Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Okres II/2

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Karwowski
Tytuł Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)
Część Okres II
Rozdział Depresya
Wydawca Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Depresya.

W dwa dni po ogłoszeniu listu pasterskiego arcybiskupa Dunina, dnia 9 grudnia 1830 r. przybył do Poznania Flottwell.
Edward Henryk Flottwell, mianowany z prezesa rejencyi Kwidzyńskiej naczelnym prezesem W. Księstwa Poznańskiego, objął nowy swój urząd z silnem postanowieniem niemczenia powierzonego swej pieczy kraju.
W tym celu starał się wedle własnego wyznania[1] w ciągu dziesięcioletniego urzędowania swego:
1) osłabić znaczenie szlachty polskiej i uzyskać wpływ na wychowanie duchowieństwa polsko-katolickiego, które to dwa stany uważał za nieprzejednanych wrogów urzędu pruskiego,
2) usuwać powoli wszystko, coby się sprzeciwiało zespoleniu Polaków z Niemcami,
3) powiększać wszelkimi sposobami liczbę ludności niemieckiej i popierać rozwój mieszczaństwa niemieckiego,
4) rozszerzyć zakres języka niemieckiego w szkole, sądzie i administracyi,
5) podnieść Księstwo pod względem ekonomicznym i kulturalnym i zjednać Polaków dla kultury niemieckiej.
Zaraz po objęciu urzędu swego, 21 grudnia, wydał Flottwell wraz z komenderującym generałem 5 korpusu Röderem ogłoszenie, w którem groził surowemi karami tym, coby wzięli udział w powstaniu; zabraniał tajemnych schadzek i wzywał wszystkie władze cywilne i wojskowe, aby pilnie śledziły podejrzane osoby, a w razie pochwycenia na uczynku, grożącemu publicznemu pokojowi i bezpieczeństwu, aresztowali je natychmiast i odstawiali do generalnej komendy w Poznaniu.
Na przedstawienie Flottwella wydał król 6 lutego 1831 r. rozporządzenie, aby każdy poddany pruski, znajdujący się w Królestwie Polskiem, powrócił do pierwotnego swego miejsca zamieszkania, stanął osobiście przed władzą i zdał sprawę z pobytu swego za granicą. Ci, coby uczynili to w przeciągu czterech tygodni, mieli uzyskać przebaczenie, ci zaś, coby okazali się nieposłusznymi, mieli być uważani za zdrajców kraju, a dobra ich podpaść konfiskacie. Późniejsze rozporządzenie z 26 kwietnia opiewało, że dochód z zabranych dóbr miał być użyty na cele szkolne obydwóch wyznań chrześciańskich w W. Księstwie Poznańskiem, oraz na przyspieszenie zniesienia ciężarów pańskich, ciążących tak na gruntach chłopskich, jak na zmedyatyzowanych miastach.
Na mocy tych rozporządzeń nakazał Flottwell zająć natychmiast sądownie, majątki tych obywateli, którzy się zaciągnęli do wojska polskiego. Atoli Dyrekcya Ziemstwa kredytowego silny stawiła mu opór, skutkiem czego musiał Flottwell pozostawić radcom Ziemstwa objęcie w zarząd dóbr owych.
W lipcu 1831 r. przyjechała do Poznania generałowa Dąbrowska z córką. „O, jakaż gwałtowna była w tem mieście zmiana — pisze pani Bogusława Mańkowska — jakaż różnica z dawnym wesołym, a nawet płochym Poznaniem! Mijałyśmy jedną ulicę za drugą, ani śladu było wytwornej elegancyi ani ozdobnych karet i bogatych liberyi, ani śladu młodzieży. Tu i owdzie niestety, idące w poważnem zadumaniu, zastępując nieobecnych mężów, załatwiając za nich niezbędne interesa, drugie, okryte żałobą, szły w towarzystwie starców lub niedorosłych studentów, którzy niestety mieli odtąd obowiązek zastąpienia ojców, mężów lub synów, co poginęli na polu chwały. Panowała wogóle pełna powagi i godności smętność, a jednakże mimo tej ciszy czuło się, że atmosfera napełniona jeszcze jakąś skrytą nadzieją wolności! Niecierpliwość nasza wzrastała, pragnąc jak najprędzej dobić do celu i zajechać tam, gdzie znajdziemy ognisko wiadomości, zbiór listów, gazet i znajomych, którzy będą przysyłani z depeszami albo też rannych, powracających z pola bitwy, co przywiozą nam szczegóły o ostatnich powodzeniach i nadziejach.”
