francuzka radowała się w duchu, że niegodziwy chłopiec, który dawał się tyle razy we znaki całej służbie, otrzymał raz przecie przynależną naukę od tego pięknego, nieznajomego panicza.
Pan Wilder i sędzia Gray, zatrwożeni hałasem, szybko podążyli do bibljoteki.
— Regie! — zawołał zdziwiony ojciec, widząc zaciętą walkę dwóch chłopców.
— Tak, ojcze! — odparł młodzieniec, silnym ruchem pięści odpychając Horacego; poczem, wycieńczony, padł na najbliższy fotel. — Panie Wilder, ukarałem go tak, jakbyś pan go ukarał, gdyby w obecności pańskiej ośmielił się odezwać w ten sposób o tej nieszczęśliwej sierocie... Jeżeli Marjorie się znajdzie, nie powróci nigdy do tego domu, aby być prześladowaną i dręczoną przez ciebie, niegodziwcze!
Nagle sił i tchu zabrakło Reginaldowi, a gdy Horacy, nabrawszy odwagi, pieniąc się ze złości, przyskoczył ku niemu, jasnowłosa głowa Reginalda opadła na poręcz fotelu i przytomność odeszła go zupełnie.
Lizeta, która, zaciekawiona, słuchała pode drzwiami, przybiegła szybko na wołanie pana Wildera, i pomogła trzeźwić i nacierać wodą zemdlonego. Złożono go pośpiesznie na sofie.
Gdy po chwili Reginald podniósł powieki, zwrócił ku ojcu proszące wejrzenie pięknych swoich wpół zamglonych oczu:
— Nie mogłem powstrzymać się, papo — rzekł, tłumacząc się.
Pan Wilder, który pocichu rozmawiał z Horacym w drugim końcu pokoju, zwrócił się ku niemu:
— I miałeś słuszność, mój chłopcze. Gdyby Horacy ośmielił się był odezwać przy mnie w ten sposób niewłaściwy i okrutny, byłbym go zato surowo skarcił. Wstydzę się za mego syna... i... i gorąco współczuję z tobą, Reginaldzie. Kochałem to dziecię tyle prawie, co i ty...
Regie przyjaznym ruchem dłoń swą położył na ręce pana Wildera.
— Czy sądzisz pan, że ją odszukamy?
— Ajenci policyjni robią mi bardzo słabą nadzieję — smutnie odrzekł pan Wilder. — Ale bądź pewien, że nie omieszkam zaraz wam donieść, gdy trafię na jaki bądź ślad... Czyż ci tak pilno odchodzić, kochany sędzio? Przyprowadź mi jeszcze kiedy twego dzielnego chłopca. Moja żona i ja zawsze szczerze radzi mu będziemy. Czy nie bylibyście tak łaskawi przyjść do nas jutro na obiad?
Ale sędzia wymówił się koniecznością wyjazdu. Zresztą Regie potrzebował spokoju i wypoczynku po tem ostatniem wysileniu. Horacy tymczasem cichaczem wysunął się z pokoju.
Gdy sędzia z synem wyszli, pożegnawszy się uprzejmie z panem domu, Lizeta znalazła na dywanie rękawiczkę Reginalda i szybko pobiegła z nią aż do drzwiczek powozu.
— Panienka tak często wspominała o paniczu, mówiła, że go bardzo, bardzo kocha — łamaną angielszczyzną żywo odezwała się Francuzka — i... i niech mi wolno będzie paniczowi podziękować za niespodziankę, którą pan sprawił panu Horacemu. To niegodziwy mauvais sujet.
Na te słowa popędliwej garderobiany Regie zaledwie mógł się powstrzymać od śmiechu. Kareta odwiozła ojca i syna do hotelu, gdzie Reginald śpiesznie począł się rozbierać, ojciec bowiem kazał mu się zaraz udać do łóżka. Chłopiec czuł się wyczerpanym na siłach.
— Może to nie było na swojem miejscu taką frycówkę sprawić synowi gospodarza domu... — z pewnem powątpiewaniem zaczął Regie — ale...
— Idź spać, mój chłopcze — łagodnie przerwał mu sędzia.
— Dobrze, drogi papo — ulegle odparł syn.
Nastała chwila długiego milczenia.
— Bądź co bądź, możemy jeszcze podać ogłoszenia do gazet — wybuchnął Regie, jakby pod naciskiem natrętnej myśli... — a... aż lżej mi na sercu — dodał, zasypiając — że wypowiedziałem swoje zdanie Horacemu...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jeanie Gould i tłumacza: Zofia Hartingh.