Historynka/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historynka |
Wydawca | Wydawnictwo J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | The Story Girl |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W czerwcu Historynka pojechała do Charlottetown na tydzień w odwiedziny do ciotki Ludwiki. Życie bez niej wydało nam się bezbarwne i nawet Fela przyznawała, że było dziwnie smutno. Lecz w trzy dni po jej wyjeździe Feliks w powrotnej drodze ze szkoły powiedział nam coś takiego, dzięki czemu wszystko się nagle zmieniło.
— Wyobraźcie sobie — rzekł uroczystym, wielce podnieconym głosem — Jerzyk Cowan powiedział mi na pauzie, że widział wizerunek Pana Boga. Ma go podobno w domu, w starej czerwono-oprawnej Historji Świata i często mu się przygląda.
I pomyśleć tylko, że Jerzyk Cowan mógł oglądać taki obrazek codziennie! Byliśmy pod tak głębokiem wrażeniem, że Feliks się nawet przeraził.
— A powiedział, jak ten obrazek wygląda? — zapytał Piotrek.
— Nie, tylko mówił, że to był wizerunek Pana Boga, spacerującego po Raju.
— Ach — wyszeptała Fela — wszyscy rozmawialiśmy w tej chwili szeptem, poprostu z tej przyczyny, że zdaniem naszem Imienia Boskiego nie wolno było wypowiadać głośno. — Ach, czy Jerzyk Cowan nie przyniesie przypadkiem tego obrazka do szkoły, żebyśmy go mogli zobaczyć?
— Prosiłem go o to zaraz — odparł Feliks, — Powiedział, że może przyniesie, ale nie mógł przyrzec, bo musi przecież zapytać matkę, czy mu pozwoli zabrać książkę do szkoły. Jeżeli pozwoli, to Jerzyk jutro ją przyniesie.
— Ach, jak jabym chciała ten obrazek zobaczyć! — westchnęła Sara Ray.
Przypuszczam, że wszyscy podzielaliśmy to pragnienie. Następnego dnia poszliśmy do szkoły dręczeni palącą ciekawością. Czekało nas rozczarowanie. Najwidoczniej Jerzyk Cowan przez noc się rozmyślił, albo może poprostu nie uzyskał pozwolenia matki. W każdym razie oznajmił nam, że nie może przynieść do szkoły czerwono-oprawnej książki, ale jeżeli chcemy kupić ten obrazek, to go z książki wyrwie i sprzeda nam za pięćdziesiąt centów.
Omówiliśmy szczegółowo tę sprawę wieczorem na poważnem zebraniu w sadzie. Żadne z nas nie miało zbyt wiele pieniędzy, bo wszystkie oszczędności oddaliśmy na fundusz bibljoteki szkolnej, lecz zdaniem ogółu należało zdobyć ten obrazek bez względu na to, jak wielkich wymagał on poświęceń. Gdyby każde z nas mogło dać po siedem centów, uzbierałaby się z łatwością cała suma. Piotrek mógł dać tylko cztery centy, lecz Dan dał jedenaście, nie mrugnąwszy okiem.
— Za każdy inny obrazek pięćdziesiąt centów byłoby za drogo, ale tu oczywiście jest całkiem coś innego — wytłumaczył nam Dan.
— Poza tem na tym obrazku Pan Bóg spaceruje po Raju — dorzuciła Fela.
— Też pomysł sprzedawać wizerunek Pana Boga! — zgorszyła się Celinka.
— Tylko Cowan może coś takiego zrobić — uśmiechnął się pobłażliwie Dan.
— Jak go kupimy, schowamy go do rodzinnej Biblji — postanowiła Fela. — To jest jedyne odpowiednie miejsce dla takiego świętego obrazka.
— Ach, ciekawa jestem, jak on wygląda — westchnęła Celinka.
Wszyscy byliśmy ciekawi. Nazajutrz w szkole zaakceptowaliśmy warunki Jerzyka Cowana, Jerzyk zaś obiecał przynieść nam obrazek do domu wuja Aleca następnego popołudnia.
