Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Kultura Wielkopolska 1815 — 1830/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852) |
Część | Kultura Wielkopolska 1815—1830 |
Wydawca | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Po upadku Napoleona odrętwiałość ogarnęła społeczeńśtwo w części Polski, którą nazwano W. Księstwem Poznańskiem. Szlachta po daremnych wysiłkach, wielkich ofiarach i bohaterskich czynach, zawiedziona w nadziei odzyskania niepodległości ojczyzny, a majątkowo podupadła, zasklepiła się na wsi w kole rodzinnem; po mniejszych miastach ludność polska krom rzemiosła i gospodarstwa domowego o nic innego nie troszczyła się, w większych, nawet w samym Poznaniu niewiele było ludzi, którzyby lubowali się w sztukach i naukach.
Taka była obojętność na to, co się po za własnym domem działo, że nawet jedyny w owym czasie w polskim języku wychodzące pismo polityczne, Gazeta W. Księstwa Poznańskiego, bardzo ciasne miała koło czytelników. „Polityka i piśmiennictwo opowiada Marceli Motty w swych nieocenionych Przechadzkach po mieście[1] — mało kogo wtenczas zajmowały; w całym Poznaniu byłbyś znalazł jeden tylko dziennik francuski Constitutionel w cukierni Douchego, z gazet niemieckich wspominano czasem w rozmowie Vossische Zeitung, a nie przypominam sobie iżbym gdziekolwiek tutaj w domu prywatnym był się spotkał z jakiem peryodycznem pismem. Na prowincyi znalazł się tu i owdzie jaki dziennik mód paryskich, ale do swojskich i tam mało miano pociągu.”
Jako gazet, tak i książek nie czytano; zaledwie jaki utwór francuski udało się niekiedy sprzedać na wieś J. A. Munkowi, jedynemu przez długi szereg lat księgarzowi poznańskiemu.
Ten to Munk, żyd wykształcony i pełen ogłady, zaczął w r. 1819 wydawać pierwsze w W. Księstwie Poznańskiem czasopismo literackie p. t. Pismo miesięczne, które jednakże tylko kilkomiesięczny miało żywot.
Nie lepiej powiodło się Józefowi Królikowskiemu, profesorowi gimnazyum poznańskiego, który 1821 r. jął się wydawnictwa Mrówki Poznańskiej. I to czasopismo, chociaż nie jedną cenną zawierało rozprawę, zwłaszcza samego redaktora i J. S. Bandtkiego, przestało z braku poparcia już w r. 1822 wychodzić. W jego miejsce założył Królikowski Pismo miesięczne poznańskie, którego jeden tylko ukazał się zeszyt. Podobny los spotkał jego Rozrywki literackie i Bibliotekę konserwacyjną.
Niefortunne próby nie odstraszyły majora wojsk Napoleońskich, Wincentego Turskiego, od założenia w r. 1825 nowego czasopisma p. t. Weteran. Atoli, acz nieźle redagowane i ogłaszające gruntowne rozprawy np. o drukarniach w Poznaniu, o nieznanych poezyach i poetach polskich, o kampanii z r. 1812, rozchodziło się w tak nielicznych egzemplarzach, że Turski po roku widział się zniewolonym zawiesić wydawnictwo.[2]
Nie dziw, że wśród takiej gnuśności umysłowej społeczeństwa pierwsza księgarnia polska Tomasza Szumskiego nie miała powodzenia.
Było u nas na początku XIX wieku kilku ludzi, którzy mieli się za poetów, ale poetyczne podrywy Augustyna Żdżarskiego, Waleryana Kurowskiego, Jana Nepomucena Kurcewskiego i Józefa Łukaszewicza oraz „hyperkornelowskie” — jak się dowcipnie wyraża Motty — tragedye Krzyżanowskiego stwierdzały tylko prawdziwość przysłowa: Ne sutor ultra crepidam!
Ogniskiem oświaty było wówczas gimnazyum poznańskie, na którego czele stał od r. 1815—1824 Jerzy Samuel Kaulfuss, który pisał doskonałe rozprawy w programach gimnazyalnych i osobno w broszurach ogłaszał cenne prace, np. O pięknościach języka polskiego pod względem dramatycznym (Poznań 1820), Uwagi na wychowaniem teraźniejszem (Poznań 1823), Rzut oka na oświecenie w Polsce w dawniejszych czasach, osobliwie w XIV wieku. (Poznań 1824). Pisał też po niemiecku o języku i literaturze polskiej.
Więcej żywem słowem niż pismem budził ruch umysłowy Jan Wilhelm Cassius, profesor gimnazyum leszczyńskiego (1815—1824), autor wybornej rozprawy O ważności studyów klasycznych (1815).
Kolega Cassiusa, powyżej wymieniony Tomasz Szumski, ułożył Gramatykę języka francuskiego i dobre na swój czas Wypisy polskie, podręczniki, oraz „Dokładną naukę języka i stylu polskiego”, (2 t. Poznań 1809), używane przez czas niejakiś w gimnazyach poznańskiem i leszczyńskiem. Był też autorem tragedyi, napisanej prozą p. t. Piotr Wielki, którą przejeżdżającemu przez Piłę carowi Aleksandrowi I wręczył osobiście. Odegrała ją raz trupa warszawska w Poznaniu, ale tragedya, którą Szumski uważał za najlepsze swe dzieło, utonęła niebawem w morzu zapomnień.[3]
Uczonym mężem był Kajetan Trojański, urodzony w Lublinie, profesor gimnazyum poznańskiego od 1819—1828 r. Doskonały nauczyciel i biegły filolog, niemałą położył około szkolnictwa zasługę wydaniem Gramatyki łacińskiej (Wrocław 1819, Poznań 1824), Słownika polsko-łacińskiego (Wrocław 1819) i Zadań do tłomaczenia z polskiego na łacinę (Poznań 1828), które to książki bardzo na czasie, zaprowadzono w szkołach. W r. 1828 został Trojański profesorem literatury starożytnej przy uniwersytecie krakowskim. Umarł u wód w Karlsbadzie 1850 r.
Wielkiego poważania zażywał w Poznaniu Kaźmierz Buchowski. Urodzony 1784 r. w Giełczewie w województwie sandomierskiem, w dzieciństwie utracił rodziców. Po ukończeniu gimnazyum w Kielcach w 17 roku życia, kształcił się najprzód w Wiedniu, potem w Królewcu, gdzie przez trzy lata utrzymywał się z lekcyi. W r. 1805 powołano go na nauczyciela matematyki do gimnazyum w Magdeburgu. Po bitwie pod Jeną wstąpił do wojska polskiego i był w sztabie generalnym księcia Józefa jako oficer artyleryi, ale dla słabości zdrowia musiał wystąpić z wojska, poczem był nauczycielem prywatnym w domu ministra sprawiedliwości Łubieńskiego. W r. 1809 został nauczycielem matematyki w gimnazyum w Sejnach, gdzie się ożenił. Przeniesiony 1812 r. do gimnazyum w Poznaniu, pracował tu z wyjątkiem roku 1818, w którym przejściowo był czynny w szkole wyższej w Płocku, do r. 1836, w którym dla choroby wziął dymisyę. Umarł w Poznaniu 7 stycznia 1842 r. Uczone dzieło jego: Początki wyższej analizy (Poznań 1822), owoc długiej mozolnej pracy, znalazło uznanie komisyi egzaminacyjnej w Wrocławiu.[4] Ze szkoły tego dzielnego profesora wyszli doskonali matematycy.
