Historya literatury angielskiej/Wstęp/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hippolyte Adolphe Taine
Tytuł Historya literatury angielskiej
Tom pierwszy
Rozdział Wstęp
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1900
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
I.
Dokumenty historyczne są tylko wskazówkami, z których pomocą trzeba odtwarzać jednostkę widzialną.

Gdy przewracamy sztywne karty wielkiego foliału, zżółkłe stronice rękopisu, słowem, gdy spoglądamy na poemat, kodeks, wyznanie wiary, jaką jest pierwsza myśl nasza? Ta, że dzieło to nie przyszło na świat samo przez się. Jest ono, na podobieństwo konchy kopalnej, formą urobioną przez jakieś kształty, żłobieniem, podobnem do tych, które pozostawiają w kamieniu zwierzątka, zrazu żyjące, potem znikające. W skorupie konchy istniało zwierzątko; w dokumencie literackim istniał człowiek. Dlaczego badamy konchę? Aby odtworzyć przed wyobraźnią kształty zwierzątka. Tak samo badania nasze nad dokumentem mają za cel poznanie człowieka; koncha i dokument są nieżyjącemi szczątkami, posiadającemi tylko wartość wskazówek, udzielanych o istocie całej i żyjącej. Do tej-to istoty należy dążyć, usiłując ją odtworzyć. Badanie dokumentu takie, jakby on był czemś sam przez się, jest błędem, jest obrabianiem przedmiotu w sposób tylko erudycyjny i popadaniem w zdziczenie bibliotekarskie. W gruncie rzeczy niema wcale mitologii, ani języków: są tylko ludzie, którzy układają słowa i obrazy według potrzeb swoich organizmów i według pierwotnych kształtów swego umysłu. Dogmat sam przez się jest niczem: przypatrujmy się ludziom, którzy go wytworzyli, jakiemuś, naprzykład, portretowi z szesnastego stulecia, przedstawiającemu sztywną i energiczną postać dostojnika kościelnego, lub męczennika za wiarę. Cokolwiek się staje, staje się przez jednostkę, którą też badać i poznać należy. Ustanowienie sposobu kolejnego wywiązywania się dogmatów, uklassyfikowanie dzieł poetycznych, odkrycie postępów w prawodawstwach i przekształceń w językach, nie jest niczem więcej nad oczyszczenie gruntu dla prawdziwej historyi, która powstaje wtedy dopiero, gdy dziejopis zaczyna poprzez rozłogi czasu spostrzegać człowieka żyjącego, działającego, posiadającego dźwięk głosu i fizyonomię, gesty i odzież, — człowieka tak wyróżniającego się z pomiędzy innych i tak całkowitego jak ów, z którym przed chwilą rozstaliśmy się na ulicy. Usiłujmy tedy, o ile podobna, usunąć rozłóg czasu, przeszkadzający nam przyglądać się człowiekowi własnemi oczyma, oczyma własnego naszego mózgu. Zapytajmy siebie: co znajduje się pomiędzy ładnemi, lśniącemi kartkami poematu nowożytnego? Znajduje się pomiędzy niemi poeta nowożytny: Afr. de Musset, Hugo, Lamartine, Heine, człowiek, który uczęszczał do szkół, podróżował, nosił czarny surdut i rękawiczki, był ulubieńcem pań na wieczorach światowych, oddawał dziesiątki ukłonów i wymyślał dziesiątki dowcipów, co ranka czytywał gazety, mieszkał zazwyczaj na drugiem piętrze, a nie był bardzo wesołym dlatego, że w dławiącej atmosferze demokratyzmu ówczesnego lekceważenie dla dostojeństw urzędowych wzbiło go w dumę i rozdęło jego znaczenie, i jeszcze dlatego, że subtelność wrodzonych uczuć sprawiała mu trochę pokusy poczytywania się za Boga. Oto kogo spostrzegamy na dnie nowoczesnych „medytacyi” i „sonetów”. Tak samo na dnie tragedyi z XVII stulecia istnieje poeta, taki poeta jak, naprzykład, Racine, wytworny, wymowny, umiarkowany, dworski, we wspaniałej peruce i w trzewikach z kokardami, monarchista i chrześcijanin szczery, „posiadający tę łaskę boską, że w żadnem towarzystwie nie wstydził się przywiązania swego do monarchy i Ewangelii”; zręczny w zabawianiu króla i w przekładaniu mu na piękną francuszczyznę galijszczyzny Amyota, pełen uszanowania względem wielkich tego świata i umiejący zawsze w ich obecności „być na swojem miejscu”, ugrzeczniony i wstrzemięźliwy zarówno w Marly jak w Wersalu, wśród prawidłowych wdzięków przyrody wygładzonej i dekoracyjnej, wśród ukłonów, zalotów, intryg i zręczności panów okrytych haftami, wstających o wczesnym poranku, dlatego, aby zasługiwać na dożywocia, i ślicznych pań, które uczą się genealogii jak pacierzy, dlatego, aby posiąść prawo zasiadania na taburetach. O tym przedmiocie zasięgnijmy wskazówek w pismach Saint Simona i w sztychach Perelle’a, tak jak przedtem zasięgaliśmy ich u Balzaka i akwarelli Eugeniusza Lamiego.