W sobotę od rana byliśmy wszyscy strasznie podnieceni. Największe mieliśmy zmartwienie, że deszcz zaczął padać właśnie przed obiadem.
— Co będzie, jeżeli z powodu deszczu Jerzyk nie przyjdzie? — zapytałem ze smutkiem.
— Bądź spokojny — odparła Fela stanowczo. — Jerzyk Cowan dla pięćdziesięciu centów nie takie przeszkody pokona.
Po obiedzie, nie porozumiewając się z sobą, wszyscy umyliśmy twarze i przyczesaliśmy włosy. Dziewczęta ubrały się w odświętne sukienki, a my, chłopcy włożyliśmy czyste kołnierzyki. Byliśmy pod wrażeniem, że z odpowiedniemi honorami należy powitać ów święty Obrazek. Fela i Dan zaczęli się nawet o coś sprzeczać, lecz umilkli natychmiast gdy Celinka zawołała surowo:
— Jak możecie kłócić się, gdy macie jeszcze dzisiaj zobaczyć wizerunek Pana Boga?
Ze względu na deszcz nie wyszliśmy do sadu, gdzie miała być załatwiona tranzakcja z Jerzykiem. Nie chcieliśmy załatwiać tej sprawy w obecności dorosłych, to też przenieśliśmy się do altany otoczonej wysokiemi jodłami, z której widać było dokładnie gościniec i mogliśmy z łatwością kiwnąć na Jerzyka. Sara Ray przyszła do nas również, bardzo blada i zdenerwowana, gdyż sprzeciwiła się woli matki i mimo deszczu wyszła z domu.
— Boję się, że źle postąpiłam, że nie usłuchałam ma — jęknęła z rozpaczą — ale w żaden sposób dłużej czekać nie mogłam. Pragnęłam zobaczyć obrazek wówczas, kiedy wy go zobaczycie.
Czekaliśmy, patrząc wciąż na drogę. Dolina zasnuta była mgłą, a deszcz spływał strumieniami z gałęzi jodeł. Lecz po pewnym czasie chmury się trochę przerzedziły i słońce wyjrzało nieoczekiwanie. Krople deszcze na jodłach lśniły, jak brylanty.
— Nie wierzę, żeby Jerzyk przyszedł — szepnęła nagle Celinka. — Napewno matka nie pozwoliła mu sprzedać tego obrazka.
— O, właśnie, że idzie! zawołał Dan, kiwając w podnieceniu z altany.
— Niesie ogromny koszyk — skonstatowała Fela. — Nie przypuszczacie chyba, żeby ten obrazek niósł w takim koszyku!
Okazało się, że Jerzyk przyniósł obrazek w koszyku i po chwili już wchodził po trzeszczących schodkach do altany. Obrazek był zawinięty w papier i spoczywał na wędzonych śledziach, któremi koszyk był napełniony. Zapłaciliśmy mu żądaną sumę, lecz nie odwinęliśmy obrazka, dopóki nie poszedł.
— Celinko — szepnęła Fela uroczyście. — Ty jesteś najlepsza z nas, więc odwiń tę paczkę.
— Ach, nie jestem wcale lepsza od was wszystkich — odparła Celinka — ale mogę ją odwinąć, jeśli chcecie.
Drżącemi palcami Celinka rozwinęła papier. Otoczyliśmy ją dokoła, starając się nie oddychać. Wyjęła z papieru obrazek i podniosła go wgórę. Spojrzeliśmy.
Nagle Sara zaczęła płakać.
— Ach, ach, ach! Więc Pan Bóg tak wygląda? — lamentowała.
Feliks i ja milczeliśmy. Rozczarowanie i coś jeszcze gorszego mroziło nam słowa na ustach. Czyż Pan Bóg wygląda, jak — jak ten ponury zagniewany starzec z rozwianym włosem i potarganą brodą, którego Celinka nam pokazywała?
