Hektor Servadac/Część II/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Hektor Servadac
Podtytuł Przygody w podróży po światach słonecznych
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1878
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Hector Servadac
Źródło Skany na commons:
cz.I i cz.II
Inne Cała część II
Indeks stron

ROZDZIAŁ IV.

W którym Palmiryn Rosette jest tak zachwycony swym losem, iż to daje wiele do myślenia.



„Mój kometa!“ — takie były ostatnie słowa profesora. Potem zmarszczywszy brwi, spojrzał na swych słuchaczów, jak gdyby ktoś z nich chciał mu zaprzeczać prawa własności do Galii. Może nawet zapytywał sam siebie, z jakiego tytułu te intruzy zgromadzone dokoła niego, ulokowały się w jego posiadłościach.
Kapitan Servadac, hrabia i porucznik Prokop milczeli. Znali nakoniec prawdę, do której dotąd zdołali tylko się przybliżyć. Przypominamy sobie hypotezy kolejno tworzące się po dyskusyach: naprzód zmianę obrotowej osi ziemi i dwóch punktów kardynalnych; potem kawał oderwany od kuli ziemskiej i uniesiony w przestrzeni; nakoniec nieznanego kometę, który, dotknąwszy ziemi, uniósł kilka jej części może w świat gwiaździsty.
Przeszłość była znaną; teraźniejszość widoczna. Jaką będzie przyszłość? Czy oryginalny ten uczony przeczuł ją? Hektor Servadac i towarzysze jego wahali się go zapytać.
Palmiryn Rosette, przybrawszy profesorską minę, zdawał się czekać na to, by ludzie nieznani, zgromadzeni w sali wspólnej, zostali mu przedstawieni.
Hektor Servadac przystąpił do ceremonii, ażeby nie drażnić podejrzliwego i kapryśnego astronoma.
— Hrabia Timaszew — rzekł przedstawiając swego towarzysza.
— Miło mi powitać pana hrabiego — odrzekł Palmiryn Rosette tonem właściciela domu, czującego się u siebie.
— Panie profesorze — powiedział hrabia — właściwie niewłasnowolnie znalazłem się na komecie pana, nie mniej jednak powinienem podziękować panu, że przyjmujesz mnie tak gościnnie.
Hektor Servadac, czując ironię odpowiedzi, uśmiechnął się lekko i mówił dalej:
— Porucznik Prokop, dowodzący galiotą Dobryna, na której objechaliśmy świat galicki.
— Objechali? — zawołał żywo profesor.
— Wyraźnie objechali — odrzekł kapitan Servadac.
Potem dodał:
— Ben-Zuf, mój ordyn...
— Adjutant generalnego gubernatora Galii, pospieszył dodać Ben-Zuf, który nie chciał by pominiętą została nowa jego i kapitana kwalifikacya.
Następnie przedstawieni zostali kolejno majtkowie Dobryny, Hiszpanie, młody Pablo i mała Nina, na którą profesor spojrzał przez okulary okiem gderacza, nie lubiącego małych dzieci.
Co do Izaaka Hakhabuta, to ten podszedł mówiąc:
— Panie astronomie! jedno pytanie, jedno, ale do którego ja przywiązuję wielką wagę... kiedy możemy mieć nadzieję powrotu?...
— Eh! — odrzekł profesor — kto mówi o powrocie? Zaledwie wyjechaliśmy!
Po ukończeniu przedstawień, Hektor Servadac prosił Palmiryna Rosette, by opowiedział swoją historyę.
Historyę tę można streścić w kilku wierszach.
Rząd francuski, chcąc sprawdzić wymiary paryskiego południka, zamianował w tym celu komisyę naukową, do której jednak nie wszedł Palmiryn Rosette, z powodu swej nietowarzyskości. Rozgniewany Palmiryn Rosette postanowił tedy pracować na własny swój rachunek. Utrzymując, że poprzednie operacye geodezyjne zawierały niedokładności, postanowił ponownie sprawdzić wymiary ostatnich kończyn Formentery i brzegów Hiszpanii za pomocą trójkąta, którego jeden bok miał czterdzieści mil długości. Pracy tej dokonali przed nim Arago i Biot z wielką ścisłością.
Więc Palmiryn Rosette opuścił Paryż, udał się na wyspy Balearskie, umieścił swe obserwatoryum na najwyższym szczycie wyspy i ulokował się w nim, jak pustelnik, ze swym służącym Józefem, podczas gdy jeden z dawnych jego pomocników, umyślnie w tym celu zaangażowany, urządził znowu na jednym szczycie na wybrzeżu hiszpańskim światło, które mogło być widziane przez lunetę z Formentery. Kilka książek, instrumenta do obserwacyi, żywność na dwa miesiące, składały cały materyał, nie licząc lunety astronomicznej, z którą Palmiryn Rosette nigdy się nie rozstawał i która zdawała się stanowić część jego samego. Bo były profesor miał pasyę szperania po głębiach niebieskich i nadzieję zrobienia tam jakiegoś odkrycia, które unieśmiertelni jego nazwisko. To było jego marzeniem.
Praca Palmiryna Rosette wymagała przedewszystkiem nadzwyczajnej cierpliwości. Co nocy powinien był on pilnować ognia, który pomocnik jego rozniecał na wybrzeżu hiszpańskiem, ażeby oznaczyć wierzchołek swego trójkąta, a nie zapomniał o tem, że w takich warunkach upłynęło sześćdziesiąt dni nim Arago i Biot zdołali ten cel osiągnąć. Na nieszczęście, jak było powiedziane, niezwykle gęsta mgła osłoniła nie tylko tę część Europy, ale całą prawie kulę ziemską.
Otóż właśnie w tych okolicach wysp Balearskich kilkakrotnie tworzyły się przerwy w masie mgły. Należało zatem bardzo się pilnować — co jednak nie przeszkadzało Palmirynowi Rosette rzucać badawczy wzrok na firmament, ponieważ zajmował się wtedy rewizyą mapy tej części nieba, na której zarysowuje się konstelacya Bliźniąt.
Konstelacya ta dla gołego oka przedstawia co najwięcej sześć gwiazd; ale przez teleskop mający dwadzieścia siedm centymetrów otworu, dostrzedz ich można przeszło sześć tysięcy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.