Do wybitniejszych ludzi owego czasu należał Jan Motty,[5] Francuz, urodzony w Paryżu, który w r. 1806 przybył z rodziną Mielżyńskich do Polski i, poślubiwszy Apolonię Herwigównę, został 1812 r. profesorem historyi naturalnej i języka francuskiego w szkole departamentowej, a od r. 1815 gimnazyum poznańskiego, w którem pracował do r. 1845. Wyuczywszy się języka polskiego tak, że władał nim jak francuskim, i pokochawszy całą duszą przybraną ojczyznę, żywo zajmował się wszystkiem, co tyczyło się oświaty narodowej. Aby zaradzić potrzebom szkolnym w przedmiotach, których uczył, ogłosił drukiem Wstęp do historyi naturalnej (Poznań 1823), który, gdy zaprowadzono język niemiecki jako wykładowy, wyszedł 1830 r., znacznie rozszerzony, w języku niemieckim p. t. Leitfaden der Botanik, i przez lat kilkanaście należał do książek szkolnych. Również jako podręcznika używano w wyższych klasach przez lat blisko 20 jego Précis de l'histoire de la litératuré française (Poznań 1825). Aby rozbudzić zamiłowanie do nauk przyrodniczych, zaczął wydawać 1830 r. Muzeum historyi naturalnej z malowanymi obrazkami, którego jednak jeden tylko tom wyszedł.
Motty pierwszy wydał w Poznaniu 1822 r. Książeczkę na której modliła się św. Jadwiga czyli, jak ją później nazwano, Książeczkę Nawojki. Syn jego profesor dr. Marceli Motty, opowiada w swych Przechadzkach po mieście, w jaki sposób ów cenny rękopis dostał się w jego ręce: „Pensyonarz Jana Mottego, Gozimirski, przywiózł z sobą, wracając z feryi, ciekawy antyk. Była to mała książeczka, pisana, w drewnianej oprawie, pociągniętej brunatną skórą, z wytłoczonymi obustronnie orłami polskimi, mieściła się zaś w srebrnej puszce, wiszącej na dwóch srebrnych łańcuszkach, na której prócz różnych ozdób wyryte było po jednej kółko z promieniami, po drugiej zaś napis łaciński, orzekający, że to był modlitewnik (liber precarius), którego używała Hedvigis ducissa, że, darowany potem przez kardynała Bernarda Maciejowskiego jego siostrzenicy, Annie Wapowskiej, kasztelanowej przemyskiej, dostał się przez jej wnuka, Stanisława Wapowskiego, Jezuitę, w r. 1634 do tego kościoła. Jaki to kościół, nie można już było odnaleźć, również nieznanem pozostało nazwisko Jezuity, który po kasacyi zakonu zabrał ten antyk z sobą, a znalazłszy gościnny przytułek u dziadostwa czy też rodziców Gozimirskiego, przekazał go im jako pamiątkę. Widząc tę książeczkę Jan Motty uznał jej wartość i, zachęcony przez Muczkowskiego, wydał ją jak najsumienniej, zachowując każdą literę, dołączywszy oraz dostateczną ilość kartek wiernej podobizny rękopisu. Tym sposobem zachował od zatraty jeden z najdawniejszych pomników języka polskiego, zwłaszcza, że bogowie chyba powiedzą, co się teraz dzieje z oryginałem. Wzmiankowany Gozimirski, którego był własnością, z domu dość znaczną mając fortunkę, w młodym stosunkowo wieku stracił wszystko i przeniósł się do wieczności, komu zaś dał lub powierzył ową pamiątkę po jezuickim gościu, o tem nikt nie wie, lecz pewną jest rzeczą, że srebrne jej pudełko znajduje się pomiędzy rozmaitemi ciekawościami w Królewskim zamku Fischbach na Śląsku, mieszcząc w sobie podobno wydanie Mottego zamiast starożytnego oryginału. Słychać, że je ofiarowała królowej pruskiej Elżbiecie w podarunku panna Wołłowiczówna, wywdzięczając się za jakąś łaskę. Tak się ma, autentycznie sprawa z książeczką Hedvigis ducissae, którą wydał powtórnie z krytycznym wstępem 1875 r. syn młodszy profesora, Stanisław Motty.”
Głównymi krzewicielami oświaty w W. Księstwie Poznańskiem byli profesorowie Jan Królikowski i Józef Muczkowski.
Jan Królikowski, ur. 1781 r. uczęszczał do szkół normalnych Sanoku, potem do gimnazyum w Przemyślu; filozofii słuchał w Zamościu, prawa we Lwowie, był przez niejakiś czas sędzią w Galicyi, 1808 r. zastępcą nauczyciela w Zamościu, 1809 r. rachmistrzem przy sądzie centralnym w Galicyi, 1814 r. prezydentem miasta Radomia, po upadku Księstwa Warszawskiego sekretarzem Komisyi trzech dworów, potem od r. 1819, ozdobiony Orderem św. Stanisława, kontrolerem w Izbie likwidacyjnej, wreszcie od r. 1820—1830 profesorem Gimnazyum poznańskiego.
Nadzwyczaj to zajmująca postać. Niepospolitych zdolności, wszechstronnie i gruntownie wykształcony, miły i rozmowny w towarzystwie, znakomity skrzypek, rzutki, przedsiębiorczy i niestrudzony pomimo podagry i kłopotów domowych, bo i żona mu niedomagała i finanse nie dopisywały, nie tylko na młodzież wywierał wpływ wielki, przemawiając pięknym swoim językiem do jej uczuć i wyobraźni, ale także w szerszej publiczności naszej, wówczas obojętnej na pisma i druki, starał się rozbudzić zamiłowanie do zajęć umysłowych i literatury ojczystej. W tym celu wydawał wyżej wymienione czasopisma. Ważniejszemi jednak były jego rozprawy, tyczące się języka i piśmiennictwa naszego, których kilka już przed przybyciem do Poznania ogłosił w Pamiętniku Warszawskim. W Poznaniu wydał 1821 r. Prozodyą polską, czyli o śpiewności i miarach języka polskiego z przykładami w nutach muzycznych, którą to pracę wysoko cenił Adam Mickiewicz. W r. 1826 ukazały się Proste zasady stylu polskiego i w tymże roku Wzory estetyczne poezyi polskiej, a 1828 Rys poetyki wedle przepisów teoryi w szczegółach, z najznakomitszych autorów czerpanej. Z niemieckiego przetłomaczył Królikowski na język polski Myszą wieżę majora Aleksandra Bronikowskiego.
W r. 1830 został Królikowski mianowany inspektorem szkół elementarnych w Królestwie Polskiem. Postradawszy po powstaniu ten urząd, walczył przez kilka lat z chorobą i niedostatkiem, aż w końcu, moralnie i fizycznie złamany, umarł w nędzy w szpitalu Sióstr Miłosierdzia w Warszawie. Synem jego był sławny artysta dramatyczny Jan Królikowski.[6]
Również dodatnio zaznaczył się w dziejach umysłowości w W. Księstwie Poznańskiem Józef Muczkowski, ur. 1795 r. w Lublinie, w r. 1812 uczeń uniwersytetu krakowskiego, od r. 1813—15 ułan w gwardyi Napoleona. Po wystąpieniu z wojska w randze podporucznika, kończył nauki od r. 1815—1817 w uniwersytecie krakowskim, w r. 1819 został adjunktem biblioteki Jagiellońskiej, a od r. 1819—1829 był profesorem gimnazyum poznańskiego. Doskonały, energiczny nauczyciel, mimo surowości kochany przez uczniów, ogłosił w Poznaniu cały szereg prac, z których najpierwszą były Powieści Starego i Nowego Testamentu (Poznań 1820), bardzo pożyteczna książka dla ludu i dzieci, która kilkunastu doczekała się wydań. Następnie wydał Sextusa Aureliusa Victora de viris illustribus dla użytku szkół z uwagami i słownikiem (Poznań 1823). Niemałe naukowe znaczenie miała jego Gramatyka języka polskiego (Poznań 1825), w której własne rozwinął pomysły, posuwając — jak zauważa Marceli Motty — etymologią i składnią tak co do szczegółowych spostrzeżeń i reguł, jako i co do ogólnego układu, znacznie dalej po za badania poprzedników swoich, Kopczyńskiego i Mrozińskiego, czem ułatwił późniejsze prace Małeckiego i jego następców. W r. 1827 wydał w Poznaniu Rytmy Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, których jedyne wydanie z r. 1601 wydobył z ukrycia.
