Han z Islandyi/Tom III/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Han z Islandyi |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Synów St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tytuł orygin. | Han d’Islande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Noc przed chwilą zapadła; zimny wiatr świstał dokoła Przeklętej Wieży, a wszystkie drzwi zwalisk Vygla poruszały się na zardzewiałych zawiasach, jak gdyby jedna i ta sama ręka niemi wszystkiemi wstrząsała jednocześnie.
Mieszkańcy wieży, kat i jego rodzina, zebrali się w izbie pierwszego piętra przy płonącem ognisku, które ich ponure twarze i szkarłatowe odzienie czerwonawemi obrzucało blaski. W rysach dzieci było coś równie okrutnego, jak w śmiechu ich ojca, a bezmyślnego, jak w spojrzeniu matki. Oczy ich i Bechlii zwrócone były na Orugixa, który siedząc na drewnianym stołku, zdawał się odpoczywać; nogi jego, pyłem okryte, świadczyły, że powracał z dalekiej wycieczki.
— Słuchaj żono, słuchajcie dzieci. Nie było mnie w domu przez całe dwa dni, ale to nie znaczy, żebym wrócił ze złemi nowinami. Jeżeli przed upływem miesiąca nie będę katem królewskim, to już chyba zapomnę ściągę węzeł z pętlicą, albo uderzać toporem. Cieszcie się, moje wilczęta, wasz ojciec pozostawi wam może, jako dziedzictwo, szafot w samej Kopenhadze.
— Więc jest coś nowego, Nychol? — zapytała Bechlia.
— I ty, stara Cyganko — mówił dalej Nychol ze śmiechem — ciesz się także. Teraz możesz sobie kupić z niebieskiego szkła naszyjnik, ażeby przyozdobić swą szyję, podobną do szyi zaduszonego bociana. Nasza umowa wkrótce się skończy; skoro jednak zostanę pierwszym katem w obu królestwach, to pewnie zgodzisz się nowy ze mną rozbić dzbanek.
Nychol uczynił aluzyę do zwyczaju tłuczenia garnka, według którego Cyganki zawierały śluby małżeńskie na tyle lat, na ile części garnek się rozleciał.
— Cóż to takiego, ojcze? — spytały dzieci, z których starsze bawiło się skrwawionym kozłem torturowym, a młodsze wyrywało pióra ptaszynie, wyjętej z gniazdka z pod skrzydeł matki.
— Co takiego, moje dzieci? Zabij no tego ptaka, Haspar, bo piszczy, jak tępa piła. A zresztą, nie trzeba być okrutnym. Co takiego? Nic, bardzo mało doprawdy; chyba to, pani Bechlio, że przed upływem tygodnia, były kanclerz Schumacker, uwięziony teraz w Munckholm, który mi się już tak dobrze przypatfrył w Kopenhadze i słynny rozbójnik islandzki, Han z Klipstadur, przejdą może obadwa przez moje ręce.
Błędne oczy czerwonej kobiety zajaśniały zdziwieniem i ciekawością.
— Schumacker! Han z Islandyi! Jakto, Nychol?
— Tylko tyle. Wczoraj rano, na drodze ze Skongen, przy moście Ordals, spotkałem cały pułk muszkieterów munckholmskich, wracający do Drontheimu z radośnemi śpiewami i okrzykami. Zapytawszy jednego z żołnierzy, który raczył mi odpowiedzieć — bo pewnie nie wiedział, dlaczego mam czerwony płaszcz i jadę na czerwonym wozie, — dowiedziałem się, że muszkieterzy powracali z wąwozów Czarnego Słupa, gdzie rozbili ze szczętem bandę rozbójników, to jest zbuntowanych górników. Trzeba ci wiedzieć, Cyganko Bechlio, że rokoszanie ci powstali dla Schumackera, dowodził zaś nimi Han z Islandyi. Otóż, pochwycenie za broń ze strony Hana jest śliczną zbrodnią buntu przeciw władzy królewskiej, a pobudka do tego ze strony Schumackera zbrodnią zdrady stanu; zbrodnie te zaprowadzą obu tych szanownych jegomościów na szubienicę albo na szafot. Do tych dwóch wspaniałych egzekucyj, z których każda przyniesie mi przynajmniej piętnaście dukatów złotem i największy zaszczyt w obu królestwach, dodaj jeszcze kilka innych, wprawdzie mniej ważnych...
— Jakto? — przerwała Bechlia — więc Han z Islandyi został ujęty?..
— Dlaczego przerywasz twojemu władcy i panu, przeklęta kobieto? — ofuknął ją kat. — Tak jest — dodał łagodniej — ten sławny, ten niezwalczony Han został ujęty, wraz z innymi wodzami rozbójników, z których każdy przyniesie mi także po dwanaście talarów od głowy, nie licząc w to sprzedaży trupów. Został ujęty, powiadam ci, a nawet, skoro już trzeba zaspokoić całą twoją ciekawość, widziałem go, jak szedł między dwoma szeregami żołnierzy.
Żona i dzieci zbliżyły się żywo do Orugixa.
— Widziałeś go, ojcze? — zapytały dzieci.
