Historya literatury angielskiej/Wstęp/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historya literatury angielskiej |
Tom | pierwszy |
Rozdział | Wstęp |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1900 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy własnemi oczyma czynimy spostrzeżenia nad człowiekiem widzialnym, czego w nim poszukujemy? Człowieka niewidzialnego. Słowa dochodzące waszego słuchu, gesty, poruszenia głowy, ubranie, czynności i dzieła różnorodne są tylko wyrażeniem czegoś niewidzialnego. I cóż to się przez nie wyraża? Dusza. W człowieku zewnętrznym ukrywa się człowiek wewnętrzny; pierwszy spełnia tylko czynność objawiania drugiego. Jeżeli przypatrujemy się domowi, sprzętom, ubraniu człowieka, to tylko dlatego, aby w nich znaleźć objawy jego przyzwyczajeń i upodobań, stopień wytworności lub prostactwa, rozrzutność lub oszczędność, głupotę lub dowcip. Jeżeli, przysłuchując się jego rozmowie, staramy się zapamiętać brzmienia głosu i zmiany postawy, to tylko dlatego, aby wydać sąd o jego zapale, szczerości i wesołości, albo energii i oschłości. Jeżeli zastanawiamy się nad jego pismami, albo dziełami krytycznemi, to tylko w tym celu, aby zmierzyć doniosłość i granice jego umysłu, pomysłowości i rozwagi, aby odkryć do jakiego rzędu i rodzaju należą, do jakiej potęgi wzbić się mogą jego wyobrażenia i w jaki mianowicie sposób on myśli i postanawia. Wszystkie te zewnętrzne objawy są tylko ścieżkami, zbiegającemi się na jednym punkcie środkowym; wchodzimy na ścieżki tylko dla dojścia do tego punktu; na tym punkcie środkowym znajduje się człowiek istotny, czyli węzeł zdolności i uczuć, z którego wynika wszystko inne. Oto świat nowy, świat bezgraniczny, bo każdy czyn widzialny posiada za sobą nieskończony szereg rozumowań, wzruszeń, poczuć doznanych niegdyś i przed chwila, które wszystkie, zbiorowo, wydobyły czyn z dna na powierzchnię, które, jak długi szereg skał głęboko tkwiących w gruncie, w tym czynie dosięgają zetknięcia się swych wierzchołków. Ten-to świat, niejako podziemny, stanowi drugi przedmiot, właściwy przedmiot badań dla dziejopisarza. Jeżeli tylko dziejopis posiada dostateczne wykształcenie krytyczne, nie pozostaną mu tajnemi pobudki szczególne, z których wynika każda ozdoba architektoniczna, każda linia w obrazie, każdy peryod w dziele pisarskiem; stanie się on widzem dramatów zaszłych w duszach artystów i pisarzy; wskazówkami mu będą: wybór słów, krótkość lub długość okresów, rytm wiersza, sposób rozumowania; gdy wzrok jego przesuwa się po tekście, rozum i dusza ścigają nieustanny a zmienny rozwój wzruszeń i pomysłów, z których tekst ten powstał, czyli, dokonywują jego psychologii. Jeżeli chcemy zapoznać się z taką czynnością umysłową, przypatrzmy się Goethemu, który jest inicyatorem i wzorem dla wszystkiego, co wielkie w kulturze współczesnej. Zanim rozpoczął pisanie „Ifigenii” spędzał całe dnie na rysowaniu jaknajdoskonalszych posągów, aż nakoniec, z oczyma pełnemi szlachetnych kształtów starożytnego krajobrazu, z umysłem przeniknionym harmonijną pięknością starożytnego życia, dosięgnął takiej doskonałości w odtwarzaniu przyzwyczajeń i skłonności wyobraźni greckiej, że jakby bliźniaczą siostrą obdarzył boginie Fidyasza i Sofoklesową Antygonę. To ścisłe i pewne odgadywanie uczuć przeminionych powtarza się w dzisiejszém dziejopisarstwie; a prawie wcale nie było jeszcze znanem przeszłemu stuleciu, które ludzi najróżniejszych ras i czasów pojmowało w sposób prawie zupełnie jednostajny, wyobrażając sobie Greka, barbarzyńcę, Hinda, człowieka z epoki Odrodzenia i z wieku XVIII-go jakby odlanych z jednego kruszcu i według jednej modły, według modły, w dodatku, pojętéj abstrakcyjnie i raz na zawsze ustanowionej dla całego Rodu Ludzkiego. Wówczas człowiek był znanym, ale ludzie pozostawali nieznanymi; dusza nie była zbadaną, ani niezmierna rozmaitość i cudowna złożoność dusz spostrzeżoną, ani wiadomą prawda, że budowa moralna pewnego ludu