Również tak samo, ilekroć czytamy tragedyę grecką, pierwszem usiłowaniem naszem powinno być przedstawienie sobie Greków, to jest ludzi ukazujących się wpół nago na placach publicznych lub w gimnazyach, pod świetnem niebem, wśród najdelikatniej i najszlachetniej zarysowanych krajobrazów, — ludzi zajętych nadawaniem ciału zręczności i siły, prowadzeniem rozmów i rozpraw, głosowaniem, dokonywaniem patryotycznych rozbójnictw, a zresztą próżnujących i mających potrzeby tak umiarkowane, że dla umeblowania domu wystarczały im trzy dzbanki, a dla zapełnienia śpiżarni dwa karczochy w misie oliwy, — ludzi, nakoniec, którym praca niewolników pozostawiała dość czasu na ćwiczenie ciał i wprawianie umysłów, którzy niczego nie pragnęli i o nic się nie troszczyli, oprócz posiadania najpiękniejszego w świecie miasta, najpiękniejszych procesyi, najpiękniejszych idei i najpiękniejszych osobników ludzkich. O tem wszystkiem taki posąg jak Meleagra lub Tezeusza z Partenonu, albo widok tego Śródziemnego morza, które lśni i błękitnieje jak tunika jedwabna, a z którego wyspy wyrastają jak marmurowe ciała, w dodatku jeszcze ze dwadzieścia okresów z pism Platona i Arystofanesa, nauczyć mogą daleko więcej niż mnóstwo rozpraw i wyjaśnień.
I jeszcze tak samo, aby zrozumieć jaką Puranę indyjską, wyobraźmy sobie przedewszystkiem ojca rodziny, który, „ujrzawszy syna siedzącego na kolanach swego syna”, odchodzi, stosownie do zakonu, na pustynię, z siekierą i z dzbanem, pod bananowe drzewo, rosnące nad strumieniem, przestaje mówić, pomnaża dni postów, umieszcza się nagi pośród czterech płonących ognisk, mając nad sobą piąte jeszcze, czyli straszne słońce, będące pożeraczem i odnawiaczem wszech rzeczy żyjących. Wyobraźmy sobie tego człowieka, który z kolei, przez całe tygodnie, przykuwa wyobraźnię swoją do stopy Brahmy, potem do jego kolana, potem do uda, potem do pępa, i tak daléj, nieustannie; aż wśród wysilenia téj naprężonéj medytacyi zjawiać się zaczynają hallucynacye, aż wszystkie kształty istnienia, splątane i przelewające się jedne w drugie, rozkołyszą się w téj głowie przez zawrót porwanej, aż człowiek znieruchomiały, z oddechem powstrzymanym, z oczyma osłupiałemi, ujrzy wszechświat rozwiewający się jako dym nad Istnością powszechną i pustą, w któréj i sam też pragnie się pogrążyć. W tym kierunku podróż do Indyi jest bodajby najlepszem źródłem wiedzy, a w razie jéj niepodobieństwa zastąpić ją mogą opowiadania podróżników, książki o geografii, botanice i etnologii tamtejszéj. W obu razach cel poszukiwań winien być jednostajnym. Język, prawodawstwo, katechizm, są zawsze abstrakcyami tylko, a jedyna rzecz całkowita to człowiek żywy, cielesny i widzialny, jedzący, chodzący, walczący, pracujący. Pozostawiajmy więc na stronie teorye o konstytucyach i ich mechanizmach, o religiach i ich systemach, a usiłujmy widziéć ludzi w warstatach, w biurach, na polach, ludzi wraz z ich niebem i ziemią, domami i odzieżą, z różnorodną ich uprawą i codziennym posiłkiem, usiłujmy przypatrywać się im tak, jak, wstępując na wybrzeże Anglii lub Włoch, przypatrujemy się twarzom i gestom ludzkim, chodnikom i publicznym gospodom, przechadzającym się mieszkańcom miasta i pijącym robotnikom. Największém staraniem naszém powinno być zastąpienie, o ile podobna, przez wiedzę i wyobraźnię, spostrzegania naocznego, osobistego i bezpośredniego, które nie jest już nam dostępnem; bo tylko takie spostrzeganie jest drogą, na któréj możemy poznać człowieka. Ażeby wydać sąd o rzeczy, trzeba, aby ona była obecną; niepodobna czynić doświadczeń nad przedmiotami nieobecnemi: usiłujmy więc uobecniać sobie przeszłość. Zapewne, odbudowanie takie ani doskonałem być, ani sądów doskonałych dostarczać nie może; ale z tem trzeba się już pogodzić, w przekonaniu, że lepszą jest wiedza niezupełna niż żadna lub błędna, i że niepodobna zbadać mniej więcéj czynów dawnych, nie widząc mniej więcéj dawnych ludzi.
Takim jest pierwszy krok w nauce historyi. Europa dokonała go w porze odrodzenia wyobraźni, u końca zeszłego stulecia, przez Lessinga i Walter-Scotta; nieco późniéj dokonali go we Francyi Chateaubriand, Augustyn Thierry, Michelet i wielu innych. Teraz, przypatrzmy się krokowi następnemu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hippolyte Adolphe Taine i tłumacza: Eliza Orzeszkowa.