<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Maska się zbliża: to Angelo. — Hultaj zna się na swojej sztuce; musi być pewnym siebie.
Lessing.

W odwiecznym lesie dębowym, gdzie zaledwie się przedziera blady brzask poranku, człowiek nizkiego wzrostu zbliża się do drugiego, który snać go oczekiwał. Potem zaczyna się rozmowa, prowadzona szeptem:
— Niech wasza miłość raczy mi przebaczyć opóźnienie; złożyły się na nie różne i dziwne przygody.
— Jakież?
— Dowódca górali, Kennybol, przybył na miejsce zebrania dopiero o północy; a za to zostaliśmy zaniepokojeni niespodzianem zjawieniem się tajemniczej osobistości.
— Któż to był?
— Człowiek, który, jak szalony, wpadł do kopalni w czasie naszego zgromadzenia. Myślałem z początku, że to szpieg i poleciłem go sprzątnąć. Okazało się jednak, że miał przy sobie kartę bezpieczeństwa jakiegoś wisielca, otoczonego szczególnym szacunkiem naszych górników; wzięli go więc pod swoją opiekę. Po rozwadze przyszedłem do wniosku, że to musi być jakiś ciekawy podróżnik albo uczony. Na wszelki przypadek wszakże zarządziłem względem niego odpowiednie środki.
— A zresztą czy wszystko dobrze idzie?
— Jak najlepiej. Górnicy z Guldbranshal i Faroer, pod dowództwem młodego Norbitha i starego Jonasza, a także górale z Kole, prowadzeni przez Kennybola, w tej chwili muszą już być w drodze. O kilka mil od Niebieskiej Gwiazdy, połączą się z nimi ich towarzysze z Hubfallo i Sund-Moere. Górale z Konsbergu i oddział górali ze Smiasen, który zmusił garnizon walhstromski do cofnięcia się, jak o tem wiadomo szlachetnemu hrabiemu, czekają o kilka mil dalej. Wszystkie te oddziały, zebrawszy się, staną na nocleg dzisiejszej nocy o dwie mile od Skongen, w wąwozach pod Czarnym Słupem.
— A twego Hana z Islandyi. jakże przyjęli?
— Z całą łatwowiernością.
— Czemuż nie mogę na tym potworze pomścić śmierci mojego syna! Co za szkoda, że się nam wymknął!
— Szlachetny panie, użyjcie najprzód imienia Hana z Islandyi, ażeby się zemścić na Schumackerze; pomyślimy potem nad sposobem pomszczenia się na samym Hanie. Powstańcy będą szli cały dzień dzisiejszy i, jak mówiłem, noc przepędzą w wąwozach, o dwie mile od Skongen.
— Jakto! pozwoliłbyś tak znacznym siłom dojść aż pod Skongen, Musdoemonie?...
— Niema obawy, dostojny hrabio! Niech tylko wasza miłość raczy natychmiast wyprawić posłańca do pułkownika Voethauna, którego pułk musi być obecnie w Skongen; trzeba go zawiadomić, że wszystkie siły powstańcze będą dzisiejszej nocy obozowały w wąwozie pod Czarnym Słupem, który jest jakby przez naturę przeznaczony do zasadzek...
— Rozumiem cię. Ale po co było, mój kochany, zgromadzać umyślnie tak znaczne siły?
— Im powstanie będzie groźniejsze, tem większą będzie zbrodnia Schumackera, a zasługa waszej miłości. Zresztą bunt trzeba stłumić jednym zamachem.
— Dobrze! Dlaczego jednak mają obozować tak blizko Skongen?
— Ponieważ to jedyne miejsce w całych górach, gdzie obrona jest niemożliwą. Wyjdą stamtąd ci tylko, którzy mają stanąć przed trybunałem.
— Doskonale! Coś jednak mówi mi, Musdoemonie, żeby jak najprędzej zakończyć całą tę sprawę. Jeśli z jednej strony jestem zupełnie spokojny, z drugiej za to bardzo się obawiam. Zarządziliśmy, jak wiesz, w Kopenhadze sekretne poszukiwanie papierów, które mogły wpaść w ręce tego Dispolsena...
— I cóż stąd, panie hrabio?
— Otóż dowiedziałem się przed chwilą, że intrygant ten zostawał w potajemnych stosunkach z astrologiem Cumbylusem...
— Z tym, co umarł niedawno?
— Tak jest. Otóż ten stary czarnoksiężnik, umierając, oddał ajentowi Schumackera papiery...
— Przekleństwo! On miał moje listy i cały nasz plan..
— Twój plan, Musdoemonie.
— Najmocniej przepraszam, szlachetny hrabio. Ale bo po cóż wasza miłość tak zaufał temu szatanowi Cumbylusowi?... temu staremu zdrajcy?
— Słuchaj, Musdoemonie. Nie należę do tych, którzy, jak ty, w nic i nikomu nie wierzą. I nie bez powodów, mój kochany, miałem zawsze zaufanie do umiejętności starego Cumbylusa.
— Szkoda, że wasza miłość pokładał równe zaufanie w jego wierność. Nie trwóżmy się jednak, szlachetny panie. Dispolsen umarł, a jego papiery zginęły. Za kilka dni nie będzie nawet mowy o tych, którym mogły być użyteczne.
— Zdaje mi się, że żadne oskarżenie nie zdołałoby mnie dosięgnąć...
— Również i mnie, protegowanego waszej miłości...
— O! tak, mój kochany, możesz liczyć na mnie. Spieszmy się jednak z zakończeniem tej sprawy. Natychmiast wyprawiam posłańca do pułkownika. Chodź — ludzie moi czekają po za tą gęstwiną. Musimy wrócić się do Drontheim, skąd Meklemburczyk wyjechał już zapewne. Służ mi i nadal wiernie, a pomimo wszystkich Cumbylusów i Dispolsenów, możesz na mnie rachować zawsze!
— Niech wasza miłość raczy być pewnym mej wierności...
Ruszyli z miejsca i weszli w głąb lasu, a po chwili słychać tylko było oddalający się tentent ich koni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.