— Najwidoczniej tak wygląda, skoro to jest Jego Wizerunek — oświadczył przygnębiony Dan.
— Ależ On musi być strasznie zły — zawołał Piotrek z prostotą.
— Ach, wolałabym nigdy, nigdy Go nie widzieć — płakała się Celinka.
Wszyscy wolelibyśmy, ale teraz było już zapóźno. Ciekawość zawiodła nas zbyt daleko i spotkała nas zasłużona kara.
— Od pierwszej chwili miałam przeczucie — szlochała Sara — że nie należy kupować — że nie należy patrzeć — na wizerunek Pana Boga
.
Stojąc tak bezradnie, usłyszeliśmy nagle w sadzie przyśpieszone kroki i dźwięczny głos zawołał:
— Gdzie jesteście, dzieci?
Historynka wróciła! W każdej innej chwili wybieglibyśmy uradowani na jej spotkanie, ale teraz byliśmy zbyt przygnębieni i smutni, aby się ruszyć z miejsca.
— Co się z wami dzieje? — indagowała Historynka, wbiegając do altany. — Czego Sara płacze? Co macie tutaj?
— Wizerunek Pana Boga, — odparła Celinka, szlochając, — i — ach, taki jest okropny i brzydki! Spójrz!
Historynka spojrzała. Ironiczny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
— Nie wierzycie chyba, że Pan Bóg tak wygląda, — zawołała niecierpliwie, patrząc na nas roziskrzonemi oczami. — Nie wygląda tak — nie może tak wyglądać! Jest dobry i piękny! Strasznie wam się dziwię. Przecież to jest poprostu fotografia jakiegoś złego starca.
Nadzieja wstąpiła do naszych serc, chociaż nie byliśmy jeszcze tak głęboko przekonani.
— Nie mam pojęcia, — odezwał się Dan z powątpiewaniem. — Pod obrazkiem jest wyraźny napis „Pan Bóg w Rajskim Ogrodzie“. Widzisz, że tak jest wydrukowane!
— Tak, ale widocznie człowiek, który to rysował, w ten sposób wyobrażał sobie Pana Boga, — odparła Historynka spokojnie, — a przecież o Panu Bogu nie wiedział więcej od was. Przecież Go napewno nigdy nie widział.
— Dobrze ci mówić, — pochwyciła Fela, — ale ty przecież też nic o Nim nie wiesz. Chciałabym uwierzyć, że Pan Bóg tak nie wygląda, ale sama nie mam tej pewności.
— Jeżeli mnie nie wierzysz, to chyba uwierzysz księdzu, — oburzyła się Historynka. — Idź i zapytaj go. Jest właśnie teraz w domu. Przyjechał razem z nami powozikiem.
W każdym innym wypadku nie ośmielilibyśmy się nudzić księdza takiemi pytaniami, lecz sprawa była wyjątkowej wagi. Zaczęliśmy się zastanawiać, kto ma zapytać o to księdza i wybór nasz padł na Feliksa.
— Zaczekajcie lepiej aż ksiądz Marwood wyjdzie, to zaczepicie go na drodze, — poradziła Historynka. — Tam w domu będziecie musieli pytać w obecności dorosłych.
Feliks usłuchał rady. Ksiądz Marwood idący właśnie jodłową alejką, zatrzymany został przez tęgiego małego chłopca, o bladej twarzy i rezolutnych oczach.
My wszyscy czekaliśmy w pewnem oddaleniu, lecz odległość była tak niewielka że rozmowę mogliśmy słyszeć dokładnie.
— A, Feliks! Cóż słychać, mój chłopcze? — zapytał ksiądz Marwood dobrotliwie.
— Proszę księdza, czy Pan Bóg naprawdę tak wygląda? — zapytał Feliks, pokazując księdzu obrazek. — Mamy nadzieję, że nie — ale chcielibyśmy wiedzieć napewno i dlatego ośmieliłem się podejść do księdza. Proszę nam tę śmiałość wybaczyć.