„Tymczasem stangret, wjeżdżając w ulicę Zamkową, zamiast przyspieszyć, zatrzymał konie zupełnie niespodzianie, odgadł bowiem, że raptowny widok, który go przeraził będzie i dla nas ciekawem zjawiskiem. Nigdy nie zapomnę wrażenia, którego doznałam wychylając się z karety. Było to coś dziwnego i niepojętego, że na pierwszy rzut oka nie można było odgadnąć, co się widziało. Wprost naprzeciwko zakratowanych okien więzienia sądowego (gdzie sąd apelacyjny przy Fryderykowskiej ulicy) stały zwyczajnie ociosane, bardzo wysokie dwa słupy w dość bliskiej odległości od siebie, na nich zaś leżała bardzo długa belka, która wyciągała swoje ramiona w lewo i w prawo. Wszystko to miało wyobrażać improwizowaną szubienicę, pod którą stał posterunek, a którą postawiono do wieszania portretów tych Polaków, którzy z wojska pruskiego uszedłszy, przechodzili granicę, aby się łączyć z powstaniem. Rozwieszone tedy były w lewo i wprawo na belce ich portrety czyli popiersia naturalnej wielkości, malowane olejnemi farbami. Srogi ten widok tem przykrzejszym był, że mimo najokropniejszej malatury można było znajomych poznawać, którzy odmalowani byli według fantazyi malarza, jedni w zwyczajnych pruskich mundurach, drudzy w szarych bluzach, a nawet i w białych koszulach, jak zwykle ubierają przestępców, którzy na powieszenie skazani. Mimowoli po wykrzyku zgrozy zasłoniłam oczy rękoma, później dopiero poznałam znajomych: Radońskiego, Kamila Zakrzewskiego, Jędrzeja Moraczewskiego, późniejszego literata i historyka. Ale ten, który największe zrobił na mnie wrażenie, był Gustaw Koszutski, ubrany w ten sam mundur, w którym zeszłego roku tańczył ze mną na balu u Radziwiłłów, gdzie słusznie uchodził wówczas za pełnego uroku i powabu młodzieńca, a teraz opuścił przymusową służbę i przebrał się w mundur wojska polskiego. Mówiono mi, że, przepełniony chęcią pomszczenia się na Moskwie za jej katusze nad braćmi, był przykładem żołnierskiej odwagi we wszystkich chwilach, gdzie chodziło o zwycięstwo nad nieprzyjacielem.”
Powieszeni byli dla polskiej ludności przedmiotem czci. Młodzież szkolna zdejmowała czapki, przechodząc koło szubienicy.
Niepokój, w jakim wówczas znajdowało się W. Księstwo Poznańskie — bo niebyło prawie rodziny, którejby członek nie bił się za wolność — powiększyła azyatycka cholera, która mimo wszelkich ostrożności wybuchła w Poznaniu i na prowincyi.
Pierwszy przypadek cholery zdarzył się 28 maja 1831 r.[2]
Dnia 12 czerwca zachorował pewien człowiek na Miasteczku, a zaraz potem 860 osób, z których 521 umarło, pomiędzy niemi feldmarszałek Gneisenau w hotelu Wiedeńskim przy placu Piotra, a w cztery dni po nim pierwszy burmistrz Poznania Ludwik Tatzler,[3] którego następcą został Karol Bogumił Behm, do r. 1815 sekretarz poczty i kasyer w Kaliszu.
Lazaret dla cholerycznych urządzono przy ulicy Szewskiej, a lekarze nosili płaszcze z kapturami z czarnego sukna woskowego, tak, że tylko twarze mieli odsłonięte.[4] Cholera trwała do 14 listopada. Najwięcej ludzi umarło w mieście dnia 4 sierpnia. W samej parafii św. Marcina umarło płci męskiej 22, płci żeńskiej 24.[5]
W tym czasie w powiecie szamotulskim hr. Moszczeński i żona jego kazała w dobrach swoich pielęgnować i leczyć na swój koszt cholerycznych, w powiecie bydgoskim nauczyciel Reyssowski za własne pieniądze kupował lekarstwa i pielęgnował chorych, w powiecie inowrocławskim wikary Rogalli w Gniewkowie, kanonik Dzięgilewski w Tucznie, ks. Markiewicz w Jaksicach odznaczyli się odwagą i zwalczaniem cholery, a w powiecie wągrowieckim Koszutski z Łukowa uratował z 63 cholerycznych 41, za co w Gazecie W. Księstwa Poznańskiego Flottwell dnia 7 stycznia 1832 r. publiczną dał im pochwałę.