Muczkowski pierwszy w W. Księstwie Poznańskiem starał się w szkole i towarzystwie rozbudzić zapał do dzieł Mickiewicza i z jego zezwoleniem i na jego wyłączną korzyść ogłosił drukiem w Poznaniu 1828 r. zbiorowe wydanie jego poezyi w 5 tomach, które dziś należy do rzadkości.
Ofiarowanie mu przez uczniów pierścienia z miniaturami Kościuszki, Poniatowskiego i Napoleona stało się powodem usunięcia go z posady.[7] Powróciwszy do Krakowa, został profesorem bibliografii przy uniwersytecie, wreszcie po swym mistrzu Bandtkiem bibliotekarzem biblioteki Jagiellońskiej. Umarł nagle 1858 r., pozostawiwszy po sobie bogatą spuściznę literacką.
Jak Muczkowski, tak i arcybiskup Teofil Wolicki, założyciel szkółek ludowych w Dusznikach i Chomęcicach, zwrócił uwagę na niedostatek stosownych dla ludu książek. Z tego powodu nakłonił brata swego Tomasza do ułożenia podług wzoru niemieckiego Nauki dla włościan, którą w 3000 egzemplarzach wydrukować kazał w Poznaniu.
Były to początki zabiegów około podniesienia oświaty wśród ludu polskiego.
Już wtenczas rozpoczął swą literacką działalność Edward hr. Raczyński.
Urodzony 2 kwietnia 1786 r. w Poznaniu z ojca Filipa, starosty mościskiego, generał-majora wojsk koronnych, i Michaliny z Raczyńskich, córki marszałka nadwornego i generała wielkopolskiego Kaźmirza Raczyńskiego,[8] kształcić się w Frankfurcie nad Odrą, gdzie się szczególnie przykładał do języków i nauk przyrodniczych. W r. 1807 zaciągnął się do wojska polskiego, w r. 1809 został kapitanem i otrzymał krzyż kawalerski virtuti militari. W r. 1812 był posłem na sejm warszawski. Gdy by nieszczęśliwej wyprawie Napoleona do Moskwy zmieniły się polityczne stosunki kraju, wybrał się w podróż na Wschód, a owocem jej był Dziennik podróży po Turcyi, który wydał z rycinami, że zaś dzieło to dla przepychu rycin i druku było zbyt drogiem, wydał je po raz drugi bez rycin w Wrocławiu 1823 r.
Powróciwszy z podróży, osiadł hr. Edward w dziedzicznym Rogalinie, który uczynił zbiorem rzadkich pomników dawnej chwały wojennej Polaków.
W r. 1824 rozpoczął szereg cennych publikacyi historycznych wydaniem Listów króla Jana III do żony, po których nastąpiły Pamiętniki do panowania Stefana Batorego (1830), idąc zaś śladem Jana Zamoyskiego, Józefa Załuskiego i Maksymiliana Ossolińskiego, założył 1829 r. publiczną bibliotekę w Poznaniu, którą później testamentem przekazał miastu.
Atoli w okresie, o którym mowa, więcej niż nauki zajmowała publiczność teatr i muzyka.
Zwykle na kontrakty świętojańskie zjeżdżali do Poznania artyści dramatyczni. Tak w r. 1816 i 1818 dawało przedstawienia założone przez wielkiego patryotę Wojciecha Bogusławskiego Towarzystwo dramatyczne pod dyrekcyą J. Milewskiego. Pomiędzy artystami znajdował się sam Bogusławski.
W r. 1821 występował w Poznaniu Ludwik Osiński z swą trupą, w r. 1822 dało 8 przedstawień Towarzystwo artystów dramatycznych teatru krakowskiego, w r. 1823 i 1824 grał znowu z Poznaniu Osiński, przyczem podziwiano najbardziej Żuczkowską i Werowskiego. Zatem 1826 r. bawili w Poznaniu znowu artyści krakowscy pod kierunkiem Skibińskiego.
Ku końcowi tego okresu zapał do teatru jakoś ostygł. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego, zamieszczając po raz pierwszy dość obszerne recenzye, pisze: „Teatr nie bywa tak zwiedzany, jak innemi laty, w tym czasie. Mamy dwa Towarzystwa, polskie i niemieckie, które po kolei wystawiają opery, komedye itd.” Grano zaś w Poznaniu między innemi takie sztuki jak 'Kościuszko nad Sekwaną, Bolesław Śmiały, Ludgarda, Otello, Geldhab , Kaźmierz Wielki, Król chłopków, Damy i huzary, Alina, królowa Golkondy.[9]
Żywy panował w owym czasie ruch muzyczny w Poznaniu.[10] Orkiestra istniejącego tam Towarzystwa muzycznego grywała nawet takie dzieła, jak wielką symfonię Beethovena. W r. 1823 powstał Związek śpiewania, który w r. 1824 wykonał wielką mszę C-dur Beethovena, a w następnym oratoryum Haydna Stworzenie świata. Nie wiemy, ilu Polaków do owych Towarzystw należało i ilu w koncertach brało udział, przypuszczać jednak można, że publiczność polska licznie nie uczęszczała.
Istniały też w Poznaniu orkiestry: miejska, katedralna, farna i wojskowa, z których katedralna wykonała 1830 r. podczas nabożeństwa za duszę Zeltnera, przyjaciela Kościuszki, Requiem Mozarta.
W r. 1819 śpiewała w Poznaniu sławna śpiewaczka Catalani,[11] która przebywając w Krakowie, woziła taczkami piasek na kopiec Kościuszki.[12] Aby ją słyszeć, mnóstwo szlachty przybyło do Poznania, a chociaż miejsce w loży pierwszego i drugiego piętra było po 3 talary, a na galeryi po talarze, 12 sgr. cały teatr był przepełniony. Śpiewała wielką aryę Portogalla Della Tromba i Zingarella Ombra adorata, potem poloneza La placida campagna, wreszcie God save the King. Zapał wzbudziła niesłychany.
Następnie, dnia 16 listopada, urządziła na Kuchnią ubogich we farze koncert, na którym śpiewała pieśni kościelne. Koncert ten przyniósł czystego dochodu talarów 784, które Catalani wręczyła księżnie-namiestnikowej.[13] W r. 1823 zachwycał publiczność grą swą na skrzypcach Karol Lipiński i w tymże roku dała koncert w Poznaniu sławna pianistka Marya Szymanowska. W r. 1828 koncertował w Poznaniu król skrzypków Paganini.[14]
Prywatnie koncertowano u księcia namiestnika Radziwiłła, kompozytora muzyki do Fausta Goethego i doskonałego wiolonczelisty, u zegarmistrza Jędrzeja Masłowskiego, także wybornego wiolonczelisty, i u skrzypka Ignacego Woykowskiego, ojca fortepianisty Antoniego.
I tu wspomnieć należy gimnazyum poznańskie. Dyrektor Kaulfuss szczególnie opiekował się śpiewem i podniósł go wysoko w gimnazyum, czego dowodem odśpiewana z wielkim powodzeniem 1819 r. przez uczniów z towarzyszeniem orkiestry Missa Lassera, dwóch zaś profesorów było niepospolitymi muzykami: Józef Królikowski i Maksymilian Braun, pomimo niemieckiego nazwiska patryota zagorzały. Obydwaj urządzali u siebie kwartety, Braun nawet nieraz publicznie dyrygował orkiestrą.[15]
Malarstwo leżało u nas wówczas odłogiem. Po domach obywateli miejskich niewiele widziałeś obrazów i to jeszcze różnej wartości, sztychów zaś różnych, zwłaszcza sławnych Polaków, nie brakło w żadnym domu.
Jak zapatrywał się na sztukę obywatel średniego mienia, jak ją pojmowali w W. Księstwie Poznańskiem i przeciętni portreciści, okazuje się z Zapisków Ludwika Żychlińskiego.[16]
„Otóż — pisze Żychliński — zjechał do pewnego obywatela Imćpan Bąkowski, portrecista, i nuż z nim w targ od sztuki. Po niedługich „Ale przecież!” i „Bój się Dobrodziej Boga!” stanęło na tem, iż p. Bąkowski wymaluje tak państwa oboje, jak i dwie ich córeczki do połowy korpusu za cenę 25 talarów. Po ukończeniu pracy uznali wszyscy, iż państwa samych wizerunki wybornie się udały, ale że dzieci mają twarze panien dorosłych. „Zaraz temu zaradzę” rzekł Imćpan Bąkowski. Usiadł i dodał każdej z córek kanarka na ramieniu.”