Ksiądz spojrzał na obrazek. Wyraz surowości zalśnił w jego łagodnych błękitnych oczach i zmarszczył brwi, o ile to wogóle przy jego dobroci było możliwe.
— Skąd to macie? — zapytał.
„To“! Odetchnęliśmy z ulgą.
— Kupiliśmy ten obrazek od Jerzyka Cowana. Znalazł go w czerwono-oprawnej Historji Świata. Tutaj pisze, że to jest wizerunek Pana Boga, — tłumaczył Feliks.
— Nic podobnego! — zawołał ksiądz Marwood niechętnie. — To nie jest wizerunek Boga, Feliksie. Nikt z ludzi nie wie, jak Pan Bóg wygląda i nikt nie może wiedzieć. Nie wolno nam nawet domyślać się Jego wyglądu. Bądź pewny, Feliksie, że Pan Bóg jest piękny i dobry, piękniejszy i lepszy nawet, niż Go sobie ludzie wyobrażają. Ty w takie banialuki nie wierz, mój chłopcze. Najlepiej będzie, jak to świętokradztwo spalicie.
Nie wiedzieliśmy, co znaczy „świętokradztwo“, lecz zorjentowaliśmy się, że ksiądz Marwood orzekł, iż postać na obrazku nie jest wizerunkiem Pana Boga. Wystarczało nam to w zupełności. Czuliśmy się tak, jakby nam ciężki kamień spadł z serca.
— Historynce nie wierzyłem, ale ksiądz napewno wie najlepiej, — zawołał uradowany Dan.
— I straciliśmy na marne pięćdziesiąt centów, — mruknęła ponuro Fela.
Straciliśmy coś o wiele bardziej cennego, niż pięćdziesiąt centów, chociaż w owej chwili nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Zapewnienie księdza uwolniło nas wprawdzie od wiary, że Pan Bóg wygląda tak, jak na tym nieszczęsnym obrazku, lecz w umysłach naszych pozostało niezatarte piętno, którego już nigdy nie mieliśmy się pozbyć. Trudno, stało się! Od tego dnia każda myśl, czy wspomnienie o Bogu pojawiały się jednocześnie w naszej pamięci z wizerunkiem srogiego, zagniewanego starca. To była właściwa cena, jaką zapłaciliśmy za naszą ciekawość, to było piętno, które wryło się głęboko w nasze serca, i pozostało nazawsze szczególnie w sercu Sary Ray, która od tej chwili była niepocieszona.
— Ksiądz Marwood kazał mi to spalić, — rzekł Feliks.
— Tego nam czynić nie wolno, — oburzyła się Celinka, — bo chociaż to nie jest wizerunek Pana Boga, to w każdym razie pod obrazkiem wypisane jest Jego Imię.
— Więc zakopmy go w ziemię, — zaproponowała Historynka.
Zakopaliśmy obrazek po podwieczorku do głębokiego dołu wśród kępki jodeł. Potem wyszliśmy do sadu. Tak przyjemnie było mieć znowu przy sobie Historynkę! Przystroiła swe włosy liljowemi dzwoneczkami i wyglądała, jak uosobienie melodji, legendy i marzenia.
— Piękna nazwa dla kwiatów „dzwonki“, nieprawdaż? — zapytała. — Mimowoli przypominają się dzwonki w katedrze. Chodźmy do alei Wuja Stefana i usiądźmy na gałęziach tego rozłożystego drzewa. Na trawie jest za mokro, a chcę wam opowiedzieć pewną historję prawdziwą o jednej starszej pani, którą poznałam w mieście u ciotki Ludwiki. Taka miła staruszka, z cudownemi srebrnemi włosami!
Po deszczu powietrze przesiąknięte było balsamiczną nią żywicy pomieszanej z aromatem mięty, która pachniała jeszcze mocniej na słońcu.
