Hetmani/Katowice, 22 listopada

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Hetmani
Rozdział Katowice, 22 listopada
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1930
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Katowice, 22 listopada.

Hela usnęła. —
Już widocznie pisanie pamiętnika przechodzi we mnie w nałóg, skoro zamiast spać, bazgrzę na papierze hotelowym, aby mi świeże wspomnienie podróży nie uciekło. Te kartki pisane w Prusiech przewozić będę przez granicę jeszcze chyba ostrożniej, niż browningi, ukryte w podwójnych dnach pięciu kufrów damskich, znaczonych ostentacyjnie cyfrą *** i koroną hrabiowską. Co to za rozległa i artystycznie płodna dziedzina — ta sztuka oszukiwania się wzajemnego ludzi! Browningi, dostarczone nam do hotelu z tutejszej fabryki broni, ułożyliśmy własnoręcznie, szczelnie, na dnach kufrów i przykryli dnem drugiem, ślicznie pasującem. Niby nic, ale kufry srodze ciężkie w tej części — czuć to przy podnoszeniu. Więc na dnie widocznem ułożyliśmy pokład talerzy porcelanowych, przeznaczonych na pokazanie i na oclenie; wyżej — lekkie ubrania kobiece. Ja zaś mam paszport hrabiego *** podróżującego z żoną, która z powodu niezdrowia pozostała w Niemczech. Ponieważ pierwszy raz przejeżdżam przez komorę graniczną w Sosnowcu, nikt mnie nie pozna prawdopodobnie. I różne inne wybiegi napół zabawne, napół wstydliwe. Gdyby przypadkiem znaleziono browningi, odpowiedzialność nie na mnie spadnie, lecz na owego hrabiego z żoną, poddanych zagranicznych. Za moim paszportem przejeżdża przez granicę kto inny z partji, z lekkim i niewinnym bagażem. Ja zaś uczesałem się inaczej i ogoliłem nawet wąsy — wyglądam na międzynarodowego eleganta i sam siebio nie poznaję.
Uciechę z tego wszystkiego mieliśmy już w pociągu z Helą. Zawołała odrazu, gdyśmy się znaleźli sami w przedziale po wyruszeniu z Berlina:
— Śliczny jesteś! zupełnie nowy! Zostań tak i nadal! nabrałeś fizjognomji jakiegoś władcy, innej zupełnie, niż wasze tam typy.
I dalejże przyglądać mi się, próbować, czy takie usta szorstkie są, czy drapią? Gdzież tam! wcale nie — i podobno mam minę pogardliwą.
— Mężczyzna powinien pogardzać kobietą, szczególniej w pewnych chwilach — to ci mówię, choćbym nie powinna — — pierwszy raz czuję coś jakby panowanie twoje nade mną.
Te wszystkie cuda psychologiczne z powodu, że ogoliłem wąsy!
Oswajaliśmy się powoli z tą nowością, która była źródłem rozkosznej zabawy, i przejazd kilkugodzinny z Berlina do Katowic minął aż za prędko. Nie poznałbym, ani nie umiał nazwać żadnej z przejechanych stacji, oprócz Wrocławia. Zresztą w połowie podróży zapadł zmrok, zapaliły się nad nami i zaczęły błyskać z zewnątrz pociągu światła. Pół dnia minęło trybem specjalnym życia zamkniętego w pociągu kolei żelaznej.
Szczelne zamknięcie rozpędzonej po szynach klatki mieszkalnej stwarza specjalny nasz stosunek do ruchu i przestrzeni i wywołuje specjalną też logikę instynktową. Szybkość jazdy zgęszcza i potęguje wrażenia. Jeżeli „nawet za jeźdzcem siedzi czarna troska“, to w rozpędzonym wagonie otrząsasz się z niej łatwiej, bo jedziesz szybciej. Błyskawiczne uciekanie widoków sprowadza ten skutek. Lecz tak samo, jak troski, uciekają i upodobania umiejscowione i zapały przywiązane do miejsc, od których mkniesz w świat nowy. Mechanicznie zapominasz i mechanicznie nabierasz prądów nowego życia.
Podczas tej podróży z Helą zmienialiśmy się niby oboje; odpadały od nas wspomnienia berlińskie, warszawskie; stawaliśmy się parą ludzi dobrze znajomych, a przecie odnajdujących w sobie nieznane źródła wrażeń. Zanotować też trzeba, żo światła kolejowe są zwodnicze i dziwnie zmieniają twarze.
Miasto pruskie, zwłaszcza widziane w nocy, bez ramy okolic, przywodzi na myśl wszystko, co się wie lub wyobraża o wegetacji drobnoustrojów ludzkich. Czy ci ludzie mogli kiedy stąd wyjechać na świat szerszy i nie zabłąkać się? Czy w tem oknie na piętrze, nad zielonym balkonem, zgaszono kiedy lampę po północy? A partja bilardu w tej kawiarni gra się zapewne o dydka między tymi samymi graczami od roku... którego? Fala gorących pragnień przerobienia świata gdyby tu doszła, zamarłaby z sykiem, jak pożar stepu trafiający na jezioro.
A może jednak na takiem mrugającem świeczką poddaszu mieszka jaki niespokojny myśliciel teoretyk i przebija marzeniem dachówkę, i wznosi ponad nią rusztowanie myśli germańskiej w mętne niebo? — Ale życie przez to nie piękniejsze wokoło.