albo wieku tak wyróżnia się z pomiędzy innych, jak w botanice budowa fizyczna pewnej rodziny roślinnej, albo w zoologii pewnego gatunku zwierzęcego. Dziś historya, tak jak i zoologia, posiadła swoję anatomię i nad jakąkolwiek gałęzią nauk historycznych zamierzalibyśmy pracować, czy jest nią filologia, lingwistyka lub mitologia, praca nasza na téj tylko drodze przynieść może świeże owoce. Proszę czytelnika, aby z pośród tych pisarzy, którzy od Herdera, Ottfrieda Müllera i Goethego sprowadzali i uzupełniali ten wielki postęp, przypatrzył się tylko dwom historykom i dwom dziełom, któremi są: komentarz nad Cromwellem Carlyle’a i Port-Royal Sainte-Beuve’a. Dzieła te przedstawiają dowód, jak trafnie, pewnie i głęboko przeniknąć można duszę poprzez jéj czyny i roboty; jak odgadnąć można w starym wodzu, zamiast pospolitego hypokryty i pyszałka, istotę nurtowaną przez mętne marzenia melancholijnej wyobraźni, jednak, zarazem, praktyczną z instynktu i zdolności, do gruntu angielską, dziwną i niezrozumiałą dla każdego, kto nie zapoznał się z jéj rodzimym klimatem i z jéj rasą. Tu czytelnik ujrzy, jak z pomocą setki rozrzuconych listów i kilku dziesiątków okaleczonych mów można towarzyszyć temu staremu wodzowi do folwarku, który orał, do namiotu jeneralskiego i tronu, na którym zasiadł jako protektor Anglii, — towarzyszyć mu wśród jego przemian i rozwoju, niepokojów sumienia i postanowień politycznych, a czynić to w taki sposób, że cały mechanizm jego myśli i działań staje się widocznym i że wewnętrzna tragedya, nieustannie odnawiająca się i zmieniająca, która przeorywała tę wielką posępną duszę, na podobieństwo tragedyi szekspirowskich, udziela się duszom widzów. Drugie z dzieł wymienionych ukaże czytelnikowi możność odkrycia rozległego obszaru psychologii ludzkiéj w kłótniach klasztornych i w oporze mniszek, — możność ukazania pod monotonną okrywką skromnego opowiadania pięćdziesięciu charakterów z niezliczonemi ich różnicami i właściwym każdemu z nich dowcipem, — możność dostrzeżenia i dosłyszenia w rozprawach teologicznych i w nudnych kazaniach uderzeń serc żyjących, zapałów i omdleń ducha religijności, zmiennego chaosu natury, niespodzianie do serc powracającej, wnikanie do tych serc świata zewnętrznego, peryodycznych zwycięztw nadprzyrodzoności, — możność dosłyszenia i dostrzeżenia tego wszystkiego z tak wielkiem bogactwem odcieni, że najobfitsza opisowość i styl najgiętszy zaledwie mogą zebrać to niewyczerpane żniwo, które krytyka zasiała na zaniedbanem niegdyś polu. To samo gdzieindziéj. Niemcy, ze swym geniuszem tak giętkim, tak szerokim, tak skłonnym do przemian i zdolnym do odtwarzania najodleglejszych w czasie i najdziwaczniejszych stanów ludzkiego umysłu; Anglia, ze swym rozumem tak ścisłym, tak usposobionym do dokładnego badania zagadnień duchowych, za pomocą cyfr, wagi, miar, geografii, statystyki, mnóstwa tekstów i zdrowego rozsądku; Francya, nakoniec, ze swą paryzką cywilizacyą, towarzyskiemi przyzwyczajeniami, ze skłonnością do nieustannego rozbioru charakterów i czynów, ze swoją ironią, tak bystro spostrzegającą wszelką słabość, i subtelnością, wyćwiczoną w dostrzeganiu wszelkich odcieni — wszystkie te ludy oddały się uprawianiu tego gruntu, aż zrozumiano prawdę: że niema w dziejach Ludzkości takiéj strefy, w któréjby nie potrzeba było wzruszać pługami tej spodniej warstwy, jeżeli na zagonach wzejść mają pożyteczne żniwa.
Takim jest krok drugi, blizki już zupełnego dokonania, a będący dziełem krytyki współczesnéj. Nikt tu nie zrobił więcéj i lepiéj od Sainte-Beuve’a, i pod tym względem jesteśmy wszyscy jego uczniami. Jego-to metoda nadaje nowe kształty w książkach i nawet w dziennikach, wszelkiéj krytyce literackiéj, filozoficznéj i religijnéj; jest też ona punktem wyjścia dla noworozpoczynającéj się ewolucyi. Nieraz już próbowałem wskazywać na czém zależy ta ewolucya; zdaniem mojem, otwiera ona przed historyą nowe drogi; postaram się też opisać ją tu szczegółowo.