Z gęstej trawy w alei Wuja Stefana wysuwały główki blade kwiatuszki, których nazwy nikt z nas dokładnie nie znał. Kwiatuszki te rosły tu już wówczas, gdy pradziadek King kupił tę połać pola. Nigdy tych kwiatuszków nigdzie indziej nie widziałem i nie mogłem ich odnaleźć w żadnym ogrodniczym katalogu. Po długiej naradzie nazwaliśmy je „Białemi Damami“. Historynka wymyśliła tę nazwę, mówiąc, że kwiatki te wyglądają, jak duszyczki dobrych kobiet, które wiele cierpiały i były za życia bardzo cierpliwe. Istotnie, kwiatki były delikatne, o dziwnym subtelnym zapachu, który roznosił się na najdalszą odległość, lecz znikał wówczas, gdy się pochylało nad kwiatkiem, aby go powąchać. Pachniały te kwiatki długo jeszcze po zerwaniu i chociaż niejednokrotnie przyjezdni zachwycali się niemi i zabierali z sobą ich nasionka, kwiatki te nigdy nie wschodziły na żadnym obcym gruncie.
— Historja moja będzie o pani Dunbar i o kapitanie statku „Fanny“, — oznajmiła Historynka, sadowiąc się wygodnie na gałązkach i opierając swą ciemną główkę o pień drzewa. — Jest ona smutna, piękna i prawdziwa. Najbardziej lubię opowiadać historje, o których wiem, że nie są zmyślone. Pani Dunbar mieszka w mieście naprzeciw ciotki Ludwiki i jest ogromnie miła. Gdy się patrzy na nią, nawet na myśl nie przychodzi, że przeżyła w swem życiu wielką tragedję, a jednak tak było. Historję tę opowiedziała mi ciotka Ludwika. Działo się to dawno, bardzo dawno temu, bo wszystkie niezwykłe zdarzenia mogły się dziać tylko bardzo dawno. Było to w roku... 49, kiedy ludzie pod wpływem owczego pędu wyjeżdżali gromadnie na poszukiwanie złota do Kalifornji. Ogarnęła wszystkich gorączka, powiada ciotka Ludwika. Gorączka ta udzieliła się i tutaj, na Wyspie, gdzie wielu młodych ludzi postanowiło jechać do Kalifornji.
— Teraz do Kalifornji łatwo jest pojechać, ale wtedy było o wiele trudniej. Nie było kolei żelaznych, jak teraz i gdy się chciało jechać do Kalifornji, trzeba było płynąć przez całą drogę statkiem dokoła Przylądka Horn. Była to długa i niebezpieczna podróż, trwająca często sześć miesięcy. Gdy się już tam na miejsce przyjechało, można było przysłać wiadomość o sobie jedynie za pośrednictwem tego samego statku, to też często dopiero po roku dowiadywano się o tych, co wyjechali i wyobraźcie sobie, jak bardzo pozostała rodzina musiała się o swoich bliskich niepokoić!
— Lecz młodzi podróżnicy nie przejmowali się takiemi rzeczami, przejęci pożądaniem zdobycia złota. Umówili się wszyscy razem i wynajęli statek „Fanny“, który ich miał zawieźć do Kalifornji.
— Kapitan statku „Fanny“ jest właśnie bohaterem mojej opowieści. Nazywał się Alan Dunbar, był młody i przystojny. Wiecie o tem, że wszyscy bohaterowie są przystojni i młodzi, ale ciotka Ludwika powiada, że Alan Dunbar był naprawdę przystojny. Dunbar kochał się szalenie w Małgorzacie Grant. Małgorzata była piękna, jak marzenie, miała łagodne błękitne oczy i chmurkę złocistych włosów nad czołem. Kochała taksamo Alana Dunbara, jak on ją kochał. Lecz rodzice jej nie chcieli się zgodzić na to małżeństwo i zabronili Małgorzacie widywać się i rozmawiać z ukochanym. Wprawdzie nie mieli do Alana nic jako do człowieka, lecz nie chcieli wydać córki za marynarza, który stale podróżuje po morzu.
