Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Kultura Wielkopolska 1815 — 1830/9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852) |
Część | Kultura Wielkopolska 1815—1830 |
Rozdział | Reduty. Pierwsze kasyno poznańskie |
Wydawca | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała Kultura Wielkopolska 1815—1830 Cały tekst |
Indeks stron |
Słynne były przed r. 1830 reduty leszczyńskie, które odbywały się na pierwszem piętrze hotelu de Pologne. Zjeżdżało się na nie obywatelstwo wiejskie z jakie 10 mil wokoło, a uświetniał je swoją obecnością książę-generał Sułkowski z małżonką.
Reduty i bale składkowe w hotelu Saskim w Poznaniu, zwłaszcza podczas jarmarków świętojańskich i w karnawale, ściągały nader liczną publiczność. Była tam w podwórzu, po lewej stronie od wejścia, sala, przez lat wiele największa w mieście, chociaż bardzo niedogodna i niepokaźna. Na tej sali postanowiło obywatelstwo w karnawale 1828 r. wyprawić wielki bal na część księstwa namiestnikostwa. Pewien kapitan artyleryi podjął się salę do tej uroczystości odpowiednio urządzić i przyozdobić. Jakoż udał się tam kilka dni przed balem. W tem gdy jeden z jego ludzi, stojąc na drabinie, wbijał hak w środkową belkę, naraz z strasznym trzaskiem załamał się cały sufit; większa część dachu i ściany zwaliły się na podwórze, a kapitana i jego ludzi zgniotły spadające gruzy i sypiąca się z góry nawała zboża. Parę tysięcy wierteli tego zboża, które były przyczyną załamania się belek, zwieziono tam krótko przedtem i wysypano na poddasze, wynajęte na spichrz.[1]
Mniej więcej do r. 1830 mieściło się pierwsze kasyno poznańskie w domu naprzeciwko hotelu Saskiego przy ulicy Wrocławskiej. Uczęszczali do niego znaczniejsi obywatele bez różnicy narodowości, wojskowi, urzędnicy, czasem sam książę-namiestnik. Zabawy w karnawale były tam wesołe, odznaczał się zwłaszcza bal maskowy w wigilią noworoczną, na której przybywał regularnie stróż nocny, aby wykrzyknąć i zagwizdać dwónastą, za co sowitą odbierał nagrodę.
Wspominając o tem, tak pisze Marceli Motty:
„Pamiętam jeszcze, jak te puszczyki nocne, wygwizdawszy godzinę, wykrzykiwali krótką piosenkę, zaczynając: „Posłuchajcie gospodarze, już dziesiąta na zegarze.” Później zakazano im śpiewać; gwizdali tylko i krzyczeli godzinę po polsku. Po trzydziestym roku zwołano ich pewnego dnia na ratusz i uczono krzyczeć po niemiecku, co niektórym niezbyt gramatycznie wbiło się w głowę, bo nasz stróż na Wodnej ulicy wrzeszczał zawsze: „Die Gluck hat zehn geschluger.”[2]