„Był wówczas — dodaje Żychliński — dobry jeden malarz portrecista w Poznaniu, Gillern, i ten wymalował np. dla rodziców mych portret piękny, który mógł zdobić każdy salon.”
Do lepszych malarzy należał Ludwik Fuhrman, towarzysz podróży Edwarda hr. Raczyńskiego. On to do tegoż Dziennika podróży po Turcyi rysował obrazki na miejscu. Pozostał i później przy swoim mecenasie i rysował i malował dla niego, mieszkając to w Rogalinie, to w Poznaniu. Ożenił się zresztą z Polką i dzieci wychował na Polaków. Najlepszemi jego dziełami były bardzo uadne portrety arcybiskupa Ignacego Raczyńskiego i rodziny Raczyńskich. W kaplicy św. Stanisława Kostki w katedrze poznańskiej jest obraz tego Świętego, pędzla Furhmana, nad nim zaś wizerunek św. Aloyzego.[17]
Aby podnieść sztukę w W. Księstwie Poznańskiem podał Anastazy hr. Raczyński na sejmie prowincyonalnym 1830 r. wniosek o połączenie z gimnazyum poznańskiem szkoły dla malarzy, rzeźbiarzy, rytowników i architektów, a stany wniosek ten jako petycyą przedłożyły królowi, ale petycya nie odniosła skutku.
Anastazy Raczyński miał zamiar współzawodniczyć z bratem Edwardem i obok Biblioteki założył Galeryę obrazów imienia Raczyński, zwłaszcza, iż już miał zbiór bardzo znaczny. W tej myśli gdy Biblioteka Raczyńskich była już niemal wykończona, wybudował obok niej budynek, na cel powyższy przeznaczony. Atoli rozmyślił się inaczej, zniechęciwszy się do własnych rodaków. Budynek stał pustkami przeszło lat 20, poczem kupił go oberżysta Mylius z Berlina, przebudował i na hotel zamienił.[18]
Rytownictwu oddawał się książę Antoni Radziwiłł, namiestnik, który w tej sztuce doskonalił się pod kierunkiem barona Hallera v. Hallerstein. Wykonał kilkanaście małych wizerunków osób współczesnych w Berlinie, jak mistrza swego barona Hallera v. Hallerstein, panny Adelajdy de Sartoris, kapelmistrza Hummla, ministra Ancillona, księcia Ferdynanda pruskiego, barona Bintera, księcia Henryka pruskiego, pułkownika pruskiego hr. Hansa Maurycego Brühla i inne, nazwisk jednak nigdy nie podpisywał.
Ów baron Haller posiadał całkowity zbiór rycin księcia Radziwiłła, który później przeszedł na własność prywatną króla saskiego.[19]
Za czasów namiestnika Radziwiłła żył w Poznaniu profesor Józef Kalasanty Jakubowski, który przez lat kilka rzeźbił usilnie na wielkiej płycie dębowej obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Ten obraz przed śmiercią ofiarował katedrze poznańskiej, gdzie go umieszczono w pierwszej kaplicy na lewo od w. ołtarza.[20]
Z dziedziny budownictwa zaznaczyć należy wzniesienie pięknego gmachu Biblioteki Raczyńskich o żelaznych na froncie kolumnach korynckich, restauracyą katedry poznańskiej, oraz przebudowanie i rozszerzenie przez arcybiskupa Raczyńskiego pałacu arcybiskupiego w Poznaniu.
Handel i przemysł nie tylko nie podniosły się w pierwszym czasie po okupacyi pruskiej, lecz owszem upadły, a zwłaszcza istnieć przestały sławne za czasów polskich fabryki sukna. Jeszcze do końca XVIII wieku było w Rawiczu 300 sukienników, którzy w jednym roku wyrobili sukna za 1,167,600 złp. Międzyrzecz dostarczał rocznie 30,000 postawów sukna (powstał miał 2 łokcie wszerz, 30 wzdłuż), Bojanów liczył 256 sukienników, którzy 1794 r. wyrobili 7695 postawów, w Wschowie było 200 mistrzów sukienniczych, w Opalenicy 80 warsztatów; wyrabiano sukno także w Lesznie, Kościanie, Zdunach, Śmiglu, Grodzisku, Kobylinie, Jutrosinie i w innych miejscach, a sukno wielkopolskie rozchodziło się daleko, do Rosyi, a nawet do Chin.[21]
Ten przemysł podcięła całkiem ustanowiona wbrew traktatom wiedeńskim granica celna pomiędzy zaborem pruskim a rosyjskim. Sukiennicy nie mogąc jak dotąd wywozić swobodnie sukna na wschód, pozbawieni zarobku, wynosili się gromadnie, zwłaszcza do Łodzi i Białegostoku, skutkiem czego miasta w W. Księstwie Poznańskiem, już i tak wycieńczone bezustannemi wojnami, a nowymi podatkami obciążone, pustoszały i ubożały.
Z powodu zamknięcia granicy przybrało przemytnictwo zastraszające rozmiary i nieraz przychodziło do gwałtownych starć pomiędzy przemytnikami a władzami pruskimi. I tak dnia 5 lipca 1829 r. przytrzymali żandarmi pod Słupią w powiecie ostrzeszowskim przeszło 300 przemyconych z Królestwa świń i popędzili je do Kępna. Skutek był ten, że nazajutrz wpadli do miasta uzbrojeni w kije i drągi ludzie i owe świnie gwałtem odebrali.
Wypadek ten spowodował naczelnego prezesa Baumanna do zwrócenia się do ministra spraw wewnętrznych z przedstawienami, aby niekonieczne nie dające się przeprowadzić, a szkodliwe dla W. Księstwa Poznańskiego i sprzeciwiające się finansowym interesom państwa zamknięcie granicy zniesiono, bo w przeciwnym razie przewidzieć można, że rozruchy, uwłaczające powadze państwa i zakłócające pokój publiczny, powtarzać się będą.
Życzeniom Baumanna, przynajmniej co do przywozu nierogacizny z Królestwa, stało się zadość.[22]
Przed r. 1823 powziął Józef Morawski z Oporowa, referendarz z czasów Księstwa Warszawskiego, myśl założenia w W. Księstwie Poznańskiem Towarzystwa, któreby zachęcało Polaków do imania się przemysłu, rozjaśniało rozmaite sprawy przemysłowe i wydawało i rozpowszechniało w polskiem tłomaczeniu dzieła cudzoziemców o przemyśle. Porozumiawszy się z generałem Amilkarem Kosińskim i ks. kanonikiem Teofilem Wolickim, podówczas głównym radcą w wydziale oświecenia rejencyi poznańskiej, ułożył taką ustawę:
Członkiem czynnym Towarzystwa może być tylko, kto potrafi oddać myśli swoje w czystym polskim języku;
nic bez cenzury Towarzystwa pod jego imieniem przejść nie może;
wszystkie postanowienia uchwalają się większością głosów;
kto radą lub opieką z krajowców lub obcych dzielnie przyczyni się do rozwoju Towarzystwa, ma być członkiem honorowym lub przybranym;
namiestnik jest pierwszym członkiem honorowym i opiekunem Towarzystwa;
prezesem i sekretarzem może być tylko krajowiec;
w pierwszym roku liczba członków czynnych nie może przenosić 30, honorowych 10, przybranych 15;
szczególny wzgląd będzie brany na osoby, biegłe w mechanice, chemii i botanice jako naukach, najbliższy związek z przemysłem mających.