— To też, gdy Alan Dunbar dowiedział się, że musi na statku „Fanny“ płynąć do Kalifornji, zaczął okropnie rozpaczać. Czuł, że nie zdobędzie się na tyle siły, aby pojechać w tak daleką podróż i pozostawić na Wyspie Małgorzatę. A Małgorzata czuła, że bez ukochanego życie jej nie będzie miało żadnej wartości. Doskonale rozumiem to jej uczucie.
— Skąd możesz rozumieć? — przerwał nagle Piotrek. — Nie jesteś jeszcze tak dorosła, abyś miała ukochanego, więc skąd możesz wiedzieć?
Historynka spojrzała na Piotrka surowo. Nie lubiła, gdy jej przerywano opowiadanie.
— Takich rzeczy się „nie wie“, — odparła z godnością, — takie rzeczy „się czuje“.
Piotrek zwyciężony, lecz niezupełnie przekonany, umilkł, a Historynka opowiadała dalej.
— Wreszcie Małgorzata uciekła z Alanem i wzięli ślub w Charlottetown. Alan zamierzał zabrać żonę do Kalifornji, ale podróż ta tak męcząca dla każdego mężczyzny, była jeszcze bardziej uciążliwa dla kobiety, chociaż Małgorzata zdecydowałaby się na wszystko, byleby tylko Alan był zadawolony. Przeżyli zaledwie trzy dni prawdziwego szczęścia, bo po trzech dniach stała się rzecz straszna. Załoga i pasażerowie statku „Fanny“ nie zgodzili się na to, aby kapitan Dunbar wziął na statek swoją młodą żonę. Oświadczyli mu, że Małgorzatę musi zostawić i wszelkie prośby na nic się nie zdały. Podobno Alan Dunbar stał na pokładzie „Fanny“ i ze łzami płynącemi po twarzy błagał tych ludzi o litość, lecz nie wzruszyli się i Małgorzata musiała zostać. Ach, straszne to było rozstanie!
Głos Historynki załamał się, a nam łzy napłynęły do oczu. W zielonej alei Wuja Stefana płakaliśmy nad rozstaniem dwojga zakochanych, którzy żyli o tyle lat przed nami.
— Gdy Alan odjechał, rodzice przebaczyli Małgorzacie i zabrali ją z powrotem do siebie, gdzie rozpoczęło się jej beznadziejne oczekiwanie. Ach, okropnie jest czekać i czekać i nic nie robić więcej. Małgorzata czekała prawie rok. Jakiż ten rok musiał jej się zdawać długi! I wreszcie nadszedł list, lecz nie był to list od Alana. Alan nie żył. Umarł w Kalifonji i tam go pochowano. Gdy Małgorzata myślała wciąż o nim, tęskniła za nim i modliła się o jego zdrowie, on leżał już samotnie w dalekiej zapomnianej mogile.
Celinka zeskoczyła z gałęzi, wstrząsana głuchym szlochem.
— Ach, daj spokój nie mów już dalej, — wyszeptała. — Ja już tego dłużej nie zniosę.
— Niema dalszego ciągu tej historji, — rzekła Historynka. — To jest właśnie jej koniec i koniec wszystkiego, co posiadała na świecie Małgorzata. Po otrzymaniu wiadomości o mężu, nie umarła, ale serce jej umarło.
— Chciałbym schwytać w swoje ręce tych ludzi, którzy kapitanowi żony nie pozwolili zabrać, — zawołał groźnie Piotrek.
— Tak, to wszystko było strasznie smutne, — wtrąciła Fela, ocierając chusteczką oczy. — Ale przecież to było bardzo dawno temu, więc nie powinniśmy teraz płakać. Chodźmy lepiej coś zjeść. Przygotowałam wam na dzisiaj wspaniały tort z rabarbaru.
Poszliśmy. Pomimo nowych rozczarowań i starych smutków, mieliśmy wszyscy doskonały apetyt. Fela cudownie potrafiła robić torty z rabarbaru!