„Po ciężkich narodowych klęskach — pisze pani Mańkowska — Poznań zamienił się w rodzaj żywego cmentarza; cisza ponura i milczenie panowały na wszystkich ulicach, ludzie jak powstałe mary przesuwali się zwolna, a w niemem spotkaniu, nie chcąc drażnić bolesnych uczuć serca, raz po raz tylko jeden drugiemu dłoń podawał, a w tym uścisku można było odgadnąć gorzkie te słowa: Już wszystko stracone!”[6]
Dotkliwe dała się też uczuć postawa rządu.
Jakie zapanowało usposobienie względem nas w Berlinie, maluje list księcia-generała Sułkowskiego z 1 lutego 1832 r.
„Zgłosili się do mnie — pisał — po przejściu korpusu Rybińskiego do Prus niektórzy krewni i dawni przyjaciele, abym ich przyjął u siebie. Napisałem więc do naczelnego prezesa. Odpisał bardzo grzecznie, ale odmówił. Tak samo odmówił mi król. W tym samym prawie czasie otrzymałem wezwanie do Rady stanu. Pocóż miałem tam jechać, skoro ani w interesie amnestyi ani w interesie odprawy sejmowej nie żądano mego przybycia? Odpisałem więc, że chwilowo dla prywatnych interesów przybyć nie mogę. Żeby wszelako okazać, że, jeśliby chciano mnie widzieć, przybędę, napisałem powtórnie do prezydującego w Radzie stanu księcia Karola meklemburskiego, prosząc go o doniesienie, jakie Radę zajmować będą przedmioty. Odpowiedzi żadnej nie odebrałem. Bardzo więc dobrze uczyniłem, żem do Berlina nie pospieszył, bo, kiedy wszystko stracone, należy przynajmniej honor ratować.”[7]
I Niemcy poznańscy po upadku powstania bezwzględnie występować zaczęli. Oto kilka przykładów:[8]
Gdy wieść o kapitulacyi Warszawy nadeszła do Poznania, zebrani w Kasynie tamtejszym Niemcy, nie zważając na obecność Polaków, w krzykliwy sposób objawiali swą radość, skutkiem czego należący do Kasyna Polacy natychmiast z niego wystąpili.
W wrześniu 1831 r. na obiedzie u arcybiskupa Dunina pewien wyższy oficer pruski takich pozwolił sobie wycieczek przeciwko Polakom i wszystkiemu, co polskie, że arcybiskup pochorował się ze wzburzenia.
Gdy w tymże roku referendaryusz Günter po złożeniu drugiego egzaminu przedstawił się prezydentowi Schoenermarkowi, prosząc o stałą posadę bez względu na to, że nie umiał po polsku, otrzymał poufną ustną odpowiedź, że już nie zależy na znajomości języka polskiego, oraz zapewnienie, że otrzyma posadę. Natomiast potrzebującym Polakom odmawiano wsparcia, przeznaczonego przez króla dla referendaryuszy-krajowców, którzyby posiadali obadwa języki.
Burmistrz Skok Brauna, człowieka, który nie umiał wcale po polsku, a przytem z powodu moralnej lichoty był w pogardzie, mianowano komisarzem rządowym, sędziego pokoju zaś Lewandowskiego, który go należycie scharakteryzował, prześladowano.
Proboszcz Heyder z Popowa Kościelnego, który był synem mieszczanina z Bydgoszczy, ale przywłaszczył sobie nazwisko von Heyden, oburzył cały powiat kazaniem, w którem zbeszcześcił Polaków. Flottwell, do którego zwrócono się ze skargą, nie tylko nie skarał go, lecz owszem pochwalił za patryotyzm i w wyższem miejscu polecił.
Ferdynand Kalkstein z Stawian, którzy otrzymał pozew w sprawie fiskalnej, prosił o odroczenie terminu i o postępowanie sądowe w polskim języku. Za to dyrektor policyi obwodu gnieźnieńskiego, do którego Stawiany nie należały, kazał aresztować go i przez żandarmów odprowadzić do Gniezna. Na zażalenie Kalksteina Flottwell wziął w obronę dyrektora policyi i w dodatku zgromił Kalksteina, że utrudnia stosunki żądaniem postępowania w polskim języku i zagroził mu karami, gdyby odważył się żądanie swoje powtórzyć.