Towarzystwo zawiązało się istotnie, ale nie uzyskało potwierdzenia rządowego, lubo na Kujawach dla mniej licznych Niemców utworzono Towarzystwo w takimże celu.[23]
W samej stolicy Wielkopolski, liczącej 1815 r. mieszkańców 18,000, a 1827 r. 25,000, sklepów było niewiele. Stąd to jarmarki, zwłaszcza świętojańskie, wielkie miały dla Poznania znaczenie. Zjeżdżała się na nie licznie szlachta polska z bliska i z daleka z żonami, dziećmi i służbą, a u bram miasta lub już na przedmieściach rzucali się na wielkie, w czwórkę lub w piątkę zaprzężone, a tłomokami obładowane karety żydowscy faktorzy, chałaśliwie ofiarując swe usługi. Wtedy to pojawili się w Poznaniu z różnych stron kupcy i handlarze, a osobliwie Stary Rynek zapełniał się budami jarmarcznemi, około których cisnęli się kupujący z miasta i ze wsi i tłumy ciekawej gawiedzi.
Po jarmarku miasto popadało znowu w martwotę. Nie było co oglądać, bo okien wystawowych, wspaniałych, nęcących jak dzisiejsze, nie było wtenczas wcale; „to i owdzie tylko w zwyczajnem okienku widniała cytryna, głowa cukru lub flaszeczka oliwy, a nade drzwiami od ulicy skromny szyld z napisem.”[24]
Trudno też było chodzić po ulicach, bo bruk był tak lichy, że w r. 1816 wznowiono nakaz z przed 8 laty, aby każdy przybywający na targ z żywnością przywoził trzy kamienie z pola pod karą 1 grosza za kamień.[25]
W samem mieście było kilka handli materyalnych niemieckich i bławatnych żydowskich.
Wśród Polaków krom przekupniów, straganiarzy i przekupek, sprzedających po większej części żywność i owoce, kilku tylko było znaczniejszych kupców.
Prym trzymał pomiędzy nimi Stanisław Powelski, sprzedawał zaś holenderskie śledzie (sztukę po 1 zł. 12 gr.), minogi, łososie, jesiotry, ostrygi, kawior, orzechy kokosowe, mineralną wodę, zieloną chińską herbatę, jakiej rzadko dostać było można (funt po 16 zł.), zieloną herbatę Haysan (funt po 12 zł.), najprzedniejsze cygara hawańskie (100 po 8 zł.), porter, wina rozmaite, a przedewszystkiem węgierskie, po które sam jeździł do Węgier; sprowadzał nawet fortepiany wiedeńskie.[26]
Drugim takim kupcem był Sypniewski, który, dorobiwszy się majątku, nabył dobra ziemskie, a tak był lojalnym poddanym J.K.Mości, że w r. 1827, pragnąc okazać swą radość z powodu wyzdrowienia „uwielbionego wiernie monarchy”, darował grunt swój na przedmieściu św. Rocha nowemu zakładowi dla zaniedbanych chłopców.[27]
Słynne handle wina mieli bracia Żupańscy (od r. 1822) pochodzenia greckiego i Wincenty Rose, pochodzenia niemieckiego, ale i ten jak tamci, byli co do uczuć Polakami. Wincentego Rosego syn Antoni założył później w Bazarze istniejący dotąd pod jego firmą handel papieru, a córka Pomorska jako wdowa handel mód i strojów z odpowiednią pracownią, w której przez wiele lat panie polskie zaspakajały swe potrzeby.
Z 3 aptek jedna należała do Polaka, Kolskiego, przyjaciela dr. Karola Marcinkowskiego. Fabrykę świec i mydła miał Jagielski, brat słynnego lekarza, główny między Polakami przedstawiciel tej gałęzi przemysłu. Powodziło mu się dobrze, bo „wtedy jeszcze tylko w bogatych domach ujrzałeś wieczorem lampy olejne, po dworach pańskich świece woskowe, świat cały zresztą palił łojowe świece trzygroszowe lub trojakowe, a mydła używano swojskiego, chociaż ani nie wyglądało pięknie ani też pachniało.”
Pierwszy skład towarów blaszanych założył Pawłowski przy ulicy Wodnej.
Jednym z najlepszych kowali był Antoni Leitgeber.[28] Na rogu Wodnej i Garbar, w podwórzu, ogrodzonem od ulicy płotem i bramą drewnianą, mieściła się jego kuźnia. Syn dość zamożnego krawca poznańskiego, pracował Leitgeber kilka lat jako uczeń i czeladnik u jednego z kowali poznańskich, potem wybrał się na wędrówkę do rozmaitych miast w kraju i za granicą, a powróciwszy 1790 r. do Poznania, rozpoczął na własną rękę proceder, najprzód na przedmieściu św. Wojciecha w najętym lokalu. Zaraz z początku zwrócił na siebie uwagę tem, że założył pierwszy w mieście piorunochron w Rynku, na kamienicy kupca Bielefelda.[29] Energiczny i zręczny nie przestawał na robocie w Poznaniu, lecz z wyrobami swymi jeździł po jarmarkach, a ożeniwszy się z córką miennego mieszczanina, Nowiszewskiego, nabył ów grunt na rogu Wodnej i Garbar. Warsztat jego powiększał się znacznie, zwłaszcza, że rząd pruski powierzał mu roboty, z których się szybko i dobrze wywiązywał. Pomiędzy innemi wykonał wszelkie przybory żelazne przy odnowieniu drewnianego mostu na Chwaliszewie i zbudował wielką machinę dla oczyszczania koryta Warty, zawalonego w bliskości miasta kamieniami i kłodami różnego drzewa, które utrudniały żeglugę. W czasie strasznego pożaru miasta 1803 r. poniósł znaczne straty, bo połowa domu jego zgorzała, ale wkrótce odbudował kamieniczkę narożną, wystawił przy niej drugą, a później dokupił jeszcze trzecią przy ulicy Teatralnej. Przechodzące przez Poznań w czasie wojen Napoleońskich wojska francuskie dały mu się we znaki, bo za darmo podkuwać musiał konie i naprawiać furgony i lawety armatnie. Po drugiej okupacyi pruskiej pracował jeszcze przez lat 10, potem zamkną kuźnią. Przed długi czas był cechmistrzem, za Księstwa Warszawskiego dowódcą kompanii gwardyi narodowej, wreszcie radcą miejskim. Był to dzielny, uczynny człowiek i wielki patryota. W r. 1830 dwóch synów, zrodzonych z Maryanny Nowiszewskiej,[30] wysłał do powstania i grosza dla sprawy narodowej nie szczędził. Doczekawszy się 1843 r. złotego wesela, powszechnie szanowany, umarł 5 grudnia 1844 roku.[31]
Znakomitym też w swoim rzemiośle był szewc Hanowicz (†1840), który za Księstwa Warszawskiego przybył do Poznania. Robił tylko na obstalunek głównie trzewiki damskie atłasowe lub dymkowe tak wycinane, że niemal całą nogę w białej pończoszce widać było; podszewa była cienka jak papier, a całość trzymała się nogi za pomocą długich, cienkich wstążeczek, które się krzyżowały niemal po kolano. Taki trzewik ledwo łót ważył, a chodzić w nim po okropnym wówczas bruku musiało być istną męką. Ale eleganckie panny i panie wolały męczyć się niż uchybić modzie. Należało do dobrego tonu mieć trzewiki od Hanowicza. Mimo licznej klienteli Hanowicz dla braku zmysłu zarobkowego całe życie porał się z biedą.[32] Rywal jego Gajewicz, „wyszedł podobno wiele lepiej na nóżkach płci pięknej.”
Prócz tych kilku znaczniejszych kupców i rzemieślników było jeszcze kilku piwowarów, traktjerników i oberżystów Polaków.
W r. 1823, dnia 2 stycznia rejencya poznańska założyła w Poznaniu szkołę rzemieślniczą, w której w godzinach od 4—6 wieczorem miano wykładać geometryą, rachunki, mechanikę i chemią, ale tylko w języku niemieckim![33] Uczniów przyjmowano do tej szkoły od 13 roku życia.