Wstają mi w pamięci włoskie mieściny brudne, podające księżycowi szczerbate wyskoki swych murów i szczeliny swych ulic mroczne, przedarte gdzieniegdzie wabnym dla oczu pasmem światła — i pustka ich żywa, rozdzwoniona mandoliną i pieśnią — i szmer miłosny niewidzialny, z którego, dopiero gdy się zbliżyć, wyglądają iskry czarnych oczu.
Ale tutaj jest zdrowa nuda zimowa — i porządek. Trzeba być sprawiedliwym.
W każdym razie czynię pochwalny wyjątek dla czystego, naiwnego hotelu, w którym nocujemy. Są idylle w artystycznych ramach, są sielskie pod nutę samej czarodziejki przyrody, bywają i hotelowe. Wieczerzę dostaliśmy aż zabawną z powodu nieudolności niemieckiej sztuki kucharskiej do połączenia w potrawę pierwiastków spożywczych; pokoiki wyprostowane służbiście na nasze przyjęcie w swych przyborach z kretonu, z przenikliwie wonnej farby, z wysokich pierzyn, z oleodruków sławiących lube Prusakom, lecz dla Europy zgubne zwycięstwo nad Francją.
W tem otoczeniu jedynie prawdziwie miła jest Hela. Dzieweczka z niej nagle potulna, albo młoda żona z średnio zamożnego domu. Wszystko jej dobre: i biały sos do wieprzowego kotleta, gęsty jak klej, ozdobiony krwawym meandrem z tureckiego pieprzu, i gruba bielizna pościelowa, którą czuć apteką, czy prostem mydłem.
— Zgubieni jesteśmy w tłumie, spiskowcy... Niech mi mój towarzysz, mój pan otworzy worek podróżny i dobędzie gotowalnię. — —
Zaraz jej perfumy wprowadziły nutę ciepłą i namiętną do gamy zapachowej oberży. Skropiła meble i łóżka, krzątała się około możliwego dobrobytu naszej stancji, rozbierała się przy drzwiach ode mnie zamkniętych. — — Istna „Hausfrau“ słodka, spokojna, porządna. — —
I zasnęła szybko, znużona podróżą i pocałunkami. Śpi tam w pokoju sąsiednim. Już parę razy wstawałem, aby ją obejrzeć. Śpi jak dzieweczka na swej ciemno-żółtej, podesłanej grzywie, ta dumna, burzliwa Hela!
Piękność fizyczna jest talizmanom zmieniającym objawy duszy zewnętrzne — podnosi je do potęgi, albo czyni zwodniczemi. Kto tam orzekł, że piękna dusza mieszka w pięknem ciele, musiał się kochać, albo dla innych celów szukał efektownego paradoksu. W każdym razie piękność ciała, jeżeli rozumieć przez nią harmonję linji działającą przyjemnie na cudze zmysły, nie odpowiada piękności duszy w znaczeniu harmonijności, czyli dodatniego wrażenia spokoju i podziwu, które dusza ta wywiera na inne. Bywa tak, albo inaczej. O duszy Heli nie chcę i nie mogę powiedzieć: niepiękna. Ale inna, niż ta, któraby pasowała do zewnętrznej piękności tej śpiącej. Dusza jej — jeżeli ma tylko jedną — jest ogniskiem pożarnem raczej, niż domowem.
Kiedy przypomnę, ile uczuć i pragnień i grzechów mieszka razem w tej istocie!... Bo i grzechów. Przecie ona żyje i oddycha zdradą i spiskiem. Wobec męża — to najmniejsza, a może i nie zdrada, tylko cicha umowa. Ale ona zdradza także obóz konserwatywny, do którego pozorami należy, i rząd swego państwa, z którego wydaje się być zadowolona, — może zdradzi moje zaufanie i mnie, jako mężczyznę? — — Trudno wyobrazić sobie sumienie, w któremby te wszystkie zdrady spokojnie się mieściły. Czy ona może komu, lub jakiej idei pozostać wierną? Chyba tylko ojcu i swojej rasie. Przypuszczając to, czuję, żem stąpił na grunt pewniejszy. Gdyby jednak oddana była zupełnie swojej sprawie familijnej i rasowej nie myślałaby tyle o rozkoszy osobistej. Tej wierna być się zdaje absolutnie — ale to bożyszcze nie natchnie żadnych ideałów społecznych.
Trudna i niepokojąca teorja! Spojrzeć przez nią na każdego, największego i najdroższego człowieka — zmaleje i zobojętnieje. Bałbym się też taką samą zasadę krytyczną zastosować do siebie samego. Ja także kłamię i spiskuję — to mi lżejsze, bo dla sprawy ogólnej, która nie może być poparta inaczej. Ale czy ta sprawa, czy raczej ambicja i rozkosz osobista jest mi naczelną pochodnią życia?
Tymczasem porzucić muszę filozofowanie i myśleć praktycznie o przeprawie, którą za kilka godzin mam uskutecznić. Szczegóły zdają się dobrze obmyślonemi na wszelki wypadek.
Już świta. Muślinowemi firankami słabo osłonięte okna przypominają nasze okna prowincjonalne; po za niemi majaczą domy także niby swojskie. Chce mi się nagle pomieszkać spokojnie, chociaż przez tydzień, z małą, skromną Helą, zażyć odpoczynku po ciągłej burzy zewnętrznej i wewnętrznej, trwającej już tak długo — — lenistwo takie, jak szkolnego żaka, budzonego na ciężki egzamin, ogarnia mnie.
Lepiej już nie zasypiać. Umyć się, wyświeżyć i doczekać przebudzenia Heli.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.