Nawet od starych wiejskich proboszczy żądał Flottwell przyjmowania rozporządzeń w niemieckim języku i odpowiadania na nie w tymże języku, zapowiadając, że polskich pism uwzględniać się nie będzie.[9]
Wprawdzie 26 grudnia 1831 r. wydał król amnestyę z małymi wyjątkami dla wszystkich wychodźców, którzyby do kwietnia 1832 r. powrócili do kraju, ale mimo to przeszło 1600 osób pociągnięto do śledztwa; z tych 1400 skazano na utratę majątku i więzenie. Z pomiędzy nich ułaskawił król 1200 zupełnie, 180 odpuścił karę utraty majątku, a zawyrokowane przeciw nim kary więzienne zmniejszył o połowę, pod warunkiem dobrego sprawowania się. Z właścicieli dóbr 22, zamiast zawyrokowanej konfiskaty całego majątku, uległo karze pieniężnej, która w drodze łaski została na ⅕ posiadanego wczasie emigracyi czystego majątku zniżoną i miała być na zakładanie i utrzymanie zakładów naukowych obróconą, natomiast ⅘ majątku otrzymali napowrót. Pomiędzy innymi skazano też pannę Emilią Sczaniecką na utratę majątku i 6 miesięcy więzienia, król jednak ułaskawił ją „w dowód uznania okazanej przez nią troskliwości w pielęgnowaniu chorych po lazaretach, tchnącej chrześciańskiem miłosierdziem.”[10]
Charakterystycznem było postępowanie rządu z generałem Dezyderym Chłapowskim. Skazano go 12 września 1832 r. na dwa lata więzienia, konfiskatę dóbr i utratę praw politycznych. Król skrócił więzienie do roku, a w miejsce konfiskaty nałożył karę pieniężną 22,000 talarów. Wkrótce potem wezwał Flottwell Chłapowskiego do siebie i oświadczył mu, że król gotów odpuścić mu całkiem karę pieniężną, gdyby w miejsce Turwi wziął dobra królewskie w Brandenburgii. Generał wręcz odmówił. „Nie spiesz się Pan — rzekł Flottwell — daję Panu trzy tygodnie do namysłu.” „Bądź Pan przekonany — odpowiedział Chłapowski — że, choćby mi dłuższy czas zostawił, zdania swego nie zmienię.”[11]
Dawniejsi oficerowie Księstwa Warszawskiego, którym na mocy traktatu wiedeńskiego rozkazem gabinetowym z 21 lutego 1828 r. emerytura wojskowa z kas rządowych przyznaną została, utracili ją z rozkazu królewskiego z powodu udziału w powstaniu przeciw Rosyi.
Z tego samego powodu nie przyjęto przybyłych uczniów gimnazyalnych i akademików do zakładów naukowych, a 10 auskultatorów i referendaryuszy przeniesiono do innych prowincyi.




  1. v. Flottwell. Denkschrift über die Verwaltung des Grossherzogtums Posen. Strassburg 1841.
  2. Zapisem w Liber Mortuorum kościoła św. Marcina w Poznaniu.
  3. Ludwik Tatzler, ur. 18 lutego 1763 r. w Powidzku pod Stamburkiem na Śląsku z ojca urzędnika księcia Hatzfelda, po pobycie w konwikcie OO. Jezuitów w Wrocławiu, przeniósł się do Wielkopolski i od r. 1779—1792 służył w wojsku polskim, w końcu jako furyer sztabowy w pułku Potockiego. Wtenczas to pisał się Tacler. Jako podoficer ćwiczył w obrotach wojskowych młodzież polską szkół poznańskich. Za Prus Południowych był inspektorem policyjnym w Poznaniu, za Księstwa Warszawskiego dyrektorem policyi i wiceprezydentem, po utworzeniu Wielkiego Księstwa Poznańskiego rajcą miejskim, a od r. 1825 pierwszym burmistrzem. Mówił po polsku jak Polak. Był to człowiek pilny, gorliwy, powszechnie lubiany. Kronthal A. Ludwig Tatzler. Posener Zeitung 1913, nr. 41.
  4. Samter J. dr. Zur Geschichte der Choleraepidemien in der Stadt Posen. Zeitschrift der historischen Gesellschaft für die Provinz Posen. II, 287.
  5. Zapisek w Liber Mortuorum kościoła św. Marcina w Poznaniu. Pomiędzy innymi umarła na cholerę 6 sierpnia 1831 Elżbieta z Chmielewskich Korsakowa, mając lat 50. Mąż jej Leonard Korsak, major wojsk polskich, umarł w Poznaniu 1 marca 1847, mając lat 73. Pozostawił córkę Helenę, niezamężną. Liber Mortuorum kościoła św. Marcina w Poznaniu.
  6. Pamiętniki. T. I, zeszyt II, 259.
  7. Żychliński L. Historya sejmów. I, 135.
  8. Z papierów Pantaleona Szumana, będących własnością p. Jana Szumana z Poznania.
  9. Listy Pantaleona Szumana do ministra Brenna w archiwum p. Jana Szumana z Poznania.
  10. Odprawa sejmowa na 3 sejm prowincyonalny.
  11. Kalinka, Jenerał Dezydery Chłapowski. Poznań 1885, str. 153.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Karwowski.