Zamożniejsza szlachta jak Działyńscy, Łąccy, Mycielscy, Mielżyńscy, Czapscy, miała własne domu w Poznaniu lub stawała w hotelu Saskim Langnera przy Wrocławskiej ulicy, ale chociaż to był pierwszy naówczas hotel w Poznaniu, wygody w nim wielkiej nie było. Otóż, jak pani Mańkowska opisuje ów hotel Langnera:
„W jakiejś chwili, w której Poznań bywał przepełniony i gwarny, przyjechałyśmy raz późno wieczorem z guwernantką Francuską Démée i arcywesołemi dwoma kuzynkami: jedna z nich była Aleksandryna Turno, krewna znanego generała Karola Turny, druga Dorota hrabianka Szternelt, córka ambasadora szwedzkiego na dworze angielskim, a wnuczka kanclerzyny szwedzkiej hrabiny Engeström, która była siostrą dziadka mojego, podczaszego Chłapowskiego. Wprowadzono nas do dużej i zupełnie pustej sali, gdzie było tylko kilkanaście wąskich ławek pod ścianami. Bartosz (stary stróż, ulubieniec wszystkich gości i wielki patryota polski) z uśmiechem na twarzy powiedział nam, że hotel jest pełen, ale że to nic nie znaczy, bo on zaraz wszystko jak najwygodniej urządzi. Poczem wybiegł z wielkim pośpiechem, zostawiając nas wszystkie na środku sali, oglądające się wokoło i czekające z niecierpliwością przyszłego naszego losu przy jednej ciemno się palącej świeczce. W tem drzwi się z trzaskiem otworzyły i wchodzi ogromnych rozmiarów snopek grochowin, a w nim ukryty Bartosz, który, rzuciwszy go pod ścianę, zaręczał nam, że jak najwygodniejsze uściele nam łoże. My młode chichotki i Polki zaczęłyśmy skakać z radości i obiecywać sobie doskonały nocleg, ale zgorszenie Francuski było bez granic, nigdy bowiem nie widziała nic prócz eleganckiej i cywilizowanej z miękkiemi i szerokiemi łóżkami Francyi.”
„Wtenczas nikt jeszcze nie znał materaców ze sprężynami, a nawet i włosiane — dodaje pani Mańkowska — byłyby uchodziły za grzech śmiertelny i miękkość nie do darowania szczepowi słowiańskiemu, słowem za naganne dogadzanie grzesznemu ciału.”
Jeszcze prościej niż hotel Langnera był urządzony hotel Krakowski przy ulicy Wodnej, do którego zajeżdżała mniej zamożna szlachta.”
Słynne były przed r. 1830 reduty leszczyńskie, które odbywały się na pierwszem piętrze hotelu de Pologne. Zjeżdżało się na nie obywatelstwo wiejskie z jakie 10 mil wokoło, a uświetniał je swoją obecnością książę-generał Sułkowski z małżonką.
Reduty i bale składkowe w hotelu Saskim w Poznaniu, zwłaszcza podczas jarmarków świętojańskich i w karnawale, ściągały nader liczną publiczność. Była tam w podwórzu, po lewej stronie od wejścia, sala, przez lat wiele największa w mieście, chociaż bardzo niedogodna i niepokaźna. Na tej sali postanowiło obywatelstwo w karnawale 1828 r. wyprawić wielki bal na część księstwa namiestnikostwa. Pewien kapitan artyleryi podjął się salę do tej uroczystości odpowiednio urządzić i przyozdobić. Jakoż udał się tam kilka dni przed balem. W tem gdy jeden z jego ludzi, stojąc na drabinie, wbijał hak w środkową belkę, naraz z strasznym trzaskiem załamał się cały sufit; większa część dachu i ściany zwaliły się na podwórze, a kapitana i jego ludzi zgniotły spadające gruzy i sypiąca się z góry nawała zboża. Parę tysięcy wierteli tego zboża, które były przyczyną załamania się belek, zwieziono tam krótko przedtem i wysypano na poddasze, wynajęte na spichrz.[34]
Mniej więcej do r. 1830 mieściło się pierwsze kasyno poznańskie w domu naprzeciwko hotelu Saskiego przy ulicy Wrocławskiej. Uczęszczali do niego znaczniejsi obywatele bez różnicy narodowości, wojskowi, urzędnicy, czasem sam książę-namiestnik. Zabawy w karnawale były tam wesołe, odznaczał się zwłaszcza bal maskowy w wigilią noworoczną, na której przybywał regularnie stróż nocny, aby wykrzyknąć i zagwizdać dwónastą, za co sowitą odbierał nagrodę.
Wspominając o tem, tak pisze Marceli Motty:
„Pamiętam jeszcze, jak te puszczyki nocne, wygwizdawszy godzinę, wykrzykiwali krótką piosenkę, zaczynając: „Posłuchajcie gospodarze, już dziesiąta na zegarze.” Później zakazano im śpiewać; gwizdali tylko i krzyczeli godzinę po polsku. Po trzydziestym roku zwołano ich pewnego dnia na ratusz i uczono krzyczeć po niemiecku, co niektórym niezbyt gramatycznie wbiło się w głowę, bo nasz stróż na Wodnej ulicy wrzeszczał zawsze: „Die Gluck hat zehn geschluger.”[35]
Prawdziwą plagą społeczeństwa polskiego w W. Księstwie Poznańskiem pomiędzy r. 1815 a 1825 byli tak zwani bursze — młodzież, która, nieprzygotowana naukowo należycie, byleby jak najprędzej używać wolności, udawała się na uniwersytety niemieckie, z których po kilku latach, nabrawszy tonu i obyczajów karczemnych, nauczywszy się terminologii, nieznanej w języku naszym ani nigdzie w dobrem towarzystwie, powracała do domu, pełna wysokiego wyobrażenia o własnych zdolnościach, lekceważąca starszych, bez żadnego uszanowania dla kobiet. Młodzież ta tworzyła jakoby związek zaczepno-odporny. Nie mając żadnego zajęcia, włócząc się od komina do komina, odwiedzając licznie jarmarki i zabawy publiczne, rozprawiali burszowie o równości stanów i głosili zasady komunistyczne. Biada temu, co z nimi nie trzymał lub ich u siebie nie przyjmował, biada pannie, która od nich stroniła, i matce, która nie chciała wydać za jednego z nich córki! Takie osoby wystawione były na wszelkiego rodzaju obelgi. Burszowie pilnowali, aby z panną wyklętą lub jej matką nikt na balu nie tańczył.
Pomiędzy innemi wyklęli burszowie bogatą pannę Melanię Wilkońską, siostrzenicę generała Umińskiego. Starali się o nią Stanisław Mycielski i należący do burszów Adolf Koczorowski. Rywale wyzwali się na pojedynek. Mycielski, już ranny, chwycił pistolet w lewą rękę i strzelił tak nieszczęśliwie, że zabił przeciwnika.
Zdala od burszów trzymało się kilkunastu starannie wychowanych synów obywatelskich, na których czele stał Maciej hr. Mielżyński, człowiek rzadkiej energii i odwagi. Około niego kupili się wszyscy prześladowani.
Niejeden zresztą z burszów, wyszumiawszy i ustatkowawszy się, został później godnym obywatelem. Takimi byli Erazm Stablewski, który poślubił ową pannę Melanię Wilkońską, brat jego Karol, późniejszy mąż Korduli Sczanieckiej, siostry panny Emilii, i serdeczny przyjaciel Karola Marcinkowskiego, Tertulian Koczorowski, brat Adolfa, i inni.
W r. 1826 dnia 16 kwietnia wstąpił do Poznania z powrotem z Petersburga sławny pogromca Napoleona I, książę Wellington, którego przyjmował gościnnie książę namiestnik,[37] mieszkał zaś w hotelu Wiedeńskim.
