Han z Islandyi/Tom II/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Han z Islandyi |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Synów St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tytuł orygin. | Han d’Islande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nazajutrz po odwiedzinach w Munckholm, gubernator Drontheimu wczesnym rankiem rozkazał zaprządz swoją podróżną karetę mniemając, że zdąży wyjechać, zanim hrabina Ahlefeld wstanie. Ale hrabina spała czujnie.
Jenerał podpisał właśnie ostatnie zlecenia dla biskupa, w którego ręce jego władza przechodziła par interim. Wstał potem z krzesła i włożywszy surdut futrem podbity, zabierał się do wyjścia, kiedy odźwierny zameldował szlachetną kanclerzynę.
Niespodziana wizyta zmieszała starego żołnierza, przywykłego śmiać się wobec kartaczy, bomb i granatów, ale nie umiejącego walczyć z podstępami i przebiegłością kobiety. Z wymuszoną też uprzejmością przywitał intrygantkę i dopiero wtedy okazał zły humor, kiedy ta, nachyliwszy się do jego ucha, zapytała poufnie:
— A więc szlachetny jenerale, cóż ci powiedział?
— Kto? Poel? Powiedział mi, że kareta wkrótce będzie gotowa — odparł jenerał dyplomatycznie.
— Mówię o człowieku uwięzionym w Muckholm, jenerale.
— A....!
— Czy badanie pańskie wypadło zadawalająco?
— Tak jest, pani hrabino — rzekł gubernator z zakłopotaniem — zupełnie zadawalająco.
— Masz zatem na to dowody, że popchnął do buntu górników?
Okrzyk oburzenia wyrwał się z piersi Lewina.
— On jest niewinny, szlachetna pani!
Nagle zatrzymał się, czuł bowiem, że słowa te podyktowało mu serce, ale nie rozum.
— Niewinny! — powtórzyła hrabina z nietajonym przestrachem, obawiała się bowiem, żeby Schumacker nie dowiódł jenerałowi swej niewinności, a tem samem nie zbił oszczerstw, na których wiele zależało kanclerzowi.
Gubernator już zoryentował się w położeniu; na nalegania wielkiej kanclerzyny odpowiedział tonem, który ją uspokoił, zdradzał bowiem jakby niepewność i zmieszanie.
— Niewinny... tak... jeśli pani sobie życzysz...
— Jeśli sobie życzę, jenerale? — powtórzyła intrygantka ze śmiechem.
Śmiech ten dotknął jenerała.
— Szlachetna hrabino — rzekł — pozwól, abym z mego widzenia się z byłym wielkim kanclerzem zdał relacyę tylko wice-królowi.
Poczem, skłoniwszy się głęboko, zszedł na dziedziniec, gdzie nań czekała kareta, a wkrótce turkot jej oznajmił mieszkańcom Drontheimu, że ich prawdziwy ojciec już się od nich oddalił.
— Tak — mówiła do siebie hrabina Ahlefeld, wróciwszy do swego apartamentu — jedź, błędny rycerzu, z twoim odjazdem otwiera się nam wolne pole: wrogowie nasi nie mają przy sobie groźnego obrońcy... Jedź, twój odjazd jest znakiem powrotu dla mego Fryderyka. Bo jakże było można najpiękniejszego kawalera Kopenhagi wysyłać w te okropne góry? Na szczęście, łatwo mi teraz będzie wyjednać jego powrót.
Zwróciła się potem do swej zaufanej pokojówki.
— Kochana Elżbieto — rzekła — każ sprowadzić z Berghen dwa tuziny małych grzebyków, jakie teraz nasi eleganci noszą we włosach; dowiedz się takie o nowym romansie słynnej Scudery, a nadto pilnuj, aby co rano myto różaną wodą małpkę mego drogiego Fryderyka.
— Jakto, łaskawa pani — spytała Elżbieta — czy pan Fryderyk może już powrócić?
— Tak jest, może i z pewnością powróci lada chwila. Dlatego też trzeba się postarać, żeby zastał wszystko w porządku.
Biedna matka !