— Cicho! dzieci. Krzyczycie, jak hultaj, który chce udawać niewinnego. Widziałem go. Jest to prawdziwy olbrzym; szedł ze skutemi na plecach rękami, z obwiązaną głową. Widać, że go raniono. Niech jednak będzie spokojny, wyleczę go niedługo z tej rany.
Dodawszy do tych słów okropnych gest odpowiedni, kat mówił dalej:
— Zresztą, ten straszliwy olbrzym zdawał się być zupełnie upadłym na duchu. Szło z nim czterech jego towarzyszów, również więźniów i również ranionych, a wszystkich prowadzono do Drontheimu, gdzie będą sądzeni, wraz z byłym kanclerzem Schumackerem, przez trybunał, w którym ma zasiadać wysoki syndyk, a prezydować wielki kanclerz.
— Ojcze, a jak wyglądali inni więźniowie?
— Dwaj to już starcy. Jeden miał kapelusz górniczy, a drugi czapkę góralską. Obadwaj zdawali się być w rozpaczy. Z dwóch innych, jeden był to młody górnik, który szedł z głową do góry, pogwizdując, drugi zaś... Pamiętasz pewnie, przeklęta Bechlio, tych podróżnych, co to przed kilkunastu dniami weszli do naszej wieży, w nocy, podczas gwałtownej burzy?...
— Jak szatan pamięta o dniu swojego upadku — odparła kobieta.
— Czyś zauważyła pomiędzy podróżnymi młodego człowieka, który towarzyszył owemu staremu doktorowi w wielkiej peruce? Młodzieniec ten miał płaszcz zielony i kapelusz z czarnem piórem.
— Zdaje mi się, że go jeszcze widzę, jak mówi do mnie: — Wy macie dach, a my mamy złoto...
— Niech więc już nigdy w życiu, oprócz kogutów, nikomu karku nie ukręcę, jeśli czwartym więźniem nie był ów młody człowiek. Jego twarz wprawdzie zasłaniało pióro, kapelusz, włosy i płaszcz; przytem miał spuszczoną głowę: ale miał na sobie to samo ubranie, miał te same wielkie buty, tę samą minę... Niech połknę kamienną szubienicę w Skongen, jeśli to nie on! No i cóż ty na to, Bechlio? Czy to nie będzie zabawne, jak nieznajomy ten, który doznał mojej gościnności, teraz zręczności mojej spróbuje?
Uśmiawszy się ze swego dowcipu, ciągnął dalej:
— Zatem, cieszmy się wszyscy i pijmy. Bechlio, daj mi szklankę tego piwa, co drapie gardło, jakby się pilniki piło; wypiję go za moje przyszłe wyniesienie. No, dalej, za zdrowie pana Nychola Orugix, przyszłego wykonawcy królewskiego. Przyznam ci się, stara jędzo, że z przykrością udałem się do miasteczka Noes, aby tam powiesić jakiegoś nędznego złodzieja cykoryi i kapusty. Zastanowiłem się jednak, że trzydzieści dwa askaliny nie były do pogardzenia, a moje ręce nie skalają się tracąc prostych złodzieji i innych łotrów tego rodzaju, dopóki nie zetnę głowy szlachetnego hrabiego, byłego kanclerza i sławnego szatana z Islandyi. Zdecydowałem się więc, w oczekiwaniu na dyplom mistrza królewskiego, wysłać na tamten świat owego biedaka w Noes, i oto — dodał dobywając worek — przynoszę ci, stara, trzydzieści dwa askaliny.
W tej chwili pod wieżą dał się słyszeć trzykrotny odgłos rogu.
— Kobieto — zawołał Orugix zrywając się — to pewnie łucznicy wysokiego syndyka.
Po tych słowach, spiesznie wyszedł i wrócił niebawem, niosąc wielki pergamin, którego pieczęć spiesznie rozłamał.
— Patrz — rzekł do żony — co mi wysoki syndyk nadesłał. Przeczytaj to ty, cobyś bazgraninę samego dyabła odczytać umiała. Może to już moja nominacya. Bo skoro sąd będzie miał wielkiego kanclerza za prezydującego i wielkiego kanclerza jako obwinionego, toż przecie wypada, żeby kat, który ma wykonać jego wyrok, był katem królewskim.
Żona wzięła pergamin, popatrzyła nań przez chwilę i zaczęła głośno czytać, a dzieci podczas tego rzucały na nią spojrzenia głupowate i bezmyślne.
— W imieniu wysokiego syndyka Drontheimhuusu! Poleca się Nycholowi Orugix, katowi prowincyi, aby natychmiast przybył do Drontheimu, zaopatrzony w honorowy topór, pień i czarne obicia.
— Czy to wszystko? — zapytał kat zawiedziony.
— Wszystko — odparła Bechlia.
— Kat prowincyi! — mruknął Orugix przez zęby.
Przez chwilę milczał, rzucając na pergamin syndyka gniewne spojrzenia.
— Bądź co bądź — rzekł nakoniec — trzeba być posłusznym. Żądają jednak honorowego topora i czarnego obicia. Bechlio, pościeraj rdzę z topora i zobacz, czy kir nie jest krwią poplamiony. Zresztą, niema się co zniechęcać; chcą mnie widocznie zaawansować dopiero w nagrodę za te wspaniałe egzekucye. Tem gorzej dla skazanych, że nie będą mieli honoru zginąć z ręki królewskiego wykonawcy.