W tymże roku, dnia 3 sierpnia otwarto w Poznaniu, w klasztorze pofranciszkańskim, Zakład dla moralnie zaniedbanych biednych chłopców w liczbie 12, przyczem przemówił do nich ks. proboszcz Wróblewski,[38] a w r. 1828, dnia 12 stycznia, otwarto Zakład wychowawczy dla 12 biednych, osieroconych dziewcząt.[39]
Dnia 1 czerwca 1824 r. umarł Jan Pruski, rotmistrz konfederacyi barskiej, poseł na sejm koronny, sędzia pokoju 1809 r., marszałek powiatu kaliskiego. Pochowany został w Jeżewie w dawnem województwie kaliskiem, dziś w W. Księstwie Poznańskiem, gdzie grobowiec jego dotąd się zachował przy kościele parafialnym.
Dnia 29 czerwca 1826 r. zakończył życie w Pawłowicach Stanisław z Brudzewa hr. Mielżyński, generał brygady wojsk polskich Księstwa Warszawskiego, kawale krzyża kawalerskiego, dziedzic Pawłowic, Kąkolewa, Ponieca, Gołańczy i innych włości, mąż dzielny patryota gorący. Z żony, Prowidencyi Zarembianki, córki szambelana Piotra z Kalinowy Zaremby i Elżbiety Radolińskiej, pozostawił syna Leona. Z córek poślubiła Elżbieta 8 maja 1822 r. Ludwika Mycielskiego, który zginął pod Grochowem, Filipina 29 maja 1826 r. Ignacego Sczanieckiegoz Międzychoda, a Eleonoa 1834 r. Karola Czarneckiego, obywatela wołyńskiego, po tego zaś śmierci 29 stycznia 1850 r. Józefa Napoleona hr. Czapskiego.
Dnia 19 sierpnia 1826 r. umarł w Jankowicach Wawrzyniec hr. Engeström, syn biskupa Lundze dr. Jana Engeströma i Małgorzaty Benzelstjerna, urodzony w Stokholmie 24 grudnia 1751 r., były szwedzki minister spraw zagranicznych, wyniesiony 24 stycznia 1815 r. do stanu hrabowskiego. W r. 1791 otrzymał indygenat polski.
W r. 1829 umarł Melchior hr. Korzbok Łącki, syn Józefa, podkomorzego brzesko-kujawskiego, rotmistrz kawaleryi narodowej, kawaler orderu św. Stanisława, poseł babimojski, pułkownik pułku, który z własnych zasobów wystawił 1806 r. Obwieszcza to tablica marmurowa, wmurowana w ścianę kościoła farnego w Lwówku.
Na początku sierpnia 1831 r. przybył z Drezna do W. Księstwa Poznańskiego Adam Mickiewicz pod przybranem nazwiskiem: Adam Mühl, pragnąć, lubo powstanie w Królestwie już upadało, udać się na pole walki. Przywiózł go Ksawery Bojanowski do Śmiełowa, [41] własności Hieronima Ostroroga-Gorzeńskiego, byłego oficera wojsk Napoleońskich i adjutanta marszałka Davousta w wojnie moskiewskiej, ożenionego z Antoniną z Bojanowskich, córką szambelana Bogusława i Magdaleny z Kęszyckich. Mickiewicz chciał zaraz jechać dalej, uległ jednak prośbom gospodarstwa i odłożył wyjazd do pozajutrza. Wówczas stało wojsko pruskie w Śmiełowie, ostrożność była nakazana, uchodził więc poeta za nauczyciela dzieci pp. Gorzeńskich.
Po dwóch dniach wyruszył w towarzystwie pani Gorzeńskiej, jej synów Antoniego i Władysława i panny Markiewiczówny[42] do Komorza, położonego tuż nad granicą, i stanął w domu dzierżawcy Florkowskiego. Tu oczekiwał z niecierpliwością sposobności przedostania się przez granicę. Atoli Florkowski oświadczył mu po niejakimś czasie że z powodu wielkiej czujności władz granicznych przeprawa narazie jest niemożebną. Wrócił więc Mickiewicz do Śmiełowa, by czekać na pomyślniejszą chwilę. Bawił tu kilka tygodni, ale doczekał się tylko wieści o wzięciu Warszawy. Przez ten czas był małomówny, poważny i zadumany.
Uprzyjemniały mu pobyt w Śmiełowie pani domu, kobieta piękna, rozumna i wykształcona[43] i jej siostra, Konstancya z Bojanowskich Józefowa Łubieńska, również uderzającej piękności, o czarnych oczach i kruczych włosach, wesoła, dowcipna, zalotna.
„Po długim za granicą pobycie — pisze Chmielowski — Mickiewicz tak stęskniony do północy, za przyjazdem do kraju, z radością dziecka witał wszystko, co polskie; dla tego lubił i zachwalał zupę z piwa i cieszył się, że mu kawę, jak za dawnych czasów na Litwie, podawano w kamiennych imbryczkach, a gdy raz miejsce kamiennych zastąpiły srebrne, żalił się na tę niekorzystną zmianę i prosił usilnie, aby mu nadal przykrości takiej nie wyrządzano. Z Bojanowskimi (Ksawerym i Kalikstem, braćmi Konstancyi i Antoniny), gdy nastąpiły polowania, jeździł na każde czy to w Śmiełowie czy w Krzekotowicach, Szczodrzejowie czy w Dębnie u hr. Stanisława Mycielskiego. Z Gorzeńską lubił długie prowadzić rozmowy zazwyczaj o tem, co wówczas wszystkich zajmowało. Raz wyszli odetchnąć świeżem powietrzem w parku; spostrzegli tam młody, siłą wichru z ziemi wyrwany dąbek. „Oto nasz obraz — rzekł wskazując nań poeta — ale jak w wielkim, tak i w małem nie traćmy nadziei; ratujmy, co się da i jak się da.” To mówiąc, podniósł z troskliwością, umocnił w korzeniach i podpadł nadłamane drzewko, które dzięki tej pieczołowitości poety, nie zamarło, lecz owszem bujnie się rozrosło i do dziś nosi nazwę dębu Mickiewicza.”[44]
„Najchętniej atoli i najczęściej przestawał z Konstancyą Łubieńską. Trzydziestoletnia ta kobieta, zamężna od lat kilku, używała całej swobody towarzyskiej wcale przez męża niekrępowana. Konstancya posiadała wiele talencików, które umiejętnie uwydatniać potrafiła: komponowała w lot uderzające zręcznością i podobieństwem karykatury, pisała sprytne bajeczki i satyryczne ucinki, które w towarzystwie miały powodzenie. Zawróciło to jej głowę; marzyła o wsławieniu się na polu literackim, puszczała się na kompozycye większych rozmiarów, szukała znajomości z mistrzami, ażeby i od nich, tak samo jako od salonowców, zbierać pochwały. Próżność kobiety pięknej połączyła z próżnością sawantki, ażeby się zbliżyć do Mickiewicza. Zapłonęła ku niemu tym sztucznym ogniem, co wynika z zapalonej wyobraźni, ale nie mniej silnie, lub nakrótko, oddziaływa, jak i gorące uczucie. Na wrażliwy umysł poety i ta przelotna fantazya wpływ podobno miała znaczny. Widywali się oni w Śmiełowie, w Budziszewie, majątku Łubieńskich, później dla uniknięcia podejrzeń, to w Konarzewie pod Rawiczem, to w Kościańskiem w Kopaszewie u Chłapowskich, gdzie także dąb nosi nazwę Mickiewicza, gdyż pod nim jakoby długie spędzał wieczory poeta nasz z Konstancyą.”[45]
Przebywał też Mickiewicz u Turnów w Obiezierzu, u Skórzewskich w Lubostroniu, gdzie filozofował z Stefanem Górczyńskim, który tam osiadł po upadku powstania,[46] u Taczanowskich w Choryni i w Poznaniu.
