Henryk z Góry/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Henryk z Góry |
Pochodzenie | Spadkobierca skarbów ojcowskich |
Wydawca | Księgarnia Popularna |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała opowieść Cały zbiór |
Indeks stron |
W pracy i nadziei na przyszłość przeszło wiele lat mieszkańcom małej chatki u stóp góry zamkowej. Na świecie szalały wojny, lecz tutaj dochodziły o nich tylko niejasne wieści, które przerażały Elżbietę, smuciły starego Macieja, a Henrykowi mąciły spokój domowy. Wtedy zaciskał on pięście i mówił do siebie: „o gdybym mógł nauczyć tych rabusiów“. Lecz wkrótce się uspakajał i wyganiał swoje stado na górę i tylko ztamtąd wodząc okiem po okolicy wzdychał i zamyślał się, jakby oczekując jakiegoś dobrego ducha, któryby mu wskazał jego los właściwy.
Z wesołego młodzieńca, dla którego świat był zamały, i który dlatego szukał spokoju w tym kącie, stał się Henryk człowiekiem zamkniętym w sobie, zamyślonym, który wyglądał jakby zanadto wiele ufności włożył w spokój szczęścia domowego.
Lecz była jeszcze jedna przyczyna, która go przywiązywała silnie do nowej ojczyzny i domu. Przyczyną tą był jedyny syn Stanisław. Stanisław był żywym obrazem ojca. Ta sama porywczość, jaką Henryk miał za lat młodych, odbijała się w jego synie. Góra zamkowa była też dla niego najdroższem miejscem na świecie. Całemi dniami mógł chodzić po ruinach, a gdy ojciec wracał z pastwiska i zaczynał opowiadać swoje opowieści chłopiec, zapominał o napoju i posiłku. Nie nęciły go kwiaty i drzewa chciał być górnikiem i z oskardem i lampką schodzić wgłąb ziemi. Bardzo często zastawał go ojciec kopiącego ziemię łopatką, ażeby znaleźć zaczarowane skarby.
— Patrz ojcze! — wykrzykiwał on z błyszczącemi oczami, pokazując odkopaną siekierkę kamienną, — gdzie to się znajduje muszą być i daleko ciekawsze rzeczy.
Henryk oglądał z uśmiechem piękny oręż z gładkiego kamienia i tłomaczył synowi, że gdzie się znajdują podobne rzeczy, to nie leży obok nich srebro lub złoto, lecz co najwyżej obręcze miedziane, lub szpilki i pierścienie z tego metalu, które ówcześni ludzie nosili.
— A jak to było ojcze? — zapytywał Stanisław.
I ojciec opowiadał o tem co się działo tutaj bardzo dawno. Jak na miejscu dzisiejszego zamku było prawdopodobnie miejsce święte, gaj leszczynowy, który ocieniał wielkie kamienne bóstwa. Na płaskich kamieniach w gaju palił się wieczny ogień i składano ofiary bogom z roślin kwiatów i zwierząt a owe siekierki i noże z kamienia służyły często do zabijania ofiarowywanego zwierzęcia. Tutaj tak samo schodzili się dowódzcy rodów na narady i tu przechowywały się znaki władzy i znaki każdego plemienia. Tutaj dochodzili też często wędrowni kupcy z dalekich krajów, gdzie już wtenczas były miasta i zamki. Ludzie ci zwali się rzymianie i za swoje monety złote i srebrne, jakich parę znalazł kiedyś twój dziadek, kupowali od tutejszych mieszkańców skóry, miód i wosk.
— Ale spójrz Stasiu, podczas gdy my tu rozmawiamy, Filuś zabrał się do łowienia myszy polnych, a owce mogą wejść w szkodę. Pospiesz spędzić je na właściwe miejsce — dodawał ojciec.
I gdy Staś biegł szybko pod górę za psem, Henryk myślał, że ten żywy chłopiec będzie zmuszony tak jak on stracić swoje siły na spokojnem paszeniu owiec. O, gdyby mógł mieć mój chłopiec lepszą przyszłość, a ja — spokojniejsze serce — myślał Henryk.
A Elżbieta? Czyż nie myślał ostatni z panów Góry o swojej wiernej żonie? Czyż nie widział on jej też, gdy zamyślony dawał jej zdawkowe odpowiedzi? Czasem burzyła się w Henryku krew i wtedy czuł się jak ptak w klatce, który może wolność znaleźć tylko w szerokim świecie.