„Ośmiomiesięczny pobyt w W. Księstwie Poznańskiem — pisze Chmielowski — miał dla Mickiewicza wielkie znaczenie. Dotychczas znał on tylko rodaków z Litwy i Rusi, z innych zaś części Rzeczypospolitej spotykał jedynie osobistości poszczególne, nie w normalnych, lecz w wyjątkowych warunkach, bo na obczyźnie, w Rosyi, we Włoszech żyjące. W W. Księstwie po raz pierwszy zetknął się z masami szlachty i ludu, siedzącemi na swej ziemi, wprawdzie wśród specyalnych okoliczności, bo wśród gorączki ruchu, ale bądź co bądź w warunkach dość zbliżonych do normalnych. Miał możność porównania tych wspomnień litewskich, jakie się w duszy jego ułożyły, z wrażeniami, których doznawał w ciągłych stosunkach towarzyskich, bawiąc w Poznańskiem, prowadząc rozmowy, z natury ówczesnego położenia dotykające kwestyi najżywotniejszych dla narodu. Za pośrednictwem Wielkopolan dowiadywał się o usposobieniu ludności w Prusach polskich i na Śląsku. Porównanie tego, co już wiedział o swym narodzie z własnej obserwacyi i dziejów, z tem, co świeżo przed umysłem jego stawało, nie tylko rozszerzyło pogląd poety ilościowo, ale pogłębiło go pod względem rzetelnej wewnętrznej wartości. Takie pogłębienie i rozszerzenie zapatrywań na swój naród, takie zasilenie nowymi dopływami nurtu patryotycznego zarówno wpływało na dojrzałość talentu twórczego, jak i na wyrobienie charakteru.”
- ↑ II, 81.
- ↑ St. Karwowski, Czasopisma wielkopolskie. K. Jarochowski, Literatura wielkopolska. Major Wincenty Turski umarł w Poznaniu 3 lutego 1837 r., mając lat 66. Liber Mortuorum kościoła św. Marcina. Pułkownik Wojciech Turski umarł także w Poznaniu 31 lipca 1824 r., mając lat 68. Pozostawił żonę Felicyą de Coquelis, żyjącą w Paryżu i dwie małoletnie córki. Tamże.
- ↑ Motty, Przechadzki po mieście.
- ↑ Gazeta W. Ks. Pozn. R. 1842, nr. 11.
- ↑ Motty M., Przechadzki po mieście. V. 98.
- ↑ Motty. IV, 227, i n.
- ↑ Motty. IV, 100 i n.
- ↑ Marszałek Kaźmirz Raczyński, kawaler orderów Orła Białego i św. Stanisława, oraz rosyjskiego Aleksandra Newskiego i pruskiego Orła Czerwonego I klasy, umarł w Warszawie dnia 25 listopada 1824 r. mając lat 86, pochowany został w Rogalinie. (Gazeta W. Ks. Pozn. R. 1824, nr. 97, 98). Odbudował stary zamek królewski i wystawił tamże piękny odwach. Bardzo niepochlebnie przedstawia go pułkownik Franciszek Gajewski w swych Pamiętnikach. T. I, str. 27.
- ↑ W. Koryzma, Teatr polski w Poznaniu. Poznań 1898.
- ↑ Teresa Panieńska, O ruchu muzycznym w Poznaniu od r. 1800-1830 w Dodatku Dziennika Poznańskiego. II, 24—25.
- ↑ Gazeta W. Księstwa Poznańskiego.
- ↑ Catalini zwiedziła wszystkie stolice Europy (w Warszawie była 1816 r.), wszędzie przyjmowano ją z zapałem. Dochody miała ogromne; w Londynie płacono jej za jeden rok 96,000 franków, w Madrycie na jednym jedynym koncercie zebrała 60,000 franków. Oddawszy rękę byłemu kapitanowi francuskiemu de Velabrègue, nie porzuciła sceny. W r. 1826 przedsięwzięła ostatnią podróż artystyczną po Europie. Odtąd żyjąc w swej posiadłości pod Florencją, kazała uczyć w tem mieście na własny koszt śpiewu młode panienki. Wogóle była to kobieta bardzo dobroczynna. Umarła na cholerę w Paryżu 1849 r. Pochowana została na Compo Santo w Pizie.
- ↑ Gazeta W. Ks. Pozn. R. 18
- ↑ Gazeta W. Księstwa Poznańskiego.
- ↑ Żona Brauna była Julianna z Drwęskich p.v. Pągowska. Umarła 14 grudnia 1838 r. w Poznaniu, pozostawiając z pierwszego małżeństwa Juliannę (lat 16) i Władysława (lat 15) Pągowskich, z drugiego syna Maksymiliana Brauna (lat 5). Liber Mortuorum kościoła św. Marcina w Poznaniu.
- ↑ Zapiski Poznańczyka z lat jego najmłodszych (1827 — 1835). Dziennik Poznański. R. 1885, nr. 250 i 251.
- ↑ Motty M. Przechadzki. II. 9.
- ↑ Motty M. Przechadzki. II. 154.
- ↑ Rastawiecki E. Słownik rytowników, str. 252.
- ↑ Motty M. Przechadzki. I. 73.
- ↑ Raczyński E. Wspomnienia Wielkopolski.
- ↑ Laubert M. Eine Episode aus dem Schmugglerwesen unserer Provinz. Historische Monatsblätter 1906.
- ↑ Z papierów Józefa Morawskiego, będących własnością p. radcy dr. Franciszka Chłapowskiego.
- ↑ Motty M. Przechadzki. I. 5.
- ↑ Gazeta W. Księstwa Poznańskiego.
- ↑ Gazeta W. Księstwa Poznańskiego.
- ↑ Tamże. 1827, nr. 27.
- ↑ W r. 1792 był Kaźmierz Leitgeber sołtysem na Jeżycach. Inscriptiones Posnanienses 1692. BB. 144.
- ↑ Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1844, nr. 295.
- ↑ Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1844, nr. 295.
- ↑ Motty. V, 183. Gazeta W. Ks. Pozn. R. 1843, nr. 248.
- ↑ Tamże.
- ↑ Gazeta W. Ks. Pozn. R. 1822, nr. 97.
- ↑ Motty M. Przechadzki po mieście. IV, 61.
- ↑ Tamże. IV, 136.
- ↑ Z pamiętników pułkownika Franciszka Gajewskiego. St. Karwowski, Poznań.
- ↑ Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1826, nr. 31.
- ↑ Tamże. R. 1826, nr. 62.
- ↑ Tamże. R. 1828, nr. 12.
- ↑ Chmielowski Piotr. Adam Mickiewicz. Warszawa—Kraków. 1886, II, 108—111.
- ↑ Obecnie z posiadaniu pp. Józefostwa Chełkowskich.
- ↑ Od tej Markiewiczówny i od dziedziców Śmiełowa dowiedział się Klemens Kantecki szczegółów pobytu Mickiewicza w Śmiełowie i ogłosił w artykule p. t. „Mickiewicz w Śmiełowie”. Ruch literacki 1875, nr. 47 i 48. Chmielowski opiera się na tym artykule.
- ↑ Antonina Ostrożyna Gorzeńska, owdowiawszy 1846 r. zarządzała wzorowo rozległemi dobrami i kupiła Tarce od Niemca. Umarła w Śmiełowie 24 sierpnia 1868 r. Żychliński T. Kronika żałobna.
- ↑ Pokój w pałacu śmiełowskim, w którym mieszkał, nosi nazwę Mickiewicza. Zdobi go tablica pamiątkowa z marmuru. Obok jest pokój Henryka Sienkiewicza, także z tablicą pamiątkową.
- ↑ Konstancya miała z Józefem Łubieńskim dwóch synów: Bogusława, posła, ożenionego z Wierzbińską i Stanisława na Budziszewie, ożenionego z Jaraczewską.
- ↑ Do W. Księstwa Poznańskiego sprowadził wówczas Mickiewicz najstarszego bracia swego Franciszka, który ranny wszedł z oddziałem generała Rybińskiego do Prus 5 października 1831 r. Mickiewicz umieścił go u Józefa Grabowskiego w Łukowie. Franciszek Mickiewicz umarł w W. Księstwie Poznańskiem i pochowany został w Rożnowie w grobie murowanym, który pokrywa płyta z piaskowca z takim napisem:
Tu spoczywa
Franciszek Mickiewicz
Prosi o westchnienie.
herbu Poraj
ur. 1791 r., um. 13 listopada 1862.